środa, 18 grudnia 2013

Epizod 97. Rozterki Bartka /11/.

Zakopane.
Dworzec autobusowy tonął w świetle lamp ulicznych. Drobne, kolorowe światełka choinkowe zaledwie zdobiły płytę postojową. Skąpo przystrojone, przemknęło mi przez myśl. Nie to co Kraków. Tam galeria przystrojona, zalana bogactwem sztucznych choinek, kolorowych bombek, cudeniek, świecidełek przeróżnej maści, obsypana wielkimi girlandami. A tutaj... ubogo. Może chociaż Krupówki lepiej wyglądają nocą. W końcu to zimowa stolica Polski; tak się mawia.
- Siet! - wykrzyknąłem ze skwaszoną miną. Jedną nogą stałem zanurzony po kostkę w roztopionej brei śniegowej. - Nie no, masakra.
- Co się stało?
Michał przytachał ze sobą dwie małe walizki, które po wielu trudach i przepychankach z podróżnymi z Krakowa wydobył z bagażnika.
- Mam mokro w bucie. Wpadłem do wody.
- Spokojnie, weźmiemy taksówkę i dojedziemy do pensjonatu - Michał pogłaskał mnie po ramieniu z uśmiechem. - Wytrzymasz, kochanie.
Ciągnąc za sobą bagaż wyszliśmy na teren postojowy. Gwar dworcowy, jakby ucichł, ale miasto wciąż tętniło życiem. Nie ma się co dziwić, było dopiero parę minut przed dziewiętnastą. Wyszedłem wcześniej z pracy, by spakować ostatnie najpilniejsze rzeczy, które miały być mi potrzebne na weekend poza miastem, kosmetyki, ciepłe ubranie. Do ostatniej chwili nie wiedziałem, dokąd jedziemy, a Michał uparcie trzymał się zdania, że to niespodzianka, a niespodzianek się nie zdradza. Dowiedziałem się na dworcu, kiedy wsiadaliśmy w autobus. Muszę przyznać, że jego pomysł wprawił mnie w zaskoczenie. W życiu nie pomyślałbym, że akurat tam się udamy na weekend. Powiedział wówczas, że Zakopane jeszcze w śniegu, dlatego nalegał, żebym wziął cieplejsze ciuchy. Całe szczęście, że go posłuchałem.
- Nieźle zaczyna się weekend - mamrotałem, wsiadając do taksówki. - Od razu wpadłem w kałużę.
- Masz buty na zmianę? - Michał usadowił się obok.
- Nie, mam tylko te - wskazałem na te, które miałem na sobie. Nie były to trekingi, ale skąd mogłem wiedzieć, że wyląduję w Zakopcu?
- Przesuszysz je na kaloryferze i na jutro będą suche.
Michał podał kierowcy adres pensjonatu, w którym zarezerwował nocleg, więc już po chwili samochód jechał ulicami miasta. No i teraz musiałem rzeczywiście przyznać, że zakopiańczycy przyłożyli się do świątecznego wystroju. Ciekawe jeszcze, jak przystroili słynne Krupówki.
- Pójdziemy na Krupówki dzisiaj? - zapytałem z ciekawości.
- Z twoim mokrym butem? - zakpił z uśmiechem. Zmrużyłem oczy, więc odparł po chwili: - Okej, zobaczymy co da się zrobić.
Ile trwała podróż do pensjonatu? Nie wiem. Przez moment wydawało mi się, że trochę się dłuży, ale w gruncie rzeczy okazało się, że wcale tak daleko nie pojechaliśmy. Driver, zapewne licencjonowany, bąknął tym swoim góralskim zaśpiewem, że "hawok w cimności drzymie rycerz", czy jakoś tak to leciało. Szczerze nie tam nie widziałem, ale uwierzyłem na słowo.
Pensjonat. To nic innego, jak tylko oświetlona chałupa, cała z drewna, ozdobiona góralskimi motywami. Jakieś wyryte wzorki kwiatuszków, drzewek i czegoś tam jeszcze, a czego w tych warunkach dojrzeć nie potrafiłem. Do tego mrugały kolorowe światełka, zwisające spod strzechy i oplatające drewniane filary, które podtrzymywały dach tarasu.
- Podoba ci się? - Michał z nieznikającym uśmiechem wpatrywał się drewniany dom.
Wzruszyłem ramionami. Dom, jak dom, tyle że cały z bali. Cóż, taka już góralska tradycja.
- Może być. Mam nadzieję, że nie zmarznę.
- Z pozoru takie domy wydają się mieć wiele defektów, ale w rzeczywistości dają ciepło. Sam się przekonasz.
- A skąd ty taki pewny jesteś?
Weszliśmy do środka. Gorące powietrze, które zalegało w przedsionku wprost powalało z nóg. Od razu uwierzyłem słowom Michała.
- Okej, nie musisz już nic mówić - dodałem szybko.
W pensjonacie było dosyć gwarno. Po lewej stronie od drzwi wejściowych mieścił się dość obszerny salon z wielkim kamiennym kominkiem, z którego buchał żywy ogień. Kilka krzeseł, stolików, dwie duże kanapy, a pod sufitem zamontowany trzydziestodwucalowy telewizor. Akurat leciały jakieś informacje z kraju. Pokazywali stolicę, pięknie przystrojoną na święta. Rzuciłem jeszcze okiem na mieszkańców pensjonatu. Głównie byli to młodzi ludzie, pary, może świeże małżeństwa, na szczęście bez dzieciaków.
Z drugiej strony ulokowana została jeszcze większa jadalnia. Drewniane stoły, krzesła, też utrzymane w góralskiej tonacji, zajęte zostały przez grupę młodzieży, prawdopodobnie studentów, miłośników wycieczek górskich. Tutaj również znajdował się kominek, w którym płonął ogień. W głębi znajdowała się kuchnia, a bliżej wejścia drewniany kontuar, za którym stał chłopak, zwrócony tyłem do wejścia, z telefonem przy uchu; zapewne pracownik tak zwanej recepcji. Przypuszczałem, że u niego dokonuje się formalności związanych z zakwaterowaniem.
- Ile tu jest pokoi?
- Nie wiem - odparł Michał, wchodząc do jadalni. - Zapewne kilka, w porywach do kilkunastu, plus pokoje właściciela. Dzień dobry - zwrócił się do recepcjonisty.
Mężczyzna odwrócił się szybko w naszą stronę. Wystarczyło jedno spojrzenie. Tylko mignięcie, a ja już miałem wrażenie, jakbym zamienił się w słup soli. Ale dosłownie na chwilę. Potem poczułem, jak nogi uginają się pod ciężarem korpusu. Drżały, grożąc że nie utrzymają w pionie ciała, że lada moment po prostu kości gruchną w drobne kawałeczki. Nie spodziewałem się go tutaj zobaczyć. Kogo, jak kogo, ale nie jego! On tutaj? Właśnie tutaj?
Filip Niedziałkowski. Trzydziestoletni brunet. Stał za ladą i wodził błędnym wzrokiem ode mnie na Michała i od Michała do mnie. Też był zaskoczony. Nie wiem tylko czym bardziej. Moją osobą? Czy może prędzej mną i moim towarzyszem? Raczej nie spodziewał się zobaczyć mnie tutaj, a już nas razem w szczególności. Serce zabiło mocniej, ze strachu, z obawy i sam nie wiem z czego jeszcze. Ostatnio widziałem go w lipcu w Warszawie, kiedy zniknął nagle z Robertem, prezesem Robertem, a ja jak głupi stałem pod biurowcem i wyczekiwałem jego powrotu. Nie wrócił na noc, nie odpowiadał na telefony. Olał i mnie, i swojego warszawskiego przyjaciela, Arka.
To przez to tamto wydarzenie na naszą znajomość padł cień. Odsunęliśmy się od siebie, choć muszę przyznać, że Filip starał się ze mną skontaktować. Ale ja nie chciałem. Bo po co? Tak się nie robi. Człowiek się zamartwia cały dzień, a ten w najlepsze się zabawia w łóżku ze swoim prezesem.
W końcu jego błędne spojrzenie spoczęło na mnie. I to tak ciężko, i z takim wyrzutem, że miałem wrażenie, iż nie udźwignę tego spojrzenia. Tak, tak, widziałem w jego oczach te olbrzymie pytajniki, które atakowały mnie z każdej strony: co robię w towarzystwie Michała? Ale już wkrótce miał się dowiedzieć.
- Dzień dobry! - powtórzył Michał.
Z twarzy mojego faceta nie znikał uśmiech. Michał nic nie wiedział. Nie znał Filipa. No może widział go przelotem w toalecie w Galerii Krakowskiej jakiś czas temu. Ale to było dawno temu - kilka miesięcy temu, ściślej rzecz ujmując, kiedy Karol i Michał byli jeszcze razem. Podobno wtedy, czyli za starych dobrych czasów, kiedy nasza trójca trzymała się razem, Filip nakrył ich w kiblu. Ale przecież to było tak szybko, że raczej Michał nie mógł go zapamiętać. Za to Filip widział Michała i na zdjęciach, i w Warszawie, z jakąś dupą przy boku. A dziś widzi przy nim mnie.
Boże, pomyślałem rozgoryczony, a jeśli mój związek z Michałem to jakaś pomyłka? Przecież to chore! To widać. Każdy głupiec wytknie mi to palcem. Michał miał przy sobie tyle facetów, że to przechodzi ludzkie pojęcie. Był Karol, był warszawiak, teraz jestem ja. A to tylko okres zaledwie sześciu miesięcy. Po wakacjach mógł się z kimś innym gzić po krakowskich klubach. Że nie wspomnę o pozostałych sześciu miesiącach. Boże, w co ja się wpakowałem! A jeśli mam HIV? Przecież się dymaliśmy! I to bez zabezpieczenia. O fuck! Jaki ja popieprzony jestem! I dlatego akurat teraz o tym myślę, co?
Spojrzałem na Filipa. To jego wina. To on tak działał. Patrzył na mnie z takim wyrzutem, z taką żałością, że w pewnym momencie poczułem się strasznie niepewnie. Muszę stąd wyjść. Tu jest za gorąco! Ale dokąd mam iść? Przecież to Zakopane. Nawet nie znam miasta. A mnie przyjdzie tu spędzić całe dwa dni.
- Oddzwonię - wybełkotał do słuchawki Filip. Wreszcie coś powiedział. - Cześć! - zwrócił się do mnie.
A ja nawet nie potrafiłem nic powiedzieć. Zaschło mi w ustach. Skinąłem więc tylko głową, w momencie kiedy Michał ze zmarszczonym czołem luknął w moją stronę.
- Znacie się? - zapytał podejrzliwie.
- Tak - potwierdziłem krótko. Nie chciałem kłamać, a i tak nie było sensu udawać. Później mu wszystko wytłumaczę, kiedy zostaniemy sami.
- Czym mogę służyć? - Filip przeniósł wzrok na Michała. Tym razem jego spiorunował spojrzeniem. Oj, biedny Michał.
- Mamy zarezerwowany pokój - odparł spokojnie.
On jako jedyny chyba nie domyślał się, o co tutaj chodzi. Biedny Michał.
Filip zaszeleścił kartkami zeszytu, w którym prowadzone były rezerwacje.
- Na jakie nazwisko? - zapytał po chwili.
- Boldko. Przez "de".
- Tak, już mam. Poproszę dowód.
Michał wyciągnął z portfela plastikowy dokument i wręczył go Filipowi. Ja pierdzielę, pomyślałem z roztargnieniem, ale będzie porażka z tego weekendu. Patrzyłem zza pleców Michała, jak Filip wpisuje jego dane do książki. Po chwili oddał dowód, wycenił nasz pobyt, a my uiściliśmy zapłatę.
- Tu jest klucz do pokoju. - Filip położył na ladzie. - Życzę miłego pobytu.
- Dziękujemy - odparł z uśmiechem Michał.
Czułem na sobie ciężar spojrzenia Filipa. Odprowadził nas wzrokiem, aż zniknęliśmy w holu. Przez ten czas szedłem ze spuszczoną głową. Wiedziałem, co mnie czeka w pokoju - rozmowa wyjaśniająca, skąd znam tego recepcjonistę. I co powiem? Może uda mi się odrobinę przemilczeć i nie wypaplać się za bardzo. Ale wcześniej czy później i tak dowie się całej prawdy.
Drzwi od naszego weekendowego pokoju zatrzasnęły się za Michałem. Walizki stanęły pod ścianą. Podszedłem do okna i wyjrzałem przez zasunięte firanki. Zakopane tonęło w morzu świateł, a w oddali, tak jak wspominał zakopiański driver taksówki, majaczyły góry. Usiadłem na brzegu łóżku, zrzucając ciepłą, puchową kurtkę i wyplątując się z wełnianego szala.
- Skąd wy się znacie?
Wreszcie padło to pytanie, które wisiało nade mną. Gruchnęło o ziemię z takim impetem, że zadrżałem. Nie, Michał nie był jakiś wścibski. Po prostu tylko zapytał z czystej ciekawości.
- Z Krakowa - odparłem, nie patrząc Michałowi w oczy.
- Z Krakowa - powtórzył niczym echo. - Co w takim razie robi w Zakopanem?
Wzruszyłem ramionami.
- Od paru miesięcy nie miałem z nim kontaktu. Nie wiem co się z nim do tej pory działo. Teraz już wiem, że zaszył się tutaj.
- To ktoś tobie bliski? - Z ust Michała padło kolejne pytanie.
- Kolega.
- Nie patrzył na ciebie, jak na kolegę. Widziałem to spojrzenie. Pełne niezrozumienia, szoku, zdziwienia, zaskoczenia, może nawet i strachu o ciebie.
- Pewnie się o mnie martwił - wzruszyłem ramionami - po prostu...
Już męczyła mnie ta rozmowa. Chciałem już ją zakończyć. Spojrzałem na Michała. Stał przy drzwiach i podejrzanie spoglądał w moją stronę. Przypatrywał się mojej twarzy, starając się wyczytać z niej jakiś znak. Chyba do końca mi nie wierzył.
- Nie ukrywasz nic przede mną? - zapytał.
Ile mogę mu powiedzieć, a ile mogę przemilczeć?
- Nie - odparłem. - Był tylko kolegą.
- Był? - Michał złapał mnie za słówko. - Co to znaczy był?
- No że teraz - zacząłem wolno - nie mamy kontaktu. Filip przepadł bez wieści.
Po części to była prawda, po części jednak kłamstwo.
- Dobra, już cię nie męczę. - Usiadł obok i chwycił za rękę. Była ciepła. Uścisnął mocno. - Jak będziesz chciał mi coś jeszcze powiedzieć, po prostu mów. A teraz odświeżmy się i chodźmy coś zjeść. Idziemy na miasto, czy tutaj na dole?
Spojrzałem Michałowi w oczy. Widziałem w nich... Właściwie nie wiem co widziałem. Najpierw wydawało mi się, że dostrzegam w nich żal, potem troskę i na końcu pustkę. Taki bigos się porobił. I to przeze mnie. Poczułem się winny.
- Chodźmy na miasto - zdecydowałem. - Tak będzie lepiej. Przez ten czas, kiedy będziemy się kąpać, but podeschnie i możemy iść.
Ucałowałem go mocno w usta. Odwzajemnił, a to znaczyło, że nie jest aż tak bardzo zły na mnie.
Ponad godzinę później, kiedy wychodziliśmy z pensjonatu, widziałem spojrzenie Filipa. Paliło, cholernie paliło i przypierało do muru.
Dwa dni. Całe dwa dni w Zakopanem. W pensjonacie, w którym jest Filip. Jeśli uda mi się uniknąć z nim rozmowy, to będzie podhalański cud. A jeśli nie... Nawet nie chciałem myśleć, jak może skończyć się spotkanie oko w oko z Filipem.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz