czwartek, 13 lutego 2014

Epizod 111.

Zakopane.
Szczelnie otulony puchową kurtką, stałem na werandzie i paliłem już trzeciego papierosa z rzędu. Drżącymi palcami podnosiłem go do ust, by zaciągnąć się przyjemnym dymem papierosowym. Gdzieś przez głowę przeleciała myśl, by rzucić to świństwo, ten cholerny i paskudny nałóg, ale, no przecież i tak nie paliłem rzadko. Jedna fajka mnie uspokajała i koiła nerwy, stres mijał, złość przechodziła. Choć nie rozwiązywała moich problemów, to jednak w jakimś tam stopniu działała cuda, niczym dobra tabletka ziołowa na uspokojenie. I jeszcze ten przecudny widok na szczyty gór, których czubki pokrywała delikatna warstewka białego puchu. Że też kiedyś nienawidziłem Zakopanego i tych krajobrazów. A dzisiaj? A dzisiaj ładowałem baterie, by potem stawiać czoła zmartwieniom i problemom.
Wiktor był moim problemem, a raczej przyczyną podłego nastroju. Tak naprawdę miałem wrażenie, że stoję na rozdrożu i zastanawiam się, w którą stronę pójść. Jeśli się poddam i odstąpię Wiktora Konradowi, zwrócę mu go - a cały czas właśnie do tego zmierzałem - ta decyzja będzie mnie gryźć i trawić od środka. Z kolei jeśli dam szansę Wiktorowi, powiedzmy że spróbujemy być ze sobą, skrzywdzę Konrada, który nie przestał go kochać. Jakąkolwiek bym nie podjął decyzję, to i tak będzie źle. Choć właściwie już podjąłem. Czy słuszną? Skoro wciąż mnie gryzie, skoro wciąż myślę o Wiktorze i tęsknię za nim, to chyba nie była taka dobra.
Od soboty Wiktor już nie pojawił się w pensjonacie. Nie nachodził, nie dzwonił. Pogodził się z utratą? Z moją decyzją? Dotarło wreszcie do niego, że nie będziemy razem? Że jego miejsce jest przy Konradzie, który nie potrafi bez niego żyć, a z którym spędził już kilka dobrych lat?
Drzwi do pensjonatu zaskrzypiały. Odgłos taszczonej walizki doleciał do mnie. Obok przystanął Oskar. Kątem oka widziałem, jak tęsknym wzrokiem patrzy na Śpiącego Rycerza.
- Zazdroszczę ci takich widoków - rzekł po dłuższej chwili milczenia. - Cieszę się, że przynajmniej przez kilka dni mogłem ich uświadczyć. Nie żałuję, że tu przyjechałem, choć nie zrealizowałem swojego zamierzenia.
Po sobotniej wizycie Wiktora w pensjonacie, Oskar wyciągnął mnie do Siklawy, karczmy przy Krupówkach, gdzie przyznał się do celu wizyty w Zakopanem. Jak się okazało, chciał żebym wrócił do Krakowa i razem z nim zrealizował jego słodki plan zemsty odegrania się na Arturze vel Krzysztofie. Na nim i jego podwójnym życiu. A plan był całkiem prosty. Zakładał, że ja i Oskar jesteśmy razem, robimy dużo szumu, tak by wiadomość o tym dotarła do uszu naszego wspólnego byłego faceta. Początkowo myślałem, że to tylko żart, o którym wspomniał przy Wiktorze jedynie po to, by go spławić. Okazało się jednak, że to nie była zmyślona na poczekaniu bajeczka, a dobrze obmyślony zamiar. Szybko odwiodłem Oskara od tego pomysłu. Przeszłość związaną z Arturem zostawiłem już dawno za sobą. Z tym człowiekiem nie chciałem mieć już nic do czynienia. Nie chciałem o nim słyszeć, wspominać go ani o nim rozmawiać. Co prawda był jakąś częścią mojego życia, częścią, która na mnie wpłynęła, a nawet zmieniła. Bo przecież bliscy ludzie zmieniają zachowania innych, ale czasami przychodzi taki moment, takie wydarzenie, które niszczy mury i wysadza fundamenty. Człowiek chce zapomnieć, uciec od tego co boli, a grzebanie w ruinach nie pomaga.
- Po prostu, Oskar, nie mogę inaczej - wzruszyłem ramionami. Zaciągnąłem się mocno dymem papierosowym, po czym wypuściłem je przez nos. - Tak to już czasami bywa.
- Szkoda, bo na pewno fajnie byśmy się bawili.
Przypomniało mi się nasze pierwsze spotkanie. To była parapetówka na jego nowym mieszkaniu. Zaprosił Karola, a Karol zabrał ze sobą mnie i Bartka. Tam się poznaliśmy, tam mnie kokietował, tam się do mnie zalecał, tam nawet byśmy się pocałowali, gdyby nie mały nieprzyjemny incydent, do którego doszło. Wtedy to dowiedziałem się o podwójnym życiu Artura. Czy tam Krzysztofa! Boże, nawet nie wiem, jak mam go nazywać?
- Pamiętam, jak się poznaliśmy - rzekłem nieśmiało na wspomnienie tamtego wieczoru.
Dostrzegłem, jak uśmiecha się pod nosem.
- Nigdy tego nie zapomnę - wtrącił z żalem w głosie. Spojrzał na mnie, ja na niego. Dostrzegłem wówczas w jego oczach smutek. - Szkoda, że wówczas doszło do falstartu. Strasznie żałuję. Gdyby osoba Artura wtedy nam nie przeszkodziła, kto wie...
- Przestań! - przerwałem stanowczo. - Nie mów tak, bo nie wiem co powiedzieć.
- Nie będę cię namawiał do powrotu do Krakowa - wzruszył ramionami. - Chciałem po prostu spróbować znowu cię poderwać, ale... - Niewypowiedziane słowa zawisły między nami. Czułem narastające napięcie. Gdzieś w głębi wiedziałem, co chce powiedzieć, ale bałem się je usłyszeć. - Widzę co się dzieje, więc... - wzruszył ramionami. - Wygrał Wiktor.
Odwróciłem pośpiesznie wzrok i utkwiłem spojrzenie w Giewoncie. Spoczywał tam spokojnie, jako niemy świadek modlitw, myśli, cichych szeptów, niepohamowanych żalów, złorzeczeń, złożonych przyrzeczeń, a czasami ostrej wymiany zdań i przekleństw. On też jedyny wiedział, o czym tak naprawdę myślę, o czym marzę i śnię, kiedy zasypiam.
Oskar mnie przejrzał. I choć starałem się nie wyciągać na zewnątrz myśli o Wiktorze, nie analizować moich uczuć do niego zbyt często, to wystarczyło czasami uważnie mi się przyjrzeć, by odgadnąć, że ktoś intensywnie zaprząta mój umysł. To mogła być tylko jedna osoba - on, i nikt więcej.
- Kochasz go - dodał - a przynajmniej nie potrafisz przestać o nim myśleć.
- Przykro mi, Oskar. - Z gardła wydobył się nieśmiały głos. - Przepraszam. Może gdyby... No wiesz, w innych okolicznościach...
Czyli przyznałem się do ukrytego we mnie uczucia.
- Filip, nie masz za co przepraszać - przerwał Oskar. - Normalna kolej rzeczy. Jedni wygrywają, inni przegrywają. Nie rozumiem tylko jednego.
Nasze spojrzenia znów się skrzyżowały. Promienie zniżającego się słońca do postrzępionego przez górskie szczyty horyzontu rozświetliły na moment zakopiańską ziemię. Zalały ją złotym blaskiem. Ich ciepło odczułem na swojej skórze. Pociągnąłem ostatniego macha i zgasiłem papierosa.
- Czemu ty i Wiktor nie jesteście razem? - zapytał odważnie. - Przecież pałacie do siebie sympatią. Szalejecie za sobą. On zakochany po uszy, przychodzi do ciebie niczym zbity pies, a ty dajesz mu kosza. Czemu tak robisz?
- To skomplikowane - odparłem.
- Mam jeszcze czas. Zawsze mogę jechać późniejszym autobusem.
- Po prostu - wzruszyłem ramionami - mam wrażenie, że mimo iż obaj chcemy ze sobą być, codzienne problemy nas przerosną. Nie podołamy im.
- Nie dowiesz się, jeśli nie zaryzykujesz.
- Jest jeszcze jego były, Konrad, który go szalenie kocha i chce z nim być.
- Ale Wiktor chce być z tobą. Daj mu szansę, Filip. Nie zmarnuj jej. Nie pozwól, by takie ciacho przeszło ci koło nosa. Miej świadomość, że zrobiłeś wszystko, by z nim być. Nie poddawaj się tak łatwo. Zawalcz o swoje szczęście.
Na podjazd podjechała taksówka. Granatowy opel na tatrzańskich rejestracjach zatrzymał się tuż przy poboczu.
Oskar zrobił krok w moją stronę i uścisnął dłoń. Przytrzymał ją dłużej, patrząc mi przy tym w oczy.
- A jeśli rzeczywiście się wam nie uda, jeśli zrobisz już naprawdę wszystko, by odzyskać Wiktora, a nie uda wam się być ze sobą - mrugnął okiem znacząco - zawsze możesz wrócić do Krakowa. Będę czekał. - Uśmiechnąłem się mimowolnie. - I tak nie mam zamiaru się teraz z nikim wiązać. Trzymaj się.
- Dzięki, Oskar. Będę pamiętał - odparłem. - Szerokiej drogi.
Dźwignął walizkę i zszedł do samochodu. Kierowca zapakował ją do bagażnika, a po chwili opel zaszarżował na żwirowym podjeździe i oddalił się w kierunku dworca.
Słowa Oskara trawiłem przez całą noc. Po co on mi to mówił? Po co wspominał o Wiktorze? Czemu miało służyć namawianie mnie do walki o niego? Dlaczego w ogóle napomknął o swoim zauroczeniu moją osobą? Przecież dobrze wiedział, że usilnie starałem się powrócić do normalnego życia, wymazując z pamięci wszystko co związane jest z Wiktorem. Tyle że on mnie przejrzał i poznał moją tajemnicę, dotyczącą Wiktora. Ale chyba każdy głupi by się domyślił, że coś do niego czułem, pomimo że broniłem się przed tym uczuciem rękami i nogami.
Obudziłem się następnego dnia przybity, zmiętolony, niewyspany, z huczącymi w głowie myślami. Decyzja zapadła przy skromnym śniadaniu, które postawiła przede mną Aniela, coś tam trajkocząc o zmieniającej się pogodzie. Nie słuchałem, ale z grzeczności przytakiwałem. Między jednym kęsem kanapki z szynką a popiciem dużym łykiem gorącej herbaty, usłyszałem znów w uszach głos Oskara, żebym się nie poddawał, żebym zawalczył o swoje szczęście. Raz kozie śmierć, pomyślałem, choć przez moją decyzję miał cierpieć Konrad. Nie było mi łatwo, ale jednak zdecydowałem. Może warto spróbować i dać szansę Wiktorowi. Jeśli tym razem nic z tego nie wyjdzie, dam sobie spokój.
Czysta kartka, przemknęło mi przez myśl, ale wspólnie pisana, przeze mnie i przez Wiktora. No okej, to musiałem potwierdzić, całkiem dobry pomysł.
Nie wiedziałem, gdzie mieszka Wiktor, w jakim rejonie Zakopanego, więc musiałem delikatnie wybadać sytuację. Kto może najlepiej znać miasto, jeśli nie rodowita zakopianka? Dyskretnie wypytałem Anielę o mieszkańców. Okazało się, że zna Wiktora, więc odpowiednio mnie nakierowała i późnym popołudniem dotarłem pod blok, w którym, według słów właścicielki pensjonatu, miał mieszkać chłopak. Przystanąłem na chodniku, wahając się jeszcze i zastanawiając się, czy dobrze robię. Serce waliło, jak oszalałe, żołądek zaczął się intensywnie kurczyć. Kurde, czemu ja się tak stresuję? Przecież to tylko spotkanie. Zwyczajna rozmowa, dogadanie się, nic więcej. Ale... Wspiąłem się wzrokiem po elewacji na ostatnie piętro i zatrzymał spojrzenie na uchylonym oknie. Ale to jego mieszkanie. A jeśli do czegoś dojdzie? Jeśli nie zapanujemy nad sobą? Ani on, ani ja. To całkiem prawdopodobne. Może lepiej jednak wrócę do pensjonatu i dam sobie spokój. Co mnie też naszło? Zachowuję się, jak jakiś nastolatek, który szaleje za dziewczyną i wystaje pod jej oknem godzinami.
Kiedy już zdecydowałem się na odwrót, niespodziewanie drzwi od klatki otwarły się na oścież i z bloku wyszedł Konrad, niosąc dwa puste kartony. Zdębiałem na jego widok, nie bardzo wiedząc, co mam o tym myśleć. Wyglądało to dosyć dziwnie, a co najmniej nieco podejrzanie.
- O, cześć Filip! - zawołał radośnie na mój widok.
Coś był za wesoły. Ostatnim razem, jak go spotkałem, prawie szlochał mi na ramieniu, ukazując siebie, jako tego pokrzywdzonego przez los i porzuconego przez Wiktora. A dzisiaj pałał pełną energią i uśmiechał się. I był w bloku, w którym mieszka jego były.
- Cześć - przywitałem się ostrożnie. Spojrzałam na pudełka. - Co to?
- A! - machnął kartonem. - Przeprowadzam się. A trochę szpargałów mam. I trochę ich zabrałem ze sobą, kiedy wyprowadzałem się od Wiktora. Na całe szczęście - podszedł do stojącego na poboczu samochodu i otworzył tylne drzwi, wrzucając pudła na siedzenia - nie zabrałem wszystkich rzeczy. Wiesz ile musiałbym przewozić tego z powrotem? A tak większość ciuchów, książek czy naczyń nadal jest u Wiktora.
Zaschło mi w gardle. Nie wiedziałem co powiedzieć. Poczułem, jak drżą mi nogi, jak kolana zaczynają się uginać pod korpusem ciała. Wziąłem głęboki wdech, by jak najszybciej dotlenić komórki, a przede wszystkim pracujący na wzmożonych obrotach mózg, który analizował zaistniałą sytuację. On nie mógł się połapać w tym całym kurwidołku, który powstał, a co dopiero ja. Jeszcze nie tak dawno, bo parę dni temu, Wiktor szalał za mną, zaczepiał na parkingu przed supermarketem i obiecywał, że będzie walczył do upadłego, że się nie podda, aż wreszcie ja ulegnę, a dzisiaj? Dzisiaj już wprowadzał się Konrad, cały uchachany, bo znowu są razem.
Czego innego mogłem się spodziewać, co? Przecież to moja wina i pretensje mogę mieć sam do siebie. Sam tego chciałem. Sam popchnąłem Wiktora w ręce Konrada, mówiąc mu w minioną sobotę, żeby dał mi spokój. To i dał. Nie minęło zbyt dużo czasu, zaledwie weekend. Szybko znalazł pocieszenie. Może gdybym zawalczył wcześniej o Wiktora, gdy była ku temu okazja, to dzisiaj może ja bym się do niego wprowadzał, zamiast Konrada i wnosił pudła ze swoimi rzeczami.
- Aha - zdołałem wreszcie wykrztusić. Po dłuższej chwili dopiero dodałem: - Zatem nie przeszkadzam.
- Nie wejdziesz? - zapytał wyraźnie zaskoczony. - Wiktor się ucieszy.
- Nie - machnąłem ręką - nie będę przeszkadzał. Trzymaj się.
- Ty też.
Konrad wsiadł do samochodu, a ja zawróciłem w kierunku centrum. Obejrzałem się za siebie, patrząc na blok, w którym mieszkał Wiktor. Nie wiem w sumie po co to zrobiłem. Może liczyłem, że Wiktor wybiegnie i mnie zatrzyma? Tak, jasne. I ciekawe co jeszcze? Chyba naczytałem się za dużo bajek w dzieciństwie o tych wszystkich przeszczęśliwych zakończeniach. Niestety, chyba nie w moim życiu, a przede wszystkim nie w tym życiu.
Wlokłem się powoli przed siebie z rękami skostniałymi od zimna i wciśniętymi w kieszenie puchowej kurtki. Po raz kolejny i znowu z mojej winy okazja bycia szczęśliwym i bycia z Wiktorem przeszła mi koło nosa. Ja to zawsze w porę potrafię się obudzić. Będąc w okolicach Wielkiej Krokwi, tuż pod skocznią, zadzwoniła Eliza. Westchnąłem zrezygnowany, patrząc na wyświetlacz.
- Jeszcze jej tu brakowało. Czego może chcieć ode mnie?
Bardziej z przyzwyczajenia odbierania połączeń niż z ciekawości, przeciągnąłem palcem po ekranie, by przyjąć rozmowę.
- Halo.
- Cześć Filip - usłyszałem donośny głos Elizy. Odkąd dowiedziała się, że między mną a Wiktorem, jej najlepszym przyjacielem coś było, coś bardzo szczególnego, odnosiłem wrażenie, że po pierwsze chce nas połączyć ze sobą, a po drugie próbuje wkupić się w znajomość ze mną. Nie wiem czy to dobrze wróży, więc wciąż trzymałem ją nieco na dystans. - Mam do ciebie sprawę. Możemy się dzisiaj spotkać?
- Co to za sprawa? Koniecznie dzisiaj?
- Wolałabym dzisiaj - nalegała. Co ona kombinuje? Ciekawe co tym razem wpadło jej do głowy.
- Nie jestem dzisiaj najlepszym towarzyszem do rozmów. - Próbowałem ją spławić.
- Daj spokój - żachnęła przez telefon. - Karczma Siklawa, za pół godziny. Dasz radę?
Przystanąłem i rozejrzałem się po okolicy. Od Krupówek dzieliła mnie w sumie niewielka odległość. Bez problemu dotrę do karczmy.
- No dobra, niech będzie - zgodziłem się na spotkanie. - Do zobaczenia.
Karczma była mi znana. Pierwszy raz byłem w niej parę miesięcy temu po przyjeździe do Zakopanego, kiedy dopiero oswajałem się z nowym miejscem. Za drugim razem trafiłem tam zaledwie parę dni temu z Oskarem. Aż dziwne, że dzisiaj, czyli kilka dni po spotkaniu z Oskarem, do tej samej knajpy zaprosiła mnie Eliza, najlepsza przyjaciółka Wiktora.
Kiedy wszedłem, ogień wesoło trzaskał w kominku, płomienie ogrzewały salę, gdzie przy stolikach tłoczyli się turyści, a góralska kapela pogrywała do posiłku. Dostrzegłem ją po lewej stronie karczmy, w kącie, siedzącą nad filiżanką herbaty. Po wstępnym przywitaniu i zamówieniu grzanego piwa oraz ogólnej wymianie zdań, przeszedłem do sedna spotkania.
- Zaskoczył mnie twój telefon - zacząłem, kiedy kelnerka przystrojona w strój regionalny postawiła przede mną kufel podgrzanego trunku, w którym pływały goździki i inne przyprawy. Intensywny aromat alkoholu oraz soku imbirowego uderzył w nozdrza. - Na pewno jest jakiś powód tego, że teraz siedzimy tutaj razem. Chodzi o Wiktora?
- No między innymi - potwierdziła skinieniem głowy.
Pociągnąłem kilka łyków trunku, który rozszedł się przyjemnie po organizmie, rozgrzewając od środka.
- Ale już rozmawialiśmy na ten temat - upierałem się przy swoim - więc możesz sobie darować.
- Wiktor jest w tobie szaleńczo zakochany. Czemu ty tego nie możesz zrozumieć? Czemu tak to utrudniasz?
- Ja utrudniam? - zapytałem zaskoczony.
Może i utrudniałem, ale dzisiaj zdecydowałem się na desperacki krok. I co mi z tego przyszło? Tylko dostałem mocno po twarzy dla otrzeźwienia, bym przestał bujać w obłokach i wreszcie zszedł na ziemię. Przekonałem się całkiem niedawno, jak Wiktor może być szczęśliwy.
- No ty! - Eliza wskazała na mnie palcem. - Ilekroć się z nim widzę, nie przestaje o tobie mówić. Dlaczego tak to komplikujesz? Dlaczego sądzisz, że może być szczęśliwy z Konradem, skoro próbowali dwa razy i im nie wyszło?
- Może za trzecim razem im wyjdzie.
Zanurzyłem twarz w złotym napoju, który wypełniał kufel. Naszła mnie w tym momencie ochota na zapalenie papierosa i pociągnięcie dymka. Rozejrzałem się po sali, ale nie dostrzegłem w zasięgu wzroku strefy przeznaczonej dla palących.
- Nie będzie trzeciego razu.
Słowa Elizy odciągnęły mnie od myśli o fajkach.
- Czyżby? - powątpiewałem.
- Na bank - zapewniła.
- Jesteś przyjaciółką Wiktora, a chyba niedokładnie poinformowaną - zauważyłem.
- O czym mówisz? - zapytała zaciekawiona.
- A kiedy się z nim widziałaś ostatnio?
- W sobotę.
- Czyli wtedy, kiedy spotkaliśmy się pod sklepem na zakupach. - Nachyliłem się w jej stronę. - Masz niezbyt świeże informacje, a jako jego przyjaciółka powinnaś wiedzieć, co się kroi.
Spojrzała na mnie podejrzliwie, przechylając z ciekawości głowę na prawo.
- Mogłam coś przegapić - rzekła jakby na swoje usprawiedliwienie - ale wątpię.
- Eliza, chciałem dać mu szansę. Naprawdę chciałem - zapewniłem szczerze. - Poszedłem się z nim dzisiaj spotkać. Miałem ułożoną w głowie całą spowiedź. A wiesz kogo spotkałem pod blokiem?
- Konrada.
Imię wypłynęło z jej ust. Nawet nie poruszyła ustami, ale zaskoczenie z łatwością można było odczytać.
- Był przeszczęśliwy i zadowolony. Gdyby nie uszy, miałby uśmiech dookoła głowy. - Próbowałem zażartować, jednak w tej sytuacji, twarz Elizy nie drgnęła. Była kamienna. - Wprowadzał się do niego. Mówił, że miał szczęście, że nie zabrał wszystkich rzeczy, kiedy wyprowadzał się od Wiktora, że dobrze zrobił, zostawiając u niego większość rzeczy, bo teraz nie musi tego z powrotem przewozić. Więc powiedz mi, czy ja utrudniam? A może to po prostu złośliwość Losu, który nie pozwala nam być razem? Nie sądzisz?
Eliza drżącą ręką chwyciła porcelanową filiżankę i opróżniła jej zawartość. Odstawiła ją na bok, po czym chwyciła płaszcz rzucony niedbale na ławę.
- Dokąd się wybierasz? - zapytałem zaskoczony.
- Do Wiktora - odparła, zapinając guziki, a następnie otulając się wełnianym szalem. - To nie może być prawda. Coś tu nie pasuje. To do Wiktora nie jest podobne. Dowiem się prawdy.
- Dowiesz się tego samego co ja - wtrąciłem.
- Nie! - zaprzeczyła.
- Eliza! - złapałem ją za dłoń. - Spójrz na naszą znajomość inaczej. Wiem, że chcesz dla Wiktora jak najlepiej, że jesteś jego najlepszą przyjaciółką i chcesz, by był szczęśliwy. Ale przeznaczenia nie oszukasz, a my... Wiem, że to zabrzmi dziwnie, bo też mnie to boli, ale zrozum... Te wszystkie sytuacje, te przeszkody, które stają nam drodze, które ciągle przeszkadzają nam być razem, one muszą coś oznaczać. To nie jest zwykły przypadek. Może my po prostu - zawahałem się, bojąc się wypowiadać te słowa, ale skoro powiedziało się A, trzeba też powiedzieć B - nie jesteśmy sobie przeznaczeni.
- Absurd! - zaprzeczyła.
Wyrwała dłoń z mojego uścisku i wybiegła w mrok, który spowijał Krupówki. Mój wzrok spoczął na niedopitym piwie. Żal było go zostawiać, bo smakowało wyjątkowo wyśmienicie. Zostałem, delektując się nie tyle trunkiem, co samotnością. Uniosłem kufel w górę.
- Twoje zdrowie, Wiktor - powiedziałem do siebie, przywołując w pamięci jego uśmiechniętą twarz.
Dopiłem do końca. Zamówiłem rachunek, zostawiając całkiem spory napiwek.


Opuściłem Siklawę niecałą godzinę po Elizie. Będąc w środku nie zauważyłem, że Krupówki nie tylko tonęły w mroku, oświetlone jedynie skąpym blaskiem latarni, ale spowiła je gęsta mgła. Otoczyła mnie ze wszystkich stron, a przenikliwy chłód i ziąb wciskał się przez grubą kurtkę, wychładzając szybko rozgrzane przez piwo ciało. Ruszyłem szybkim krokiem w kierunku pensjonatu Anieli, zostawiając w karczmie wspomnienia Wiktora. Tam też zapadła decyzja, kiedy piłem za jego zdrowie, tym razem już ostateczna - koniec z nim. Koniec dawania ciągłych szans i robienia sobie czczych nadziei. Po prostu... koniec.

B l o g i   g e j ó w

czwartek, 6 lutego 2014

Epizod 110. Rozterki Bartka /17/.

Długi weekend dobiegł końca. Przetrwałem go, mogę śmiało rzec, że wręcz rola, w którą się wcieliłem, wyszła mi wprost perfekcyjnie. Michał nie zdradził się nawet najmniejszym gestem, mimiką, czy słowem, że zna prawdę o moim kochanku, że zna Filipa i razem konfabulują przeciwko mnie. Zachowywał się tak, jak gdyby nic się nie stało. Dało mi to do myślenia. Facet musi być niezłym aparatem, skoro potrafi tak trzymać kłamać bez mrugnięcia okiem, uśmiechać się szczerze i mówić bez zająknięcia. A próbowałem go podejść. Na przykład w niedzielę, leżąc pod kocem i oglądając film w telewizji, podjąłem temat Filipa. Zasugerowałem, że może by tak zaprosić go do nas na któryś z weekendów. Patrzyłem mu w oczy, on w moje, kiedy mówił, że to mój przyjaciel, że on go nie zna, ale z przyjemnością może go poznać, jeśli tylko zdecyduję się go zaprosić. Dobrze kłamie, pomyślałem wówczas. Ale podjąłem rywalizację. Tak chce to rozegrać, to okej, przyjmuję wyzwanie.
Jednak już we wtorek, kiedy usiadłem za biurkiem w firmie, dopadły mnie wątpliwości. Zacząłem analizować całą sytuację po raz kolejny. Michał zna Filipa. Tego Filipa, którego ja znam, a którego poznałem przez Karola. Mimo to żaden z nich nie przyznał się do faktu, że się znają, a z ostatniej ich telefonicznej rozmowy, którą miałem przyjemność podsłuchać wnioskowałem, że ich znajomość trwa już od dłuższego czasu. Czyli na pewno nie skumplowali się podczas naszego, mojego i Michała, wyjazdu do Zakopanego, do pensjonatu, gdzie pracował Filip.
A może poznali się w Warszawie, w tym samym momencie, kiedy Michał zdradzał Karola, tylko Filip znów nie raczył się przyznać. Pamiętam, że zachowywał się wówczas bardzo obojętnie, kiedy go zobaczył. Też potrafił dobrze oszukiwać. Nie mogłem tylko zrozumieć, dlaczego zrobili z tego taką tajemnicę? Dlaczego ukrywają swoją znajomość? Może mają coś na sumieniu.
Głowienie się i roztrząsanie tej sprawy na dziesiątą stronę nic nie da. Najlepiej, żeby już się tak nie męczyć, zapytać u źródła. A to źródło wypływało spod "samiuśkich Tater". Miałem jednak wątpliwości, czy Filip zechce rozmawiać. Z drugiej jednak strony przyprzeć go do muru i powiedzieć, że znam jego słodką tajemnicę o ukrywanej znajomości z moim facetem, mogło zaowocować poznaniem prawdy.
Zanurzyłem twarz w dłoniach. Ogarnęły mnie ciemności. Musiałem uporządkować myśli. Po pracy wracam do domu, wieczorem spotykam się z Michałem na kolacji. I znowu będę musiał udawać, że wszystko jest w porządku. Jak długo to potrwa? Będę wytrwały, dopóki jedno z nich wreszcie się nie złamie. Zobaczymy kto jest silniejszy i wytrwalszy.
- Dzień dobry.
Otworzyłem szybko oczy, przecierając jednocześnie twarz dłońmi. W progu stał Mirek z plikiem dokumentów. Zerknął na Karolinę, która wyprostowała się energicznie w fotelu.
- Dzień dobry - skinęła głową.
- Gdzie Andrzej? - zapytał, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Przyjdzie dzisiaj trochę później - odparłem spokojnie. Widziałem, jak Karolina reaguje zdenerwowaniem na szefa, więc przejąłem rozmówcę. - Ma jakąś wizytę u lekarza i trochę mu to zajmie.
- Aha - rzekł niezbyt zainteresowany faktem przebywania jego pracownika. Raczej zapytał tylko po to, by zapytać. - Pusto tu trochę po Agacie.
Wzruszyłem ramionami, zerkając na opróżnione biurko, którego od początku roku nikt nie używał.
- Dasz nam tu kogoś? - zapytałem.
- Tak, dwie osoby - odparł z satysfakcją, patrząc na mnie.
- Dwie? - zapytałem zaskoczony. - A gdzie się niby zmieścimy?
- Nic się nie bój. - Mirek podszedł do mojego biurka. - Gdy przyjdą dwie nowe osoby, ciebie już tutaj nie będzie. Nie ma co czekać. Przyspieszamy twój wyjazd do Kanady. Tutaj - podniósł plik dokumentów, które trzymał w prawej dłoni, a następnie położył je przede mną - masz wszystkie zaświadczenia i wnioski, które musisz wypełnić, a które są potrzebne do otrzymania wizy. Dzisiaj masz wolne. Jedź do urzędu i wszystko pozałatwiaj.
- Tak szybko? - zapytałem zaskoczony.
- Tak, firma ruszyła z impetem od początku stycznia i nie ma zamiaru się zatrzymywać. Chcę mieć tam ciebie od marca, więc zbieraj się i załatw wszystkie formalności. Jeśli napotkasz jakieś trudności, daj mi znać.
- Okej - skinąłem głową.
Dopiero kiedy Mirek wyszedł, dotarło do mnie, co właściwie przed chwilą się stało. Mam dwa miesiące. Zegar już tyka, czas leci, jest go coraz mniej. Dwa miesiące, pomyślałem z żalem. Dwa miesiące na uporządkowanie i pozamykanie wszystkich spraw. A jest ich sporo. Muszę powiedzieć Michałowi tę przeradosną nowinę. Na pewno będzie skakał ze szczęścia razem ze mną. Choć może nawet wyjdzie mu to na dobre, jeśli z nim zerwę, kiedy będę wylatywał. Wówczas sprawa naszego tajemniczego trójkąta, czyli Michała, Filipa i mnie, zostanie rozwiązana.
- Wyjeżdżasz do Kanady? - Karolina przerwała krępującą ciszę. - Wiedziałeś o tym od dłuższego czasu i nic nie powiedziałeś. Wiedziałeś, że nas zostawiasz?
- Dowiedziałem się po parę dni temu, więc wybacz, że nie powiedziałem. Nie sądziłem, że to będzie takie ważne, żeby robić, aż takie halo.
- Wyjeżdżasz do Kanady, Bartek. To jest poważna sprawa. Przenoszą cię.
- Pięć lat temu sam tego chciałem - rzekłem bardziej do siebie.
- Co teraz z nami będzie? - zapytała Karolina.
- Z nami? - nie mogłem ukryć zdziwienia.
- No z nami, z nami - Karolina rozłożyła ręce. - Ze mną, z Jędrkiem, z tobą.
Westchnąłem głośno. Co będzie z nami? Skąd ja mam to wiedzieć, co będzie za dwa miesiące?
- Mnie nie będzie - chwyciłem dokumenty, które zostawił mi Mirek - a ty i Andrzej będziecie nadal pracować w wielkiej korporacji. W sumie nadal będziemy razem pracować, tylko że ja już za oceanem. - Schowałem papiery do teczki. - Cóż, zatem idę załatwiać formalności. Powiedz Andrzejowi, żeby przejrzał dzisiejszą skrzynkę mailową i korespondencję. Miłego dnia.
- Trzymaj się.
Założyłem ciepły płaszcz i owinąłem się szczelnie szalikiem. Choć pogoda za oknem była iście wiosenna, to chwilami mocniejszy wiatr przeszywał chłodem do szpiku kości. W tramwajach i w autobusach ludzie nie narzekali na brak zimy, jednak co niektórzy wieścili jej rychłe nadejście. Rychłe i z solidnym zapasem mrozu. Jakoś nie dawałem temu wiary, ale przecież każdy jest mądry.
W tych wszystkich okienkach odstałem swoje. Był początek roku, a kolejki już wydłużały się do kolosalnych rozmiarów. Wyszedłem stamtąd późnym popołudniem. Potrzebowałem zastrzyku energii, solidnej porcji kawy. Wsiadłem więc w tramwaj, który jechał na Kazimierz. Znalazłem miejsce w Studni Życzeń, tuż przy oknie, z widokiem na Okrąglak. Popijając małą czarną, myślami przeniosłem się za ocean.
Widziałem siebie w wielkiej korporacji, prestiżowej firmie o mocnych korzeniach. Przestronne biura, jasne pomieszczenia, wielkie okna, trzydzieste piętro wieżowca. I ja, stojący w jednym z nich i patrzący na wielkie miasto, na Ottawę. Coś zajebistego! Kim tam miałem być? Ja widziałem siebie, jako koordynatora wielkiego projektu na międzynarodową skalę. Zawsze o czymś takim marzyłem. W tym moim wielkim marzeniu o wielkim świecie w wielkiej korporacji byłem kimś szczególnym. Miałem pod sobą pracowników, którzy wykonywali moje polecenia.
I nagle biuro wypełnił przeraźliwie głośny dźwięk telefonu. Pracownicy zaczęli znikać najpierw pojedynczo, potem parami, wreszcie grupkami. Na koniec zostałem sam w pustym, nieumeblowanym biurze. Ottawa za oknem również gdzieś przepadła. Teraz przyszła pora na wieżowiec. Rozległo się wielkie bum! A ja... A ja siedziałem przy stoliku w Studni Życzeń. W spodniach wibrował telefon. Sięgnąłem po niego. Nieznany krakowski numer stacjonarny próbował się ze mną skontaktować.
- Słucham - przyjąłem połączenie.
- Cześć Bartek - usłyszałem w telefonie. - To ja, Andrzej.
Nie poznałbym go, gdyby się nie przedstawił. Jego głos był dziwnie zmieniony. Zerknąłem na wyświetlacz. To nie był żaden numer z firmy. Dzwonił z jakiejś innej części Krakowa. Spojrzałem jeszcze na zegarek. Parę minut przed trzecią. Powinien już dawno być w biurze. Musiało coś się stać, skoro nie dotarł do pracy.
- Co się stało? Skąd dzwonisz?
- Mam problem - odparł po chwili smutnym i zmęczonym głosem. - Właściwie nie miałem się do kogo zwrócić, więc pomyślałem o tobie.
- Andrzej, co się stało? - zapytałem, starając się opanować strach, który już przysiadł się do mojego stolika.
- Przepraszam, że nie dotarłem do pracy. Zostałem zatrzymany... Przyjedziesz po mnie?
- Jasne - odparłem zszokowany.
Nigdy w życiu bym nie przypuszczał, że Andrzej, spokojny i pracowity chłopak, który raczej nie wyglądał na takiego, co by wchodził w konflikt z prawem, nagle wylądował na komisariacie. Na pewno to było jakieś nieporozumienie. Ktoś go musiał w coś wrobić.
- Podaj tylko adres i za chwilę tam będę. Możesz mi powiedzieć, co się stało?
- Jak stąd wyjdę.
Dopiłem kawę, zebrałem się i ruszyłem na tramwaj.
Po dotarciu na miejsce i przedstawieniu sprawy, zostałem wpuszczony do poczekalni. Nim policjant wpuścił mnie do środka, przyjrzał się uważnie. Z trudem opanował śmiech. Poczułem się trochę dziwnie, bo szczerze powiedziawszy nie wiedziałem o co chodzi. Miałem jednak wrażenie, że coś się kroi poważnego.
Z pokoju, przy którym usiadłem, nos wyściubiła jakaś młoda policjantka. Blond włosy zaczesane w kucyk odsłaniały okrągłą twarz. Nie uśmiechnęła się, jedynie zmierzyła mnie wzrokiem od stóp do głów, marszcząc przy tym czoło.
- Pan po tego... - zawiesiła głos - pana?
- Po Andrzeja.
- Aha, no tak - odparła z grymasem, po czym zniknęła w biurze.
Co oni tacy dziwni i niemili? Reagują tak podejrzanie agresywnie i niemiło, jeśli wymawiam imię Andrzej. Co on przeskrobał, że narobił sobie wrogów wśród mundurowych?
Dziesięć minut później ujrzałem go, jak szedł wolnym krokiem w moją stronę, odprowadzany przez dobrze zbudowanego policjanta. Nie uśmiechał się. Miał spuszczoną głowę, w dłoni trzymał sweter. Dopiero kiedy stanął przede mną, dostrzegłem dalsze szczegóły. Niebieska koszula wystawała ze spodni, jakby została niedbale włożona, guziki miał w paru miejscach rozpięte.
- Andrzej? - zapytałem zszokowany. - Co się stało?
- Mam rozumieć, że się pan nim zajmie? - zapytał policjant podniesionym głosem.
- Tak - odparłem nie patrząc na mundurowego. - Andrzej...
W progu biura, przy którym staliśmy znów ukazała się twarz blondynki. Zaprosiła Andrzeja do siebie. Wyglądał koszmarnie. Był tak sponiewierany, jak nigdy dotąd. Wyszedł po paru minutach z plecakiem przerzuconym na ramię, z portfelem w jednej dłoni i z kurtką w drugiej. Położył kurtkę, sweter i plecak na krześle, a portfel wręczył mi do ręki.
- Idę się ogarnąć do toalety i zaraz będę.
- Okej.
Odprowadziłem go wzrokiem, a kiedy drzwi zatrzasnęły się za nim, usiadłem na krześle. Sprawa Andrzeja nie dawała mi spokoju. Nigdy nie wspominał, że miał jakieś zatargi z policją, ale teraz wynika, że jednak coś przeskrobał, skoro tak krzywo na niego patrzą. No cóż, czekała mnie zatem poważna rozmowa z moim kolegą. Mam nadzieję, że przynajmniej on nie będzie ściemniał i przyzna się, dlaczego został zatrzymany przez policję.
Mimowolnie otworzyłem portfel Andrzeja. Bardziej z czystej ciekawości. Nie miałem zamiaru szperać w jego rzeczach osobistych. Po prostu chciałem zobaczyć jaki ma porządek w środku. W tym samym momencie wypadł dowód. Sięgnąłem po niego i zerknąłem na adres zamieszkania. Pochodził z Pińczowa, był mniej więcej mojego wzrostu - zaledwie parę centymetrów niższy. Odwróciłem plakietkę. Zamiast jednak zdjęcia Andrzeja dostrzegłem zdjęcie niejakiej Joanny. Miała krótkie włosy, założone za uszy, uśmiechała się szczerze.
To jego dziewczyna?, pomyślałem zaskoczony. Ale powinien mieć jej zdjęcie, a nie dowód. Wówczas mój wzrok spoczął na nazwisku. Skoczylas. Takie samo, jak Andrzeja. Czyli że siostra. Z twarzy nieco przypominała swojego brata. Ale, ale... Po co nosi w portfelu dowód tożsamości swojej siostry? I to jeszcze tak na widoku! Spojrzałem jeszcze na datę i miejsce urodzenia - 21.05.1985 roku, Kielce. Nic mi to nie mówiło, ale sprawiło, że obudził się we mnie detektyw, który postanowił dowiedzieć się prawdy. Coś mi tu nie pasowało. Przeczucie podpowiadało mi, że nawet jeśli zabiorę teraz Andrzeja na kawę, czy jakiś obiad, na pewno wiele spraw przemilczy i nie powie całej prawdy.
Schowałem więc dowód do portfela i czekałem cierpliwie, aż wyjdzie z łazienki. Wrócił nieco odmieniony. Wyglądał już normalnie, porządnie i schludnie, ale nadal był przygaszony. Nie patrzył mi w oczy. Ilekroć nasze spojrzenia się krzyżowały, natychmiast uciekał. Zaprosiłem go więc na obiad. Sądziłem, że wówczas się otworzy, ale podziękował za zaproszenie. Stwierdził, że ma dość już dzisiejszego dnia, dość przeżyć i marzy tylko o spokoju.
- Czyli nie dowiem się, po co przyjechałem na policję? - zapytałem. - Po co mnie prosiłeś o przysługę? Nie chcesz tego wyjaśnić?
- Bartek, dziękuję bardzo za pomoc. Bez ciebie bym sobie nie dał rady, ale jestem naprawdę zmęczony. To był ciężki dzień. Wrócę na piechotę do mieszkania.
Staliśmy w niewielkiej odległości od przystanku tramwajowego. Ludzi mijali nas, nawet nie patrząc, a ja stałem i przyglądałem się twarzy Andrzeja. W jego wyglądzie zacząłem dostrzegać minimalne podobieństwo do Joanny, tej z dowodu, który miał w portfelu.
- Chcę wiedzieć, jak się znalazłeś na posterunku? I dlaczego ci wszyscy policjanci tak krzywo na nas patrzyli? Zauważyłeś to w ogóle? Oni się z nas śmiali. Z nas albo z ciebie. Bo to ty tam siedziałeś.
Zabrzmiało ostro, ale chciałem tylko znać prawdę, co się stało. A Andrzej nie chciał nic powiedzieć. Wymigiwał się zmęczeniem. Okej, rozumiem, może być zmęczony, ma do tego prawo, ale niech chociaż coś powie, coś wyjaśni.
- No okej - przewrócił oczami. - Skoro chcesz wiedzieć, to proszę cię bardzo. Zaczęło się od głupiej rzeczy. Nie skasowałem biletu. Miałem podjechać tylko jeden przystanek. Na następnym wysiadałem. Pech chciał, że wpadły kanary. Złapali mnie. Powiedziałem, że mi się spieszy, ale nie chcieli mnie puścić. Doszło do przepychanek, poszły wyzwiska, nie chciałem dać się spisać, więc zadzwonili po policję. Przyjechała suka i zabrali mnie na komisariat, a tam zaczęło się przepytywanie. Wracałem od lekarza do pracy. Nie chcieli mnie puścić. Ot, cała historia.
- Takie hece o bilet? - nie kryłem zaskoczenia.
- To przecież Polska - Andrzej wzruszył ramionami. - Muszę już lecieć. Potrzebuję ochłonąć. Widzimy się jutro w pracy. Przepraszam za zamieszanie.
- Nic się nie stało. Do jutra.
Andrzej zniknął w tłumie ludzi na przystanku. Patrzyłem za nim jeszcze przez jakiś czas, zastanawiając się nad tym, co przed chwilą powiedział? Czy mu uwierzyłem? Jakoś niespecjalnie. Może jestem zbyt nadwrażliwy, ale przebywanie z Michałem i z jego tajemnicami nauczyło mnie, by być bardziej podejrzliwym. Lepiej na tym wyjdę, jeśli okażę zaufanie, a i tak swoje będę myślał. Nie zaszkodzi przy tym trochę poszperać i dowiedzieć się prawdy.
Dlatego kiedy już Kraków został pochłonięty przez wieczorny mrok, wróciłem do firmy. O tej porze było już niewiele ludzi. Wszedłem do swojego biura, w którym panował półmrok. Zapaliłem światło i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Na dłużej zatrzymałem wzrok na biurku Andrzeja. Wytężyłem słuch, czy nikt nie kręci się po korytarzu. Gdzieś tam, w innych gabinetach pracowały jeszcze komputery i drukarki. Poza tym panowała błoga cisza.
Usiadłem przy biurku Andrzeja i zastukałem palcami w blat. Od czego by tu zacząć? Mój wzrok spoczął na zdjęciu Andrzeja z jakimiś laskami. Pewnie jacyś jego przyjaciele. Rozpoznałem tylko Karolinę. No czyli tak, jak przypuszczałem - znali się już wcześniej, pewnie ze studiów. Zajrzałem do pierwszej szuflady. Nic interesującego poza statutami firmy, regulaminem pracy i obowiązkami pracownika na danym stanowisku. W drugiej szufladzie znalazłem jakieś ulotki o projektach, nad którymi pracuje lub pracowała już firma. Trzecia, najniższa była pusta.
Czyli nic ciekawego nie ma. Jednak coś wciąż nie dawało mi spokoju. Odwróciłem się w fotelu w kierunku regału z segregatorami. Wyciągnąłem jeden z nich. Oprócz komputerowych wydruków, widniały również jego ręczne zapiski na brudno. Mało miał poprawek, a to znaczyło, że już za pierwszym razem potrafił sklecać prawidłowe zdania.
W tym momencie w głowie błysnęła myśl. Data urodzenia Andrzeja! Skąd taki pomysł? Sam nie wiem, ale mógł to być jakiś trop. Przeniosłem się na swoje biurko, odpaliłem komputer i zalogowałem do bazy danych pracowników firmy. Wklikałem nazwisko Skoczylas. Na ekranie pojawiły się wszystkie informacje. Łącznie z jego datą urodzin. Już gdzieś tę datę widziałem. Przecież taka sama widniała w dowodzie Joanny Skoczylas, siostry Andrzeja - 21.05.1985 rok. Andrzej ma siostrę bliźniaczkę? Tylko, że nigdy jeszcze nie mówił o rodzinie ani o rodzeństwu.
Ta sprawa coraz bardziej zaczęła mnie intrygować. Nie mogłem sobie odpuścić. Musiałem dowiedzieć się prawdy, o co tutaj chodzi. Być może nie powinienem interesować się prywatnymi sprawami Andrzeja, bo to nie moja sprawa. Jego osobista. Jednak ja, jak głupi zacząłem grzebać w jego prywatnym życiu i, o dziwo, nie miałem zamiaru ani ochoty zrezygnować.
Patrząc w ekran monitora i analizując jego dane personalne, otworzyłem jedną z szuflad biurka. Za przeźroczystą koszulką zauważyłem kartki. Sięgnąłem po nią i wyciągnąłem z niej zawartość. Listy od tajemniczej wielbicielki. Jeden bez podpisu, drugi podpisany przez tajemniczą J. i trzeci też przez...
- O kurwa! - wymknęło mi się z ust.
Pismo tych trzech liścików od tajemniczej osoby było takie samo, tylko na jednym z nich podpisała się jako J., a na drugim jako A. Czemu dopiero teraz zauważyłem tę różnicę? Przecież to było takie znaczące! Przenosiłem spojrzenie z jednego listu na drugi, a im dłużej się wpatrywałem, tym bardziej nie mogłem się nadziwić.
I nagle mój umysł znowu doznał olśnienia. Bo kiedy tak analizowałem pismo tych liścików, coś przyszło mi do głowy. Chwyciłem je łapczywie i podszedłem do biurka Andrzeja, na którym leżał rozłożony segregator z jego ręcznymi zapiskami.
- O kurwa! - wymknęło mi się po raz drugi.
Dostrzegłem podobieństwo, nim przyłożyłem tajemnicze listy do zapisków Andrzeja. Już na pierwszy rzut oka widać było, że były pisane jedną i tą samą ręką. Tak więc poznałem tajemniczą osobę, która podrzucała mi listy. I to nie była żadna dziewczyna, tylko mój kolega z pracy. To on się we mnie podkochiwał. W życiu bym nie przypuszczał, że jest gejem.
Opadłem ciężko na fotel.
J. i A. To jedna i ta sama osoba.
J. i A., czyli Jędrek, nazywany tak przez Karolinę, i Andrzej.
J. i A.
Zmarszczyłem czoło, patrząc na inicjały imienia.
J. i A.
W głowie nadal kłębiła się niepokojąca myśl. Coś nadal nie dawało mi spokoju.
J. i A.
Patrzyłem na te litery, analizując po kolei każdą z nią, szepcząc lub wymawiając na głos.
J. i A.
- O kurwa! - Przekleństwo wyrwało się z gardła po raz trzeci, tym razem dużo głośniej. - O kurwa! - powtórzyłem już po chwili. - O ja pierdolę!
Zatkałem z wrażenia usta, żeby już żadne słowo nie wydostało się z moich ust.
J. i A.
J. - JĘDREK i... JOANNA.
A. - ANDRZEJ.
- Kim on jest, do cholery?
To trans... Transseksualista...
Siedziałem w fotelu i przerzucałem tylko wzrok z zapisków w segregatorze na listy, które otrzymywałem. Nawet kiedy zadzwoniła komórka, nie potrafiłem jej odebrać. Wciąż byłem w szoku. Wiedziałem, że to w końcu minie, ale póki co, musiałem ochłonąć i pozbierać rozbiegane myśli.
J. i A.

B l o g i   g e j ó w

środa, 5 lutego 2014

Epizod 109. Rozterki Bartka /16/.

Kraków.
Klamka zapadła. Decyzja została podjęta. Gdzie? Dziwnie to zabrzmi, ale na dziale mięsnym w osiedlowym supermarkecie, kiedy stałem przy ladzie i podziwiałem oślizgłe piersi z kurczaka. Zdecydowałem wówczas, że romans ze Staśkiem trzeba zakończyć i to najlepiej już; jak najszybciej, zanim sytuacja wymknie się spod kontroli, zanim ktokolwiek niepowołany przypadkiem się o tym dowie. W końcu mam Michała. Zależy mi na nim i chcę z nim być. A Stasiek? Do tej pory był tylko kumplem z liceum, platonicznym westchnieniem bez możliwości zbliżenia się do niego. Ale czas mijał, a każde z nas się zmieniało. Ja się zmieniłem, dojrzałem. On też się zmienił. To już nie ten sam chłopak co kiedyś, co przed laty. Teraz jest prawdziwym facetem, napakowanym, wciąż przystojnym, ale jego charakter... Jego charakter też uległ zmianom. Podobnie zresztą jak i mój.
Gdyby Stasiek... Nie, to już nie ten licealny Stasiek. To Staszek, dorosły facet, byczur z przerośniętymi bicepsami, ale za to z bardzo seksowną sylwetką. I gdyby nie pojawił się wtedy w Krakowie, gdybym nie spotkał go przypadkiem w Blue, do niczego by nie doszło. Los jednak zażyczył sobie, by trochę pokomplikować moje życie. Namieszał, przez co sprawił, że zerwałem zakazany owoc, spróbowałem go i... No i na tym by się już mogło to skończyć. Lecz ja, jak głupi, pałający nieposkromioną z młodzieńczych lat żądzą, brnąłem w tę dziwną znajomość, a za każdym razem miałem wrażenie, jakbym zapadał się w bagno, z którego nie ma już odwrotu, mimo tego, że takie zapadanie się sprawiało nie lada przyjemność.
Pora jednak się obudzić. Staszek był licealnym kumplem i nikim więcej. Nieosiągalny typ macho, za którym oglądały się wszystkie laski i ja, skryty gej. Może nie warto było zrywać zakazanego owocu? Jednak stało się, a teraz mam wyrzuty sumienia. Na całe szczęście przy piersiach z kurczaka przyszło przebudzenie.
- Czas z tym skończyć! - rzekłem niby to do siebie, ale jednak patrząc ekspedientce w oczy.
Wytrzeszczyła na mnie gały z niedowierzaniem. Myślała pewnie, że ma do czynienia z wariatem. W jednej sekundzie odchrząknąłem i zamówiłem podwójną pierś, po czym ze spuszczoną głową, odprowadzony do drzwi przez podejrzliwe spojrzenia pani w białym stylonowym fartuchu.
Nigdy więcej już nie przyjdę tutaj na zakupy, powiedziałem sobie w duchu.
Jednak to nie był koniec mojego pecha na dzisiaj.
Obładowany zakupami, dochodziłem właśnie do klatki w bloku, kiedy niespodziewanie wyrósł przede mną Stasiek. Tfu, Staszek! Mało brakowało, a dostałbym zawału.
- O Jezusie! - zawołałem zaskoczony. - Co tutaj robisz?
Czujnie rozejrzałem się wokoło, potem uniosłem przerażoną twarz ku górze, szukając okien mojego mieszkania, w którym przebywał Michał. Mam nadzieję, że nie wpadnie mu do głowy wyjrzeć na podwórko.
- Musiałem cię zobaczyć. - Twarz rozpromieniła się w uśmiechu. Jego oczy patrzyły na mnie z uwielbieniem.
- Nie zaproszę cię do środka - zaprzeczyłem szybko.
- Wiem. Twój fagas jest w środku - wzruszył ramionami. - Ale możesz się go pozbyć. Poczekam, aż wyjdzie. Mam czas.
Wziąłem głęboki wdech.
- Nie - rzekłem stanowczo - nie możesz tutaj zostać. Wracaj do siebie.
- Dlaczego? Co się stało?
- Bo... - Urwałem zdanie na początku, szukając odpowiednich słów. Powiedzieć od razu? A może poczekać na odpowiedni moment? - Bo... jestem z Michałem.
- Spław go - nalegał Staszek.
- Lepiej, żebyś już sobie poszedł.
Spojrzał na mnie podejrzliwie. Przyglądał się uważnie dłuższą chwilę.
- Możesz mi powiedzieć, co jest grane? Co się dzieje?
- Staszek... - zacząłem ostrożnie, starając się go nie urazić, choć to, co miało za chwilę paść z moich ust, musiało go w jakiś sposób zaboleć. - Musimy to skończyć. Jestem z Michałem. To co było między nami... Okej, przyjemnie spędziliśmy czas, ale... to był błąd. Spróbowaliśmy, choć nie powinniśmy...
- Hola, hola! - przerwał o pół tonu wyżej. Zmarszczył brwi. - Kończysz ze mną? Rozpalasz we mnie jakieś tam uczucia, mówisz, jak bardzo ci się w liceum podobałem, jak za mną szalałeś, a kiedy dochodzi do czegoś i jest fajnie, ty wyskakujesz z czymś takim?
Nie spodziewałem się takiego ataku. W jego głosie brzmiała agresja skierowana w moją osobę. Myślałem, że Staszek to zrozumie, że to był tylko taki koleżeński fan, spełnienie licealnych snów, a on zareagował tak, jakby... O cholera! Zabujał się we mnie? Niemożliwe! Staszek? Ten Staszek, stojący przede mną?
- Stasiu - próbowałem załagodzić sytuację.
- Tylko nie mów do mnie Stasiu! - Chłopak spiął się w sobie, napiął mięśnie, rozrastając się do jeszcze większych rozmiarów niż w rzeczywistości.
- Przepraszam - poprawiłem się szybko. - Wybacz jeśli cię uraziłem, ale nie sądziłem, że nasza... "znajomość" - zrobiłem cudzysłowie palcami w powietrzu, akcentując słowo - zabrnie tak niebezpiecznie. Nie chciałem. Myślałem, że to jednorazowy wyskok...
- Powtórzyliśmy go drugi raz - zauważył Staszek.
- Ale nie sądziłem, że któreś z nas, a zwłaszcza ty - nakierowałem na niego palca - zaangażujesz się w tę relację. Ty, Staszek, którego dotąd znałem. Przepraszam cię, ale... to koniec. Nic z tego nie będzie. Moja przyszłość czeka na mnie w mieszkaniu, więc wybacz, jeśli cię zraniłem.
- Zraniłeś - odparł z żalem. Podniósł jednak dumnie głowę i odwrócił się na pięcie.
Widziałem, jak znika za rogiem. Nie odwrócił się. Nie spojrzał na mnie ten ostatni raz. Był zbyt dumny na to, by pokazać swoją słabość. Przynajmniej przeczyściłem sobie drogę do szczęścia z Michałem. Nasz związek mógł na nowo zajaśnieć żywym blaskiem. Z niewielką skazą w formie zdrady, której dopuściłem się pod wpływem chwili słabości, jaka mnie ogarnęła, kiedy ujrzałem Staszka. Miałem wyrzuty sumienia. Myślałem nawet o tym, by przyznać się Michałowi, ale obawiałem się jego reakcji. Nie chciałem, żeby mnie zostawił, a na pewno by to zrobił, kiedy tylko by się dowiedział. Dlatego musiałem milczeć.
Podchodząc do drzwi wejściowych do mieszkania, usłyszałem dochodzący głos Michała. Z kimś rozmawiał. Czyżby niezapowiedziana wizyta znajomych? Wyciągnąłem klucze i już miałem je wkładać, kiedy coś mnie przed tym powstrzymało. Zawahałem się. Wychodząc, zostawiłem drzwi otwarte, przypominając Michałowi, żeby je zamknął. Ciekawe czy to zrobił?
Nacisnąłem klamkę. Drzwi z cichym skrzypnięciem ustąpiły. A jednak nie zamknął. No po prostu świetnie. A prosiłem go. Przekroczyłem próg przygotowany na poważną rozmowę o zamykaniu drzwi na klucz, kiedy do uszu doleciał nagły potok słów Michała:
- Z taką sensacją jestem pewien, że zwrócił się do ciebie. Trochę się odsunął ode mnie i obawiam się...
Nie dokończył zdania. Urwał je tak niespodziewanie. Dziwna ta rozmowa, pomyślałem zaskoczony, ale nastawiłem uszu, by lepiej słyszeć, jaki będzie ciąg dalszy.
- Jak ty mnie dobrze znasz? - usłyszałem ponownie. Tym razem był znacznie weselszy. - Zastanawiam się, czemu nie jesteśmy razem?
Wyprostowałem się energicznie, słysząc takie słowa. Przez mój parujący mózg przemknęło milion myśli, a każda kolejna gorsza, bardziej katastroficzna od drugiej. Zdradza mnie? Ma kogoś na boku. Czy w poprzednim zdaniu miał mnie na myśli? Boże, co jest grane?
- Co takiego? - zaśmiał się głośno po chwili ciszy. - Słyszysz w ogóle co mówisz do mnie? Mam się starać o jakiegoś Bartusia? - Poczułem nagłe ukłucie bólu. - Nie miej mnie za ciotę.
O co chodzi?, zacząłem sam sobie zadawać pytania. Z kim on rozmawia? Dlaczego nie chce się już o mnie starać? Znudziłem mu się? A Filip mnie przed nim przestrzegał.
- Chyba sobie kpisz! - Z salonu doleciał podniesiony głos Michała. - Pogadaj z Bartusiem, zasugeruj mu dyskretnie, żeby pozbył się kochanka... - w tym momencie dostałem kolejny cios, jednak Michał nie przerywał odpowiedzi - jeśli coś nadal ma pozostać ukryte głęboko w mojej pamięci. Nie pozwól, by to ujrzało światło dzienne. Bo wiesz co się wtedy stanie?
Zaczynałem powoli wyłączać się z rozmowy. On wie i to teraz zaprzątało mój umysł. On wie, że mam kochanka. To znaczy miałem, bo przecież przed chwilą go spławiłem. Ale skąd się o tym dowiedział? Może Staszek odwiedził dzisiaj Michała, kiedy mnie nie było w mieszkaniu. Tak, to na pewno zrobił Staszek. Chciał mnie tylko dla siebie, dlatego zdecydował się na taki krok, nie pytając nawet o pozwolenie.
- No czyli dociera - odezwał się po chwili Michał. - Jesteśmy w kontakcie. Trzymaj się, żeby cię halny nie porwał.
Halny? Z kim on do cholery rozmawia? Przecież halny występuje tylko na Podhalu. W górach. W Tatrach. W Zakopanem... Zaczynałem wątpić we wszystko i wszystkich, którzy byli wokół mnie. Ten halny brzmiał dziwnie znajomo. Nie mogłem jednak zbyt długo myśleć. W salonie zrobiło się zamieszanie. Usłyszałem kroki zmierzające w stronę przedpokoju, gdzie stałem. Natychmiast przywdziałem uśmiech, uniosłem dumnie głowę i zatrzasnąłem sobą otwarte drzwi.
- Cześć - przywitałem się z tym sztucznym uśmiechem, kiedy Michał stanął w przedpokoju z telefonem w dłoni. - Mówiłem ci, żebyś zamykał drzwi. Jeszcze ktoś wejdzie.
- Kochanie, nie złość się.
Zbliżył się do mnie z zadowoleniem i cmoknął w policzek. Na moment zamarłem. O co chodziło? Jeszcze przed chwilą nadawał do telefonu, że zna mój sekret o kochanku, a teraz, w sumie tak nagle, zachowuje się, jak gdyby nic się nie stało. O co kaman? Co to za gra z jego strony?
- Jak mam się nie złościć? - przełknąłem głośno ślinę, czując się bardzo niekomfortowo i niezręcznie w tej dziwnej sytuacji. - To moje mieszkanie.
- Ale ja byłem i nic nie miało prawo zginąć. Daj, pomogę ci z zakupami.
Nim wziął ode mnie reklamówki, odłożył telefon na szafkę przy dużym lustrze, gdzie zazwyczaj rzucaliśmy klucze, a obok na wieszakach wisiały nasze kurtki i płaszcze. Po czym zniknął z nimi w kuchni. Odprowadziłem go wzrokiem, a potem szybko przerzuciłem spojrzenie na leżącego w oddali smartfona. Dwa kroki dzieliły mnie od niego. Kiedy się zorientowałem, już stałem przy szafce i dotknąłem palcem przycisku. Samsung nagle ożył, ale pojawiła się strona z dziewięcioma kropkami. Wystarczyło przeciągnąć palcem po odpowiednich polach, by odblokować telefon. Szczęście mi sprzyjało, bo kod znałem, więc zrobiłem znak odwróconej litery "L". Zadziałało. Wytężyłem słuch. Michał zajęty był wypakowywaniem zakupów. Kliknąłem znaczek ze słuchawką i moim oczom ukazała się lista połączeń. Na pierwszym miejscu widniało imię... Filip.
Nie! To nie ten Filip. Na pewno nie on. Przecież się nie znają! Widzieli się tylko raz w Zakopanem w pensjonacie, potem już nie. Zresztą wobec siebie byli bardzo złośliwi. Wiadomo dlaczego - bo Filip znał prawdę o Michale i wiedział, że ten, kiedy był z Karolem w związku, zdradzał go z jakimś warszawiakiem, a potem wyruchał mnie w pociągu powrotnym do Krakowa. Dlatego nie przepadał za Michałem. To zrozumiałe. Michał z kolei nie przepadał za Filipem, ponieważ uważał, że jest moim adoratorem.
Przynajmniej ja to tak rozumiałem. Mogło być inaczej? Filip znałby Michała, a Michał Filipa?
Nie, no skąd! Zaprzeczyłem sobie natychmiast. Nie mogli się znać. Jakim cudem? Nawet gdyby się znali, to Filip by o tym powiedział. A nie wspomniał ani jednym słowem.
Ekran przygasł, ale wciąż widziałem numer telefonu do Filipa. Tak, to był jego. Tego Filipa, który obecnie przebywał w Zakopanem. To on musiał powiedzieć Michałowi, że mam kochanka, że zdradziłem go ze Staszkiem. Kto inny mógł to zrobić?
Poczułem się nagle bardzo zmęczony. Wprost padnięty i senny. Wyszedłem z kontaktów i zgasiłem telefon przyciskiem z boku. Stanąłem w progu od kuchni. Michał spojrzał na mnie naprawdę szczerze wyglądającym uśmiechem i zaczął poruszać bezgłośnie ustami. Coś tam mówił o obiedzie, kolacji, ale nie słyszałem jego słów. Zachowywał się tak, jakby nic się nie stało. Otaczali mnie sami obłudnicy. Nawet Filip zachował się nie fair. A ja mu ufałem, podczas gdy ten za moimi plecami spiskował z Michałem.
Przerwałem mu. Przeprosiłem i udałem, że źle się czuję. Musiałem się położyć. Oczywiście z troską w głosie zapytał, czy wszystko w porządku, ale udało mi się go spławić. Zrzuciłem kurtkę, buty i położyłem się na łóżku, w sypialni, którą ostatnimi nocami dzieliłem z Michałem. Zamknąłem oczy...
A kiedy je otworzyłem minęła ponad godzina. Poprzez przymknięte drzwi dolatywały przyjemne zapachy obiadu, który pichcił Michał. Podczas snu nic nie wymyśliłem. Nic a nic. Myślałem nawet przez chwilę, że to tylko zły sen, jeden z tych koszmarów, po których człowiek się budzi i wszystko wraca do normy. Ale to nie był koszmar, tylko życie, w którym brałem udział.
Usiadłem na łóżku. Muszę coś zrobić. Koniecznie. Ale skoro ani Michał, ani Filip, nie chcieli mi nic zdradzić, postanowiłem, że zagram ich kartami. Będę nadal udawał, że nic nie wiem, że żyję wciąż w błogim przeświadczeniu, iż Michał nic nie wie o moim kochanku. Dam radę. Czemu miałbym sobie nie poradzić? Mogę być przecież tak samo perfidny, jak oni. A co będzie z Filipem? Bardzo sobie go cenię, więc pewnie kiedyś, może w najbliższym czasie, kiedy zadzwoni albo ja zadzwonię do niego, wygarnę mu wszystko. I w ten oto sposób znów staniemy po dwóch stronach barykady, pałając do siebie nienawiścią.
Wstałem i podszedłem do drzwi. Wziąłem głęboki wdech, wyszczerzyłem zęby w szerokim uśmiechu i nacisnąłem klamkę.
- Kochanie, a cóż to za zapachy? - zawołałem radośnie.
Tak oto przyszła pora na kolejny akt w sztuce zwanej życiem.

B l o g i   g e j ó w

sobota, 1 lutego 2014

Epizod 108.

- Cóż za cudowny poranek! Dzień dobry!
Uniosłem wzrok znad mocno ściętej jajecznicy, która jeszcze parowała z talerza i spojrzałem na Oskara. Miałem ochotę zetrzeć mu z twarzy ten uśmieszek i przywołać do porządku, ale powtórzyłem sobie w myślach trzy razy "Tylko spokojnie" i agresja skierowana na przybysza z Krakowa, z którym miałem na pieńku od początku znajomości, rozpłynęła się zaledwie w sekundę. Wróciłem do przeżuwania olbrzymiej pajdy wypiekanego przez Anielę pieczywa, posmarowanej grubą warstwą prawdziwego wiejskiego masła.
Oskar nabrał na talerzyk zestaw śniadaniowy - dwie bułki, osełkę masła, dżemik, kilka plasterków wędliny oraz oscypka - i podszedł do stołu, przy którym jadłem.
- Mogę się dosiąść? - zapytał z pogodnym uśmiechem.
Znowu przerwałem przeżuwanie, spoglądając na niego ze zmarszczonym czołem. Chyba moja mina mówiła sama za siebie. Ponownie go ignorując, wróciłem do przerwanego jedzenia.
- Czyli mogę - odpowiedział sobie Oskar i usiadł nie na przeciwko mnie, ale obok.
Udałem, że tego nie widzę, ale czułem jego obecność. Spojrzał mi przez ramię w talerz.
- Czemu ja nie mam jajecznicy? Może mam ochotę?
Nie wytrzymałem. Bez słowa wziąłem sztućce, talerze i kubek z gorącą kawą i przeniosłem się do stolika na drugim końcu sali. Oskar odprowadził mnie wzrokiem, aż do chwili, kiedy znowu zacząłem spokojnie jeść.
- Czyli się fochujesz - rzekł zaczepnie. - Gdybym tylko wiedział o co, może udałoby mi się ciebie przeprosić. Ano tak! Wiem! - zawołał, podnosząc nóż ku górze. - Chodzi o Artura. Albo - zamyślił się na chwilę - o Krzysztofa. W sumie to jedna i ta sama osoba. I kto odkrył prawdę o jego podwójnej tożsamości? Ty - wycelował nożem we mnie.
- Chcesz mi zepsuć dzień? - odezwałem się po chwili.
- Już myślałem, że ci mowę odjęło - Oskar odetchnął z ulgą.
- Wiesz co? Zrób co masz do załatwienia w Zakopcu i zjeżdżaj stąd. Tak będzie lepiej.
Oskar posmarował w milczeniu kromkę chleba i nałożył na nią plasterek sera. Wtopił w nią zęby, odgryzając kawałek, przeżuł parę razy, patrząc mi w oczy, po czym odparł:
- Właściwie to jest całkiem dobry pomysł. A tak przy okazji pyszny chlebuś. Pychotka. Wracając jednak do sedna sprawy, to muszę ci powiedzieć, że zerwałem z Arturem.
- Mam ci pogratulować sukcesu zawodowego? - zakpiłem. Odsunąłem pusty talerz po jajecznicy i złapałem za porcelanowe ucho kubka z kawą. Upiłem łyk gorącego napoju, który miał tę cudowną moc stawiania na nogi i przepędzania snu. - Ano racja! Przecież to żaden sukces. Bycie z osobą o podwójnej tożsamości trąca jakimś masochizmem. Lubisz się katować?
- No, uwielbiam - potwierdził złośliwie. - A tak naprawdę przyjechałem tutaj w innym celu. Chcę z tobą pogadać i dogadać się...
- Tylko że ja - przerwałem wywód Oskara - nie mam ochoty z tobą rozmawiać. Nie mamy sobie nic do powiedzenia. Pamiętasz dzień, a raczej noc, kiedy pierwszy raz pociągnąłem ci z pięści, rozkwaszając nos? - Przełknął kęs, który trzymał w ustach i zacisnął mocno wargi. - Takiego momentu raczej się nie zapomina, prawda? Więc chyba nie chcesz jeszcze raz oberwać. Możesz wracać do Krakowa i do Krzysztofa, czy Artura, jakkolwiek go tam nazywasz.
Dopiłem kawę i wstałem z miejsca.
- Rozstałem się z nim.
- Tak, wiem, słyszałem już o tym. Zamówię mszę dziękczynną w tej intencji. Mówię ci, całe Zakopane zjedzie się na Krzeptówki, by celebrować twoje szczęście. Liczę, że wyprawisz solidną imprezę z tańcami.
Zebrałem naczynia i skierowałem się do kuchni.
- Jesteś bardzo złośliwy. Ale to mi się właśnie w tobie podoba. - Zatrzymałem się przed drzwiami. Po co ja to zrobiłem? Nie wiem. Stało się to bez mojej wiedzy. - Krzysztof skrzywdził i ciebie, i mnie. A ja mam pomysł, jak można się na nim odegrać.
Nie, już dość. Wystarczy tego mieszania, kombinowania na okrągło i roztrząsania na części pierwsze. Życie z Krzysztofem, wtedy znanym jako Artur, należy do przeszłości. Odległej przeszłości. Wkrótce minie rok, jak się rozstaliśmy. Po co ekshumować tamten związek? Wyniosłem się z Krakowa, przeprowadziłem ponad sto kilometrów dalej, by wieść wreszcie normalne, spokojne i ustatkowane życie, do Zakopanego, do tych górali o niesamowitym temperamencie, ale za to zawsze otwartych i pomocnych. Rozpocząłem nowy rozdział. Mam czystą kartkę, którą chcę spisać, ale bez powrotu do przeszłości. Jednak jakaś część mnie mimo tego wszystkiego, mimo tego podjętego wysiłku do rozpoczęcia nowego życia, pragnęła zemsty. Zwykłego, normalnego rewanżu. Po prostu odegrania się. Tylko tyle.
Nie! Dość! Było minęło.
Przed południem Oskar wyszedł z pensjonatu. Pewnie ruszył na Krupówki albo pozwiedzać miasto. Tu, wśród gór i górali, raczej nic mu nie groziło, chyba że stałby się nachalny w stosunku do jakiegoś tubylca. Ale nie wyglądał na takiego. Odniosłem wręcz wrażenie, podczas tej krótkiej wymiany zdań przy śniadaniu, że jakaś jego część przyjechała tutaj, nie tyle po to, by przedstawić mi możliwość dokonania rewanżu na Arturze, co zobaczenia mnie. Czyżbym mu się podobał?
Tak tylko przemknęło mi przez myśl. No nieważne. W każdym razie wybył. Dał mi spokój z tą oprowadzką po mieście. Przecież ja nawet nie mam uprawnień przewodnika.
Wczesnym popołudniem zadzwoniła komórka. Przetarłem oczy ze zdumienia, kiedy ujrzałem, że Michał próbuje się ze mną połączyć. Czego on tym razem chce? Ostatnio jak się widzieliśmy, spędziliśmy nawet całkiem miłe popołudnie i wieczór, dopóki nie postanowił się do mnie dobrać i sprawdzić, czy mu się nie oprę. Oparłem się jego kokietowaniu. Od tamtej pory milczał. Dowaliłem mu wtedy. "Jego Wielce Szanowna Piękność", dotąd przyjmowana wręcz z namaszczeniem i uwielbieniem, wreszcie trafiła na mur. Coś musiało być na rzeczy, skoro jednak zdecydował się zadzwonić.
- Słucham.
- Już się zastanawiałem, czy odbierzesz?
- Widzisz, jak potrafię zaskakiwać. A ty myślałeś, że moje zachowanie jest takie przewidywalne.
- Dobra, dobra. Przestań pieprzyć. Lepiej mów, co tam u ciebie? Zima na Podhalu?
- Taka tutaj zima, jak u ciebie w Krakowie - odparłem. - Ale, Michale, znam cię za dobrze, żebyś dzwonił do mnie tylko po to, by dowiedzieć się jaka pogoda w Zakopcu. Czego chcesz?
- Jak ty mnie dobrze znasz - zaśmiał się do telefonu.
- Jesteś podłą żmiją, to czego innego można się po tobie spodziewać? - Rozsiadłem się wygodnie w fotelu, wyciągając nogi na stolik. - Zamieniam się w słuch.
Z ust Michała mogłem usłyszeć jedynie plotki, chwalenie się zasługami i obrabianiem męskich dup, które spotkał, na przykład w tramwaju czy w autobusie w drodze do pracy.
- Z tą żmiją to przesadzasz, wiesz o tym?
- No już nie panikuj. Mów - ponaglałem. Nie miałem przecież całego dnia na słuchanie jego szalonej kariery.
- Jeśli chodzi o Karola, to muszę ci pogratulować pomysłu. Podziałało, bo zaczyna znów tańczyć, jak mu zagram. Praktycznie jest na mój telefon. Och, jak miło się słucha, kiedy mówi - uwaga, tu cytat - "A może tym razem pójdziemy nad Wisłę na spacer. Wiesz, Michałku, jest ładna pogoda. Trzeba korzystać". Och, co za słodkie pierdolenie. Ocieka miodem. Ale tyłka jeszcze nie dał.
W tym samym momencie w klatce piersiowej odczułem dziwny ból, jakby ukłucie żalu, czy sygnału z sumienia. Patrząc na tę sytuację z boku, na mnie, na Michała, Karola i Bartka, zachowywałem się, niczym podła świnia. Zdradziłem moich przyjaciół. Za nic w świecie nie chciałem być taki, jak Michał, ale będąc pod jego wpływem, pod jego władzą, którą w jakiejś części nade mną miał, ponieważ znał mój sekret, stawałem się podobny do niego.
Czysta karta, przemknęło mi przez umysł. Nowy rozdział.
Tak, chciałem zacząć nowe życie, bez tych zawirowań, tajemnic, sekrecików, wspólnego podjudzania i zdradzania przyjaciół. Chciałem osiągnąć spokój, zaznać wreszcie odrobiny szczęścia. Być może nawet czegoś więcej, co mogłoby przyjść z czasem, a co oferował Wiktor. Tyle że nie mogłem zaczynać nowego życia, mając wciąż nie domknięte sprawy z przeszłości.
- Nawet nie wiem, czy chcę jego dupy - mówił dalej Michał. - Stał się mało pociągający, ale wiesz, muszę go przeruchać, by potem go zostawić. - W telefonie usłyszałem jego donośny rechot. - A jeśli chodzi o Bartka... - Głos Michała niespodziewanie zmienił ton. - Mam wrażenie, że ma kochanka. Zdradza mnie. Wiadomo ci coś o tym?
Zabrakło mi tchu. W pierwszej sekundzie myślałem, że zaraz zejdę ze względu na brak powietrza. W drugiej oddech wrócił; był przyspieszony. W trzeciej włączyło mi się nieracjonalne myślenie. W czwartej zacząłem coś bełkotać i dukać jakieś niezrozumiałe słowa. W piątej wypowiedziałem poprawnie zdanie.
- Bartek cię zdradza?
- Nie udawaj, że nie wiesz.
Zaskoczył mnie jego atak. Oczywiście, że wiedziałem, ale jak się tego domyślił? Przecież nie mógł ich nakryć, bo inaczej, znając Michała, zrobiłby porządną rozpierduchę. Jak w takim razie dowiedział się o kochanku Bartka?
- Skąd mam to niby wiedzieć? - zapytałem odruchowo.
- Jesteś jego przyjacielem - rzekł oschle i z wyrzutem. - Rozmawiacie ze sobą i na pewno ci się zwierza.
- Ale nie zwierza mi się ze swojego łóżkowego życia.
- Z taką sensacją jestem pewien, że zwrócił się do ciebie - wyparował Michał. - Trochę się odsunął ode mnie i obawiam się...
- ... że może cię zostawić - dokończyłem za niego, znając już dalszy ciąg historii.
- Jak ty mnie dobrze znasz? Zastanawiam się, czemu nie jesteśmy razem?
Puściłem mimo uszu jego uwagę. Wiedziałem do czego dąży Michał. Znów chciał, żebym ingerował, bo inaczej ktoś pozna moją tajemnicę. Ciężar sekretu zaczynał mi doskwierać.
- Może zacznij o niego walczyć - zaproponowałem na spokojnie rozwiązanie.
- Co takiego? - zaśmiał się do telefonu. - Słyszysz w ogóle co mówisz do mnie? Mam się starać o jakiegoś Bartusia? Nie miej mnie za ciotę.
- Ale jesteś ciotą! - czepiłem się ostatniego zdania. - Dupczysz facetów, jak tylko ci się któryś spodoba, a oni, o dziwo, lecą na ciebie, na ślepo, z klapkami na oczach. Jeśli ci zależy na Bartku...
- Chyba sobie kpisz! - podniósł głos. - Pogadaj z Bartusiem, zasugeruj mu dyskretnie, żeby pozbył się kochanka, jeśli coś nadal ma pozostać ukryte głęboko w mojej pamięci. Nie pozwól, by to ujrzało światło dzienne. Bo wiesz co wtedy się stanie?
Cisza. Nic nie odpowiedziałem. W komórce słyszałem jego oddech.
- No, czyli dociera - odezwał się po chwili. - Jesteśmy w kontakcie. Trzymaj się, żeby cię halny nie porwał.
Usłyszałem urywany dźwięk.
- Chuj ci w dupę! - wyrwało mi się z gardła.
Choć złość nie minęła, to jednak emocje opadły. I całe szczęście. Patrzyłem jeszcze przez długi czas w smartfona, zastanawiając się, czy porozmawiać z Bartkiem. A jeśli tak, jeśli do niego zadzwonię, to o czym mam mu powiedzieć? Że Michał wszystkiego się domyślił? Znając Bartka na tyle dobrze, wiem, że chłopak spanikuje. Skoro już teraz unika Michała, zapewne wymyśla powody, by się z nim nie spotkać, to jak zacznie zachowywać się, kiedy dowie się, że jego partner zna prawdę o kochanku? Wymyśli jakieś wyjazdy? Wyłączy telefon? Prosto rozumując, nie powinien się tym przejmować. Bartek poznał już Michała, kiedy tamten był z Karolem i zdradzał go na boku z warszawiakiem. Bartek wiedział na co się porywa, wiążąc się z Michałem, a że sam wziął wzór ze swojego partnera, to już jego sprawa. W duchu kibicowałem Bartkowi. Ucieszyłem się, kiedy powiedział mi, że ma kochanka. W ten sposób ktoś wreszcie mógł utrzeć nosa Michałowi. Jednak ani ja, ani Bartek nie docenialiśmy jego sprytu. To chodząca szuja, która zawsze spada na cztery łapy i wychodzi cało z każdej opresji. Po prostu stawia na swoim.
W takim razie co teraz? Co mam robić? Za bardzo nie mam pola do popisu. Michał trzyma mnie w ryzach, strasząc ujawnieniem mojej tajemnicy. A ja w obawie przed wyjawieniem prawdy, trzęsę się jak galareta. Może gdybym tak przestał się bać i stanął na wysokości zadania, zmierzył się z własnym problemem, z tą tajemnicą, skrywaną od lat... Może wreszcie uwolniłbym się spod władzy Michała.
Czysta kartka, przez mój umysł przebiegła spłoszona myśl. Nowy rozdział.
Zerwałem się z fotela. Złapałem w pośpiechu paczkę papierosów z zapalniczką i wyszedłem przed pensjonat na tak zwanego dymka. Odpaliłem i zaciągnąłem się mocno. Odczułem przyjemne rozluźnienie i uchodzący wraz z wydychanym powietrzem stres, który we mnie zalegał po rozmowie z Michałem. W ciszy wpatrywałem się skaliste szczyty Tatr, majaczące na horyzoncie i majestatycznie wpinające się błękit nieba. Trwały na swym stanowisku niewzruszenie od lat, podczas gdy ja, szarpany emocjami, próbowałem zapanować nad swoją życiową łodzią. Ich widok dodawał mi otuchy i nadziei. Jeśli wcześniej rzeczywiście nie przepadałem za górami, to od chwili, w której zamieszkałem pod Giewontem, pokochałem je całym sobą. Gdybym tylko jeszcze tę miłość mógł z kimś dzielić.
Choć kalendarz pokazywał, że od paru dni mamy już styczeń i pełnię zimy, to pogoda w Zakopanem ani trochę nie przypominała w scenerii zimowego krajobrazu. Jakby zima totalnie zapomniała o górach i ominęła je szerokim łukiem. Było nadzwyczaj ciepło, ale zdarzający się chwilami silniejszy podmuch wiatru, przeszywał na wskroś. Okryłem się szczelniej kurtką, kiedy na podjeździe dojrzałem Oskara. Chciałem fuknąć ze złości, pokazać focha, odwrócić się tyłem, ale coś mnie przed tym powstrzymało. Zatrzymał się przy schodach i spojrzał zdyszany na mnie. Odsapnął i odwrócił wzrok, patrząc na góry.
- Jaka piękna pogoda! - zawołał zadowolony. - Aż chce się żyć. A ten widok... - wskazał głową na horyzont - zapiera dech w piersiach. Mogę tylko pozazdrościć.
- Super, że się podoba - wzruszyłem ramionami i wciągnąłem w płuca dym papierosowy.
- Szkoda, że nie poszedłeś ze mną. - Oskar przeniósł spojrzenie na mnie. - Brakowało mi towarzystwa.
- Mogłeś sobie kogoś sprowadzić z Krakowa. Na pewno masz wielu znajomych.
Nie odrywałem wzorku od gór, ale kątem oka widziałem, że Oskar wciąż mi się przygląda.
- Długo masz zamiar być taki złośliwy w stosunku do mnie?
- Aż stąd wyjedziesz. - Na twarzy pojawił się uśmiech. - Powiedz mi, po co właściwie tu przyjechałeś? Jaki jest cel twojej prawdziwej wizyty? Bo jakoś trudno mi uwierzyć, że przyjechałeś podziwiać góry i Zakopane. Gdzie w tym tkwi podstęp?
Oskar westchnął z zadowoleniem. Oparł się o balustradę i wcisnął ręce do kieszeni puchowej kurtki. Wzruszył ramionami, przywdziewając na twarz pewny siebie uśmiech. Jego spojrzenie wskazywało na fakt, że właśnie zaczyna coś wspominać. I nie myliłem się.
- Pamiętasz w jakich okolicznościach się poznaliśmy?
- Pech chciał, że u ciebie, na twojej parapetówie - odparłem, wypalając papierosa do końca. Zgasiłem go o stojącą w kącie popielnicę i wrzuciłem peta do kosza. - Pamiętam, że ci wtedy przypieprzyłem.
- A ja ci odwinąłem - dodał Oskar.
- Doszło do bijatyki. Prawdziwe mordobicie.
- Polała się krew.
- Okładałem cię, jak szmatę - zauważyłem z zadowoleniem, przypominając sobie tamte sceny. Teraz chciało mi się śmiać, ale wtedy to nie było śmieszne.
- Oddawałem.
- Bartek mi kibicował - dodałem.
- Ale i tak obaj trafiliśmy na ostry dyżur.
Zaśmiałem się głośno na wspomnienie imprezy u Oskara. Praktycznie nie znałem faceta, ale w przypływie emocji, ogarniającego szału, poczucia bezsilności i upokorzenia, musiałem się wyładować na sprawcy tego wszystkiego. A to właśnie jego obarczyłem winą za odebranie mi Artura. No dobra, Krzysztofa.
- Pamiętasz o co poszło? - zapytał Oskar.
- Pamiętam - skinąłem głową.
- Wiesz, że nie miałem zielonego pojęcia o co mnie tak tłuczesz? Przecież jeszcze chwilę wcześniej, mało brakowało, a zaczęlibyśmy się całować.
Nie sądziłem, że o tym wspomni. Spojrzałem na niego. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na dłuższą chwilę. Uśmiechnął się, puszczając oczko.
- Zależało mi na Arturze - rzekł Oskar.
- Krzysztofie - poprawiłem go.
- Ja go znałem jako Artur i niech tak pozostanie. W każdym razie - wzruszył ramionami - wróciliśmy do siebie. Ale nie na długo.
Dziwne. Rozmowa o naszym wspólnym byłym ani trochę mnie nie zabolała. Czułem się obojętnie, kiedy Oskar wspomniał Krzysztofa. Czyżby przeszło? Wyleczyłem się z niego? Naprawdę to możliwe?
- Ty wyjechałeś - mówił dalej Oskar. - Pozbierałeś się i osiadłeś tutaj. W Zakopanem. Przyjechałeś tutaj za swoim Góralem?
- Niech zgadnę... Karol o nim wspomniał?
- Takiego mamy wspólnego znajomego - Oskar rozłożył ręce w geście bezsilności. Przyglądał mi się uważnie. - Co z nim? Co z Góralem?
Wzruszyłem ramionami, okrywając się jeszcze ciaśniej kurtką. Mogłem się zapiąć, byłoby mi znacznie cieplej, ale nie chciało mi się jej wkładać.
- Zależy mi na nim - odpowiedziałem zgodnie z prawdą - ale Konradowi, jego byłemu, również na nim zależy. Chciałbym być z nim, on chce być ze mną, ale... tu właśnie jest Konrad.
Po co ja to mówię? Po co ja się zwierzam ze swojego życia prywatnego jakiemuś obcemu facetowi? Raptem widziałem go dwa razy, z czego za pierwszym razem go poznałem, próbował mnie uwieść, a wtedy dowiedziałem się, że był partnerem mojego faceta. Za drugim razem spotkałem go w Coconie na Gazowej. Z kim był? Z Krzysztofem. I dostawał ślinotoku na jego widok. A dzisiaj mu się zwierzam. Jakaś totalna porażka mojej osoby.
Z oddali dobiegł mnie chrzęst żwiru. Ktoś zmierzał w kierunku pensjonatu.
- Chyba macie gościa na noc - zauważył Oskar, patrząc na drogę.
Wysoki mężczyzna szedł wolnym krokiem w nasza stronę. Jego to się akurat tutaj nie spodziewałem, ale skoro obiecał, że nie zamierza się poddać, to chyba właśnie realizował zadanie. Kim był ten mężczyzna? To nikt inny, tylko Wiktor.
- To Góral - odparłem.
Oskar zrobił zaskoczoną minę. Wiktor zatrzymał się przy schodach.
- Cześć - przywitał się, patrząc mi w oczy.
- Cześć - odparłem. - Co tutaj robisz?
- Przyszedłem cię odwiedzić.
Nie zwracając uwagi na obecność Oskara, zacząłem mu tłumaczyć, że nie powinien mnie nachodzić, że nie może sobie tak po prostu przychodzić do pensjonatu, bo tak mu się podoba. Mówiłem, że tu pracuję, że nie chcę mieć problemów z Anielą i gośćmi. Starałem się nie nazywać rzeczy po imieniu, Wiktor też utrzymywał bezimienną tonację spraw, ale znałem Oskara, więc kątem oka widziałem, jak ten uśmiecha się pod nosem, będąc świadkiem naszej konwersacji, konwersacji dwojga kochanków, patrzących sobie w oczy.
- Możemy porozmawiać na osobności? - zapytał w końcu Wiktor.
- Możemy rozmawiać przy Oskarze - wskazałem na gościa pensjonatu. - Przyjechał z Krakowa, znamy się.
Wiktor zmierzył mściwym wzrokiem chłopaka, dostrzegając w nim w jednej sekundzie potencjalnego rywala, którego będzie musiał się szybko pozbyć. Wymienili się spojrzeniami. Zauważyłem ten charakterystyczny błysk w ich oczach. Normalnie, jak dwa rozpłodowe samce, które lada moment uderzą na siebie i zaczną się prać, walcząc o moje względy. Co ja, kurwa, jestem? Jakaś ich samica?
- Skąd się znacie? - Wiktor zadał oschłe pytanie. Było skierowane do mnie, ale patrzył na Oskara.
- Z Krakowa - powtórzyłem spokojnie, czekając na rozwinięcie się akcji.
- Mieliśmy wspólnego faceta - rzekł zaczepnie Oskar. - Żadne z nas nie wiedziało o istnieniu tego drugiego, do czasu pewnej imprezy.
Oho, jest i punkt zapalny. Nie spodziewałem się, że to Oskar będzie prowodyrem tej akcji.
- Wspólnego faceta? - wycedził przez zęby Wiktor.
- Tak - przytaknął ten drugi. - I przyjechałem do Filipa, żeby namówić go do zemsty. Rozumiesz. Musimy odegrać się na Arturze za to, że nas oszukał. Zaproponowałem, żebyśmy byli parą i pokazali Arturowi, że jest nam ze sobą dobrze.
Wiktor zapłonął gniewem. Obrzucił mnie spojrzeniem, które wciskało w ziemię. Widziałem, jak budzi się w nim wściekłość. Jeszcze chwila, jeszcze jedna sekunda, jeszcze tylko delikatne przeciągnięcie naciągniętej już struny, a wtedy pęknie i Wiktor wybuchnie. Musiałem zareagować. Załagodzić tę eksplozję. Bijatyki popaprańców by tu tylko brakowało. W Zakopanem, przed pensjonatem Anieli.
Ale z drugiej strony gra Oskara nie była wcale taka zła. Mogła przynieść zamierzony skutek. Chyba zauważył i zrozumiał, że chcę się pozbyć Wiktora, chcę go od siebie odsunąć, że nie mam zamiaru wchodzić między niego a Konrada, dlatego też postanowił zareagować, wymyślając niezłą bajkę.
- Wiktor, opanuj się, jak cię proszę - wtrąciłem się do tej wymiany zdań.
- Tylko wtedy, jeśli ten koleś sobie stąd pójdzie - wskazał palcem na Oskara.
- Mam na imię Oskar - zwrócił uwagę chłopak.
- Gówno mnie to obchodzi - wycedził przez zęby Wiktor. - Możesz być nawet Królewną Śnieżką. - Przeniósł wzrok na mnie. - Ten pomysł, ten z zemstą... Nie, nie zgadzam się.
- Uważam, że jest dobry - wtrącił ostrożnie Oskar.
- Zamknij ryja! - ostrzegał Góral.
- Wiktor, przestań. Wracaj do domu. Przesadzasz. Pomysł Oskara jest dobry. Arturowi należy się nauczka.
- Pokazując, że jesteście razem? - powątpiewał Wiktor. - To nie wypali. To absurd. Nie możesz tego zrobić, rozumiesz? Nie możesz.
Zawahałem się. Albo przerwę ten cyrk, albo popchnę Wiktora w ręce Konrada. Wybór w tej chwili należał do mnie. Stracić szansę na szczęście przy boku Górala? Przecież obiecałem Konradowi. Liczy na mnie. Ma większe prawo do Wiktora, niż ja.
- Właśnie, że mogę, a tobie nic do tego. Nie jesteś moim facetem i... nie będziemy razem...
Ostatnie słowa przeszły mi przez gardło tak łatwo. Lecz kiedy je usłyszałem, kiedy dotarły do uszu, poczułem ukłucie bólu. Było już jednak za późno na zmianę frontu tej niebezpiecznej gry. Słowo, choć bardzo bolesne, zostało wypowiedziano. Zabolało mnie, ale jeszcze bardziej zapewne zabolało Wiktora.
- Nie nachodź mnie więcej - dodałem.
Bliski płaczu spojrzałem ostatni raz w jego oczy. Patrzył i czekał, jakby chciał usłyszeć ode mnie, że to tylko zwykły joke. Odwróciłem się na pięcie i wszedłem do pensjonatu. Poboli i mnie. A Konrad ma przynajmniej przetarty szlak. Teraz, po dzisiejszej akcji, po nieplanowanym przedstawieniu, które wspólnie z Oskarem wystawiliśmy przed budynkiem, Wiktor z rozpaczy wpadnie w ramiona Konrada.
Wyjdę z tego. Na pewno wyleczę się z Wiktora. To minie.
Czysta kartka, przeleciała myśl. Nowy rozdział. Jednak bez Wiktora.

B l o g i   g e j ó w