piątek, 30 maja 2014

Epizod 123. Rozterki Bartka /22 ostatni/.

Czekałem na Filipa do późna w nocy. Nasłuchiwałem ze swojego pokoju jego powrotu, wyczulony na każdy szmer, każdy krok na klatce schodowej, szuranie o wycieraczkę. Męczyłem książkę, czytając po kilka razy jedno i to samo zdanie, nic z niego nie rozumiejąc, a w ten sposób próbując zapanować nad ogarniającym snem. W końcu zasnąłem. Nie wytrzymałem.
Obudziłem się przestraszony, z szybko bijącym sercem. Wyskoczyłem z łóżka i odruchowo podbiegłem do okna. Skwerek pod blokiem, plac zabaw i ławki zasypane były śniegiem. I wciąż sypało. Boże, która to mogła być godzina? Środek dnia. Przespałem całą noc, nawet nie wiem, czy Filip wrócił do mieszkania.
Zerknąłem na komórkę. Było parę minut po dziesiątej. Zgasiłem lampkę, która świeciła się całą noc. Wyszedłem z sypialni i skierowałem się do salonu. Jednak przystanąłem przed kuchnią. Za stołem siedział Filip i jadł spokojnie śniadanie. Ubrany i gotowy do wyjścia. Albo właśnie wrócił.
- Cześć - przywitał się z pełnymi ustami.
- Cześć. Wróciłeś dopiero?
- Nie - przełknął szybko kęs i popił paroma łykami herbaty. - Nie martw się, nie szlajałem się po mieście przez całą noc.
- Myślałem, że poszedłeś do tego... Szymona.
- Odprowadziłem go do hotelu. Trochę pospacerowaliśmy.
- Wszystko okej? - zapytałem z ciekawości.
- Jak najbardziej - odparł.
Nie wiem, czy tylko mi się wydawało, ale to była sztuczna wymiana zdań. Zacisnąłem więc usta, by powstrzymać się przed kolejnymi pytaniami, ale nie potrafiłem. Następne już formowało się w słowa.
- Wychodzisz gdzieś?
- Wyjeżdżam - odparł, a wiedząc moje zdziwienie, wyjaśnił: - Wracam do Zakopanego. Wiktor za mną tęskni, ja za nim też, więc już najwyższa pora. Dzięki za wszystko.
Tylko tyle? Dzięki za wszystko? I to ma mi wystarczyć? Poczułem rozdzierającą od wewnątrz pustkę. Samotność wzięła górę. Oto właśnie mój przyjaciel oznajmił mi, że wyjeżdża do Zakopanego, do swojego faceta, z którym będzie chciał zapewne spędzić resztę życia. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem, starając się uporządkować wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim tygodniu. Najgorsze było to, że wystarczyło mi zaledwie parę dni, by zabujać się w Filipie. Oczywiście bez wzajemności. Ja to mam szczęście. Jak zawsze zresztą. Ten tydzień był naprawdę męczący. Przyjazd Filipa, tajemnica sprzed lat, moje zauroczenie nim, potem jeszcze Paweł, Szymon, Wiktor, sprawa Michała, w międzyczasie praca i problemy z pracownikami - to wszystko skumulowało się nade mną. Byłem wyczerpany, ale patrząc na Filipa nie czułem tego zmęczenia.
Tyle że Filip teraz wyjeżdża, a ja zostaję. A samotność i moje fatalne zauroczenie zaczynały mi ciążyć. Wiem, to minie. Im szybciej wyjedzie, tym krócej będę cierpiał. Szybciej oswoję się ze swoją samotnością.
- Wyjeżdżasz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. - Kiedy?
- Dzisiaj. Autobusy jadą praktycznie co chwilę, ale chciałbym już tam być.
- Wiesz, że możesz zostać...
Próbowałem przekonać Filipa do zostania w Krakowie. Nie wiem dlaczego. Pewnie chwytałem się każdej możliwej deski ratunku.
- Wiem i dziękuję. Za wszystko.
- Wiesz, że wylatuję do Kanady.
Ostatnia próba. Desperacka.
- Zaczynasz nowe życie - odparł z uśmiechem Filip. - Zawsze chciałeś tam lecieć.
- A ty ostatnio chciałeś lecieć ze mną. Pamiętasz?
- Tak, ale wtedy nie było jeszcze Wiktora. Wszystko się zmieniło w zaledwie parę dni.
- Przyjedziesz mnie pożegnać?
- Oczywiście, nie ma sprawy.
Filip wrócił do przerwanego śniadania.
Wyjechał trzy godziny później. Opuścił mieszkanie. Kiedy uścisnąłem go przed wyjazdem, kiedy potem zamknęły się za nim drzwi, mieszkanie tak nagle stało się ciche, puste z przygnębiającą aurą. W powietrzu unosił się zapach jego perfum, jego skóry. Miałem wrażenie, że po kątach chowają się nasze rozmowy, jego śmiech, jego głos.
Przysiadłem na brzegu kanapy. Choć nie chciałem się poddawać, to jednak rzeczywistość okazała się o wiele brutalniejsza. Poddałem się. W tym momencie wylał się ze mnie cały zebrany żal.

*****

Trzy dni do odlotu.
Impreza pożegnalna w pracy odbyła się na kilkanaście dni wcześniej. Takie małe towarzyskie spotkanko z grupą bliskich mi pracowników.
Od ponad tygodnia Andrzeja nie było w pracy. Wysłałem go na przymusowy urlop. Nie chciałem go oglądać, patrzeć na jego przygnębioną twarz i smutne oczy, które chodziły za mną krok w krok. Andrzej za bardzo przypominał mnie, w momencie kiedy Filip wyjeżdżał do Zakopanego. Nawiasem mówiąc, od tamtego czasu nie miałem żadnych wieści od Filipa. Napisałem do niego jednego esemesa, czy wszystko okej. Odpisał, bardziej z wdzięczności i przez wzgląd na naszą znajomość, że dotarł i że zaczyna nowe, spokojniejsze życie. I podziękował za dach nad głową i zrozumienie jego tajemnicy. Potem zamilkł, a ja nie chciałem się katować wspomnieniami o nim, więc rzuciłem się w wir pracy.
A widząc posępną twarz Andrzeja, jego błędny i tęskny wzrok, odliczający dni do mojego odlotu, postanowiłem wysłać go na urlop. Nie chciał, ale w końcu przystał. I tak nie było z niego żadnego pożytku. Ten czas postanowiłem wykorzystać, by porozmawiać z Karoliną. Przyprzeć ją do muru i zmusić do gadania. Zbierałem się kilka dni, za każdym razem tchórzyłem. Ale tym razem miało być inaczej.
Obserwowałem Karolinę przez cały dzień. Miała dobry humor, śmiała się, żartowała. Wszystko wskazywało na to, że da się z nią porozmawiać. Ale to nie był zwykły temat do rozmowy, tylko ten z tych bardziej drażliwych, o których lepiej milczeć. Przełamałem się pod koniec dnia.
- Karolina - zacząłem ostrożnie, a kiedy spojrzała na mnie, zawahałem się czy dalej mówić.
- Tak?
Przełknąłem gulę, która urosła mi w gardle. I tak to moje ostatnie dni w pracy, może nawet ostatni. Lepiej to teraz skończyć, niż się wycofywać, a potem pewnie plułbym sobie w brodę, że nie zapytałem.
- Muszę cię o coś zapytać, ale liczę na szczerą odpowiedź.
Wiedziałem, że kluczę wokół drażliwego tematu, ale po prostu nie wiedziałem, jak zacząć. Jak podejść do tej rozmowy z Karoliną.
- Pytaj. - Zrobiła zdziwioną minę.
- Chodzi o Andrzeja. - Po zastanowieniu jednak dodałem: - I o ciebie właściwie też.
Karolina przerwała pracę. Zmarszczyła czoło zaciekawiona tematem.
- O mnie i o Andrzeja? - powtórzyła zaskoczona.
- Jak długo się znacie?
Karolina wydęła usta, przewracając jednocześnie oczami, jakby starała się szybko przeliczyć lata znajomości.
- Właściwie... kopę lat. Od studiów. A coś się stało?
- Ty mi to powiedz. - Spoglądała na mnie zaskoczona. Pośpieszyłem więc z wyjaśnieniem. - Co się wydarzyło na studiach?
Przez chwilę miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Karolina zamarła, zmieniła kolor twarzy na trupio-blady.
- A co miało się takiego wydarzyć? - Jej głos zabrzmiał o pół tonu niżej.
- No właśnie chciałbym to wiedzieć. - Oparłem łokcie o blat biurka i nie odrywając spojrzenia od przerażonej twarzy Karoliny mówiłem dalej: - I ty, i Andrzej coś ukrywacie. Dlaczego właściwie Andrzej chce się zemścić? Kim jest Dominik i pozostali?
Krew odpłynęła z twarzy Karoliny. Zrobiła się biała, niczym papier, ale nie odrywała wzorku ode mnie. Patrzyła z przerażeniem, powoli pojmując wagę sytuacji. Znalazła się w kropce, w ślepym zaułku, z którego nie miała odwrotu. Po kilku sekundach wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i odparła chłodno:
- Nie wiem o czym mówisz.
- Karolina, nie udawaj. Wiesz dobrze o czym mówię. Mówię o tobie, o Andrzeju, o waszej tragicznej przeszłości z czasów studenckich. Co się wydarzyło?
Podniosłem niespodziewanie głos. Tak bardzo chciałem znać prawdę, że nie wytrzymałem presji.
- Nie wiem o czym mówisz - odparła sztywno, bez emocji, zbierając z biurka papiery.
- Nie wkurwiaj mnie, Karolina. Znam prawdę o Andrzeju... A raczej o Joannie, którą był przed laty. Zmienił płeć. I to on podrzucał mi te miłosne liściki z prezentem na święta.
- Przez ten wyjazd coś ci się poprzewracało w głowie - zaśmiała się sztucznie Karolina. - Zdarza się, że ktoś zmienia płeć, ale nie Andrzej. Znam go i to dobrze. I nie był dziewczyną! - Znów wybuchnęła śmiechem. - Słyszysz się w ogóle, co mówisz? Żenada jakaś! Mogłeś sobie darować takie pytania. Żałosny jesteś. I to jeszcze na sam koniec chcesz, żebym cię takim zapamiętała? Mam wrażenie, że przez ten wyjazd ześwirowałeś.
- Karolina.
- Przestań! - podniosła głos. - Bredzisz! Wymyślasz jakieś głupoty! Szkalujesz Andrzeja. Gdyby to słyszał, wiesz jakby się poczuł.
- Domyślam się, że mu o tym powiesz.
- Żałosny jesteś. Wychodzę. Mam nadzieję, że na jutro spoważniejesz.
Wyłączyła komputer, zarzuciła niedbale płaszcz i chwyciła pojemną torebkę, którą nosiła ze sobą zawsze do pracy. Zastukała obcasami, kierując się do wyjścia.
- Dobrze wiesz, że mam rację - rzuciłem za nią.
Nie zatrzymała się. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Stukot jej obcasów cichł w miarę, jak coraz bardziej się oddalała.
Zostałem sam w pustym biurze. Rozejrzałem się wokół. Moje biurko, moje prywatne rzeczy już spoczywały w wielkim kartonowym pudle. Na regale stały tylko potrzebne segregatory z dokumentami. Nie zdążyłem powiedzieć Karolinie, że już mnie więcej nie zobaczy.
Nie zjawiłem się w pracy ani następnego dnia, ani przez kolejne dwa dni.

*****

Dwie godziny do odlotu.
Spojrzałem za siebie. Trwała właśnie odprawa. Ludzie w kolejkach tłoczyli się przy bramkach, zdejmując zegarki, biżuterię i opróżniając kieszenie. Zerknąłem na bagaż podręczny, który zabierałem ze sobą na pokład samolotu i cicho westchnąłem.
- Chyba już pora na mnie - zwróciłem się do Filipa.
Stał zaledwie krok ode mnie. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mogłem go dotknąć. Wystarczyło zrobić niewiele. Ale jakby to wyglądało? Nie mogłem przecież pokazać, że mi na nim zależy. Filip jest moim przyjacielem i wątpię, by kiedykolwiek przeszło mu w ogóle przez myśl, żebyśmy mogli... Ja i on. Boże, jak to trudno nawet ubrać w słowa. Nawet gdybym się odważył go dotknąć, tak inaczej, odtrąciłby mnie. A zresztą on tutaj zostaje, a ja wylatuję. Jeszcze pomyśli, że przed wylotem ześwirowałem.
- Przylecisz na Wielkanoc? - zapytał Filip.
- Nie - zaprzeczyłem szybko. - Nie dam rady. Firma będzie na starcie i nie mogę ją zostawić. Może uda się przylecieć na Boże Narodzenie. Postaram się wygospodarować więcej czasu.
- To prawie cały rok - zauważył Filip.
- Bez dwóch miesięcy - poprawiłem z lekkim uśmiechem.
Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Kolejka przesuwała się nawet sprawnie. Zmniejszyła się.
- Nie chcę cię ponaglać, ale tam - Filip wskazał na bramki, przy których stali celnicy - czeka na ciebie nowe życie. Kanada. Toronto. Twoje marzenia. Powodzenia. Odzywaj się czasami.
- Odezwę się na pewno.
Filip zrobił krok i nawet nie wiem kiedy, jak wylądowałem w jego mocnych ramionach. Pożegnania, wyjazdy nigdy nie należały do moich najsilniejszych stron. Zawsze wtedy potrafiłem się rozkleić. Tym razem oczywiście nie mogło być inaczej. Łzy wprost napierały, a ja spiąłem się w sobie, przeklinając siebie za słabość. Powtarzałem sobie przecież tę scenę wiele razy. I wytrzymywałem. Najpierw było trudno, ale potem doszedłem do wprawy. Dzisiaj jednak pierwsze krople już spłynęły, znacząc ścieżki na policzkach.
- Trzymaj się i nie zapomnij o mnie - rzekł Filip.
Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałem, że jest mu ciężko się ze mną rozstać, że walczy z emocjami. Szkliły się w kącikach, małe kropelki zwilżyły rzęsy. To co potem nastąpiło było zaledwie chwilą. Nim się zorientowałem, moje dłonie ujęły jego twarz, zbliżyły ją na niebezpieczną odległość, by w końcowym efekcie nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Trwał wieczność. Język lawirował między wargami, przebijając się przez zęby, a Filip... A Filip odwzajemniał. Cały świat wirował w błogiej ciszy, która niespodziewanie wokół zapanowała. Gwar lotniska ucichł, komunikaty z głośników zamilkły, pipczenia bramek i monitorów, jakby uległy wyłączeniu. Słyszałem tylko bicia dwojga serc, mojego i Filipa. Wybijały wspólnie jeden rytm. Zgrały się idealnie.
Aż nagle, w ten rajski spokój, wkradły się odgłosy rzeczywistości. Motyle w brzuchu, które poderwały się na skutek pocałunku, opadły z powrotem, zmęczone nadludzkim wysiłkiem, którego podjął się właściciel.
Oderwaliśmy się od siebie, choć moje dłonie wciąż obejmowały twarz Filipa, a kciuki delikatnie przemieszczały się po skórze, zahaczając o szczecinę jednodniowego zarostu. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Ten moment wystarczył. Dostrzegłem w nich zdziwienie, szok, niedowierzanie i zaskoczenie. Oddychał głęboko, próbując zrozumieć to, co przed chwilą miało miejsce.
- Przepraszam, Filip - wyszeptałem niemrawo.
Opuściłem ręce, jednocześnie i przerażony tym co zaszło, czynem, którego odważyłem się dokonać, ale też szczęśliwy, że przełamałem między nami barierę przyjaźni. Tylko czy dobrze zrobiłem? Czy przez to nie zamknąłem sobie raz na zawsze drogi powrotu do Filipa? Przecież może się odsunąć w cień. Zacznie unikać rozmów, kontakty umilkną, nagle nawarstwi się lista pilnych spraw i tysiąc problemów.
Filip złapał się za usta. Przejechał po nich palcem, zaciskając jednocześnie. Był spłoszony. Spoglądał na mnie z niedowierzaniem.
- Przepraszam - wyszeptałem jeszcze raz, teraz żałując tego, co zrobiłem. - Żegnaj.
Złapałem walizkę i pognałem do przejścia. Nie obejrzałem się za siebie. Nie chciałem widzieć złości i żalu na twarzy Filipa. Przeszedłem przez odprawę i usiadłem na ławce pod oknem, spoglądając na płytę lotniska poniżej, gdzie stał Ryanair, a w wejściu na pokład tłoczyła się masa podróżników.
Uciekłem spłoszony i przerażony od Filipa, niczym niepokorny dzieciak, który coś przeskrobał. Tak się właśnie czułem, a wcale nie powinienem mieć takich odczuć. Zrobiłem to. Pocałowałem Filipa, ponieważ tego chciałem i pragnąłem. To była chwila. Impuls. Cyk i już nasze usta złączyły się w pocałunku. Czemu więc miałem wyrzuty, że źle się zachowałem?
Przed oczami miałem pytające spojrzenie Filipa. Ten wyrzut w oczach. To niedowierzanie i niezrozumienie. To jego oczy sprawiały, że czułem się tak, a nie inaczej. Ale nie zrobiłem nic złego. Przynajmniej teraz wie, że nie jest mi obojętny. Skąd mogłem wiedzieć, że tak nagle rozpali się we mnie iskra, że poczuję to niezwykłe uczucie jeszcze raz. Uczucie, jakim jest zakochanie. Nie planowałem tego. Po prostu stało się.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Dobrze zrobiłem, że ujawniłem swoje uczucia. Dobrze zrobiłem, że go pocałowałem. Że zrobiłem to właśnie teraz, na lotnisku, przed odprawą. Przecież nie można tłumić swoich uczuć, prawda? A to, co już zrobi Filip, to tylko jego sprawa.
Żałowałem tego pocałunku? Ależ skąd! Oczywiście, że nie.
I od tego momentu wiedziałem już, że ten niesamowity i odwzajemniony pocałunek będzie mi towarzyszył codziennie.
Podniesiony na duchu, uśmiechnięty i zadowolony wsiadłem do samolotu, zająłem miejsce przy oknie i cierpliwie czekałem na odlot.
Z tego niezwykłego stanu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Sięgnąłem szybko po smartfona. Nie mogłem przecież rozmawiać w samolocie. To niedozwolone. Na wyświetlaczu migało imię KAROLINA. Czego mogła chcieć?
- Słucham! - przyjąłem połączenie poirytowany. Musiałem jak najszybciej ją spławić.
- Cześć Bartek! Przepraszam, że przeszkadzam. Masz chwilkę?
- Przeszkadzasz, dobrze powiedziałaś. Jestem w samolocie. Zaraz startuję.
- Wiem, przepraszam - mówiła, pociągając nosem. Coś musiało się stać, skoro już po głosie dało się rozpoznać, że płakała. - Miałeś rację. Boże, mogłam ci już wcześniej o tym powiedzieć. Nie wiem dlaczego zwlekałam. Może liczyłam na to, że Andrzej jednak zmieni zdanie?
- Karolina, czy to nie może poczekać?
Choć sprawa Karoliny i Andrzeja wciąż stanowiła dla mnie nie lada zagadkę i ciekawość mnie zżerała, wiedziałem, że zbyt długo nie mogę rozmawiać. Jedna ze stewardess krzywo popatrzyła w moją stronę. Szybko odwróciłem wzrok na płytę krakowskiego lotniska.
- Dolecę do Frankfurtu albo do Toronto, to się odezwę.
- Andrzej był kiedyś Joanną. Wiem, że skłamałam... Po prostu się bałam. Owładnęła nim taka chęć zemsty na oprawcach, że żyje tylko tym. Opracowuje perfekcyjny plan zemsty. Nie może być mowy o pomyłce. Kiedy powiedział mi, że spotkał się jednym z nich, a ten go w ogóle nie poznał wówczas w barze, ogarnęło mnie przerażenie. Na szczęście słuch o nim przepadł. Myślałam, że przestanie szukać. Ale Andrzej grzebał i nie dawał za wygraną. Chce się zemścić na wszystkich po kolei. Na kolegach z liceum, kiedy będąc jeszcze Joasią, została brutalnie przez nich zgwałcona. I wiesz za co? Za to, że była zbyt męska.
Słuchałem tych rewolucyjnych wiadomości, tego potoku słów, które wyrzucała z siebie Karolina, mając wrażenie, jakbym właśnie znalazł się w kinie na dobrym sensacyjnym filmie.
- Potem sytuacja powtórzyła się na studiach. Była impreza. Wiadomo, mnóstwo alkoholu. I był wśród studentów taki chłopak. Przystojny. Wszystkie dziewczyny się za nim oglądały. Wypił trochę. Razem z Asią dałyśmy się uwieść. Wywiózł nas gdzieś i zgwałcił. Asia nie mogła tego zdzierżyć i poprzysięgła zemstę na Szymonie.
Zamarłem na dźwięk tego imienia. Szymon. Kolega Filipa, ze studiów. Nie mógł pogodzić się ze swoją orientacją. Upił dwie dziewczyny, uprowadził i zgwałcił. A potem Karolina zaszła w ciążę... O Boże! O kurwa! Wszystkie elementy układanki nagle zawisły w bezruchu, gotowe już za chwilę połączyć się w całość.
- Ale wtedy ja zaszłam w ciążę. Urodziłam syna Szymonowi. Ale on się go wyrzekł! - Karolina ryczała do telefonu, a ja jak zauroczony słuchałem tej opowieści. - Nie chciał o nim słyszeć. Wyparł się. Potem był wypadek, w efekcie którego Mikołaj wylądował w szpitalu. Jest niepełnosprawny.
Wypadek, którego dopuścił się Filip, by ratować Szymona.
- Nagle Szymon zniknął. Przepadł jak kamfora.
Filip pomógł Szymonowi w opuszczeniu Krakowa.
- Ja wybaczyłam już mu dawno tamte czyny. Mam Mikołaja, kocham go, mimo że jego ojciec przepadł bez wieści. Jednak Asia, obecnie Andrzej, obiecał zemstę i nie popuści, dopóki nie doprowadzi jej do końca.
Wciąż w tej zafajdanej, sensacyjnej układance czegoś brakowało. Tylko czego. Czułem narastający strach. Nie, nie przed lotem. Obawiałem się o kogoś, ale nie mogłem ukierunkować swoich obaw.
- Zemści się. - Karolina nagle spoważniała. - Obiecał to i dokona tego. Zemści się - powtórzyła. - Odnajdzie oprawców z liceum, zwłaszcza Dominika i Marcina. A potem to samo czeka Szymona i Filipa. Gdziekolwiek teraz są, znajdzie ich co do jednego.
Serce na moment przestało bić. Zatrzymało się, słysząc listę imion, którym Andrzej poprzysiągł brutalną zemstę. Marcina nie kojarzyłem. Nie wiedziałem kim on jest. Może jakiś kolega Asi z liceum. Ale elementy tej zadziwiającej układanki połączyły się teraz w jedno. Nagle stało się jasne. Kurtyna opadła.
- Obiecał - Karolina mówiła dalej - że ta trójka najbardziej zasłużyła sobie na zemstę. Będą cierpieć. Codziennie, niczym pacierz, wymawia ich imiona. Robi to w gniewie. Podobno, żeby nie zapomnieć o nich i żeby agresja w nim nie wygasła.
Jedno pytanie uformowało się w mojej głowie i zawisło, gotowe do ubrania je w słowa i wypuszczeniu na świat. Zadrżałem na samą myśl, że zaraz je sam usłyszę. Na własne uszy.
- Czym zawinił Filip?
Padło wreszcie owo pytanie. Zadudniało. Rozeszło się echem po kabinie pasażerskiej. Miałem wrażenie, jakby wszyscy pasażerowie i stewardessy, przemykające raz po raz między siedzeniami, przystanęli na moment i czekali na odpowiedź Karoliny.
- Andrzej twierdzi, że tylko on wie, gdzie przebywa Szymon. I tylko Filip doprowadzi go do niego.
Gdybyś tylko wiedziała, że Andrzej ani trochę się nie myli...
Ale nie wypowiedziałem tego na głos. Filip, mój przyjaciel, był w niebezpieczeństwie. Podobnie zresztą, jak i cała jego była paczka ze studiów. Szymon, być może zaliczał się do nich również Paweł.
- Musiałam ci to powiedzieć. Andrzej jest chory. Teraz to wiem - rzekła smutnym głosem Karolina. - Opętała go żądza zemsty, która zżera go od środka i zabija w nim wszelkie ludzkie uczucia. Nie potrafi wybaczyć tak, jak ja to zrobiłam.
Rozejrzałem się po kabinie. Pasażerowie z zadowoleniem usadowili się w fotelach. Lada moment wystartujemy. A jeszcze, póki byłem w Polsce, musiałem ostrzec Filipa, że grozi mu niebezpieczeństwo.
- Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? - zapytałem ze złości.
- Bałam się.
- Teraz się nie boisz?
- Oczywiście, że się boję. Wiem, że zwlekałam.
- Powstrzymaj go. Nie wiem jak, ale go powstrzymaj.
- Tylko jedna osoba mogłaby go powstrzymać.
- Kto? - zapytałem.
- Ty. Przy tobie miał szansę się zmienić i na powrót obudzić w sobie miłość. Ale ty wylatujesz na drugi koniec świata. Obawiam się, że nic go nie powstrzyma. Postaram się zrobić, co będę mogła, ale obawiam się, że nie podołam zadaniu. W końcu jestem jego wspólniczką...
Ostatnie słowa echem odbiły się w mojej głowie. A już po chwili dołączyły do nich urywane sygnały. Karolina przerwała połączenie.
- Karolina! - zawołałem. - Karolina!
Za późno.
Nie zwracałem uwagi na zainteresowanie, jakie wywołałem wśród pasażerów. Do uszu dolatywały strzępy rozmów, głośne śmiechy, dźwięki zapinanych pasów. Drżącymi rękami przeszukiwałem listę kontaktów. Znalazłem. Filip. Jego imię podświetliło się na smartfonie.
- Proszę pana!
Stanowczy kobiecy głos doleciał do mnie z oddali. Kciuk zawisł nad zieloną słuchawką. Zawahałem się na moment. Z jednej strony musiałem go powiadomić o zagrożeniu, ale z drugiej strony... Przecież ja już nie należę do tego świata. Ten świat się dla mnie skończył. Wsiadłem w samolot, za chwilę wystartujemy. Tu właśnie zaczynam nowe życie. Inne. Całkiem inne, odmienne. Lecę w inny świat.
- Proszę pana! - W głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie.
- Ej, koleś! - huknął mi do ucha siedzący obok chłopak. - Wyłącz telefon z łaski swojej!
Spojrzałem zmieszany na stojącą między fotelami stewardessę. Zmarszczyła czoło.
- Proszę wyłączyć telefon. Za chwilę startujemy.
Przed oczami mignął mi napis na wyświetlaczu. Filip.
- Oczywiście, przepraszam - rzekłem bardziej do siebie niż do pani z obsługi.
Kciuk nacisnął przycisk wyłączenia. Ekran zamigotał i zgasł. Imię rozpłynęło się w czerni wyświetlacza, a komórka zniknęła w prawej kieszeni spodni. Zacisnąłem mocniej pas i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Silniki już pracowały. Przed oczami dostrzegłem uśmiechniętą twarz Filipa. Jego usta, które parę godzin temu całowałem. Nie żałowałem pocałunku. Mimo to wiedziałem, że będzie mi go brakować. I choć wiedziałem, że po wylądowaniu muszę się z nim pilnie skontaktować, by ostrzec go przed Andrzejem, miałem wrażenie, że i tak nie będzie się tym przejmował. Ale przecież kiedyś chyba się znów spotkamy. Gdzieś w świecie, przypadkiem lub celowo.
W głowie usłyszałem znajomą piosenkę, która skutecznie zagłuszała ryk silników.


Słowa tej piosenki, o tysiącach miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą się spotkać czy też odnaleźć, towarzyszyła mi w chwili, kiedy samolot pędził po pasie startowym i odrywał się od ziemi, wzbijając się coraz wyżej w stronę nieba. Wraz z nim również i ja odrywałem się od problemów. Zostawiałem je tam w dole, na ziemi, w Krakowie. One już mnie nie dotyczyły.
Zaczynałem nowe życie. Leciałem ku innemu. Kto wie może i nawet lepszemu.
- Żegnaj Filip.



B l o g i   g e j ó w

niedziela, 25 maja 2014

Epizod 122. Rozterki Bartka /21/.

Usilnie starałem się ubłagać Filipa, by zaczekał na mnie w szpitalu. Obiecałem, że zaraz się tam zjawię, że go odbiorę i zawiozę na mieszkanie. Nie chciał nawet słuchać. Powiedział, żebym nie ruszał się z pracy, został na miejscu, żebym nie fatygował się, że da sobie radę, bo w końcu mieszkał w Krakowie, więc zna miasto. Gdy zapytałem co zamierza zrobić, odparł, że wybiera się na spacer po Starym Mieście, po Kazimierzu. Przy okazji odwiedzi dawno niewidziane miejsca. Niechętnie zgodziłem się na jego pomysł wałęsania się po mieście, ale co miałem robić? Przecież mu nie zabronię. A to, że się o niego bałem, to tylko moja sprawa.
- Z kim ty tak namiętnie piszesz? - Andrzej, siedzący za biurkiem odezwał się, gdy odłożyłem komórkę. - Ktoś ci nie daje spokoju?
- Coś w tym stylu. - Nie pokwapiłem się nawet, by spojrzeć na niego.
Utkwiłem wzrok w monitorze, choć kątem oka dostrzegłem wymianę spojrzeń Andrzeja i Karoliny.
- Co cię ugryzło? - zapytał. - Od paru dni jesteś jak chodząca bomba zegarowa, mająca zaraz wybuchnąć. Widać to po tobie, że coś się stało? Też przy okazji ciągle nas o coś się czepiasz, masz wielkie pretensje, a my nie wiemy nawet o co chodzi.
To się domyśl, przemknęło mi przez myśl. Westchnąłem tylko głośno, nie komentując tego.
- Nie powiesz?
Nadal nie dawał za wygraną.
- Skup się na pracy - odparłem chłodno.
Poskutkowało. Andrzej zerknął jeszcze na koleżankę, po czym zajął się swoimi obowiązkami.
Nie chciałem być tak oschły. Jednak, nie wiem dlaczego, bo nie potrafiłem tego pojąć, po ostatniej rozmowie Karoliny i Andrzeja, którą przypadkiem podsłuchałem na klatce schodowej, stałem się wobec niego bardzo czepliwy. Irytował mnie. Sama jego obecność w biurze działała na mnie, podnosząc mi ciśnienie. Próbowałem zrozumieć swoje zachowanie. Być może moja reakcja wiązała się z tym, że miał tajemnicę, że przed laty Andrzej nie był tym Andrzejem, którego znam. Miał piersi, długie włosy, inny głos. Był kobietą. Joanną z Pińczowa. Teraz jako mężczyzna, nie do rozpoznania, chciał się zemścić za przeszłość. I to nie tylko tę z czasów licealnych, ale również z czasów studenckich. Kto tak bardzo zalazł mu za skórę? Chciałbym to wiedzieć. Ale on mi tego po dobroci nie powie. Wszystkiego się wyprze. A gdyby tak przyprzeć do muru Karolinę?
Spojrzałem na jej spokojną, skupioną twarz. Wodziła wzrokiem po ekranie monitora, odczytując jakieś pliki. Jak ją podejść, by zaczęła sypać? A jeśli będzie trzymać sztamę z Andrzejem? Też możliwe, nawet bardzo prawdopodobne.
Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu smartfona pojawił się ciąg liczb jakiegoś numeru telefonu. Z pamięci wydobyłem, skąd go znam. Zerwałem się z fotela i wyszedłem z biura. Na korytarzu przyjąłem połączenie.
- Słucham.
- Cześć, to ja. - W telefonie usłyszałem ochrypły męski głos. - Dzwoniłeś do mnie przed paroma dniami w sprawie... No wiesz kogo.
- Tak - przyznałem szybko. Czułem narastające napięcie i przyspieszone bicie serca. - Trochę ci zeszło na przemyślenie tej decyzji.
- Musiałem się zastanowić. Przepraszam, że tak długo, ale to nie jest łatwa sytuacja.
- Chodzi o twojego przyjaciela. - Wiem, w tym momencie zagrałem na emocjach, ale obawiałem się, że mój rozmówca może się rozmyślić.
- Filip jest też twoim przyjacielem - odparł zaczepnie.
- I dlatego dla niego uciszyłem Michała, choć - rozejrzałem się po pustym korytarzu, ale mimo to zniżyłem głos - był moim facetem. Uwierz mi, to nie była łatwa decyzja, ale musiałem to zrobić. Dzięki temu i ja się uwolniłem od niego, raz na zawsze. A Filip już nie będzie się żył w ciągłym stresie, że Michał wychlapie jego tajemnicę.
- Nie interesuje mnie jego tajemnica - wtrącił chłopak. - Od zawsze miał sekreciki ze swoimi kumplami. Nie wnikałem w to.
- Ale wtedy był twoim przyjacielem i akceptowałeś go. Nadal nim jest, prawda?
- Tak, wiem. I wiem, jakim skurwielem był Michał podczas studiów. Z tego co mówisz, nic się nie zmienił. Dlatego - chłopak po drugiej stronie telefonu zrobił dłuższą pauzę, nabierając powietrza w płuca - pomogę ci. Spotkajmy się koło siedemnastej pod Adasiem. Pasuje?
- Nie ma sprawy. Będę czekał.
- Do zobaczenia.
Odetchnąłem z ulgą. Zgodził się. Obawiałem się, że może dać negatywną odpowiedź. Wtedy miałbym twardy orzech do zgryzienia, co zrobić z Michałem. Na szczęście problem zniknął.
Na Rynku byłem parę minut przed siedemnastą. Zmierzając w tamtą stronę, w mój umysł wkradły się wątpliwości. Po co ja właściwie się z nim spotykam? Po co mieszam w to jeszcze jedną osobę? Na swoje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że nie chciałem być w tym bagnie sam, chociaż sam go narobiłem. Chciałem dobrze dla Filipa, a wyszło znowu, jak wyszło. Ponownie odczułem strach, kiedy od pomnika Adama Mickiewicza dzieliło mnie zaledwie kilkadziesiąt metrów. W wątłym świetle, które padało na płytę Rynku, dostrzegłem zarys monumentu. Jak w tych ciemnościach rozpoznam tego mężczyznę? Ale na całe szczęście mamy do siebie numery telefonów. W razie czego jedno może zadzwonić do drugiego.
Zwolniłem nieco kroku i rozglądałem się uważnie dookoła, szukając wzrokiem osoby, która by na kogoś czekała, rozglądała się. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że większość osób tutaj z kimś się umówiła. Każdy z nich prawie na kogoś czekał. Przecież to popularne miejsce spotkań. Zajebiście, pomyślałem zrezygnowany.
Przystanąłem parę metrów od pomnika polskiego wieszcza i zerknąłem na komórkę. W sumie nie wiem, po co to zrobiłem. Jakby to miało w jakiś sposób przyspieszyć spotkanie albo pomóc rozpoznać mężczyznę. Nie, tak naprawdę popatrzyłem, ponieważ łudziłem się, że dostałem jakąś wiadomość od niego. Ale przecież bym usłyszał. To przez te nerwy.
- Bartek, prawda?
O mały włos, a zszedłbym na zawał. Tutaj, na Rynku, pod Adasiem. Odwróciłem się energicznie w lewą stronę. Obok stał chłopak, dobrze zbudowany. Mimo zimowej kurtki, którą miał na sobie, z łatwością można było domyślić się, że jest napakowany. Po posturze ciała.
- Tak - wydukałem lekko zmieszany.
- Paweł. - Wyciągnął w moją stronę lodowatą dłoń. Mocny uścisk, szybkie cofnięcie ręki. - Zatem możemy przystąpić do końcowego finału, prawda?
Oto przede mną stał Paweł, kolega Filipa. Może nawet jeden z bliższych jego przyjaciół z czasów studenckich. To on zaryzykował małżeństwo z Lady Margaret, jak zwykł nazywać Filip partnerkę Pawła. To jego małżeństwo nie doszło do skutku. To on wycofał się sprzed ołtarza. I to on przerżnął Filipa, i Filip Pawła, w niedoszłą noc poślubną. Wyszło szydło z worka. Stał przede mną biseksualista z prawdziwego zdarzenia. Macho na kobiety, twardziel wśród mężczyzn, a tak naprawdę męska cipa, dająca dupy i lubiąca sobie poeksperymentować na boku z kolegami.
Nie zapanowałem nad mimiką twarzy. Usta mimowolnie uformowały się w uśmiech, kiedy wyobraziłem sobie jego, męskiego byczka, posuwanego przez innego kolesia. Miałem tylko nadzieję, że nie dostrzegł tego kpiącego uśmieszku.
- Tak - odchrząknąłem, przywołując się do porządku.
- Pamiętaj, że robię to tylko dla Filipa - zaznaczył.
- Wiem. Znam zasady. Tylko on wciąż zamartwia się, co ludzie powiedzą. Że zaczną szukać Michała. Że będzie w to zaangażowana policja. Sam rozumiesz.
- Mam dla niego dobry argument, by przestał tak myśleć.
- Powiesz mu to?
Zamyślił się na moment. Wywnioskowałem szybko, że od tamtej wyjątkowej nocy poślubnej nie zamienili ze sobą ani jednego zdania. Żaden nie przeprosił i żaden nie pokwapił się z wyjaśnieniem tej sytuacji. Patrząc na stojącego przede mną napakowanego byczka, który nie potrafi sam przed sobą przyznać się, że lubi bzyknąć się z facetem, że będzie zapierał się i bronił, nie dziwiłem się, że Filip nie zrobił pierwszego kroku.
- Jeśli będzie taka okazja - odparł po chwili. - Jesteś jego bliskim przyjacielem. Ma kogoś?
- Ktoś tam jest - westchnąłem ze zniecierpliwieniem.
- Kto to taki? - dopytywał Paweł.
- Jakiś góral z Zakopanego. Filip wyprowadził się z Krakowa i od paru miesięcy mieszka w Zakopanem. Ale obecnie jest w Krakowie. Obawiam się, że pewnie na dniach będzie chciał wrócić.
- Co go tu sprowadziło?
- A jak myślisz? Postanowił rozliczyć się z Michałem. Szantażował Filipa, że powie wszystkim o jego tajemnicy. A żeby jego słowa nie były tylko czczą gadaniną, Michał powiedział rodzicom Filipa, że ich syn jest gejem. Zrobił mu niechciany coming out. Ale tę historię już ci opowiedziałem pokrótce.
- Dlaczego więc ty zająłeś się Michałem?
- Michał był moim facetem. Byliśmy jakiś czas razem. Poznałem go zbyt dobrze i wiedziałem do czego może być zdolny. Potrafi perfidnie kłamać i dążyć do celu po trupach. Uczucia, emocje dla niego nie istnieją. Więc kiedy Filip powiedział mi całą prawdę, zrobiło mi się go żal. Współczułem Filipowi. Tyle wycierpiał, a ten wciąż go tylko szantażował i dręczył. Chciałem, by Filip wreszcie odsapnął. Zrobiłem to pod wpływem chwili. Nie mogłem tego dłużej znieść, jak krzywdzi innych ludzi, jak robi to z uśmiechem na ustach i zawsze mu się udaje. Dlatego... - zawahałem się przed użyciem słowa, które cisnęło się na usta. Mimo upływu tylu dni nie chciałem nazywać tego po imieniu. - Dlatego to zrobiłem - rzekłem cicho.
- Zatem dokończmy dzieła. Raz a dobrze. Daleko do tego domu?
- Kawałek.
To, co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę. Jak zamglony sen, koszmar, z którego budzę się przerażony, z łomoczącym ze strachu sercem, z urwanymi kawałkami scen, rozgrywających się przed oczami. Próbuję je jeszcze wyłapać, coś sobie przypomnieć, ale gęsta mgła opada. Czuję zapach lasu, bardzo wyraźnie. Wilgoć otacza mnie zewsząd, kiedy trzymam jeden koniec lnianego worka. Wokół ciemność. Zimne krople spadają z mokrych gałęzi za kołnierz. Pociągam nosem, próbując zatamować cieknący katar. Paweł sapie. Potem ciemność. I znów obraz. Stoję wsparty o mokre drzewo. Ubłocona ręka ślizga się po pniu. Rzygam. Puszczam solidnego pawia, czując w ustach krew, igliwie, mokrą ziemię. Następnie powrót do miasta. Paweł raczy mnie paroma kieliszkami wódki, która szybko stawia mnie na nogi. I znów jestem sobą. Panuję nad wszystkim.
- Wszystko okej? - Paweł przyglądał mi się uważnie.
Łyknąłem soku i przytaknąłem skinieniem głowy.
- Masz słabą psychikę - zauważył.
Ja jestem słaby? Spojrzałem na niego z wyrzutem. Gdyby nie ja, Michał nie byłby tak pokiereszowany. To ja go unieszkodliwiłem. Po prostu teraz potrzebowałem pomocy.
- Nie sądziłem, że tak ta dzisiejsza sprawa na mnie podziała - rzekłem na swoje usprawiedliwienie. Musiałem zmienić temat. - Chcesz się spotkać z Filipem?
- Dzisiaj? Teraz? - zapytał zaskoczony.
- Póki jest w Krakowie. Możesz mu pomóc, by nie przejmował się sprawą Michała. Że to wszystko już zakończone.
Wahał się przez dłuższą chwilę, patrząc w zamyśleniu przed siebie.
Bania Luka - speluna towarzyska, zatłoczona od studentów i przeróżnej maści obcokrajowców - to tutaj Paweł raczył mnie wódką, która koiła nadszarpnięte nerwy. Było gwarno, wręcz panował hałas, który potęgował się od głośnych rozmów i nagłych wybuchów śmiechu. Ale czułem się dobrze. Nie przeszkadzał mi tłum. Bania Luka miała swój specyficzny klimat.
- Okej - zgodził się wreszcie.
Nie czekając, aż się rozmyśli chwyciłem za komórkę i wybrałem z pamięci numer do Filipa. Sygnał połączenia zabrzmiał w uchu.
- Sprawdzę, czy jest w domu - rzekłem do Pawła.
Filip odebrał.
- Halo! - usłyszałem znajomy głos.
Ale oprócz niego doleciały do mnie jeszcze inne dźwięki. Jakby gdzieś przebywał.
- Cześć. Gdzie jesteś?
- W Miejscu przy piwie, na Kazimierzu.
- Aha, okej. To cześć.
Schowałem komórkę do kieszeni.
- Nie musimy jechać do mnie na mieszkanie - zwróciłem się do Pawła. - Filipa tam nie ma. Jest w Miejscu, to na Kazimierzu, więc niedaleko. Jeśli się pośpieszymy, to mam nadzieję, że jeszcze go zastaniemy.
- Dobra, dokończymy nasz melanż tutaj i idziemy na Kazimierz.
W drodze na Kazimierz zaczął sypać śnieg. Płatki leniwie opadały na ziemię, skrząc się w świetle latarnianych ulic. Lubiłem taką aurę, ten opadający wolno śnieg uspokajał mnie. Oczami swej wyobraźni ujrzałem jeszcze raz las, miękką ziemię i zwrot zawartości żołądka. Znów poczułem ten posmak, więc szybko przywołałem się do porządku.
Uff, byliśmy już na miejscu. Skręciliśmy w Estery i zmierzaliśmy w kierunku Placu Nowego. Naszym celem był bar Miejsce, więc zatrzymaliśmy się przed wejściem, w momencie kiedy drzwi akurat się otwierały, a ze środka wychodziło dwóch chłopaków. Filipa poznałem od razu, ale tego drugiego nigdy wcześniej nie widziałem. Zaskoczył więc mnie jego widok.
- O, nie jesteś sam.
Tylko na tyle zdobyłem się, by wydobyć z siebie parę słów na powitanie. Może i spaliłem. Przecież powinienem powiedzieć "cześć", wyciągnąć rękę i przywitać się z nimi. Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Byłem w szoku, że widzę Filipa z jakimś fagasem w Miejscu. Przeniosłem wzrok na jego towarzysza i przyjrzałem się podejrzliwie. Prawdopodobnie mój wzrok został przechwycony przez Filipa i widział, jak patrzę czujnie na chłopaka, ciągnącego walizkę. Czyżby przyjechał do Filipa? Będziemy mieć gościa? Ciekawe, co na to wszystko Wiktor?
- Widzę, że ty też nie - odparł szybko Filip.
Chyba się stresował. Wodził wzrokiem, czuł się niezręcznie. W sumie prawidłowo. Właśnie został nakryty przeze mnie i przez Pawła na tajemniczym spotkaniu z gościem, który być może dopiero przyjechał do Krakowa. Zerknąłem na niego. Kim on może być? Co to za jeden?
Z pomocą przyszedł mi Paweł.
- Szymon! - zawołał niespodziewanie Paweł, kierując się do nieznajomego, stojącego obok Filipa. Tyle że głos Pawła zabrzmiał tak dziwnie. Tak kpiąco i uszczypliwie. - Zniknąłeś tak nagle... I proszę! Po tylu latach znów się odnajdujesz.
Szymon. Ułożyłem sobie szybko w głowie cały schemat. Dopasowałem elementy układanki do siebie. Szymon. To ten Szymon, o którym opowiedział mi na początku tygodnia Filip. To jego przyjaciel z czasów studenckich, ten, który nie mógł oswoić się ze swoją orientacją. Zgwałcił więc dwie dziewczyny na imprezie, jedna z nich zaszła w ciążę. Po tym wszystkim Szymon zrozumiał, że jednak jest gejem i nic tego nie zmieni, choćby pił na umór, modlił się i chodził na pielgrzymki, zaliczał panienki. I tak mimo wszystko pozostanie gejem. A potem zaczęły się schody. Ofiara jego gwałtu urodziła dziecko, a Filip - z tego co mówił, że był w nim zakochany - pomógł mu zniknąć z Krakowa. I ślad po nim zaginął. Jeden Filip wiedział, gdzie przebywa jego była miłość.
W tym momencie znów pojawiło się to dziwnie znajome uczucie. Niespokojna myśl przeleciała po głowie i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Powinienem się na niej skupić. Gdybym tylko miał ku temu możliwości, pewnie szybko doszedłbym do sedna i zrozumiał. Wiedziałem, że gdy okiełznam tę myśl, cała sprawa stanie się krystalicznie czysta. Miałem jeszcze tylko wrażenie, że do całości brakuje jednego małego elementu, który gdzieś się zapodział.
- I to w jakim towarzystwie? - Głos Pawła przywołał mnie do rzeczywistości. Z wycelowaną ręką na Filipa, mówił dalej: - Podejrzewałem, że w twoim zniknięciu maczał palce Filip. Gdzie się podziewałeś tyle lat? - Szymon stał wyprostowany, patrząc Pawłowi w oczy. - I co cię sprowadza do Krakowa?
- Wy się znacie? - zapytałem zaskoczony.
- To Szymon - rzekł z uśmiechem Paweł - kolega z pierwszego roku studiów, mój i Filipa.
- A wy się znacie?
Pytanie z zaskoczenia padło ze strony Filipa. Nie spodziewałem się takiego ataku. Wymieniliśmy się z Pawłem szybkimi spojrzeniami. Nie wiem, czym się kierowałem, ale moja odpowiedź nie zawierała w sobie ani krzty prawdy.
- Od dłuższego czasu - odparłem szybko.
- Jakiś czas - wtrącił Paweł.
Przez ułamek sekundy zrobiło mi się słabo. Bałem się, że Paweł wszystkiego się wyprze i zacznie zdradzać prawdziwą wersję. Popatrzyłem na Filipa. Nie chciałem go kłamać, ale zrobiłem to, żeby nie drążył tematy. Gdybym powiedział prawdę, musiałbym znowu zahaczać w rozmowie o temat Michała, a przyznam szczerze, że to nie jest dobry temat do roztrząsania.
- Przecież wspominałem ci o weselu Pawła i Lady Margaret - zauważył Filip.
No wspominał. To jestem w kropce. Zmarszczyłem czoło i przygryzłem wargę, szukając szybko dobrej wymówki.
- Nie skojarzyłem - bąknąłem bardziej do siebie.
- Nie wspominałem mu o weselu. - Paweł znowu pośpieszył z pomocą. - Nie wiedział. Było mi wstyd. Wiedział tylko, że kręci się obok mnie laska.
Filip nie był zbytnio przekonany do tej odpowiedzi. Patrzył na nas podejrzliwie, ale nie pytał dalej.
- Chajtnąłeś się?
Przeniosłem spojrzenie na Szymona.
- Nie, nie udało się - odparł z uśmiechem Paweł. - A co właściwie tutaj robisz?
Filip i Szymon wymienili się przerażonymi spojrzeniami. Walczyli ze sobą, nie bardzo wiedząc, czy mówić o prawdziwym celu wizyty Szymona w Krakowie. A ja go znałem. Wiem, po co przyjechał Szymon. Chciał zakończyć pewną sprawę i w ten sposób wyswobodzić Filipa.
- To jest ten Szymon, o którym mi opowiadałeś? - wyrwało mi się niespodziewanie. Właściwie nie wiem, po co o to pytałem, skoro to było jasne.
- Tak. - Filip skinął głową.
- Przyjechałeś - dyskretnie rozejrzałem się wokół i nachyliłem w stronę Szymona - żeby uciszyć Michała? Tego Michała, który wszystkim zalazł za skórę?
- Niepotrzebnie - wtrącił po chwili Paweł. - Sprawa Michała jest zamknięta.
Filip przenosił wzrok to na Pawła, to z powrotem na mnie. Próbował pewnie zrozumieć tę sytuację, ogarnąć ją. Najpierw wspominałem, że zająłem się sprawą Michała, teraz wychodzi na jaw, że Paweł też brał w tym udział. Jeśli sam się nie pogubię w zeznaniach, to będzie dobrze. Wziąłem więc głęboki wdech.
- Zrobiliśmy to razem - rzekłem. - Dla ciebie, Filip.
- Byś wreszcie mógł zacząć normalnie żyć - dodał Paweł. - Bez stresu. Jego obecność tylko ci w tym przeszkadzała. Ciągle się koło ciebie kręcił.
- Ale jak? - zapytał Filip. - Myślałem, że tylko ty zająłeś się Michałem.
Bo to prawda. To, że wmieszałem w to jeszcze Pawła, to już moja sprawa.
- Zadzwoniłem po Pawła. Zgodził się pomóc.
- Teraz wiem, że w słusznej sprawie. Nie wiedziałem, że robię to dla ciebie. W sumie dla was. - Paweł wskazał na nich ręką. - Robiłem to, bo Bartek poprosił mnie o pomoc. Zrobiłbym to jeszcze raz... Bez wahania.
Choć korciło mnie, by spojrzeć na twarz Pawła, zobaczyć jego kamienną twarz, poważną minę, to jednak powstrzymałem się przed tym. Nie o wszystkim Filip musi wiedzieć.
- Dziękuję - rzekł Filip.
- Widzisz, Szymon, niepotrzebnie przyjechałeś. - Paweł mówił dalej. - Nieważne, gdzie teraz przebywasz. Pewnie jesteś tam szczęśliwy, prawda?
Dostrzegłem skinienie głową.
- Więc wracaj tam, skąd przyjechałeś. I ciesz się szczęściem, które cię spotkało. Już nie musisz się niczym martwić. Nie interesuje mnie wasz sekret, twój i Filipa. To wasza sprawa. Ważne, że Michał już wam w niczym nie zaszkodzi. Jesteście bezpieczni.
Na jak długo?, przemknęło mi przez myśl. A jeśli ktoś zacznie szperać, szukać? Co wtedy?
- Szymon, wracaj prędko do swojego szczęścia. I ty Filip też. Masz kogoś, prawda?
Filip? Utkwiłem w nim wzrok. Najlepiej, gdyby tu został i nie wracał do Zakopanego. Do tego Wiktora. Mógłbym mu załatwić wizę do Kanady. Wyjechalibyśmy razem.
- Tak - usłyszałem jego odpowiedź - ale nie pochodzi z Krakowa.
Nie patrzył na mnie. Spoglądał na Pawła.
- Więc jedź do niego.
Nie takich słów się spodziewałem. Sądziłem, że Paweł przekona Filipa do zostania w Krakowie. Przecież sprawa Michała została definitywnie zakończona. Dlaczego więc ma uciekać do Zakopanego? Powinien wrócić do Krakowa. A potem wylecieć ze mną do Kanady. Tam życie byłoby dużo prostsze.
Przez dłuższy czas staliśmy w milczeniu przed barem Miejsce. Szymon wreszcie zdecydował iść do hotelu, a Filip postanowił go odprowadzić. Chciałem coś powiedzieć, ale silny uścisk dłoni Pawła na przedramieniu powstrzymał mnie przed reakcją. Patrzyłem, jak znikają za rogiem, tuż za Alchemią. Czułem, jak tracę Filipa, jak wymyka mi się z rąk i nic nie mogę poradzić. Gdzieś w środku rozdarła się zasłona, skrywająca uczucia. Wylały się, ale zacisnąłem mocno zęby, skupiając uwagę na padających płatkach śniegu.

B l o g i   g e j ó w

czwartek, 15 maja 2014

Epizod 121.

Bar Miejsce, zlokalizowany na ulicy Estery, w samym centrum Kazimierza, bo praktycznie rzut beretem od Okrąglaka, okazał się idealną przystanią na przemyślenia dotyczące spotkania z Damianem. Usadowiłem się przy barze, tuż przy oknie i zamówiłem grzane piwo. Na takie mroźne wieczory, kiedy na zewnątrz sypnęło śniegiem, ten trunek był idealnym pomysłem. Barman łypnął na mnie okiem. Chyba dostrzegł mój kiepski nastrój, ale nie dopytywał o szczegóły. I dobrze. Podziękowałem uśmiechem za piwo i zacisnąłem usta na zielonej słomce, zanurzonej w trunku.
Dzisiejsza rozmowa z Damianem nie przebiegła tak, jak zamierzałem. To znaczy, początkowo wszystko szło dobrze. Cel wizyty został osiągnięty. Jednak koniec, kiedy już opuszczałem jego mieszkanie, wytrącił mnie z równowagi. Myślał o mnie. Wielokrotnie to robił, a mimo to nigdy nie napisał, nie zapytał co porabiam, jak się czuję. Sprawił, że nasza znajomość, że to co nas łączyło, umarło z czasem. A mimo to żadne z nas nie potrafiło do końca zapomnieć o drugim. Choć Damian zakochał się w Sebastianie i zostawił mnie dla niego, to wciąż byłem mu bliski. Cieszyła mnie ta wiadomość. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Czyli nie byłem przelotną znajomością, czy ulotnym uczuciem. Liczyłem się dla niego.
Czy moglibyśmy od nowa stworzyć związek?
Pytanie zakiełkowało niespodziewanie. Już nie chciałem snuć dalej domysłów. Musiałem z tym skończyć. Nie powinienem tego robić. Przecież jest Wiktor. Więc dlaczego w głębi duszy pragnąłem puścić wodze fantazji, pozwolić wybiec myślom w niebezpieczną i nierealną przyszłość? Pewnie dlatego, że ten scenariusz nigdy się nie ziści. Zawsze lubiłem bujać w obłokach.
- Ciężki dzień?
Przede mną zmaterializował się barman. Chłopak wyglądający na oko na dwadzieścia kilka lat o brązowych włosach, niebieskich oczach z charakterystycznym zaczesaniem na prawą stronę stał za barem i spoglądał na mnie z nieśmiałym uśmiechem.
- Można tak powiedzieć - odparłem.
- Może coś mocniejszego na rozluźnienie? - zaproponował.
- Mówisz o wódce? - Uniosłem z niedowierzania brwi.
- Tylko o kieliszku. Oczywiście, jak będziesz chciał więcej, to ci naleję drugiego.
- Nie, jednak podziękuję. Piwo - wskazałem dłonią na pieniący się trunek - w zupełności wystarczy. Aż tak ciężko nie było, żeby sięgać po wódkę. Ale dzięki.
- Gdybyś zmienił zdanie, jestem w pobliżu.
Jeszcze raz podziękowałem i oddałem się degustacji złocistego płynu. Kątem oka obserwowałem prace barmana, który uwijał się przed kolorową klientelą. A panowie przy barze byli przeróżni. Z brodą i bez brody, z naciągniętą czapką, z modnym zaczesaniem włosów na prawą lub lewą stronę z charakterystycznym bocznym przedziałkiem, z pełnymi okularami, które już z daleka sugerowały orientację seksualną, w kolorowych koszulach lub swetrach i z rozbieganym wzrokiem. Ich oczy łowiły wszystko co się wokoło ruszało. Ktokolwiek wchodził lub opuszczał Miejsce - wystarczyło zaledwie skrzypnięcie drzwi, odsuwanie krzesła - ich głowy przekręcały się automatycznie w tamtą stronę.
Gestem ręki przywołałem barmana.
- Czym mogę służyć? - zapytał grzecznie.
- To stali bywalcy? - wyszeptałem do ucha, wskazując delikatnie ruchem głowy na moich sąsiadów.
- Często bywają, a co?
Nie wiem czy wypadało o to zapytać, ale postanowiłem zaryzykować. I tak niedługo mnie tu nie będzie. Wrócę do Zakopanego, a mój pobyt w Krakowie odejdzie do historii i nikt już nie będzie pamiętał o pobycie niejakiego Filipa w Miejscu.
- Podoba ci któryś? - dodał.
Wyprostowałem się energicznie. Takiego bezpośredniego pytania się nie spodziewałem. Ale skoro ja pozwoliłem sobie na dociekanie, to barman również.
- Czy mi się któryś podoba? - powtórzyłem za nim, zerkając ukradkiem na mężczyzn, siedzących obok. Na niektórych można było dłużej oko zawiesić, ale żeby tak od razu się interesować to raczej nie. - Są... całkiem całkiem, ale nie przyszedłem tutaj na podryw.
- Oni też nie. Ale są otwarci i przyjaźnie nastawieni. Dużo znajomości się tutaj rodzi.
W tym momencie zadzwoniła komórka. Przeprosiłem barmana, a sięgając po telefon, zdałem sobie sprawę, że nie znam jego imienia. Tymczasem na wyświetlaczu ukazało się imię Szymon. Szymon? No tak, prawie zapomniałem o naszej sprawie, dotyczącej Michała. Nie namyślał się długo. Parę dni upłynęło, nim zdecydował się na kontakt. To dobrze o nim świadczy. Szkoda tylko, że na akcję unieszkodliwienia Michała było już za późno.
- Halo! - rzekłem do słuchawki.
- Cześć Filip! - Szymon przywitał się, jak zwykle niezbyt wylewnie. To był jego urok. W tle słyszałem odgłos przejeżdżających samochodów. - Cieszę się, że odebrałeś.
- Dlaczego miałbym nie odebrać? - zapytałem zaskoczony.
Szymon jednak zignorował moje pytanie. Uznał je za mało istotne, by drążyć ten temat.
- Przemyślałem naszą rozmowę - rzekł po chwili. - Trochę to trwało, ale doszedłem do wniosku, że Michał dla nas obydwóch stanowi poważne zagrożenie. Ciebie szantażuje, być może nawet śledzi. Kto wie, czy nie przyjechał za tobą do Poznania? - Chciałem go powstrzymać przed tym zapędem, ale jakakolwiek próba wtrącenia się w jego monolog, kończyła się fiaskiem. - Nie wiemy komu opowiedział o naszej tajemnicy, z kim się nią podzielił. Nie możemy zwlekać. Zależy mi na dyskrecji. Nie chcę, żeby ktokolwiek z naszych znajomych ze studiów, czy z akademika, dowiedział się, gdzie obecnie przebywam. Filip, musimy uciszyć Michała. To konieczność!
Podczas gdy Szymon snuł zamierzenia, co do Michała i nie pozwalał mi dojść do głosu, mimowolnie zerkałem na barmana. Zdążyłem się nawet przyłapać, że jest całkiem przystojny. Mordka ładna, uśmiechnięta, pełne uzębienie, no może niezbyt białe, ale jakiś tam odcień bieli posiadały. Co ja robię?, zbeształem się w myślach.
- Szymon, obawiam się, że się spóźniliśmy. - Wypiłem parę łyków grzanego piwa.
- Nie rozumiem.
- Mój kolega z Krakowa się nim zajął - odparłem, rozglądając się dyskretnie po barze, sprawdzając, czy nikt aby przypadkiem nie przysłuchuje się mojej rozmowie.
- Jak to zajął? - Usłyszałem w telefonie dociekliwe pytanie. - Co to ma znaczyć?
- No domyśl się - odparłem lekko poirytowany. - Problem został rozwiązany.
- Ktoś go zdjął? Uciszył? Na zawsze?
- Dokładnie - przytaknąłem, obejmując wargami słomkę i pociągając kolejne łyki.
- Czyli nie tylko nam zalazł za skórę.
- Można tak to ująć - przyznałem skinieniem głowy.
- A jesteś pewien, że twój znajomy pozbył się Michała? - Szymon drążył temat. Nie uwierzył na słowo. - Na pewno to zrobił? Widziałeś ciało?
- Nie, ale wierzę mu. Po co miałby kłamać?
- Ale nie widziałeś ciała - rzekł prawie szeptem, który przy dźwiękach przejeżdżających obok niego samochodów był prawie krzykiem. - Wierzysz mu?
- Nie widzę powodu, żeby miał kłamać - odparłem. - Szymon, to mój przyjaciel i skoro powiedział, że sprawa z Michałem jest zamknięta, to ja mu wierzę.
- To w takim razie, po co ja przyjechałem do Krakowa?
- Jesteś w Krakowie? - nie kryłem zaskoczenia. - Co tutaj robisz?
Głupie pytanie. Przecież udzielił wcześniej wyjaśnienia. No cóż, nie od razu skumałem, ale na swoje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że dzisiaj wyszedłem ze szpitala, miałem rozmowę z Damianem, która zburzyła mój poukładany świat, a na dodatek piłem jeszcze grzane piwo.
- A jak myślisz, co robię? - W jego głosie nie było złości. - Przyjechałem w konkretnym celu. Tyle że sprawa została już zakończona. Ale skoro już tu jestem, to pozwiedzam stare miejsca. Jesteś może gdzieś w centrum?
- A ty gdzie jesteś?
- Przy dworcu. Sporo się pozmieniało od mojego ostatniego tutaj pobytu.
- Szymon, minęło kilka lat - zauważyłem. - Jestem na Kazimierzu. W takim barze, Miejsce się nazywa. To przy ulicy Estery. Wiesz gdzie? - I nie czekając na odpowiedź, wyjaśniałem dalej. - Od ulicy Miodowej, jakbyś szedł, przy synagodze, skręcasz w lewo. Właśnie w Estery. Bar jest po prawej stronie. Z pewnością zauważysz.
- Okej, będę tam za chwilę. Z chęcią się spotkam.
Dwadzieścia minut później wszedł do środka z małą walizką. Oczywiście oczy moich sąsiadów od razu zlustrowały przybysza, mojego gościa; na moment nawet rozmowy ucichły. Cóż, takie ciacho, jeśli zawita w progach skromnego baru, zawsze wywoła efekt WOW. Z dumą delektowałem się chwilą, kiedy zazdrosne spojrzenia odprowadzały przystojniaka w moją stronę. Tak, to do mnie podszedł, to ze mną się przywitał, a na was nawet nie raczył spojrzeć. Bo i po co?
- Trafiłeś - rzekłem na powitanie.
- Ach, nawet sobie nie wyobrażasz, co przeżywam, będąc w tym mieście. - Szymon rozsiadł się wygodnie obok mnie. - Wracają wspomnienia. Są takie przejrzyste, jakby w ogóle to wszystko miało miejsce zaledwie parę dni temu, a nie tyle lat wstecz. Wiesz, czego się obawiam najbardziej?
- Nie mam pojęcia - wzruszyłem ramionami.
- Że spotkam Karolinę.
- Co dla ciebie?
Barman zjawił się przed nami, jak zwykle z serdecznym uśmiechem.
Szymon rozejrzał się w prawo i w lewo, sprawdzając co piją jego sąsiedzi, po czym rzekł do barmana:
- To samo, co mój kolega.
Przy tym wskazał na mój już prawie opróżniony kufel.
- Dla ciebie jeszcze raz to samo?
- Nie, tym razem nie podgrzewane. Zwykłe Świeże, w butelce. Nie przelewaj do kufla.
Chwilę później barman postawił przed nami zamówienie. Nachyliłem się w stronę kolegi.
- Szymon, skoro ja przez tyle lat nie widziałem już Karoliny, to tobie też się uda.
- Oby. Raczej bym tego spotkania nie przeżył. - Chłopak przyssał się do rurki i wolno sączył swojego grzańca, patrząc przed siebie.
W milczeniu spoglądał na metalowe figurki siedzących kotów, które machały łapkami w naszą stronę, jakby pozdrawiały klientów Miejsca. Zerkałem od czasu do czasu na Szymona. Korciło mnie strasznie, by wreszcie rozpocząć dość drażliwy temat. Bo skoro jest w Krakowie, może zechce się z kimś spotkać. Nie, nie z Karoliną. Nie namawiałbym go nawet do tego. Rzeczywiście, mógłby nie wyjść cało z tego starcia.
- Nie chciałbyś się zobaczyć ze swoim synem? - zapytałem ostrożnie.
Milczał. Nie spojrzał na mnie. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:
- Skąd wiedziałem, że zaczniesz wałkować ten temat?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami, po czym przechyliłem butelkę, wlewając w siebie parę solidnych łyków piwa. - Pewnie tak dobrze mnie znasz. A może dlatego, że jestem przewidywalny.
- Otóż to - podłapał Szymon. - Jesteś przewidywalny. Jak już tu jechałem, wiedziałem, że poruszysz ten temat. Po prostu to czułem. Może cię nie zaskoczę swoją odpowiedzią. - Odwrócił się w moją stronę i spojrzał głęboko w oczy. - Jadąc tu, wyobrażałem sobie, co ci odpowiem. Za każdym razem moja odpowiedź była inaczej wypowiadana, to w emocjach, potem znów spokojna, ale zawsze była negatywna. I wiesz, że chciałem ci dopiec? Nie wiem dlaczego. Może po prostu drażni mnie temat Mikołaja? Dlatego wybacz, ale nie chcę go widzieć. Przyjechałem tu w innym celu.
- Tak, wiem - pokiwałem głową. - Tyle, że to twój syn.
- Którego ty potrąciłeś! - Szymon nie wytrzymał i syknął ze złości. Był wściekły, a zmarszczone czoło świadczyło, że wytrąciłem go z równowagi. I tak dobrze, że się opanował. - Możesz przestać wreszcie o nim mówić? Masz wyrzuty sumienia, rozumiem. Odwiedzaj go w szpitalu, przesyłaj mu prezenty, zabawiaj go, spędzaj z nim więcej czasu. Ale, do licha ciężkiego, przestań mnie męczyć! Mam, swoje życie, tam w Poznaniu i nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Myślałem...
Poczułem się głupio i spuściłem wzrok.
- To źle myślałeś - skwitował Szymon.
Siedzieliśmy w milczeniu, popijając piwo, nie patrząc na siebie. Obok nas toczyły się żywiołowe dyskusje, połączone z głośnymi wybuchami śmiechu. A my, przez mój zasrany charakter, by wszystkim dogodzić, chcąc namówić ojca do spotkania się ze swoim niepełnosprawnym synem, doprowadziłem do wyczerpania tematów. Teraz, jak sądziłem, Szymon miał do mnie żal. Niepotrzebnie poruszałem rozmowę o Mikołaju. Przecież znałem jego stosunek do tej sprawy, a mimo to, nie wiem dlaczego, łudziłem się, że uda mi się namówić Szymona do odwiedzin. Tylko pogorszyłem sprawę.
- Przepraszam - powiedziałem ochrypłym głosem.
- Nie wracajmy już do tego temu, okej? - poprosił.
- Nie chcę się kłócić.
Zakończyliśmy więc temat Mikołaja.
W międzyczasie zadzwonił Bartek z zapytaniem, gdzie jestem. Powiedziałem, że siedzę przy piwie w Miejscu. Przyjął to do wiadomości i szybko się rozłączył. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale czasami tak miewał. W końcu to cały urok Bartka.
Wróciłem do rozmowy z Szymonem. W skrócie opowiedziałem mu o wydarzeniach po powrocie z Poznania, o moim nieplanowanym coming oucie, którego dokonał za mnie Michał. To wtedy ostatecznie postanowiłem rozwiązać z nim znajomość. I o Bartku, który był kiedyś chłopakiem Michała, ale szybko zmądrzał i rozstał się z nim. Wtedy wywiązała się rozmowa o mojej rodzinie. Dla mnie drażliwy temat, bo tak naprawdę już nie miałem rodziny. Wyrzucili mnie z domu, nie chcąc więcej widzieć. Nie miałem już tam powrotu. Może to i dobrze. Gdzieś w głębi odczułem ulgę z takiego obrotu spraw. Przynajmniej nie muszę się ukrywać, nie muszę kłamać. A to, że rodzina nie zaakceptowała mnie i mojej prawdziwej orientacji... Cóż, trudno się mówi i żyje się dalej.
- Co teraz planujesz? - zapytał Szymon. - Zostajesz w Krakowie? Przecież mówiłeś, że masz jakiegoś chłopca na oku. Ale on nie jest z Krakowa.
- Nie, nie z Krakowa - odparłem z lekkim uśmiechem. - Jest z Zakopanego. Odwiedził mnie parę dni temu w szpitalu. Wracam do niego jutro albo pojutrze.
- Jesteś szczęśliwy?
- Czy jestem szczęśliwy? - zadałem sobie pytanie, patrząc na ciemną butelkę Świeżego. Nie wiem! Skąd to mam wiedzieć? - Chyba tak - odparłem po chwili. - Oprócz tego, że rodzina się ode mnie odwróciła, nie mam powodów do narzekań. W Zakopanem czeka na mnie Wiktor.
Ale przecież pojawił się Damian. Wrócił niespodziewanie, wygrzebując spod sterty zakurzonych obrazów, wspomnienia naszej wspólnej przeszłości.
- Mam wrażenie, że się wahasz.
- Pojawił się mój były - rzekłem, pozbywając się jednocześnie zalegającego ciężaru. Odrobinę lżej się zrobiło. - Myśli o mnie. I wiesz co jest najgorsze? Że po dzisiejszym spotkaniu obaj chcieliśmy odnowić naszą znajomość.
- Pomyślałeś o Wiktorze?
- Tak i właśnie dlatego zakończyłem szybko spotkanie. Ale tak, jak mówisz... Mam wątpliwości. Myślę, że jak wrócę pod Tatry, zakopiański halny je rozwieje.
- Oby tak było.
Szymon przeniósł wzrok na kufel z piwem. Pociągnął kilka solidnych łyków.
- Życzę ci jak najlepiej. Chciałbym, żeby ci się udało.
Mimowolnie usta uformowały się w serdeczny uśmiech.
- Myślę, że będzie okej.
Zatopiliśmy się jeszcze w rozmowie, snując wspomnienia z czasów studenckich. Te lepsze oczywiście, te milsze, te przyjemniejsze. Nie było ich wiele, bo też i nie spędziliśmy razem całych pięciu lat. Ale ten jeden rok był tak intensywny, że mogliśmy gadać bez końca.
Na nasze nieszczęście - a może i szczęście - zrobiło się późno. Szymon musiał jeszcze dotrzeć do hotelu koło dworca. Dokończyliśmy piwo, pożegnaliśmy się z barmanem i odprowadzani pożerającymi oczyma klientów, wyszliśmy z baru, prawie zderzając się z Bartkiem i... z Pawłem.
- O, nie jesteś sam - rzekł na powitanie zaskoczony Bartek, mierząc Szymona podejrzliwym wzrokiem.
- Widzę, że ty też nie - odparłem, czując jak serce przyspiesza swoją pracę.
Mój wzrok parę razy skrzyżował się ze spojrzeniem Pawła. Od czasów jego feralnego ślubu, który okazał się niewypałem, a potem przygodną nocą, z której niestety niewiele pamiętałem, minęło sporo miesięcy. Chciałem szybko przeliczyć w myślach czas, jaki upłynął, ale z tego niespodziewanego spotkania pogubiłem się. Kurde, zestresowałem się. Ile to było? Pół roku? Nie wiem. Ale od tamtej pory nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Urwało się.
- Szymon! - Paweł zwrócił się do kolegi, stojącego obok mnie. - Zniknąłeś tak nagle... I proszę! Po tylu latach znów się odnajdujesz. I to w jakim towarzystwie? - wskazał na mnie ręką. - Podejrzewałem, że w twoim zniknięciu maczał palce Filip. Gdzie się podziewałeś tyle lat? I co cię sprowadza do Krakowa?
- Wy się znacie? - zapytał Bartek.
- To Szymon, kolega z pierwszego roku studiów, mój i Filipa - rzekł z uśmiechem Paweł.
Postanowiłem ratować sytuację, by Szymon nie musiał odpowiadać na nurtujące pytanie. Wskoczyłem więc ze swoim podejrzeniem:
- A wy się znacie?
Bartek i Paweł spojrzeli na siebie. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że ich zaskoczyłem.
- Od dłuższego czasu - odparł szybko Bartek.
- Jakiś czas - dodał pośpiesznie Paweł.
- Przecież wspominałem ci o weselu Pawła i Lady Margaret - zauważyłem.
Bartek zmarszczył czoło i przygryzł dolną wargę.
- Nie skojarzyłem - odparł, jakby nigdy nic.
- Nie wspominałem mu o weselu - wtrącił Paweł. - Nie wiedział. Było mi wstyd. Wiedział tylko, że kręci się obok mnie laska.
- Chajtnąłeś się? - zapytał Szymon.
- Nie, nie udało się - odparł z uśmiechem Paweł. - A co właściwie tutaj robisz?
Tym razem to Szymon i ja wymieniliśmy się spłoszonymi spojrzeniami. Mówić? Wątpiłem czy warto rozgłaszać powód wizyty Szymona w Krakowie. I kiedy już miałem odpowiadać, by ratować go z opresji, niespodziewanie odezwał się Bartek:
- To jest ten Szymon, o którym mi opowiadałeś?
- Tak - skinąłem głową.
- Przyjechałeś - Bartek rozejrzał się dyskretnie dookoła i nachylił w naszą stronę, zniżając ton głosu - uciszyć Michała? Tego Michała, który wszystkim zalazł za skórę?
Spojrzał na mnie niepewnie, po czym przeniósł wzrok na Bartka.
- Niepotrzebnie - odezwał się po chwili Paweł. - Sprawa Michała jest zamknięta.
Jak to? Paweł wiedział o akcji uciszania Michała? Wodziłem spojrzeniem od jednego na drugiego i nie wiedziałem, co mam powiedzieć, choć w głowie kotłowało się mnóstwo pytań.
- Zrobiliśmy to razem - rzekł Bartek. - Dla ciebie, Filip.
- Byś wreszcie mógł zacząć normalnie żyć - dodał Paweł. - Bez stresu. Jego obecność tylko ci w tym przeszkadzała. Ciągle się koło ciebie kręcił.
- Ale jak? - wydukałem z siebie pytanie. Byłem totalnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Początkowo myślałem, że sprawę Michała załatwił tylko Bartek. Wrócił przecież w środku nocy, zakrwawiony. Tamto wydarzenie sprzed paru dni pamiętałem jak przez mgłę. Nie ma się czemu dziwić; miałem gorączkę. - Myślałem, że tylko ty zająłeś się Michałem.
- Zadzwoniłem po Pawła - rzekł Bartek. - Zgodził się pomóc.
- Teraz wiem, że w słusznej sprawie. Nie wiedziałem, że robię to dla ciebie. W sumie dla was - wskazał na mnie i na Szymona. - Robiłem to, bo Bartek poprosił o pomoc. Zrobiłbym to jeszcze raz... Bez wahania.
- Dziękuję - wypuściłem powietrze z płuc.
Zimne płatki śniegu opadały delikatnie na rozgrzaną skórę na policzkach. W sekundę przemieniały się w krople wody, spływając wąskim strumieniem, by spaść na chodnik.
- Widzisz, Szymon, niepotrzebnie przyjechałeś - zauważył Paweł. - Nieważne, gdzie teraz przebywasz. Pewnie jesteś tam szczęśliwy, prawda?
Szymon skinął głową w milczeniu.
- Więc wracaj tam, skąd przyjechałeś. I ciesz się szczęściem, które cię spotkało. Już nie musisz się niczym martwić. Nie interesuje mnie wasz sekret, twój i Filipa. To wasza sprawa. Ważne, że Michał już wam w niczym nie zaszkodzi. Jesteście bezpieczni. Szymon, wracaj prędko do swojego szczęścia. I ty Filip też - zwrócił się do mnie. - Masz kogoś, prawda?
- Tak - odparłem - ale nie pochodzi z Krakowa.
- Więc jedź do niego.
Słowa Pawła dodały mi otuchy. Sprawiły, że poczułem ulgę. Tego potrzebowałem. Takich słów na potwierdzenie, że jestem wreszcie wolny. Że mogę cieszyć się pełnią szczęścia. Wyobraziłem sobie Wiktora, czekającego na mnie w drewnianym, góralskim domku. Takim szałasie, podobnym do tego, w którym spędziliśmy noc, kiedy uprowadził mnie - za moim przyzwoleniem oczywiście - w góry. Tam na nowo się pojednaliśmy i zeszliśmy. Żarzące się uczucie rozpaliło się ponownie.
Chciałem już być z Wiktorem.
Póki co, staliśmy na ulicy - Szymon, Paweł, Bartek i ja - przed barem Miejsce, zerkając na siebie, nie przejmując się ani trochę coraz intensywniejszymi opadami białego puchu.

B l o g i   g e j ó w

niedziela, 11 maja 2014

Epizod 120.

Krótka wizyta Wiktora szybko postawiła mnie na nogi. Jego parogodzinny pobyt w szpitalu, jego bliska obecność, ciepłe spojrzenie, miły dotyk i przyjemna rozmowa, działały dużo lepiej niż podawane dożylnie przez personel cudowne kroplówki. Aż żal było patrzeć, jak zbiera się i wychodzi. Nie mogliśmy się rozstać. Zawracał od progu, obejmował serdecznie i mocno ściskał, zapewne bojąc się przyszłości. Zapewniłem, że wszystko będzie dobrze i wrócę do Zakopanego, jak tylko wypiszą mnie ze szpitala.
Dwa dni później lekarz przekazał mi radosną nowinę, że wychodzę. Bartek chciał przyjechać po mnie. Zaoferował się, że wyskoczy z pracy i będzie lada moment, ale przekonałem go, żeby się nie wygłupiał. Chciałem pozwiedzać Kraków, a tak dawno nie widziałem tego miasta, że zdążyłem zatęsknić. Nadarzała się okazja, by znów nacieszyć oczy widokiem starych, odrapanych kazimierzowskich kamienic, przemierzyć wąskie uliczki i zagłębić się w panującą magiczną atmosferę niezwykle urokliwego miasta.
Ubłagałem go wręcz, żeby nie ruszał się z pracy. Nie wiem, skąd wzięła się u niego ta nagła opiekuńczość i troskliwość. Czym mogła być spowodowana? Podejrzewałem, że może chodzić o tajemnicę, z której się mu zwierzyłem. Być może zrozumiał, jaki ciężar nosiłem na swoich barkach przez tyle lat, że teraz postanowił nieco mi ulżyć. Osobiście zajął się Michałem. Szantażysta, który przez tyle lat chodził za mną krok w krok, od którego nie potrafiłem się odpędzić, niespodziewanie zniknął tamtej nocy, kiedy w gorączce stanąłem w progu mieszkania Bartka. Przepadł bez wieści, tak po prostu. Pytałem Bartka, co się stało, ale uciął krótko temat, że nie muszę się już niczym martwić, że problem został rozwiązany. Jak? Bartek nabrał wody w usta. Nie ukrywam; odetchnąłem z ulgą. Kłopotliwa sytuacja, z którą miałem się zmierzyć, a w której miał mi również pomóc Szymon, została rozwiązana przez Bartka. Nie spodziewałem się, że jest do tego zdolny. Dlaczego to zrobił? Też nie chciał mówić. Być może zrobił to w afekcie. Domyślał się, jakie dżezy potrafi wyprawiać Michał. Robił go w balona od początku, wcześniej tak samo postępował z Karolem, naszym kumplem, a teraz dowiedział się jeszcze o mnie. Trochę spraw się skumulowało.
Skoro Bartek milczał, jak grób i postanowił zabrać tajemnicę zniknięcia Michała ze sobą, postanowiłem więcej nie pytać. Może kiedyś sam się zdecyduje o tym opowiedzieć. Teraz na pewno jest mu ciężko. Boże, żeby tylko tą sprawą nie zainteresowała się policja. Tu w końcu chodzi o zniknięcie człowieka, a ktoś może iść z tym na policję. Oby nikomu z jego znajomych, czy z rodziny, nie wpadł do głowy ten szalony pomysł. Przecież Michał na pewno każdemu zalazł za skórę, każdemu dał się odczuć, jako wrzód na tyłku, więc jego zniknięcie powinno być wszystkim na rękę. Oby, pomyślałem błagalnie.
Michała i wszystko co z nim związane odsunąłem więc na bok, na dalszy plan. W tym momencie postanowiłem skupić się na innej sprawie, która kiełkowała w mojej głowie od chwili, kiedy ocknąłem się w szpitalu. Dlatego też po relaksującym spacerze po centrum Krakowa, wsiadłem w tramwaj, zmierzający na Ruczaj.
Przystanąłem przed znajomym blokiem. Poczułem szybsze bicie serca, ale też i strach. A jeśli mnie nie wpuści? Nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Gdy usłyszy mój głos w domofonie, rzuci słuchawką. Może tak zrobić. Po zeszłorocznym incydencie, kiedy Damian targnął na swoje życie, kiedy usłyszał, że zjawiłem się pod jego mieszkaniem, zakazał mnie wpuszczać na salę. Nie mogłem go odwiedzić. Nie miałem okazji się z nim spotkać. Dzisiaj jednak musiał poświęcić mi trochę swojego cennego czasu. Postanowiłem, że nie odejdę stąd, dopóki nie dowiem się prawdy.
Los mi sprzyjał, bo kiedy tak stałem przed wejściem, drzwi się uchyliły. Złapałem je, by przepuścić starszą panią z pieskiem. Uśmiechnąłem się, kiwając głową w podziękowaniu i pognałem na górę. Zatrzymałem się dopiero pod piętnastką. Jeden głębszy wdech i nacisnąłem przycisk dzwonka. Po drugiej stronie rozległ się jego charakterystyczny dźwięk. A więc chwila prawdy. Otworzy? Przyjmie do mieszkania, czy może każe iść mi w diabły?
Zamarłem, kiedy usłyszałem przekręcanie zamka. Niczym pogrążony w hipnozie, patrzyłem jak drzwi wolno uchylają się do środka. W progu stał Damian, we własnej osobie. Spoglądałem w milczeniu na niego, starając się zapamiętać każdy szczegół. Boże, przemknęło mi przez myśl, tak dawno go nie widziałem. Tyle lat minęło! Kiedyś zakochani w sobie po uszy, świata nie widzący poza sobą, teraz staliśmy naprzeciwko siebie tacy obcy. Choć był już facetem przed czterdziestką, dojrzałym facetem z paroma głębszymi zmarszczkami, to jednak miałem wrażenie, jakby czas w ogóle się go nie imał. W oczach wciąż pozostał ten sam blask, który sprawił, że oszalałem na jego punkcie.
- Filip - odezwał się po dłuższej chwili. - Dawno cię nie widziałem. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Niby Kraków taki mały, a jednak mijaliśmy się.
Patrzył na mnie, nie odrywając wzroku. Zawsze tak robił, nawet kiedy byliśmy razem. Tylko że wtedy spoglądał na mnie z miłością i czułością. A dzisiaj? Nie wiem. Może przypominał sobie wspólną przeszłość.
- Po prostu, Damian, nie chodziłem tymi ścieżkami, co ty - odparłem z nieśmiałym uśmiechem. - Usunąłem się z drogi.
- Co w ogóle tutaj robisz? - Niespodziewanie na czole pojawiły się głębokie zmarszczki.
- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Dotarła do mnie wiadomość i zrozumiałem ją, ale musiałem się z tobą zobaczyć. Muszę coś wiedzieć.
- Filip - Damian pokręcił głową - to nie jest dobry pomysł. To nie jest nawet czas na rozmowę. Zakończyliśmy tamten etap.
- Nie chcę rozmawiać o przeszłości - wtrąciłem szybko.
- O tym, o czym teraz myślisz, też nie chcę rozmawiać - odparł stanowczo.
Patrzył mi głęboko w oczy i nie spuszczał wzroku. Odniosłem wrażenie, że to spojrzenie coś znaczy. Ma jakieś ukryte przesłanie. Ale nie mogłem zrozumieć. Czyżby domyślał się, że przyszedłem tutaj, by rozmawiać o Edenie?
Postanowiłem jednak, że nie dam się tak łatwo spławić. Nie teraz, kiedy jestem już na miejscu. Do tej rozmowy musi dojść. I dojdzie.
Niespodziewanie jednak w przedpokoju rozległy się kroki. Ktoś jeszcze jest w środku. Drzwi uchyliły się i wtedy obok Damiana stanął Dominik, mój przyjaciel z czasów studenckich. Ten sam, z którym na pierwszym roku poznawałem anatomię męskiego ciała. Fascynowaliśmy się sobą przez parę tygodni. A że byliśmy nowicjuszami w sprawach doznawania fizycznych przyjemności, dogrywaliśmy się idealnie. Nigdy tego nie zapomniałem i raczej nie zapomnę. Do seksu nie doszło, może to i dobrze. Ograniczaliśmy się tylko do przytulanek i robienia sobie dobrze oralnie. To wystarczyło, by osiągnąć przyjemność.
- Filip? - W jego oczach dostrzegłem strach, pomieszany z rodzącą się wściekłością. - Co ty tu robisz?
Przełknąłem ten twardy kąsek i odchrząknąłem. Obawiałem się, że lada moment mogę stracić głos. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zjawił się Dominik. Co on robi u Damiana? Chyba nie są razem.
- Przyszedłem do Damiana - odparłem na swoje usprawiedliwienie. No tak, tłumaczyłem się. - Chcę z nim porozmawiać.
- O czym? - zapytał zaciekawiony Dominik.
- Wybacz, Dominik, ale to z Damianem chcę rozmawiać, nie z tobą.
Chłopak zacisnął mocno usta. Wymienili się spojrzeniami. Nic nie mówili, ale czułem napięcie, jakby za chwilę miało dojść do ostrej wymiany zdań. Damian zerknął na mnie.
- Dobrze - zgodził się wreszcie - parę minut mogę ci poświęcić.
Zrobił miejsce, bym wszedł do środka. Jednak stałem przed wejściem, czekając jeszcze na reakcję Dominika. Ten spoglądał z wyrzutem na Damiana.
- Mówiłeś, że nie chcesz się widzieć z Filipem, że nie chcesz go oglądać, a teraz zapraszasz go na mieszkanie?
Damian przeniósł spojrzenie z powrotem na mnie.
- Nie chciałem się spotkać z Filipem, ponieważ obawiałem się spotkania. Ale chyba najwyższa pora, by coś sobie wyjaśnić.
- Nie rozumiem. - Dominik zmarszczył czoło.
- Wyjaśnię ci kiedyś - odparł.
Dominik założył buty, wziął kurtkę z wieszaka i minął mnie w progu, nawet nie patrząc. Buzowała z niego wściekłość. Ale dlaczego? Przecież nic złego nie robiłem. Chciałem tylko porozmawiać z Damianem, tylko wyjaśnić jedną sprawę. A potem znikam. Wracam do Zakopanego. Do Wiktora.
- Wejdź.
Damian wpuścił mnie do środka. Zaprosił do salonu, zaproponował herbatę i sok, ale podziękowałem za gościnę, twierdząc, że nie zajmę mu zbyt dużo czasu.
- Przepraszam za Dominika - odezwał się po chwili. - Zazwyczaj się tak nie zachowuje. Jest miły. Zresztą sam wiesz. Znasz go przecież.
- Znam, dlatego nie musisz się za niego tłumaczyć. Ale nie przyszedłem tu rozmawiać o Dominiku, choć warto by o nim wspomnieć. Bo kiedy przyszedłem do szpitala, by cię odwiedzić, on stał na straży, niczym bodyguard i pokazał mi palcem wyjście. - Damian spoglądał na mnie w milczeniu. Nie odezwał się. Nie miał nic do powiedzenia? Może ogarnął go wstyd. No nic. Musiałem kontynuować rozmowę. - Ale nieważne. Wiesz, o czym chcę porozmawiać?
- Domyślam się - skinął głową.
- Świetnie. Może zacznę więc od początku. Pamiętaj, że do tej rozmowy nigdy by nie doszło, gdyby nie pewien incydent, który zajebiście przypomina wypadek w Coconie. Na śliskiej podłodze upadłem głową w szkło. Straciłem przytomność na kilkadziesiąt godzin. Kiedy się ocknąłem, nie byłem już tym samym Filipem, co kiedyś. Z pozoru nic się nie wydarzyło. Po prostu zapadłem w śpiączkę, z której szybko się wybudziłem. Jednak wybudziłem się bogaty o nowe wspomnienia. Bo wyobraź sobie - nachyliłem się w kierunku Damiana - że trafiłem do innego świata. - Próbowałem ocenić jego reakcję, ale nawet powieka mu nie drgnęła, jakby już dawno był przygotowany na tę rozmowę. - Do jakiegoś klubu gejowskiego, gdzie było pełno ciot, podlotków, dziwaków, ale, muszę też przyznać, że trafiło się i sporo porządnych gości. Trafiłem do klubu Eden. Czy ta nazwa ci coś mówi?
Damian milczał, zbierając zapewne odwagę, by przemówić. Patrząc na mnie błagalnym wzrokiem, odnosiłem wrażenie, że katuję go wspomnieniami o tamtym miejscu. Zadałem mu pytanie, choć znałem odpowiedź. Ale chciałem to usłyszeć od niego.
- Tak - padło po chwili krótkie słowo.
- To jesteśmy na dobrej drodze. Mam nadzieję, że staniesz się bardziej rozmowny i wyjaśnisz mi, co ja tam robiłem. Próbuję znaleźć wytłumaczenie, jakieś sensowne, ale za cholerę nie mogę skumać, po co tam trafiłem? Wiesz, kogo tam spotkałem? Z kim rozmawiałem, prawie za każdym razem, gdy tam się pojawiałem?
- Wiem - odparł Damian. - Z Sebastianem. To on cię wezwał do Edenu, nie ja. Chciał, żebyś się mną zajął, żebyś pomógł mi zapomnieć o nim, żebym zaczął na nowo żyć. Dlatego ściągnął cię do Edenu.
Wziąłem głębszy wdech z głupawym uśmiechem na ustach. Okej, wszystko cacy cacy, ale nadal nie pojmowałem jednej zasadniczej rzeczy.
- Co to jest ten Eden? - zapytałem.
- Raczej był - poprawił mnie Damian.
- No racja, zauważyłem zgliszcza.
Damian spuścił wzrok.
- To moje dzieło - rzekł po chwili. - To ja stworzyłem Eden, ten gejowski raj. We własnej głowie - wskazał palcem. - Tu się wszystko zaczęło. Po śmierci Sebastiana, po jego odejściu, nie umiałem się pogodzić. Nie potrafiłem żyć bez niego. Co noc o nim śniłem, wspominałem nasze wspólne chwile spędzone razem, nasze wygłupy - zaśmiał się, przypominając sobie tamte momenty. - Dlatego wymyśliłem sobie pewnej nocy, że przenoszę się do Edenu, roztańczonego klubu, coś na podobieństwo Coconu. Wyobrażałem sobie Sebastiana, bawiącego się na parkiecie, skaczącego do rytmu muzyki, roześmianego jak nigdy dotąd, żywiołowego. Siadałem w kącie i podziwiałem go. Potem dołączałem do niego, bawiliśmy się razem. A gdy ogarniało nas zmęczenie, szliśmy na drinka. Rozmawialiśmy, śmiejąc się i opowiadając co się u nas wydarzyło. - Damian westchnął głośno. - I tak to trwało przez kilka lat. Za każdym razem, kiedy opuszczałem Eden, widziałem moment, w którym Sebastian obrywa butelką w głowę. Osuwa się w moje ramiona, tracąc przytomność i obficie krwawiąc. Co noc przeżywałem jego śmierć na nowo. Katowałem się, ale wiedziałem, że dzięki temu on mnie nie opuści. Że za kilkanaście godzin ponownie się spotkamy. Znów przeniosę się do mojego wyimaginowanego świata, do wspaniałego Edenu. A on będzie tam na mnie czekał, jak zawsze.
Damian zamilkł. Jednak wciąż wpatrywał się w podłogę, pogrążony w rozmyślaniach. A więc prawie wszystko jest już jasne. Eden, to stworzony przez umysł Damiana świat dla gejów. Przenosił się, by być blisko Sebastiana. Tylko w takim razie, dlaczego ja się tam też znalazłem? I jakim cudem?
- Może ci się to wydać śmieszne - Damian mówił dalej - ale ja w to wierzę. Ty jesteś tego przykładem.
- W co wierzysz? - zapytałem.
- W życie po życiu. Przeżyłeś śmierć kliniczną. Twój umysł oddzielił się od ciała i trafiłeś do Edenu. Widziałem cię i wtedy zaczęła ogarniać mnie panika. Dlatego targnąłem się na swoje życie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co robisz w moim świecie. Miałem podejrzenie, że nie żyjesz, ale walczysz o życie, skoro się zjawiłeś w Edenie. Myślałem też przez moment, że zaczynam świrować. Że te moje codzienne przejścia ogłupiają mój umysł. Seba wówczas przyznał, że miałeś wypadek i wykorzystał nadarzającą się okazję. Stwierdził, że nie chce już patrzeć, jak co noc cierpię i na nowo przeżywam jego śmierć. Dlatego zdecydował, że będziesz idealnym kandydatem do uratowania mnie. Seba nie chciał mnie w moim własnym świecie. Zakazał przychodzenia. Co miałem zrobić? - wzruszył ramionami. - Chciałem z nim być na zawsze. Jednak nie było mi to dane. Wiesz? - Damian spojrzał na mnie. - W jakiś sposób wypełniłeś swoje zadanie. Pozwoliłem odejść Sebastianowi, a i sobie przy okazji zamknąłem drogę do Edenu.
- Spaliłeś klub - rzekłem.
- Jedyna słuszna decyzja, jaką podjąłem. Ale dzięki temu już tam nie wracam. Zacząłem na nowo żyć. Czasami wspominam Sebastiana, ale z uśmiechem. Był mi bardzo bliski, ale już go nie ma. Za to ja jestem i muszę żyć.
- Czyli to już koniec z Edenem? - zapytałem.
- Nie ma odwrotu. Możesz odetchnąć z ulgą - rzekł z uśmiechem. - To był świat. To ja go stworzyłem i ja dokonałem jego destrukcji. Na zawsze.
Wreszcie mogłem odetchnąć z ulgą. Już nie groziły mi niespodziewane powroty do Edenu. Klub przestał istnieć. Mogłem tylko podziękować Damianowi, że wziął zapałki i podłożył ogień.
- Dzięki. To chyba tyle - wzruszyłem ramionami. Sprawa jest chyba jasna, więc mogę już zapomnieć o Edenie. - Zatem pora na mnie. Dzięki za rozmowę.
Podniosłem się z kanapy.
- Filip...
Głos Damiana zatrzymał mnie, kiedy robiłem pierwszy krok w kierunku przedpokoju. Odwróciłem się w jego stronę.
- Myślałem o tobie wiele razy. I wciąż o tobie myślę.
Po twarzy przemknął uśmiech, który szybko zniknął w kącikach ust. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Nie po dzisiejszej akcji Dominika.
- To miłe - odparłem. - Co na to... Dominik?
Nie wiem, po co zadałem to idiotyczne pytanie. Po co mi to wiedzieć? To nie moja sprawa, tylko ich. Powinienem sobie odpuścić i przestać być taki wścibski.
- Dominik? - zapytał zdziwiony Damian. - Ty myślisz, że... Że my z Dominikiem razem?
- No tak to wyglądało.
- Nie, co ty. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Zawsze nimi byliśmy i nadal takie stosunki utrzymujemy. Może się tak wydawać, że jesteśmy razem, ale uwierz mi, to tylko przyjaźń. Dominik ma chłopaka.
- Ale o ciebie bardziej się troszczy niż o swojego chłopaka. Przynajmniej tak to wygląda.
- Myślałeś o mnie?
Pytanie Damiana wytrąciło mnie z równowagi. Nie spodziewałem się takiego ataku. Przyjrzałem się mu uważnie. Czekał z niecierpliwością na odpowiedź. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo musi być samotny. Zwłaszcza teraz, kiedy spalił za sobą Eden, gdzie mógł co noc spotykać się z Sebastianem. Seby już nie ma. Jest za to szara rzeczywistość, Dominik jako przyjaciel, może jeszcze paru innych znajomych. Brakowało mu tylko kogoś bliskiego. Dlatego zapytał, czy myślałem o nim.
- Po naszym rozstaniu? Codziennie. Ale wybrałeś swoje szczęście.
- A teraz? Myślisz o mnie czasami?
- Często - odparłem szybko.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, oczekując reakcji tej drugiej osoby. Serce telepotało w piersi, jak szalone, nieświadome tego co zaraz może się wydarzyć niespodziewanego, ale tak bardzo właśnie tego pożądające. I Damian, i ja w tym momencie myśleliśmy o tym samym. Poczułem niesamowite pożądanie. Chciałem podbiec do niego, objąć, przytulić mocno i zacząć się namiętnie całować.
Nie, nie mogę tego zrobić.
- Muszę już iść. - Wydobyłem z siebie ochrypły głos.
- Musisz? - zapytał niepewnie Damian. Wiedział, że nie chcę iść, że chcę zostać z nim.
- Tak - odparłem. - Tak będzie lepiej. Trzymaj się. Dzięki za rozmowę.
Odwróciłem się na pięcie i w pośpiechu opuściłem mieszkanie Damiana, zabierając swoje rzeczy. Wbiegłem na schody i pognałem w dół. Wypadłem z bloku i dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą. Może i odwiedziny u Damiana nie były dobrym pomysłem, ale przynajmniej upewniłem się w kwestii Edenu. A przy okazji na nowo przeżyłem niesamowite uczucie, którym przed laty obdarzyłem Damiana. Ponownie odżyło.

B l o g i   g e j ó w

czwartek, 8 maja 2014

Epizod 119. Rozterki Bartka /20/.

Komórka nieprzerwanie dzwoniła od kilkudziesięciu minut. Jakby ktoś się uwziął. Ale odbierać nie wypadało. W końcu to nie mój telefon, tylko Filipa, a ten wylądował w nocy w szpitalu z gorączką i z utratą przytomności.
Westchnąłem ciężko, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie w łazience. Podkrążone i zapuchnięte oczy, dwie czerwone podkowy raziły swoim blaskiem, a to wszystko z niewyspania. To była ciężka noc. Najpierw niespodziewana wizyta Filipa. Zjawił się tak nagle w progu mieszkania, że nie zdążyłem nawet przekląć go w myślach. Trząsł się cały z zimna, ale uparł się, że musi mi opowiedzieć swoją historię, po której mogę go znienawidzić. Cóż, już wcześniej poczułem do niego zniechęcenie, kiedy okazało się, że z Michałem są dobrymi kumplami, i to od bardzo dawna.
Nie zdawałem sobie jednak powagi z sytuacji. Ta ich znajomość balansowała na szantażu. Błędy i popełnione czyny z przeszłości utrzymywały w ryzach tę dziwną więź. Każdego dnia Michał przypominał Filipowi o uczuciu, które doprowadziło do inwalidztwa małego Mikołaja. Jak można być tak nieczułym? No cóż. Po Michale można było się wszystkiego spodziewać. Nie mógł pozwolić odejść Filipowi, ponieważ darzył go uczuciem. I chyba wciąż do niego wzdycha, skoro jest gotowy zniszczyć mu życie, byleby tylko zatrzymać go przy sobie. Tak, to uczucie nie jest zdrowe.
Przeniosłem spojrzenie na ręce. Nosiły ślady wczorajszych uderzeń. Przetarcia na skórze, zadrapania były rezultatem wieczornej agresji. Tymi rękami wywlokłem siłą Michała z samochodu, okładałem bez opamiętania, klnąc i wyzywając go od najgorszych. Bronił się. Zamachnął się dwa razy na mnie, ale to tylko obudziło we mnie jeszcze większą wściekłość. Cios za ciosem, kopniak za kopniakiem, aż w końcu ostatnie uderzenie sprawiło, że przestał jęczeć.
Patrząc na swoje dłonie, widziałem rozgrywający się dramat. Nigdy nie sądziłem, że mam w sobie tyle siły, by komuś dołożyć. Skąd mogłem wiedzieć, że drzemie we mnie agresor? Czy dobrze zrobiłem? Ratowałem przyjaciela. Chciałem go chronić. Chciałem, by Filip wreszcie mógł normalnie żyć, bez ciągłego życia w stresie, że Michał znów przypomni mu o wydarzeniach z przeszłości. Zrobiłem to dla dobra Filipa. Chyba dobrze, prawda?
Dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenia. Aż podskoczyłem ze strachu. Mało brakowało, a zszedłbym na zawał. Muszę się uspokoić. Obmyłem szybko twarz zimną wodą, przetarłem ręcznikiem i wszedłem do salonu, omijając torbę podróżną Filipa, ulokowaną tuż przy kanapie. Zerknąłem na wyświetlacz smartfona. Znowu Wiktor. Ten zakopiańczyk, zakochany w Filipie. Gdyby wiedział, co się wydarzyło... Zastanawiałem się przez chwilę, czy odebrać telefon. Ale co mu powiem? Nie chciałem, żeby wiedział, że Filip jest u mnie. Nie wiem dlaczego, ale przez moment miałem ochotę zrobić coś okropnego. Niby dla żartu, choć do końca nie wiem. Po prostu chciałem zagrać rolę kochanka Filipa, sprawdzając przy tym reakcję Wiktora. Nie, to głupi pomysł. Filip leży w szpitalu, a mnie tu się zachciewa wygłupów.
Szybkim ruchem jednak sięgnąłem po telefon i przyjąłem połączenie.
- Słucham. - Czekałem w milczeniu na to głos po drugiej stronie. Mimowolnie po twarzy przemknął szatański uśmieszek. Oj, nie jest za dobrze ze mną, skoro chcę w ten sposób to rozegrać. Ale mimo to ciekawość reakcji Wiktora była dużo silniejsza.
- Filip? - usłyszałem niepewny głos.
- Nie - odparłem chłodno. - Filipa nie ma.
- To gdzie jest Filip? Co się z nim stało?
Głos Wiktora stawał się coraz bardziej niespokojny. Napięcie narastało, a ja, o dziwo, nie miałem zamiaru się uspokoić. Chciałem ciągnąć tę farsę. Ale po co? W jakim celu?
- Kim jesteś? - Padło kolejne pytanie.
- Jego bliskim przyjacielem - odparłem dumnie.
- Gdzie jest Filip?
Część mnie chciała zrobić na złość Wiktorowi. I Filipowi też. Wyglądało to tak, jakbym chciał skłócić ze sobą parę, doprowadzić do rozpadu ich związek. Nawet przez mój umysł przemknęła myśl, że skoro ja nie mogę być szczęśliwy, to dlaczego Filip może? Czym się różnimy? A zresztą Filip miał w sobie coś takiego, co przyciągało uwagę. Działał na facetów. Na mnie też.
Boże, co ja robię najlepszego? Nie, muszę się ogarnąć. Nie mogę zniszczyć szczęścia Filipa. Jeśli przy boku Wiktora czuje się dobrze, to jest to tylko jego sprawa. Trzeba życzyć mu powodzenia i trzymać kciuki, by wszystko szło w dobrym kierunku. A ja chciałem się zabawić i wywołać zazdrość w Wiktorze.
- Filip jest w szpitalu - odparłem po dłuższej chwili milczenia.
- Co mu dolega? Co się stało? Jak to wylądował w szpitalu?
Pytania spadały na mnie, niczym kule gradowe.
- Spokojnie - starałem się uspokoić rozdrażnionego Wiktora. - Jest pod kontrolą. Wszystko z nim w porządku. Za chwilę jadę do niego na oddział. Przekażę mu, że dzwoniłeś. - Choć w głębi serca nie chciałem mówić Filipowi o telefonie Wiktora. - Wczoraj do mnie przyjechał. Już wtedy nie wyglądał najlepiej. Miał gorączkę, był rozpalony. Stracił przytomność, ale sytuacja szybko została opanowana. Obecnie jest pod opieką lekarską.
- Może przyjadę dzisiaj do niego - zasugerował Wiktor.
Czy to konieczne?, pomyślałem, czując jak wzbiera we mnie złość.
- Jak chcesz.
Starałem się odpowiedzieć w miarę obojętnie, tuszując buzującą wściekłość. Po co on chce tu przyjeżdżać? Niech sobie siedzi w tym Zakopanem. I tak nie pomoże Filipowi. W końcu nie jest lekarzem.
- Postaram się być w miarę, jak najszybciej. Gdzie leży?
- Wyślę ci za chwilę adres. Na pewno trafisz.
- Dzięki - rzekł z wyraźną ulgą. - Nawet nie wiem, jak masz na imię.
- Bartek - odparłem. - Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to dla Filipa. Jest moim przyjacielem. On też, by mi pomógł, gdybym potrzebował pomocy. Za chwilę wyślę esemesa.
Rozłączyłem połączenie, zaciskając mocno zęby. Zazgrzytały. Kurde, o co ja się wściekam? Przecież to Filip, mój przyjaciel, jak przed momentem wspomniałem. A mimo to targało mną od środka na samą myśl, że zjawi się tu góralczyk z Zakopca. Przełamując złość, wpisałem adres i odesłałem Wiktorowi.
Właśnie miałem chować komórkę Filipa do kieszeni, by mu podrzucić do szpitala, kiedy do głowy wpadł mi niesamowity pomysł. Przez kilka sekund stałem i rozważałem wszystkie za i przeciw. Wreszcie podjąłem decyzję. Spojrzałem na telefon Filipa. To tak głupio grzebać w cudzych kontaktach... Ale trudno. Myślę, że warto to zrobić. Przeszperałem książkę telefoniczną, by wreszcie odnaleźć poszukiwany numer. Odetchnąłem z ulgą. Przepisałem szybko dziewięć cyfr na swojego smartfona i wybrałem połączenie. Trochę czekałem nim usłyszałem po drugiej stronie głos. Przedstawiłem się kim jestem i powiedziałem w jakiej sprawie dzwonię. Poprosiłem o spotkanie, jak najszybciej. Mój rozmówca wahał się przez dłuższą chwilę. Obawiał się. I całkiem słusznie. Pewnie na jego miejscu też trząsłbym portkami. Mimo to starałem się go przekonać do poświęcenia mi kilku minut. Wreszcie odparł, że musi to przemyśleć i wkrótce się skontaktuje niezależnie od decyzji, jaką podejmie. Przynajmniej się zastanowi.
Z nową nadzieją i usatysfakcjonowany, zarzuciłem na siebie ciepłą kurtkę, owinąłem się szalem i wyszedłem z mieszkania. Z przesiadkami dotarłem do szpitala, gdzie leżał Filip. Nim wszedłem na salę, zatrzymałem się przed wejściem i spoglądałem na niego. Leżał zamyślony z twarzą skierowaną w stronę okna. Wyglądał już o wiele lepiej. Taki spokojny, opanowany, z lekkim uśmiechem i z kiełkującym zarostem. Przystojny.
Złapałem się na myśli, że patrzę na niego pod innym kątem. Przecież jest moim przyjacielem!, zbeształem się szybko. To absurd! Co ja wyprawiam? Wziąłem głębszy wdech. Zastukałem delikatnie we framugę. Przechylił głowę w kierunku drzwi. Na ustach pojawił się szeroki uśmiech, a brązowe oczy zaszkliły się z radości.
- Cześć! - przywitałem się z uśmiechem, siadając na krawędzi łóżka i ściskając jego ciepłą dłoń. - Jak się czujesz? Widzę, że już lepiej z tobą.
- Dzięki - rzekł. - Jest dużo lepiej. I to dzięki tobie - zauważył.
- Przyniosłem ci telefon. - Podałem mu komórkę. - Kiedy w nocy mdlałeś, zapomniałeś wziąć ją ze sobą.
Filip pokazał w uśmiechu rząd białych zębów.
- Jesteś zabawny - zauważył.
Szybko jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca powadze.
- Bartek, pamiętasz, jak w zeszłym roku miałem wypadek w Papierosie i kawie? - Głos Filipa brzmiał nadzwyczaj poważnie. Skinąłem szybko głową. - Zapadłem wtedy w śpiączkę. Może to zabrzmieć dziwnie - spuścił wzrok na kołdrę - ale miałem wówczas wrażenie, jakbym przeniósł się do innego świata. No wiesz - dodał szybko - jakby moja dusza opuściła ciało. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Nie umiem, ale trafiłem wówczas do klubu Eden. Coś jak nasz krakowski Cocon.
Pomimo że Filip już od dłuższego czasu nie mieszkał w Krakowie, bywał tu tylko sporadycznie i przejazdem, to jednak wciąż tęsknił za tym miastem, o czym może świadczyć jego ostatnie zdanie. "Nasz krakowski Cocon". A jednak Kraków był mu nadal bliski.
- Kiedyś miałem chłopaka, Damiana. Mówiłem ci o nim wczoraj. Potem rozeszliśmy, bo poznał Sebastiana. Mówił coś przeznaczeniu i takie tam. W każdym razie byli ze sobą, ale parę lat temu, nie wiem czy wiesz, w Coconie wydarzył się wypadek.
- Pamiętam - wtrąciłem nieśmiało. - Nawet zamknęli Cocon na parę tygodni.
- Właśnie. Wtedy zginął Sebastian. Niby wypadek. Ktoś uderzył go butelką w głowę. - Filip przestał mówić. Zerknął niepewnie w okno. Wydawało się, że zgubił wątek, że zapomniał o czym chce powiedzieć. Ale już po chwili spojrzał na mnie i mówił dalej: - Tym kimś był Michał.
- Co? - zapytałem zaskoczony. - Skąd to wiesz?
- Wczoraj, gdy straciłem przytomność, znów przeniosłem się do Edenu. Nawet więcej: znalazłem się potem w Coconie. Widziałem na własne oczy, jak Sebastian obrywa butelką. To był Michał. Chciał się pozbyć Damiana, bo to w Damianie byłem jeszcze zakochany. Pech chciał, że akurat napatoczył się Seba.
- Filip - uśmiechnąłem się kpiąco - nie sądzisz, że to tylko ci się śniło? Opowiadałeś mi o Michale, o tym co ty zrobiłeś, co on ci zrobił. O jego szantażach. Nie uważasz, że po prostu mózg tak pracuje.
- Nie wierzysz?
Wzruszyłem ramionami, starając się, by Filip nie puścił mojej dłoni.
- Dobra, nieważne. - Chłopak machnął ręką. - Powiedz mi, nie jesteś na mnie zły za to, że cię oszukiwałem? Że nie przyznałem się, że znam Michała. Wiem, że nie powinienem był tego robić. Powinienem być z tobą szczery, kiedy zacząłeś się z nim zadawać. Mogłem cię ostrzec. Zresztą ciebie i Karola też. Ale bałem się. Wolałem milczeć i być niemym świadkiem tej farsy.
- Rzeczywiście powinieneś był mi powiedzieć - odparłem. - Uniknęlibyśmy tylu niepotrzebnych sprzeczek i niejasności. Ale wydaje mi się, że nawet gdybyś mi powiedział o Michale prawdę, wątpię czy bym ci uwierzył. Byłem nim zaślepiony. Szybko jednak przejrzałem na oczy.
Szkoda tylko, że tak późno, pomyślałem zrezygnowany. Gdyby wcześniej opadły klapki, związek Filipa i Wiktora by mnie tak nie bolał.
- Bartek. - Dłoń Filipa zacisnęła się mocniej na mojej dłoni, a jego głos przeszedł w szept. - Powiedz mi, do czego wczoraj doszło? Co się stało z Michałem? Gdzie on jest?
- Filip, mówiłem ci już wczoraj. Załatwiłem tę sprawę. - Nachyliłem się w kierunku Filipa. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów. - Już nie będzie nikomu szkodził. Zapomnij o nim.
Patrzył na mnie i z przerażeniem, i ze zrozumieniem. Nie puszczał mojej dłoni, a ja chciałem, by ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie skończyła.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał po chwili.
- Zrobiłem to dla ciebie - rzekłem ze szczerym uśmiechem. Po czym dodałem, nie wiem dlaczego stałem się taki otwarty. - Zależy mi na tobie. Nie zniósłbym, jeśli coś by ci się stało. Filip, ty byłeś zdolny poświęcić się dla Szymona, ja jestem zdolny poświęcić się dla ciebie.
Dłoń Filipa naprężyła się i poluzował uścisk. Kurde mać! Po co ja się tak otworzyłem? Dostrzegłem w oczach Filipa zdziwienie pomieszane z lękiem. Chyba odczytał moje sygnały. Niepotrzebnie dałem się tak ponieść emocjom. Powinienem był nad tym zapanować.
- Tak robią przyjaciele, prawda? - dodałem szybko, by ratować sytuację.
- Tak - przytaknął Filip.
- Pora na mnie. Idę do pracy. Powiedziałem, że będę później.
Wysunąłem dłoń z ręki Filipa. Chciałem, by ją jeszcze raz uścisnął, by ją zatrzymał. Nie zrobił tego.
- A tak przy okazji będziesz miał dzisiaj prawdopodobnie gościa.
Ugryzłem się w język. Nie chciałem, żeby Wiktor odwiedzał Filipa, ale mimo to, powiedziałem mu, że czekają go odwiedziny.
- Kogo? - zapytał zaciekawiony.
- Zobaczysz. Trzymaj się. Do zobaczenia później.
Wyszedłem z sali, obdarzając Filipa jeszcze uśmiechem. Uszedłem zaledwie parę metrów. Oparłem się o zimną ścianę szpitalnego korytarza. Wypuściłem głośno powietrze, zdając sobie sprawę, jak bardzo balansowałem przed momentem na krawędzi ze swoimi uczuciami. Co mnie napadło? W ogóle, że Filip? On? Przecież to mój przyjaciel. Muszę się otrząsnąć i napić mocnej kawy, która postawi mnie na nogi i przestanę myśleć o pierdołach.
Ale pech chciał, że przez całą drogę do pracy miałem przed oczami twarz Filipa. Łapałem się nawet na tym, że spoglądałem na swoją dłoń. Na dłoń, którą jeszcze nie tak dawno ściskał Filip. Czułem jego ciepły dotyk, jego miękką skórę. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Jeśli tylko udawało mi się wyobrazić biurko, fotel obrotowy, komputer, usłyszeć charakterystyczny dźwięk drukarki, wypluwającej zapisane kartki papieru, to był normalnie cud. Ale to Filip zajął przestrzeń mojego umysłu, spychając inne sprawy na bok.
Spóźniony, wpadłem do biurowca. Minąłem recepcję, pozdrawiając zgrabną i młodą recepcjonistkę machnięciem ręki i podszedłem do windy. Już wyciągałem palec, by nacisnąć przycisk, kiedy zdecydowałem, że zrobię sobie spacer schodami na szóste piętro. Wszedłem na klatkę schodową i ruszyłem w górę, pokonując za jednym razem po dwa schody. Między czwartym a piątym piętrem doleciały mnie rozmowy. W innej sytuacji bym nie zwolnił i nie zatrzymał się na schodach, przy okazji wytężając słuch i i próbując wyłapać słowa. Ale ta sytuacja była o tyle ciekawa, że dosłyszałem znajome głosy - Karolinę i Andrzeja. Wiedziałem, że mają wspólną tajemnicę. Wiedziałem o ukrywanej przeszłości Andrzeja, dosyć krygującej i wstydliwej. Niby to nie mój interes, bo nie dotyczy mnie, jednak ludzka ciekawość jest dziwnym motywem do podjęcia działań, byleby tylko czegoś się dowiedzieć.
Przylgnąłem więc do ściany i wstrzymałem oddech.
- Musiałam ci to o tym powiedzieć. - Głos należał do Karoliny. - Wcześniej czy później i tak byś się dowiedział. Przykro mi.
- Kiedy padła decyzja? - Andrzej wydawał się być nieco załamany informacją, którą podzieliła się z nim koleżanka. O co chodziło?
- Nie było cię w pracy. To był ten dzień, kiedy wylądowałeś na policji.
- Aha, już wiem - przypomniał sobie chłopak. - Nic nie wspominał o wyjeździe.
- Pewnie dla niego to też trudna sprawa. W końcu zaczyna życie od nowa za oceanem.
Zrozumiałem, że rozmowa dotyczy mojej wyprowadzki do Kanady. Ponure głosy, bez życia, świadczyły o tym, że Andrzejowi wciąż na mnie zależy. Czyli po tych anonimowych liścikach jeszcze mu nie przeszło. Ciekawe co teraz wymyśli? Czy ujawni się? Przyzna się, że to on pisał do mnie, czy może po prostu zachowa ten sekret dla siebie?
- Co teraz zrobisz? - zapytała Karolina.
- Nie wiem. Bujnąłem się w nim, śnię o Bartku prawie co noc, a teraz dowiaduję się, że wyjeżdża. - Zamilkł na moment. Po chwili dodał: - Moje życie to jedna wielka pomyłka. Czasami mam ochotę z sobą skończyć.
- Nie mów tak. - Karolina szybko zareagowała. - Zrobiłeś wszystko, by polepszyć swoje życie. Zmieniłeś się. Udało ci się, to co zamierzałeś.
- I co mi z tego przyszło? - W jego głosie dało się słyszeć żal i drwinę. - Patrz jak wyglądam.
- Bardzo dobrze wyglądasz. Nikt nie widzi różnicy, że kiedyś miałeś piersi. Że kiedyś byłeś w ogóle inną osobą.
- Nie rozumiesz? Przepełnia mnie chęć zemsty. Wylewa się ze mnie jad na tych wszystkich, którzy kiedyś mnie skrzywdzili. To nie tak powinno być. Powinienem o tym zapomnieć, ale... nie potrafię. Mam wrażenie, że nie zaznam spokoju, dopóki nie poniosą kary. Wszyscy. Co do jednego. Zaczynając od Dominika, kończąc na tych debilach z akademika. A ty masz mi w tym pomóc?
- Wiem - odparła szybko Karolina - ale boję się.
- Zgwałcili cię, tak jak i mnie. I nie ponieśli kary. Byłyśmy wtedy głupie, że nie zgłosiłyśmy tego policji. Ale to teraz się zmieniło.
Karolina milczała.
Wstrzymałem oddech. Bałem się ruszyć. Bałem się zrobić głębszy wdech, żeby nie spłoszyć moich pracowników, którzy na klatce schodowej wylewali swoje najskrytsze tajemnice.
- Andrzej, ja mam syna...
Głos Karoliny zadrżał.
- A gdzie jest jego ojciec?
Milczenie.
- Ja ci powiem, gdzie on jest - odparł Andrzej. - Uciekł. Okazał się tchórzem. Nie potrafił przyjąć na klatę nowej funkcji. Chuj miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat. Zwiał z miasta pod osłoną nocy, jak prawdziwy tchórz i winowajca. I ktoś mu w tym pomógł. A ja wiem kto.
Sprawa stawała się coraz bardziej poważna. Zacząłem mieć dziwne wrażenie, że historia Karoliny i Andrzeja brzmi znajomo. Tylko na chwilę obecną nie potrafiłem rozwikłać tego podobieństwa.
- Już dawno o nim zapomniałam - odezwała się Karolina. - Zrobił dziecko, bo był pijany.
- On nas zgwałcił! - Andrzej podniósł głos. - Musi ponieść karę.
- Znajdziesz go? - zapytała wyzywająco. - Ciekawa jestem jak? Ślad po nim zaginął. Nikt nie wie, gdzie się podział, gdzie przebywa ani co robi. To szukanie igły w stogu siana. Może być wszędzie.
- Jedna osoba wie - zauważył Andrzej.
- Tak, wie, to prawda, ale straciłeś z nią kontakt. Rozmawiałeś z nią w barze prawie rok temu i zniknął ci z pola widzenia. Nie poznał cię, bo jak miał cię poznać. Jesteś teraz facetem. Iks lat temu byłeś dziewczyną, Joanną.
- Znajdę go! - zapewnił Andrzej. - A od niego trafię dalej.
- Masz rację - rzekła po chwili Karolina - zemsta cię zżera. Nie sądziłam, że aż tak mocno będziesz jej pragnął. Że stanie się to dla ciebie nadrzędnym celem.
- Pomyśl o Mikołaju, twoim synu. Całe życie będziesz patrzeć na niego, jak dorasta na wózku, upośledzony umysłowo, podczas gdy jego ojciec dupczy innych facetów. Na twoich barkach spoczywa zajmowanie się nim. Mógłby od czasu do czasu zainteresować się chłopcem, prawda? A tak, przysyła co roku jakieś zabaweczki. Pierdółeczki gówno warte. Co ostatnio twój Mikołaj dostał na święta od tajemniczego świętego Mikołaja? Helikopter? Żałosne.
- Przestań! Przynajmniej jemu te prezenty sprawiają radość.
- Bo może czuje, że jego ojciec się go wstydzi i przesyła mu tylko takie prezenciki. - Andrzej kpił na całego z sytuacji. - Jakby to miało wynagrodzić utratę ojca.
- Przestań! - powtórzyła Karolina. - Wystarczy. Nie chcę już tego słuchać. Czasami się zastanawiam, czy cię znam. Momentami, gdy tak mówisz, zaczynam się ciebie bać. Zemsta cię zżera. Zaczynasz gnić od środka, rozumiesz? Może tylko miłość cię potrafi uratować? Choć zaczynam w to wątpić.
- Moja miłość... - Andrzej zaczął i urwał zdanie. Po upływie kilku sekund, dłużących się niemiłosiernie, mówił dalej już dużo spokojniej: - Moja miłość wyjeżdża do Kanady, a ja nie mogę nic na to poradzić. Nawet nie wie o moim istnieniu. Zabujałem się w swoim przełożonym. Co mi innego pozostaje? Mam całe spaprane życie.
Z góry doleciał stukot butów. Drzwi otworzyły się, po czym z cichym jęknięciem zamknęły się za wychodzącym. Odniosłem wrażenie, że Andrzej zostawił Karolinę. I miałem rację, bo chwilę później usłyszałem oddalający się odgłos obcasów, uderzających o podłogę. Na klatce schodowej zostałem sam, z dużą porcją informacji do przetrawienia. I jak teraz wejść do biura ze świadomością, że podsłuchiwałem rozmowę prywatną swoich pracowników? Jak mam im spojrzeć w oczy? Powinienem zawinąć stąd kiecę i wracać do szpitala, do Filipa.
O matko!, pomyślałem z rozżaleniem. Andrzej się we mnie zabujał. Od niedawna o tym wiedziałem, ale nie sądziłem, że to coś poważnego. Bardziej podejrzewałem, że po prostu wzdycha sobie do mnie, wygłupia się pisząc liściki i podrzucając je do skrzynki. Taka niewinna zabawa. A tu okazuje się, że jest inaczej.
Nie, nie jest mi potrzebny teraz romans z pracownikiem. Może i Andrzej jest przystojny, ale, na litość boską, on ma naprawdę bogatą przeszłość! Szalenie bogatą. Jest transseksualistą. W ogóle to nie wchodzi w grę. Za dużo wiadomości, jak na jeden dzień. Praca dzisiaj nie ma sensu. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do szefa. Powiedziałem, że nie przyjdę do pracy. Przyjął do wiadomości. Dla Mirka byłem kurą, znoszącą złote jaja, więc z łatwością przystał na dzień wolnego. Zbiegłem ze schodów i opuściłem biurowiec, wychodząc na mroźne powietrze, wtulając twarz w wełniany szal. Długo dzisiaj nie popracowałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Pojechałem na kawę na Kazimierz, do Krainy Szeptów, gdzie spędziłem dwie godziny, siedząc i wałkując w myślach zdobytą przypadkiem wiedzę o pracownikach i ich słodkich tajemnicach. Za bardzo nie wiedziałem co robić, jak mam się zachować. Andrzej planował zemstę, Karolina to jego partnerka, która miała mu pomóc. Zaczęła się niby wykruszać, ale raczej nie zostawi przyjaciela w potrzebie. Jak daleko może posunąć się Andrzej w swojej zemście?
A czym ja się różnię od Andrzeja? Jestem niewiele gorszy od niego. Po wydarzeniach ostatniej nocy, po spowiedzi Filipa i jego przyznaniu się do popełnienia złych uczynków, sam wziąłem w sprawy w swoje ręce, by wymierzyć sprawiedliwość na Michale. Każdy z nas ma coś na sumieniu, jakiś grzeszek, uszczerbek na idealnym wizerunku. Więc nie mnie oceniać postępowanie Andrzeja i Karoliny.
Karolina... Andrzej wspomniał, że została zgwałcona, w wyniku czego zaszła w ciążę i urodziła syna. A z wczorajszej opowieści Filipa, też pojawiła się kobieta o imieniu Karolina. Też została zgwałcona. I też urodziła syna, Mikołaja. Czyżby to było, aż tak oczywiste i tak powiązane? Nie, niemożliwe! Za duża zbieżność. To na pewno przypadek! Zdarza się.
Jednak sprawa nie dawała mi spokoju. Po opróżnieniu drugiej filiżanki kawy, zebrałem się z Szeptów i pognałem w miasto, w potrzebie odświeżenia umysłu. Szlajałem się wąskimi uliczkami Kazimierza, by w końcu zmarznięty wsiąść w komunikację miejską i jechać do szpitala z zapasem owoców dla Filipa. Tam jednak czekała mnie niespodzianka. Filip miał gościa. Już od progu domyśliłem się, że to Wiktor, chłopak, z którym rano rozmawiałem przez telefon. Zakopiański partner Filipa. Zmierzyliśmy się wzrokiem, zachowując czujność.
- Cześć! - rzekłem na powitanie. - Wpadłem tylko na chwilę.
Położyłem reklamówkę z cytrusami na stoliku obok. Kątem oka dostrzegłem splecione palce Filipa i Wiktora.
- Już uciekasz? - zapytał zaskoczony Filip. - Nie zostaniesz z nami?
- Nie chcę wam przeszkadzać - odparłem.
- To jest Wiktor.
Filip przedstawił nas sobie. Mimo że nie poczułem sympatii do tego górala, to jednak wymieniliśmy się uściskami dłoni.
- Poznaliśmy się przez telefon - rzekł z uśmiechem Wiktor. - Cieszę się, że zająłeś się Filipem.
- Jest moim przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają - odparłem obojętnie.
Mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Filipa. Przyglądał mi się uważnie, jakby wyczuwał moją niechęć do Wiktora. Zapewne zastanawiał się, skąd się ona wzięła. Nie wiem. Sam nie potrafiłem znaleźć na to odpowiedzi.
- Lecę, trzymajcie się.
Wyszedłem na korytarz. Po kilku krokach przystanąłem i oparłem się o ścianę. Wziąłem kilka głębszych wdechów, a szpitalny zapach nieprzyjemnie drażnił gardło. Zrobiło mi się niedobrze, więc pognałem co sił na zewnątrz. Dopiero tam, przed budynkiem, odetchnąłem z ulgą.
Pora się skupić. Czeka mnie jeszcze jedna ważna sprawa do załatwienia...
Zmierzchało, kiedy dotarłem do osiedli domków jednorodzinnych pod Krakowem. Podróż autobusem trochę trwała, zwłaszcza o tej porze, kiedy większość ludzi wraca z pracy, ulice są zakorkowane, a przebicie się przez sznur samochodów jest udręką niejednego kierowcy. Pewnym krokiem wszedłem na teren prywatnej posesji i podszedłem do drzwi od garażu. Rozejrzałem się ostrożnie. Ciemność była moim sprzymierzeńcem. Czułem, jak mi kibicuje, jak współpracuje ze mną, stwarzając odpowiednią aurę. Ominąłem je jednak i wszedłem do domu głównym wejściem, odłączając szybko alarm. Przemierzyłem korytarz i wszedłem do ciemnego garażu. Włącznikiem po prawej stronie rozświetliłem pomieszczenie. Mój wzrok padł na samochód, tak dobrze znanej mi marki, w którym spędziłem sporo miłych chwil. Samochód należał do Michała. W tym momencie jednak nie czułem żadnych sentymentów. Jedynie odrazę.
Wcisnąłem przycisk na kluczykach od samochodu, odłączając alarm. Zapiszczał charakterystycznie. Podszedłem do tylnych drzwi. Przez zasuniętą szybę dostrzegłem duży lniany worek, w którym spoczywało ciało Michała...

B l o g i   g e j ó w