poniedziałek, 3 czerwca 2013

Epizod 14.

Lunęło rzęsistym deszczem, kiedy wyskoczyłem z pięćdziesiątki na pętli. Niebo na horyzoncie przecięła błyskawica. Na sekundę zrobiło się jasno, niczym w dzień. Zamarłem spanikowany. Zacisnąłem mocno powieki i skuliłem się w sobie. Wiem, idiotyczne. Ale przestraszyłem się. Chwilę potem rozległ się grzmot, który z hukiem przetoczył się nad moją głową. Pognałem co sił za innymi, którzy wysiedli z tramwaju, by schronić się pod dachem. Nie miałem parasola, więc musiałem przeczekać ulewę. Kto by przypuszczał, że będzie taka ulewa.
Wcisnąłem się między rozgadaną grupkę posuniętych w wieku pań, terkoczących o klientach. Zaledwie spojrzałem i już wiedziałem, że pracują w spożywczaku w jednej z krakowskich galerii. Osunąłem się na ścianę i odetchnąłem z ulgą. Znowu błysnęło. Zacisnąłem mocno powieki. Zadrżałem na ciele, obawiając się najgorszego. Niby lubiłem burzę, ale... Trzasnęło niedaleko. Podskoczyłem z przerażenia. Z gardła wydobył się zaledwie słaby jęk. Nie na tyle jednak słaby, żeby nie dało się go usłyszeć. Stojący nieopodal mężczyzna przechylił się w moją stronę.
- Boisz się burzy - stwierdził z kpiącym uśmiechem.
- Skąd! - obruszyłem się. Jeszcze by tego brakowało, żeby jakiś obcy cieć nazwał mnie tchórzem. Przecież nie boję się burzy... Jak jestem w swoim mieszkaniu, zawinięty w koc. Ale to szczegół.
- To nic strasznego, jeśli ktoś się boi - kontynuował.
- Ale ja się nie boję! - wycedziłem przez zęby. Czy on mnie traktuje, jak bojaźliwego dzieciaka? - To tylko...
Ciemnogranatowe niebo rozświetliła ogromna błyskawica. Na moment oślepłem. I zamarłem. Huknęło bliżej niż przedtem. Odruchowo zakryłem twarz rękami. Nie wiem czemu to zrobiłem. Kiedy grzmot rozniósł się echem nad miastem, słyszałem wyraźniejszy odgłos deszczu. Ulewa z każdą chwilą się nasilała. O jacież pierdzielę! Przecież nie mogę tutaj kwitnąć.
Mężczyzna ponownie spojrzał na mnie. Ten jego kpiący uśmieszek nie znikał mu z twarzy.
- Teraz mnie przekonałeś, że rzeczywiście się nie boisz burzy z piorunami - rzekł spokojnie.
Wyciągnąłem szybko komórkę i w liście kontaktów zacząłem szukać numer taksówki. Nie będę tutaj stał i czekał, aż burza złagodnieje.
- Co robisz? - zapytał, marszcząc czoło.
Kurwa, pomyślałem poirytowany, jeszcze ten koleś się napatoczył i nie daje mi spokoju. A gówno!, przebiegło mi przez myśl. Aż miałem ochotę mu tu wykrzyczeć w twarz.
- Wzywam taksówkę. Nie będę tu sterczał.
Jest. Nareszcie. Potwierdziłem połączenie i przyłożyłem smartfona do ucha.
- A gdzie mieszkasz?
- Niedaleko stąd.
Po co ja się wdaję z nim w dyskusję?
- Nie dzwoń. Za moment podjedzie mój kolega. Podrzucimy cię pod blok.
Popatrzyłem na niego z niedowierzaniem. W prawym uchu wciąż słyszałem dźwięk połączenia z dyspozytornią.
- Jeszcze będziesz przepłacał. Zresztą nie wiem, czy wiesz, ale na krótkie odcinki, to taksiarzom nie opłaca się jechać. Podwieziemy cię. O już jest! - wskazał ręką na podjeżdżającego seata. - Chodź.
W telefonie wciąż słyszałem sygnał. Błysnęło.
- Ożesz kurwa - wyrwało mi się.
Potężny grzmot przetoczył się po niebie. Normalnie, jakby aniołki tam w górze urządzili sobie turniej zbijania kręgli.
- Chodź - ponaglił mężczyzna.
Ten ostatni grzmot zadecydował o wszystkim. Schowałem komórkę. Pobiegłem za obcym facetem do samochodu jego kolegi. Wytłumaczył mu, że podwiozą mnie pod blok, bo boję się błyskawic i grzmotów. Chciałem coś powiedzieć, ale machnąłem ręką. Poinstruowałem kierowcę, w którą stronę ma jechać. Parę minut później dziękowałem im za podwózkę.
- Do następnego razu - odparł mężczyzna, z którym stałem na pętli.
Dostrzegłem, jak kolega marszczy czoło niezadowolony. Szturchnął łokciem chłopaka, ale już nie słyszałem ich rozmowy. Wyglądało to co najmniej dziwnie, ale jednak znajomo. Puściłem się biegiem do klatki, gdzie czekało mnie ciepłe schronienie. Jeszcze musiałem pilnie załatwić jedną sprawę, która nie dawała mi spokoju.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz