wtorek, 30 lipca 2013

Epizod 37.

Szkolenie trwało w najlepsze. Prowadząca, długonoga blondynka, kusząca oczy mężczyzn jędrnym biustem i sporym dekoltem, która na początku zajęć przedstawiła się jako Justyna, snuła suche fakty, dotyczące reklamy oraz sposobu dotarcia do klienta. Większość uczestników - mężczyzn - patrzyła na nią, jak w cudowny obrazek. Wodzili za nią wzrokiem, kiedy w długich szpilkach przemierzała odcinek między biurkiem a tablicą. Wątpię czy coś rozumieli z teorii, która wylewała się z jej wymalowanych na czerwono ust. Widzieli tylko cycki, nic więcej. Myślami byli w innym miejscu, na pewno nie na szkoleniu.
Przez pierwszą godzinę i ja starałem się wyłapywać jakieś istotne wiadomości, bądź szczegóły. W końcu to kurs, na którym miałem dowiedzieć się czegoś nowego, a to co Justynka mówiła nie było mi obce. Dlatego szybko się wylogowałem z zajęć i oddałem bardziej przyziemnej czynności, jaką była gierka na smartfonie. Ale i to po pewnym czasie mi się znudziło, a dziewczyna wciąż mamrotała coś pod nosem. Nic ciekawego.
Z nudów rozejrzałem się po sali konferencyjnej. Matti, siedzący obok mnie malował coś w zeszycie. Zajrzałem mu przez ramię. Niewielki domek zajął pół czystej kartki. Z komina unosił się dym. Obok rosło drzewo, stała buda dla psa z napisem AZOR, a swoje M1 pilnował chuderlawy kundel z łapami różnej długości. Oczywiście w tej sielance nie zabrakło pierzastych chmur i słońca z długimi promieniami. Długopis Mattiego projektował właśnie najnowszy model firanek z falbankami, upiętymi w oknach byle jak. Widzę, że jego też pochłonęły zajęcia.
Inni nie byli lepsi. Ukradkiem wyjmowali kolorowe pisemka i przeglądali artykuły. Ziewali dyskretnie do rękawów, szukali defektów w suficie, przewracali oczami, przecierali je pięściami. Robili wszystko, byleby tylko nie zasnąć i jednocześnie nie słuchać pieprzenia farmazonów. Siedzący naprzeciwko mnie koleś skonstruował papierowy samolocik. Podpisał go DŻASTINA. Od razu dojrzał, że mu się przyglądam, więc z dumą zaprezentował swoje dzieło. Z uznaniem kiwnąłem głową. Arcydzieło mu się udało. Puścił oczko w moją stronę, co mnie trochę zaskoczyło, ale udałem, że tego nie widzę.
- Ciekawe zajęcia, prawda? - szepnąłem do Mateusza. - Twórcze te zajęcia. Widzę, że sporą ilość wiedzy stąd wyniesiesz - wskazałem palcem na jego malowidło.
- Laska nie umie prowadzić zajęć - wzruszył ramionami.
- A tak się podniecałeś wyjazdem do Zakopca! - zakpiłem.
Popatrzył w moje oczy, po czym przeniósł wzrok na siniaki, które utworzyły mi się na policzku po ostatnim mordobiciu z gospodarzem imprezy.
- Skąd masz te siniaki? - To pytanie słyszałem już chyba z setny raz. Matti nie ustępował, a jego ciekawość była dużo silniejsza. Że też kurde wszystko chce wiedzieć. - Co się stało?
- Wpadłem na swoje odbicie w lustrze - odparłem całkiem poważnie.
- I tak cię okładało, że nie potrafiłeś się obronić - dodał Mateusz.
- Czasami tak bywa - wzruszyłem ramionami.
- Filip, ale ty pieprzysz. Dlaczego nie chcesz powiedzieć, co się stało?
- Bo to moja sprawa.
- Ale przecież się znamy, przyjaźnimy...
- Bywa też tak, że mnie wkurwiasz - wtrąciłem z uśmiechem.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale wiem, że to prawda. Wierzę, że ludzie w wyniku wypadku mogą przeżywać śmierć kliniczną.
Znowu to samo. Przewróciłem oczami ze znudzenia. Zaczynało się. Musiałem to przerwać.
- I co wtedy? - Zamiast zakończyć temat, z moich ust padło pytanie.
- Spotykają po drugiej stronie ludzi. Znajomych, rodzinę, przyjaciół, czasami bliskich, którzy w jakiś sposób odcisnęli piętno w naszym życiu.
W zakamarkach mojego mózgu pojawiła się niespodziewanie myśl. Błąkała się między fałdami, zbierając coraz więcej informacji, by w końcu dotrzeć do świadomości. Ostatni sen, ten z piątku. Ten po mordobiciu z Oskarem, w wyniku którego trafiłem nieprzytomny do szpitala. Przecież tam z kimś byłem. Klub, przyćmione światło, głośna muzyka. I ich dwóch. Młodzi mężczyźni.
- Ty coś pamiętasz - rzekł zafascynowany Matti. - Czyli tak, jak myślałem. Byłeś po drugiej...
Głos Mateusza zlał się z głosem Justyny. Zarządziła dwudziestominutową przerwę, żeby każdy mógł odświeżyć szare komórki. Ćwierkała coś, że taki dzień nużący i wielu uczestników może przysypiać. W sali od razu zrobił się harmider. Zaszurały krzesła. Tylko my siedzieliśmy.
- Mam rację, prawda? - zapytał Matti.
- Nie pamiętam - odparłem po chwili.
Bo nie miałem zielonego pojęcia, czy doświadczyłem tego, o czym mówił Mateusz. Wstałem. Zrobiłem zaledwie krok do przodu, kiedy niespodziewanie wyrósł mi przed oczami blondyn o zielonych oczach. Ten, co zrobił papierowy samolocik z napisem DŻASTINA.
- Ładnie to tak bawić się komórką podczas zajęć? - Usta uformowały się piękny uśmiech, odsłaniający rząd bieluśkich zębów. Machnął smartfonem przed moimi oczami. - Jesteśmy na kursie. Kamil jestem - wyciągnął dłoń, by się przywitać.
- A to jest Mateusz - wskazałem na mojego kumpla. - Porozmawiajcie sobie. Mateusz maluje. To znaczy rysuje - poprawiłem się szybko. - To jego pierwsze dzieło - pokazałem Kamilowi rysunek Mattiego. - Zapewne przedsmak jakiejś kampanii. Projekt domu albo budy dla psa.
Do uszu doleciał chichot Mateusza.
- Zostawiam was, porozmawiajcie sobie.
- Ale ja chcę z tobą pogadać - Kamil zaszedł mi drogę.
- O czym? - zmarszczyłem brwi.
- O tym...
Smartfon pojawił się przed oczami. A na nim czerwone menu znajomej aplikacji. I moje zdjęcie z nickiem, na którym prezentowałem wyrzeźbioną klatę i uśmiech.
- Świetne zdjęcie - rzekł prawie szeptem, ale i tak usłyszałem. - Domyślam się, że kutas równie piękny, co jego właściciel.
Zamurowało mnie, ale tylko na moment. Przełknąłem gulę, która mi urosła w gardle.
- Nie dla psa kiełbasa - odparłem.
Ominąłem go szerokim łukiem. Idąc w stronę wyjścia, obawiałem się, że padnę jak długi na twarz, teraz i tu, nim przekroczę próg. I stanę się pośmiewiskiem na całe szkolenie, a nie chciałem wyjść na idiotę. Przecież mnie zjedzą, wredne hieny. Tylko czekają, aż się komuś noga powinie. Głupie ciapaki! Karierowicze! Ale nie to było najgorsze. Kamil wyczaił mnie na gejowskim portalu. I teraz nie da mi żyć. A takiemu typkowi przyświeca tylko jeden cel... Ostre ruchanie. Ewentualnie lody na ciepło.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Epizod 36.

Zakopane.
Wiklinowy fotel wydał z siebie nieprzyjemny pomruk, kiedy moje szacowne cztery litery mościły sobie w nim gniazdko. Wytrzyma ciężar, czy jednak ugnie się pode mną i rozleci w strzępy?, przeleciało mi przez głowę. Nic nie zapowiadało katastrofy w wyniku, której miałbym za chwilę podnosić się z podłogi. No aż tyle to chyba nie ważę! Pewnie już większe ciężary przyjmował na swoje siedzisko. Rozłożyłem się więc wygodnie, wyrzucając nogi na drewnianym stoliku. Odpaliłem papierosa i mocno się zaciągnąłem. Dym wniknął szybko do płuc, łagodząc rozstrojone w ciągu weekendu nerwy. Jeszcze ten cholerny wyjazd do Zakopca! Jakby tego wszystkiego było mało, przez co przeszedłem w ciągu weekendu.
W oddali majaczył "Śpiący Rycerz". Dumnie prezentował się na horyzoncie, spoglądając z góry na leżące u jego stóp Zakopane. Nagie skały z impetem wdzierały się w błękit nieba, które od wieków opierały się potędze natury. Letnie burze, ulewne deszcze i silne śnieżyce co roku mierzyły się w walce z litą skałą. Mimo że czułem podziw do tego "śpiocha", że do tej pory nie zbudził się z wiekowego snu, że tak pięknie się prezentował, nienawidziłem Zakopanego. To miasto to dziura na końcu świata. Nic tu nie ma, oprócz skał. Krupówki? Phi, też mi zachwyt. Jak w Krakowie na Rynku. Tyle że Kraków ma swój urok, a Zakopane nie ma nic.
Gdyby nie ten kojący papieros, wsiadłbym w najbliższy autobus i wróciłbym do cywilizacji. Miejskiej cywilizacji! Tam, gdzie toczy się prawdziwe życie. Matti całą drogę do Zakopca był w euforii. Z jego twarzy nie znikał uśmiech. Starał się mnie zarazić swoim optymizmem i przekonać do polubienia miasta, ale na szczęście w tej roli się nie sprawdza. No przynajmniej na mnie mu nie wychodzi.
Z rozterek wyrwał mnie dźwięk komórki, dobiegający z pokoju. Pewnie Karol, któż by inny. Rozsiadłem się jeszcze wygodniej i podziwiałem duży taras, licząc w myślach uciekające sygnały telefoniczne. Wreszcie nastała cisza. Delikatnie dotknąłem czoła. Pod palcami wyczułem porowaty opatrunek, który chronił ranę, pamiątkę po piątkowej imprezie u Oskara. Jego ręka prawie pogruchotała mi kość policzkową. Do tej pory cholernie bolało. Ale nic poważnego się nie stało. No może oprócz tego, że straciłem przytomność i wylądowałem w szpitalu. Zatrzymali mnie na obserwacji. Chcieli zostawić na dłużej, na parę dni, ale zaraz po przebudzeniu, opuściłem ten przybytek i wróciłem na mieszkanie. Karol wydzwaniał całą sobotę. Nie odebrałem ani jednego telefonu. Pisał esemesy, ale też nie odpowiadałem. Bo i co miałem mu odpowiedzieć? Na głupiej imprezie, podrywany przez Oskara, dowiedziałem się, że gospodarz i organizator domówki był chłopakiem mojego chłopaka. No czyż to nie paranoja? Jak w jakimś matrixie! Nie wiem dlaczego, ale obwiniałem o to Karola, chociaż tak naprawdę nie jest niczemu winien. Skąd miał to wiedzieć? Chciałem sam siebie przekonać i jednocześnie pogadać z Karolem, ale nie potrafiłem. Jeszcze nie teraz.
Ale najdziwniejszy był... sen. Sen tak realistyczny, że aż prawdziwy. W tym momencie pamiętałem jedynie urywki, ale jednak strzępy nocnych wspomnień zostały. Dwóch mężczyzn. Dziwnie znajomi, takie miałem wrażenie. Rozmyte twarze, które nie potrafiłem wyostrzyć, choć używałem do tego wszystkich zmysłów. Pomieszczenie. Wokół mnóstwo ludzi. I dudniąca muzyka. A i w tym całym amoku, gdzieś w kącie, jakiś nieznajomy koleś robił mi laskę. Klub gejowski?
Drzwi skrzypnęły. Natychmiast wróciłem do rzeczywistości. Po drugiej stronie balustrady, który dzielił taras na dwie części, pojawił się Mateusz. Oczywiście uśmiechnięty, jakby przed momentem zwalił sobie konia. Jarał go ten pobyt w Zakopcu, jak nic.
- Ale tutaj pięknie - rzekł, patrząc na Giewont. - Góry, czyste powietrze... Tego potrzebowałem.
Nie skomentowałem. Wlepiłem wzrok w popielniczkę. Boże, ja się tu zanudzę!
- Czemu ty cały czas palisz? - z tym pytaniem zwrócił się do mnie. - Pooddychaj górskim powietrzem.
- Też mi górskie powietrze, a cały czas słyszę przejeżdżające samochody! - odparłem poirytowany. Miałem ochotę go wkurzyć. - Nadal będziesz się tak podniecał tym górskim powietrzem?
- Dużo zdrowsze niż w Krakowie - odparł.
Znowu z pokoju doleciał dźwięk komórki.
- Telefon cały czas ci dzwoni. Ktoś nachalnie cię potrzebuje.
Zgasiłem peta w popielniczce, wydmuchując z płuc resztki dymu. Ruszyłem do swojego pokoju.
- Wiesz, że ostatnio dziwnie się zachowujesz?
Jedną nogą już byłem w pokoju, a drugą wciąż na tarasie. Przystanąłem na moment.
- Po tym wypadku - mówił dalej Matti. - Wszyscy to zauważyli.
- I zapewne masz jakąś sugestię - dodałem z przekąsem.
- Przeżyłeś śmierć kliniczną.
Zaczyna się, pomyślałem poirytowany. On nigdy nie odpuści. Zacisnąłem zęby ze złości i wszedłem do pokoju. Miałem ochotę udusić go gołymi rękami za te chore przypuszczenia. Chwyciłem smartfona. Karol, no kto inny miałby dzwonić. Nie odpuści. Przyjąłem połączenie.
- Słucham - wycedziłem.
- No nareszcie - usłyszałem jego głos. - Martwię się o ciebie. Mieli cię nie wypuszczać ze szpitala do poniedziałku, a dowiaduję się, że wyszedłeś na własne życzenie. I dzwonię do ciebie, i dzwonię, a ty nawet nie raczysz odebrać. Myślałem, że coś się stało.
- Nie musisz się o mnie martwić.
- Jesteś na mnie zły? Filip, ja nic nie wiedziałem o Arturze. Nie wiedziałem, że Oskar był jego facetem. Że ten cały Artur prowadził podwójne życie. Jest skończonym...
- Wiesz co? - przerwałem mu szybko. Nie chciałem słuchać ani o Arturze, ani o Oskarze, ani o jego podwójnym życiu. - Nie mam teraz czasu roztrząsać tego tematu.
- Może się spotkamy dzisiaj albo jutro? - zaproponował Karol.
- Nie ma mnie w Krakowie. Odezwę się. Cześć.
I nie czekając na jego słowa, wyłączyłem telefon. Rzeczywiście nie chciałem myśleć o Arturze, ale wspomnienia o nim podświadomie przewijały się przez mój umysł. I nic nie mogłem na to poradzić. Czemu tak postąpił? Czemu był ze mną i jednocześnie z Oskarem? Co takiego miał w sobie ten pedał, ten cały Oskar, a czego nie miałem ja? Mało prawdopodobne bym kiedykolwiek poznał odpowiedzi na te pytania.

czwartek, 25 lipca 2013

Epizod 35.

Eksplodowałem w ciemnościach, wstrząsany spazmami przyjemnych doznań. Orgazm wywoływał u mnie niekontrolowany zachwyt i... chichot. Pierwszy raz miałem takie doznania. Inne i co najmniej dziwne. Być może to reakcja na otoczenie, świadomość, że ktoś capnie mnie za jaja lub da klapsa w pośladek. A może to tylko takie moje wypatrzenie umysłu.
Niespodziewanie w mózgu zakiełkowała dziwna myśl. Spuściłem się, ale czy trafiłem na pewno w usta tajemniczego bruneta, który przed chwilą mnie zarwał, czy spuściłem się gdzieś w próżnię? Spojrzałem w dół. Ciemność. Oprócz "achów" i "ochów", przeplatanych nawoływaniami Jezusa, miałem wrażenie, że jestem sam. W oddali zamigotało blade światełko, które wskazywało wyjście. W jednej sekundzie zbrzydł mi ten cały przybytek rozkoszy. Podciągnąłem spodnie i zrobiłem duży krok do przodu, wiedząc że gdzieś tu na ziemi, w tych nieprzeniknionych ciemnościach, spoczywają moje niedoszłe dzieci.
Odetchnąłem z ulgą, kiedy wreszcie opuściłem darkroom.
- Fajnie było?
Głos Tomasza zatrzymał mnie w przejściu. Stał oparty o ścianę ze skrzyżowanymi rękami. Wyglądał niczym mój osobisty bodyguard.
- Zajebiście - odparłem, siląc się na uśmiech. Chciałem by wypadł, jak najbardziej realnie.
Ruszyłem przed siebie. Tomasz od razu dorównał kroku.
- Sebastian na ciebie czeka. Chce z tobą zamienić parę słów.
- Niech sobie czeka - machnąłem ręką. - Nie znam go i nie chce mieć z nim nic do czynienia.
- Wszystko rozumiem, naprawdę. Okej, zabawiłeś się dzisiaj. Miałeś ochotę na seks, zrobiłeś to, ale zapominasz, że jesteś tutaj w innym celu.
- A jakiż to inny cel ma przyświecać przebywaniu w tej pedałowni? - wybuchnąłem. Szczerze miałem już dość gadania o Sebastianie i jego misji, którą zrzucił na moje barki. - Jeśli Sebastian ma jakiś cel czy misję, niech sam sobie to załatwia, a nie angażuje w niego inne osoby. Ciebie też wynajął? Teraz chcecie mnie zwerbować do waszego kółka wzajemnej adoracji?
Zakpiłem. Chyba za ostro, ponieważ Tomasz zacisnął usta w drobną kreskę. Widać było po jego oczach, że targa nim złość od środka, ale postanowił nad nią zapanować.
- Chodzi o Damiana - rzekł spokojnie. - O twojego byłego faceta. Nie chcesz mu pomóc?
Aha, tak zagrywa Tomaszek.
- Niby co mu dolega?
- To miejsce nie przypadkowo nazywa się Eden...
- Eden dla gejów! - Zaśmiałem się w głos. - Dobre to!
- Eden to marzenia, to miłe wspomnienia, to bliskie osoby, to pełnia szczęścia, to miejsce, gdzie można spotkać się z kimś kto odszedł. Miejsce idealne dla Damiana, tyle że Damian nie potrafi zapomnieć o Sebastianie. Wraca tutaj praktycznie co wieczór.
- Byli ze sobą. To chyba normalne, że myśli o nim cały czas. A to znaczy, że Sebastian wiele znaczył dla Damiana. Więc niech Seba nie wymyśla, że mu teraz źle i chce się go stąd pozbyć.
- Tylko że Damian co noc odtwarza w pamięci moją śmierć... A nie na tym to polega.
Spokojny, opanowany głos należał do Sebastiana. Zjawił się ukradkiem, podszedł bezszelestnie. Miał na sobie niebieski T-shirt z napisem w dziwnym języku, którego nie mogłem rozszyfrować. Jeansy idealnie dopasowane podkreślały jego kształty i inne atuty. Rany, czemu akurat tam spojrzałem?
- Ale to co rozgrywa się w jego głowie, należy tylko do niego - odparłem.
- Ale możesz mu pomóc przejść ten etap i przywrócić go do normalnego życia. Może tu wracać, kiedy tylko zechce. Jestem tutaj, mogę go wysłuchać, ale widzę, jak cierpi, kiedy odtwarza tamtą scenę, w której zginąłem. Filip, chcę żebyś mu pomógł przez to przejść.
- Mam go znowu przelecieć? - zapytałem z pogardą w głosie. Drażniła mnie już ta rozmowa. Miałem jej serdecznie dość. I Sebastiana, i Tomasza również. Co to w ogóle miało być? Przecież to jakiś absurd! To nie dzieje się naprawdę. Sebastian przecież... kopnął w kalendarz, a Tomasz? Kim właściwie jest Tomasz? Edeńską dupą Seby? - Chcesz pomóc Damianowi? Chcesz? Sam z nim porozmawiaj. A jeśli nie możesz, to zastanów się po co mieszałeś mu głowie, skoro niedługo potem odszedłeś.
Sebastian zaniemówił. Tomasz spuścił głowę zakłopotany. No proszę, skończyło się cwaniakowanie edeńskich bywalców. Minąłem Sebę i ruszyłem w kierunku wyjścia. Tym razem wygrałem. Oby już więcej obyło się bez takich przygód. Chłodne powietrze owiało moją rozpaloną twarz. Zamknąłem na moment oczy i wciągnąłem głośno powietrze. Wtem cisza rozlała się wokół.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Epizod 34.

Wejście do klubu zostało zakorkowane. Tłum wyperfumowanych pseudofacetów stał niecierpliwie, narzekając na beznadziejną obsługę. Głównie dzieciaki; to one najwięcej nadawały na sprawność przesuwania się kolejki. Pomimo ich aż nazbyt głośnych protestów sznurek ustawionych chłopaków posuwał się do przodu swoim tempem.
Mimowolnie złapałem się za głowę, zdając sobie sprawę, że mogę mieć ranę. Jak ja będę wyglądał z opatrunkiem na czole? Ani nikt mnie nie poderwie, ani ja nikogo nie wyrwę tej nocy. Pod opuszkami palców wyczułem porowatą nawierzchnię samoprzylepnego opatrunku. W jednej sekundzie miałem ochotę go zedrzeć, ale coś mnie jednak powstrzymało.
- Dobry wieczór! - przywitała mnie wysoka brunetka. - Dziesięć złotych.
Wygrzebałem z kieszeni dyszkę i wcisnąłem jej w rękę. Ładnie podziękowała. Tym razem nie wdawała się ze mną w rozmowę. Może dlatego, że za mną wciąż tłoczyło się mnóstwo chłopaczków, chętnych na wejście do klubu.
Muzyka dudniła w rytmach najnowszych hitów. Na parkiecie szalały nastolatki. Ich łatwo było rozpoznać - młodzi, z mysim zarostem, lansujący się na starszych, krótkie spodeneczki, bo to niby lato, koszule z krótkim rękawkiem w kratkę, czapki z daszkiem albo najmodniejszy fryz. Do tego otoczeni dziewczętami, które przyszły tutaj tylko w jednym celu - nachlać się alkoholu i poszaleć na parkiecie bez możliwości oddania swej cnoty.
Moi rówieśnicy, czyli panowie bliscy trzydziestki albo już ja przekraczający, usytuowali się przy barierce w drodze do baru na wyższym poziomie. Spoglądali łakomym wzorkiem na parkiet, gdzie bawiła się młodzież. Przepchałem się do baru, gdzie przystojny barman nalewał piwo. Łypnął na mnie wzrokiem, uśmiechnął się, nie przerywając pracy, a kiedy skończył zwrócił się do mnie:
- Co dla ciebie?
- Wódkę ze spritem!
Nie, to nie były moje słowa, choć właśnie to chciałem powiedzieć. Po prawej stronie stał... Tomasz. Pewny siebie, stanowczy, władczy, nie znoszący sprzeciwu. Tylko że... trafił na mnie, czyli twardy orzech do zgryzienia. Bo przecież nie lubię sobą dyrygować.
- Miło cię znowu widzieć - przywitał się ze mną.
- Ciebie również - bąknąłem. Rozejrzałem się wokoło, chyba bardziej z obawy, że mogę jeszcze kogoś dostrzec. - Chociaż nie spodziewałem się ciebie tutaj.
Tomasz chyba przejrzał moje myśli.
- Szukasz Sebastiana? - zapytał całkiem obojętnie.
No tak, ostatnim razem, gdy gościłem w tym klubie spotkałem również Sebę. Tym razem jednak nie chciałem mieć z nimi nic do czynienia. To spotkanie wcale nie wróżyło nic dobrego, a już słysząc to imię poczułem się jeszcze bardziej niepewnie.
- Jest w klubie - Tomasz nie czekał na moją odpowiedź. - I czeka na ciebie. Zaniedbałeś się - spojrzał mi w oczy. - Zapomniałeś, jaki był cel twoich odwiedzin w klubie?
- Z tego co pamiętam, to chcieliście mnie w coś wrobić - odparłem.
Barman postawił przede mną szklankę z zimnym napojem.
- Piętnaście złotych!
Gdy to mówił, patrzył i na mnie, i na Tomasza. Mój rozmówca sięgnął po portfel i zapłacił.
- Na mój koszt - podsunął mi pod nos drinka.
- Chyba podziękuję - odparłem.
- Twarda z ciebie sztuka. Skąd ta rana? - zmienił temat, wskazując na opatrunek na czole.
- Wypadek przy pracy - machnąłem ręką. Wziąłem jednak oszronioną szklankę. Skoro mi postawił, to nie mogę pozwolić, żeby alkohol się zmarnował. - Pozwolisz, że już sobie pójdę?
- Nie odwiedzisz Sebastiana? - zapytał zdziwiony.
- Z tego co wiem, Sebastian powinien wąchać już kwiatki od spodu, a nie wtrącać się w moje życie...
Nie wiem dlaczego to powiedziałem. Jakimś dziwnym sposobem wracała mi pamięć. I miałem nieodparte wrażenie, że mówię prawdę. A to wszystko, co mnie otaczało, krzyczało mi do ucha, że jest nierealne. Byłem bliski obłędu.
- Został tu dla Damiana - stanął w obronie Tomasz.
- To niech w takim razie zajmie się Damianem!
- Bez twojej pomocy sobie nie poradzi!
Zatrzymałem się przed brunetem z kilkudniowym zarostem. W uszach wciąż pobrzmiewał głos Tomasza. Niczym głos sumienia, które karciło mnie za moją nieczułość i arogancję. Ja pierdolę!, przemknęło mi przez myśl. I teraz będę myślał cały czas, czy dobrze zrobiłem, że odwróciłem się na pięcie i olałem cały ten system.
- Cześć - usłyszałem niespodziewanie.
To brunet, który łakomym wzrokiem patrzył z góry na mnie. Cóż, wyższy i dużo przystojniejszy niż Tomasz.
- Samotny? - zapytał.
A na dodatek chętny na towarzystwo. I nie będzie mi tu na imprezie pierdzielił farmazonów o Sebastianie.
- Nawet nie wiesz, jak samotny - odparłem.
- Znam miejsce, gdzie możesz poczuć niesamowitą rozkosz. Podobno doznania są odjazdowe. Chcesz spróbować?
- Pewnie.
Chwycił mnie za rękę i poprowadził przez tłum. Jeszcze o uszy obił się głos Tomasza. Słyszałem, jak wołał mnie po imieniu. Ale w tym momencie liczyło się to, co mnie czekało z nieznajomym. Sama rozkosz!

niedziela, 21 lipca 2013

Epizod 33.

- Co jest?
Nim zrobiłem ostatni krok w kierunku dziwnie zachowujących się chłopaków, Karol zdążył skrzyżować ręce za sobą z ramką, którą dostarczył mu Bartuś. W oczach Karola malowała się panika wymieszana z odrobiną strachu. Coś musiało się stać, skoro mój najlepszy przyjaciel aż drżał na ciele.
- Jak tam... - zająknął się Karol, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest coś na rzeczy. - Yyy... Jak tam Oskar?
Totalnie zignorował moje pytanie. Jakby... Jakby chciał odciągnąć moją uwagę od ramki ze zdjęciem.
- Ukrywacie coś przede mną? - zapytałem zdziwiony.
- Nie, nie! No skądże znowu - zaprzeczył szybko Karol. - Chciałbym wiedzieć...
- Chłopaki, co jest grane? Przecież widzę, że coś ukrywacie.
Spojrzałem na Bartka. W nim ostatnia nadzieja na wsparcie i być może od niego coś wysępię.
- Na mnie nie patrz - zaczął się bronić. - Ja jestem zdania, żeby ci powiedzieć.
- Pięknie - fuknął oburzony Karol.
- Co takiego chcecie mi powiedzieć?
- No śmiało, pokaż mu - Bartek z uśmiechem zachęcał Karola. - Niech zna prawdę.
- Pojebało cię? - Tym razem Karol był oburzony. - Przecież wiesz...
Szukał odpowiednich słów. O co mogło chodzić? Czy to rzeczywiście takie straszne, że lepiej, żebym nie wiedział? W sumie teraz to i mnie strach obleciał, ale zaszedłem i tak za daleko. Za późno by się cofnąć. Podczas gdy panowie wymieniali się spojrzeniami, mój wzrok odnalazł ramkę ze zdjęciem, które zawinął Bartek. To tam musiała kryć się prawda. Wyszarpnąłem ją z ręki Karola.
- Filip, nie! - zawołał chłopak.
Było już za późno. Przez moment miałem wrażenie, że czas zatrzymał się w miejscu. Muzyka gwałtownie ucichła, rozmowy umilkły, osoby zniknęły. Byłem tylko ja, puste, obce mieszkanie i ramka ze zdjęciem. A na nim wtuleni chłopcy. Zakochani po uszy, niczym nastolatkowie, objęci wpół, uśmiechnięci. I co najlepsze obu znałem. Jeden z nich to Oskar, którego miałem zaszczyt poznać dzisiejszego wieczoru, który zalecał się do mnie i proponował łóżkowe wygibasy w sypialni na poddaszu. A drugi to... Patrzyłem i nie wierzyłem własnym oczom. Artur, mój chłopak, dobrze zbudowany brunet o brązowych oczach. To jakiś absurd, pomyślałem szybko. To nie może być prawda! W rogu dostrzegłem datę: 6.12.2012 roku.
Niemożliwe!, krzyczał jakiś głos w mojej głowie. Przecież w tym okresie byliśmy razem! Ja i Artur byliśmy, do kurwy nędzy, razem! Nie mógł być w tym samym okresie jeszcze z kimś innym! Nie Artur! Na pewno nie on. To jakiś głupi fotomontaż! Kręciłem głową, próbując zaprzeczyć. Wtem usłyszałem ciepły i pocieszający głos Karola. Jak on mógł tak słodko się jeszcze do mnie zwracać?
- Przykro mi, naprawdę. Nie miałem zielonego pojęcia, że Oskar spotykał się w tym czasie z Arturem. Wspominał, że jego chłopak miał tak na imię, ale to mogła być tylko zbieżność imion. Nie sądziłem...
- Widzisz, kurwa, tę pierdoloną datę? - Musiałem go uciszyć. Miałem dość słodkiego pieprzenia o tym, że nikt nic nie wiedział. O Boże! Jeszcze chciał, żebym o niczym się nie dowiedział. I to ma być mój przyjaciel? - Byłem wtedy z Arturem. Byliśmy razem. A ten skurwiel prowadził podwójne życie. Nie mów mi, że nic nie wiedziałeś, bo akurat nie chcę słuchać tłumaczeń.
- Pamiętaj, że byłem zdania, żeby ci o tym powiedzieć - wtrącił Bartek.
Popatrzyłem jeszcze raz na śmiejącą się do mnie ze zdjęcia szczęśliwą parę zakochanych, Artura i Oskara. Gniew rozsadzał mnie od środka, więc gdzieś musiał znaleźć ujście. Cisnąłem ramkę o podłogę. Szkło z hukiem rozprysnęło się na kawałki. Tym razem rozmowy naprawdę ucichły. Odwróciłem się na pięcie i z impetem ruszyłem na nic nieświadomego Oskara. Z tyłu doleciał do mnie nerwowy śmiech.
- No to wreszcie impreza nabiera tempa. - To był głos Bartka. - Koniec nudów.
Szedłem przed siebie, mając jeden cel. Oskar dostrzegł wściekłość, która buchała z mojej twarzy, niczym rozgrzany do czerwoności piec, bo natychmiast zniknął uśmiech. Już otwierał usta, by coś powiedzieć, ale nie zdążył. Nie wiem kiedy zacisnąłem pięści, kiedy uniosłem rękę. Pierwsze uderzenie spadło na niego niespodziewanie. Poczułem jak pod naporem ustępuje kość. Rozległ się trzask, z nosa chlusnęła krew zalewając posadzkę w kuchni. Kolejny cios również był silny, ale nie na tyle silny, by uszkodzić coś więcej. Okładałem go niczym worek treningowy, nie zwracając uwagi na zakończenie imprezy.
- Jak mogłeś, łajdaku?! - wrzeszczałem między uderzeniami. Powaliłem go na ziemię i nadal okładałem. - Był moim facetem, złamasie, nie twoim!
Z tej złości do oczu napłynęły łzy. Oskar wyczuł moje chwilowe załamanie i przeszedł do kontrataku. Przejechał mi przez pół twarzy zaciśniętą pięścią. Silne uderzenie odrzuciło mnie na bok. Ktoś z grupy krzyczał, żebyśmy przestali.
- Niech się biją! Przynajmniej są jakieś atrakcje!
Bartek. Ten głos poznałbym wszędzie. To tylko mnie podbudowało. Podnosiłem się z upadku, kiedy tuż przed oczami przeleciała pięść Oskara. Obraz zniknął. Zakręciło mi się w głowie. Do uszu dotarł szum, który z każdą chwilą pulsował coraz szybciej. Nim zdałem sobie sprawę, że krew przerwała naczynia i zalewa mi oczy, czułem że tracę oparcie. Osunąłem się bezwładnie, tracąc przytomność.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Epizod 32.

Usta Oskara to odsłaniały równy rząd białych zębów, to znów je zakrywały. Już od ponad pięciu minut jego trajkotanie nie ustawało. Nie wiem o czym mówił. Wyłączyłem się na samym początku. Z tego co pamiętam opowiadał o pracy. Dopóki było to ciekawe, z zainteresowaniem przysłuchiwałem się jego czynnościom w biurze. Jednak im bardziej zaczął się zagłębiać w kruczki prawne - a nie obyło się również bez cytowania całych ustaw, które miał wykute na blaszkę - tym bardziej głos Oskara cichł, a głośniej rozbrzmiewała muzyka. Z grzeczności i z czystej uprzejmości potakiwałem głową, uśmiechałem się. To musiało wyglądać cudownie komicznie. Ale jak długo można tak gadać? Litości! Chociaż Oskar miał piękną buźkę i był naprawdę seksowny, pierdolił trzy po trzy. Ale czego mogłem się po nim spodziewać? Przecież to prawnik. Na sali sądowej muszą tak truć, nawet i cały dzień.
Potrzebowałem pomocy. Gdzie oni są, jak człowiek ich potrzebuje? Na moment spuściłem wzrok z przystojniaka, trajkoczącego jak katarynka. Karola dostrzegłem w grupie dziewczyn. Bartek siedział samotnie na kanapie i przeglądał jakąś gazetkę, wyraźnie znudzony imprezą. W takich momentach, jak ten, powinniśmy się wspierać i nawzajem ratować z opresji. Kurde, czy on nie widzi, że go potrzebuję?
- Fajny jesteś.
- Co? - zapytałem. Odwróciłem głowę w kierunku rozmówcy. Ten jego kokieteryjny uśmiech już mnie rozbrajał. - Co powiedziałeś? - powtórzyłem wyraźnie zmieszany.
- Że jesteś fajny - odparł.
- Dlaczego mi to mówisz? Nie znasz mnie.
- Rozmawiamy.
- Bardziej to ty mówisz, nie ja - bąknąłem pod nosem. Ale chyba mnie słyszał, bo tylko wzruszył ramionami, cały czas patrząc mi głęboko w oczy. Zacząłem czuć się bardzo niepewnie. - Dlaczego ciągle na mnie patrzysz?
- A nie wolno? - zapytał. Zbliżył się na niebezpiecznie bliską odległość. - Zabronisz?
Jego gorący oddech wymieszany z dużą ilością wódki buchnął mi prosto w twarz. Złapałem się wolną ręką za blat. Za daleko ruszyć się nie mogłem. Ucieczka nie była możliwa. Cholera, pomyślałem, jestem w pułapce. Ale przecież mnie nie zgwałci na oczach swoich znajomych. Tylko by spróbował. Mój wzrok mimowolnie uciekł w bok. Jakimś cudem natrafił na schody, prowadzące na drugi poziom. Domyślałem się, że tam znajduje się część sypialna. Oskar musiał się chyba domyślić o czym przed momentem pomyślałem.
- Chcesz iść do sypialni?
Poczułem oddech chłopaka na swoim karku. Gwałtownie odwróciłem się w jego stronę. Nasze usta dzieliła odległość średnicy dłoni. Poczułem silny uścisk dłoni na swoim udzie. Mój kutas automatycznie zareagował. Spodnie ograniczyły jego działalność, jednak ucisk ani na moment się nie zmniejszał.
- Jeszcze mi się nie chce spać - odparłem. - A zresztą wracam do domu. W planach nie było, że tutaj zostanę na noc.
- Plany można zmienić - rzekł z uśmiechem, rozbierając mnie wzrokiem.
Czułem, jak jego wzrok ślizga się po moim torsie. O Boże! Miałem ochotę go wydupczyć. Ale tutaj? To będzie wyglądało podobnie, jak seks Karola w publicznej toalecie w Galerii Krakowskiej.
- I nie mówię, żebyśmy szli spać.
Dłoń Oskara wolno sunęła w górę w stronę krocza. Od celu dzieliło ją już zaledwie kilka centymetrów. Odwróciłem się za siebie, chcąc sprawdzić, co porabia Bartek. Kanapa była pusta. To znaczy przed chwilą stała się pusta. Bartek pędził przed siebie, zerkając spłoszonym wzrokiem w moją stronę. W ręku trzymał ramkę ze zdjęciem. Coś mi tu nie grało. Dopadł do Karola, odciągnął go na bok i szeptał do ucha jakieś sekrety, pokazując to na zdjęcie, to na mnie. Dostrzegłem przerażone spojrzenie Karola. Znałem ten wzrok. Coś się musiało stać. I to coś poważnego.
- Lubisz to? - wyszeptał Oskar.
Wilgotny, ale gorący język prawie przemknął niepostrzeżenie po małżowinie. Zadrżałem. Ale w tym momencie musiałem zbastować. Odsunąłem Oskara na bezpieczną odległość.
- Wybacz na chwilę. Muszę coś załatwić.
- O co chodzi? - uniósł ręce w geście rozczarowania. - Nie podobało ci się?
- Zaczekaj tutaj.
Zmierzając w stronę Bartka i Karola, dostrzegłem jeszcze większe zmieszanie. Panika malowała się na ich twarzach. Odniosłem wrażenie, że szykuje się jakaś katastrofa. Każdy krok, zbliżający do przyjaciół tylko utwierdzał mnie w tym przekonaniu. Serce zabiło przeraźliwie szybko i mocno. Czyżby ostrzeżenie? Ale przed czym? Mimo to ciekawość pchała mnie do przodu.

niedziela, 7 lipca 2013

Epizod 31.

Bartek nie dawał mi spokoju. Szturchał mnie łokciem w bok, próbując wykrzesać ze jakieś wieści. Jego ciekawości nie było końca. Prosił, błagał, podnosił głos, przeklinał, szeptał, obiecywał, kusił rewanżem. Nic. Milczałem, jak skała, wpatrując się w obraz za oknem, który przemykał przed oczami w rytm pędzącego tramwaju. W końcu odpuścił. Dał mi wreszcie spokój. Ale za to jego uwaga skupiła się na Karolu, który siedział naprzeciwko nas.
- Oj przestań już jojczeć, Bartek! - Karol w końcu nie wytrzymał. - Tak się przyczepiłeś do nas. Nie musisz wszystkiego wiedzieć. Mówiłem ci już, że nic się nie stało.
- Jak nic się nie stało, kiedy ty i szanowny Filipek dąsacie się na siebie.
- Nie dąsamy się - zaprzeczył ostro Karol.
- Nie? - powątpiewał Bartek. Wskazał na mnie ręką. - To nazywasz nie dąsaniem się na ciebie?
- Uciąć ci tę rękę? - zapytałem. Chciałem, żeby zabrzmiało poważnie, ale dało się słyszeć nutę kpiny.
- O tym właśnie mówię - dodał Bartek.
Odwróciłem twarz do okna. Tramwaj przystanął właśnie na jakimś skrzyżowaniu. Tak naprawdę nic złego się nie stało, pomyślałem. Po prostu nakryłem Karola w nietypowej sytuacji. No może trochę dla niego niezręcznej i krępującej, ale to przecież nic strasznego, prawda? Tak przynajmniej starałem sobie to wmówić. Słyszałem jak wciąż przekomarzali się między sobą. Obawiałem się najgorszego - że ich znajomość przez takie niedopowiedzenie może poważnie ucierpieć. Zdecydowałem się zabrać głos.
- Wystarczy - wtrąciłem.
Spojrzeli na mnie. Karol z niepokojem i dzikim obłędem w oczach, Bartek zaciekawiony i żądny wiedzy.
- Karol, nie stało się nic strasznego. Nic. To normalne i nie masz się czego wstydzić.
Świdrował mnie spojrzeniem, próbując odczytać moje myśli. Chyba gdzieś w podświadomości przeczuwał, co zamierzam zrobić.
- Czyli co takiego? - dociekał Bartek. Ten z kolei wiedział, że prawda zaraz wyjdzie na jaw. - O czym wiecie, a nie chcecie mi powiedzieć?
- O Jezu! - westchnąłem. - No nakryłem Karola, jak się dupczył w toalecie z facetem. Nic strasznego.
Karol spłonął rumieńcem, jak za pierwszym razem, kiedy go zobaczyłem wyskakującego z kabiny. Za to Bartek oniemiał.
- Aha! - zdążył tylko wymówić.
Plus tej konfrontacji był taki, że jadaczka Bartka wreszcie zaprzestała trajkotania. Aż do celu naszej podróży już się nie odezwał. Chyba musiał na spokojnie przetrawić gorącą informację, która spłynęła na jego uszy. Takiej nowiny raczej się nie spodziewał.
Kiedy dotarliśmy pod drzwi mieszkania, w którym odbywała się parapetówa, z głębi dało się słyszeć przytłumioną muzykę, rozmowy paru osób i śmiech. Karol nacisnął dzwonek. Nie czekaliśmy długo. W progu stanął niewysoki blondyn z przerzedzoną czupryną i z kilkudniowym zarostem. Od razu moją uwagę zwróciły jego brązowe oczy, które śmiały się szczerzej niż usta. Ciepły z niego człowiek, pomyślałem. Z Karolem uścisnęli się, niczym kumple z piaskownicy. Nie obyło się również bez słownych zaczepek. A my z Bartkiem czekaliśmy na swoją kolej.
- Długo jeszcze mamy czekać, aż nas przedstawi? - wycedził przez zęby Bartek.
- Cierpliwości - wyszczerzyłem w uśmiechu rząd białych zębów. - Daj im się sobą nacieszyć. Przyjdzie pora na ciebie.
- Powiedz mi, jak to wyglądało? - zapytał szeptem.
- Co?
- No Karol i ten... fagas, z którym się ruchał.
- Musimy teraz?
- W sumie mamy cały wieczór - zgodził się Bartek, nie kryjąc zadowolenia.
Już miałem się odezwać, kiedy usłyszałem rozbawiony głos Karola.
- A to moi przyjaciele: Bartek i Filip - wskazał po kolei.
- Cieszę się, że mogę was poznać.
- Nam również miło - odparł Bartek. - Możemy wejść?
- Proszę - Oskar zaprosił nas do środka. - Rozgośćcie się. Zaraz wam coś przyrządzę do picia.
Oskar oddalił się do kuchni. Bartek z niesmakiem rozglądał się po zapełnionym salonie, połączonym z kuchnią. Parę dziewczyn i kilku chłopaków przyszło świętować przeprowadzkę Oskara. I wszyscy się znają. Oprócz nas. Chyba w tej grupie, wraz z organizatorem imprezy, byliśmy najstarsi.
- Coś mi wydaje, że to będzie nudna impreza - rzekł ze skwaszoną miną Bartek.

poniedziałek, 1 lipca 2013

Epizod 30.

- Długo tu stoisz? - nieśmiałe pytanie padło z ust Karola.
Jego słowa odbiły się echem po pustych ścianach toalety. Chciałem coś powiedzieć, ale nie wiedziałem nawet jakich słów mam użyć. Stałem tam, w progu, w uchylonych drzwiach, przytrzymując je przed zatrzaśnięciem, totalnie zdezorientowany. Z jednej strony miałem ochotę zacząć się śmiać - w końcu nakryłem Karola na lubieżnych rozkoszach, a taka sytuacja należy do rzadkości. Miałem na niego wreszcie coś w zanadrzu. Jednak z drugiej strony ta purpura na twarzy po prostu mnie rozbrajała, więc lepiej byłoby zachować tę informację dla siebie. Ale jak o tym zapomnieć? Nie da się tak łatwo. Psychikę już mam zrytą, a moja wybujała wyobraźnia będzie mi co wieczór pokazywać przeróżne pozycje, które wykonywał Karol w publicznym kiblu.
- Nie przeszkadzajcie sobie.
Obróciłem się na pięcie i uciekłem, prawie gubiąc nogi na zakręcie. O ja pierdzielę! I jak teraz mam spędzić z Karolem wieczór? Cały wieczór! O Jezusie Nazarejski! Przecież jak tylko będę go widział, to od razu przypomnę sobie tę kiblową scenę i te zwierzęce okrzyki.
Wpadłem na pasaż, prawie potrącając Bartka. Wolnym krokiem i z rękami w kieszeni zmierzał w kierunku Wentzla. Znów seksownie się wystroił. Czy na tej imprezie mają być jakieś wolne dupy, że Bartek ma zamiar sobie kogoś poderwać?
- No hej! - zawołał z uśmiechem. - Dokąd tak pędzisz?
- Na tramwaj - bąknąłem. Obejrzałem się za siebie, sprawdzając, czy Karol nie zmierza za mną, ale jeszcze nie pojawił się w pasażu. - Chodź szybko.
- A Karol? - zapytał zdziwiony.
- Dołączy za chwilę.
Pognałem do przodu, nawet nie oglądając się za siebie, przez co odgoniłem nieco Bartka. Ale w tym momencie z tyłu doleciał głos Karola.
- Fifi!
- Fifi? - powtórzył ze śmiechem Bartek. Wyrównał do mojego tempa. - Fifi? Czyli nasz Karolek coś przeskrobał, skoro tak się do ciebie zwraca.
- Nic nie przeskrobał - machnąłem ręką ze zniecierpliwieniem. Ożeż, ja pierdzielę, jeszcze będę musiał tłumaczyć się Bartkowi. No co ja mu powiem? Że Karol się dupczył w kiblu?
- To czemu na niego nie zaczekamy? - zapytał. - Przecież idziemy na imprezę do jego znajomego.
Towarzyszył mi krok w krok, patrząc uważnie na mimikę mojej twarzy. A ja wciąż reagowałem dosyć nerwowo na tę sytuację. Niby chciało mi się śmiać i komuś o tym opowiedzieć, ale tak naprawdę ta intymna scena nie powinna wyjść dalej. Byłem tylko przypadkowym świadkiem. Tak, przypadkowym, który chciał sobie zrobić dobrze ręką.
- Ty coś wiesz - z twarzy Bartka nie znikał uśmiech. - Gadaj, Fifi!
Zmarszczyłem czoło, patrząc mu w oczy.
- Tam jest źródło informacji - wskazałem palcem na pędzącego za nami Karola.