środa, 26 czerwca 2013

Epizod 26.

- Powiesz mi o co chodzi?
Matti próbował się wyszarpnąć z mocnego uścisku. Ciągnąłem go za rękaw przez korytarz w kierunku gabinetu prezesa.
- Żebym to ja wiedział - prychnąłem. - Kazał nam przyjść.
- To nie musisz mnie tak szarpać - rzekł prawie obrażony. Zmarszczył czoło w gniewie. - Potrafię sam iść.
- Matti, siedziałeś w necie i na pewno nie byłeś zajęty pracą. - Od pokoju prezesa dzieliło nas zaledwie parę metrów. - Znam cię i wiem, kiedy się obijasz. Przyznaj, co robiłeś?
Patrzył na mnie wielkimi i przerażonymi oczami. Dało się wyczuć strach. Czegoś się obawiał. Miałem nieodparte wrażenie, że coś przeskrobał albo dopiero ma zamiar to zrobić i to coś jest związane ze mną. Ostrzegawcza lampka już migotała jarzeniowym światłem w mojej głowie. Nie wiem dlaczego, ale przez umysł przebiegła mi spłoszona myśl, że to może mieć związek z moim wypadkiem w "Papierosie i kawie" sprzed ponad miesiąca i pobytem w szpitalu.
- Matti? - słyszałem echo swojego głosu.
Skąd u mnie wzięło się takie przewrażliwienie? I takie przeczucia? O dziwo, te przeczucia zaczęły się coraz częściej sprawdzać.
- Matti! - tym razem podniosłem głos. - Co ty znowu wykombinowałeś?
- Bo wiesz... - spuścił wzrok. Niepewnie przestępował z nogi na nogę, próbując wybrnąć z nieciekawej sytuacji. - Strasznie mnie interesuje ten stan... Nie mogę się powstrzymać. Już dużo na ten temat czytałem... A potem doszło jeszcze to...
- Co?
- No twój wypadek i śpiączka - powiedział szybko. Spojrzał w oczy. Pomimo strachu, który się w nich malował, był pewien swoich przekonań. - Musiałeś doświadczyć czegoś, kiedy twoje ciało wegetowało. Po prostu tego nie pamiętasz, ale jest sposób, żebyś mógł sobie to przypomnieć...
Byłem zły. Wręcz wściekły. Podniosłem rękę, by zamilkł. Przerwał w pół zdania.
- Dość - starałem się mówić całkiem spokojnie, choć mną szarpało, by wykrzyczeć Mateuszowi, że jest skończonym debilem, jeśli myśli, że doświadczałem wizji nieba, rozbłysków, fajerwerków i innych cudów. - Dość! Temat jest zamknięty. Zapominasz o tym i nie kontynuujesz. Ale jeśli zobaczę, że w pracy siedzisz na stronach z paranormalnymi zjawiskami ludzkiego ciała, wypierdolę ci komputer przez okno. Zrozumiano?
Nie czekałem na odpowiedź. Ruszyłem przodem do gabinetu prezesa. Matti powlókł się za mną, jak zdechły pies, ze spuszczoną głową. Marek siedział za biurkiem i wystukiwał coś na klawiaturze. Uśmiechnął się na nasz widok i gestem ręki wskazał miejsca, żebyśmy usiedli. Kiedy skończył pisać, rozsiadł się wygodnie i z szerokim bananem na ustach powiedział:
- Zakopane.
Jakby miało mi to coś mówić. Miasto na południu Polski, tak zwana zimowa stolica, skocznia pod Wielką Krokwią, Krupówki, góry. Chyba tyle. Bo co innego można powiedzieć o Zakopanem.
- O co chodzi z tym Zakopanem? - zapytałem zaczepnie. Nie było mi do śmiechu, a tym bardziej nie miałem ochoty na żarty z prezesem.
- Szkolenie. Od tej niedzieli do przyszłego tygodnia. I jedziecie tam we dwójkę. Macie już zrobioną rezerwację w pensjonacie. Przejazd, zakwaterowanie i wyżywienie na koszt firmy. O nic nie musicie się martwić.
- Wow! - odezwał się Matti.
Luknąłem na niego. Ucieszyła go ta wiadomość. Już widziałem te kurwiki w jego oczach. Co go tak cieszy? Góry? Też mi radocha. Nie, góry nie dla mnie, dziękuję bardzo. Musiałem się jakoś wywinąć z tego wyjazdu.
- A dlaczego nikt nie zapytał nas o zdanie? - zapytałem, opanowując złość, już drugi raz tego dnia.
- Nie cieszysz się? - zdziwił się Matti.
Obrzuciłem go spojrzeniem, które mówiło, że jeszcze jedno słowo, a zginie marnie, ale tym razem był silniejszy i nic sobie nie robił z mojej naburmuszonej mimiki.
- No dobra, czemu nikt mnie nie zapytał o zdanie? - poprawiłem się szybko.
- Bo wydaje mi się, że jeszcze taki delikatny urlopik po wypadku ci się należy. Górskie powietrze dobrze ci zrobi - z twarzy Marka nie znikał uśmiech. - Dostaniecie wszystkie wytyczne odnośnie wyjazdu jeszcze dzisiaj. Liczę na was.
- Ja bym tak nie liczył.
Wstałem i wyszedłem z gabinetu. Zakopane! Też mi frajda się trafiła. I to jeszcze cały tydzień. Chyba tam ocipieję, w tym "wielkim" mieście, z góralami na ulicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz