środa, 25 czerwca 2014

Epizod 126.

Dobrnąłem.
Ledwo, bo ledwo, z wywieszonym jęzorem, głośno sapiąc, ale oto był kres mojej wędrówki.
Wdrapałem się na szczyt Rysów, przełamując własny strach i lęk wysokości. Samotny marsz okazał się sukcesem. Wyrzeczenie, palący ból mięśni w nogach, płacz na końcu nosa.
Ale zrobiłem to.
Dokonałem rzeczy, o której myślałem, że jest dla mnie niewykonalna.
Dla ciebie, Wiktor.
W trakcie podejścia ciążyło mi jego zdjęcie, wciśnięte do plecaka. Ostatnie, które mu zrobiłem tamtego dnia, gdy wyszedł w góry ze znajomymi i już nie wrócił do schroniska. Pamiętam nasz namiętny pocałunek. Obiecał, że wróci. Żebym go wyczekiwał. Czekałem. Nie pojawił się. Widziałem przelatujący helikopter. Coś mnie wtedy tknęło. Zimny dreszcz przeszył ciało, gdy maszyna zasuwała po niebie. Przerażony, że coś się stało, patrzyłem za nią, nim zniknęła z oczu. Szybko jednak wybiłem sobie z głowy te bzdurne myśli. Niepotrzebne, które zaprzątały mój umysł. Moja wybujała wyobraźnia znów płatała mi figla. Skupiłem się na innych, na odpoczynku pośród górskiej przyrody.
Warunki pogodowe były wówczas takie sobie. Ryzyko istniało, ale Wiktor przecież miał już wprawę w zdobywaniu szczytów w różnych warunkach. Tym razem jednak się nie udało.
Usiadłem zmęczony na kamieniu. Wyciągnąłem z plecaka to zdjęcie, które od tamtego dnia nosiłem przy sobie. Spoglądałem na nie i podziwiałem ujęcie. Wiktora zapatrzonego w komórkę, odczytującego ode mnie esemesa, którego mu podesłałem. Przed wyruszeniem w trasę śmiał się jeszcze, że zapycham mu skrzynkę takimi wiadomościami, jakbym nie mógł mu powiedzieć prosto w oczy, że go kocham.


Zdobyć Rysy. Dla Wiktora. Taki był mój cel.
Przymierzałem się do tego zadania, spędzając całe dnie w górach, snując się szlakami. W końcu zacisnąłem zęby, powiedziałem sobie, że dam radę, że zdobędę Rysy i...
Oto jestem.
Wspinałem się, mając przed oczami Wiktora. I wówczas poczułem ciężar w plecaku, prawie tuż pod szczytem, poczułem ciężar zdjęcia. Myślałem, że nie dam rady. Nawet chciałem się poddać. Zawrócić. Byłem gotów to zrobić. Może to magia, może jakaś dziwna energia, ale w powietrzu poczułem zapach jego skóry. Tak, jak zazwyczaj pachniał, gdy podchodził do mnie, obejmował i całował za uchem, przyprawiając o dreszcze.
Spędziliśmy ze sobą najwspanialsze miesiące mojego życia. Cieszyłem się tym szczęściem, jego bliskością, obecnością, jego głosem. Żyłem.
Czy zjawił się w tym niewinnym podmuchu wiatru? Zaczepnym, zachęcającym, podnoszącym na duchu i pchającym w górę, do celu. Więc ze łzami w oczach, zasmarkany, parłem dalej.
Podziwiałem zapierający dech w piersiach widok. Postrzępione szczyty, nagie skały, wcinające się w płonące od słońca niebo, które powoli zniżało się do horyzontu. Byłem na wysokości prawie dwóch i pół tysiąca metrów. Samotnie. Bez nikogo bliskiego, czy znajomego. Ale miałem wrażenie, że ktoś obok mnie przysiadł. Westchnął cicho, ułożył głowę na ramieniu.
Spojrzałem na zdjęcie z Wiktorem.
Dotknąłem jego twarzy.
Z oczu spłynęły łzy.
Głęboki wdech. Z ust popłynęły słowa.


“Nie stój nad mym grobem i nie szlochaj.”
“Nie ma mnie tam - nie śpię...”
“Jestem tysiącem podmuchów wiatru.” 
“Jestem diamentowym skrzeniem się śniegu.”
“Jestem światłem słońca na dojrzałym zbożu.”
“Jestem delikatnym jesiennym deszczem...”
“Nie stój nad mym grobem i nie płacz.”
“Nie ma mnie tam - nie umarłem...”


Po dłuższej chwili milczenia, kiedy zmagałem się z napływającym żalem i ogarniającym smutkiem dodałem cicho, bardziej do siebie, a może też po trochu do niezmaterializowanej postaci, która była obok:
- Kocham cię, Wiktor...
W szumie wiatru, który przetoczył się przez szczyt, usłyszałem jakby w odpowiedzi:
- Kocham cię, Filip...


B l o g i   g e j ó w

Epizod 125. Odcinek specjalny.

KONRAD
Pięć miesięcy później...
Początek lipca.
Ręka zastygła w powietrzu, nad filiżanką czarnej mocnej kawy, którą postawiła przed paroma minutami brunetka o prawie czarnych oczach z urzekającym uśmiechem. Gdybym był facetem, normalnym facetem, a nie pedałem, jak zazwyczaj bywamy nazywani, pewnie byłbym nią zauroczony i chciałbym ją zdobyć. Na moje nieszczęście, a może i szczęście - to zależy, jak na to spojrzeć - wolałem podziwiać męskie i dobrze zbudowane sylwetki.
- Zaskoczył mnie twój telefon.
Łyżeczka miarowo uderzała o porcelanową filiżankę, kiedy Eliza nerwowo mieszała swoją latte. Już w pierwszej chwili, gdy stanęła przede mną, dostrzegłem jej zdenerwowanie. Tak, tak. Wiedziałem, że zaskoczyłem ją prośbą o spotkanie.
- Unikasz mnie.
Mój głos przeciął powietrze, niczym ostrze brzytwy. Eliza wykonała głęboki wdech. By uniknąć kontrolującego ją spojrzenia, chwyciła mocno filiżankę. Obawiałem się, że za chwilę krucha porcelana rozpadnie się na kawałki, a jej zawartość rozleje się na letnią sukienkę kobiety. Pociągnęła kilka łyków, uciekając wzrokiem na zatłoczone Krupówki.
- Wydaje ci się - bąknęła pod nosem niewyraźnie.
- Czyżby? - zapytałem zaskoczony. - Kiedyś byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Kumplowaliśmy się. Potem nagle zaczęłaś mnie unikać. Wiesz od którego momentu? I nie zaprzeczaj, że jest inaczej.
Popatrzyła na mnie znad brzegu filiżanki. Odstawiła ją na bok.
- Okej, to prawda, unikam cię - potwierdziła spokojnym i opanowanym głosem. - Ale powód raczej jest ci znany.
- Domyślam się, że chodzi o Wiktora i Filipa. Wiesz - upiłem łyk pobudzającego napoju - zauważyłem dziwną zbieżność. Kiedy ja i Wiktor byliśmy razem, rozmawiałaś ze mną, nie unikałaś mnie. Gdy się rozstaliśmy, a moje miejsce zajął Filip, ja odszedłem w cień, a Filipa zaczęłaś faworyzować.
- Zauważ, że to Wiktor jest moim przyjacielem.
- Zauważ, moja droga, że Wiktor był twoim przyjacielem. Już nim nie jest.
Choć wypowiadane słowa brzmiały bardzo okrutnie i na pewno ją w tym momencie mocno zabolały, również ja odczułem ukłucie w związku ze stratą Wiktora. Ale taka była prawda. Bolesna, ale prawda i trzeba było zmierzyć się z nią, a nie unikać konfrontacji.
- Wiktor zawsze będzie moim przyjacielem - odparowała Eliza.
- Okej! - Podniosłem ręce w geście kapitulacji. Nie chciałem już ją męczyć. - Nie po to chciałem się z tobą spotkać, żeby się kłócić. Powiedz mi, gdzie on jest?
Utkwiła we mnie mroźne spojrzenie.
- Po co ci to wiedzieć? - zapytała. - On nie chce z tobą rozmawiać.
- Nie ty o tym będziesz decydować. Gdzie on jest? - zapytałem stanowczo.
- Nawet gdybym wiedziała, zatrzymałabym to dla siebie.
- Aż taka jesteś lojalna?
- Jest moim przyjacielem.
- No tak - opadłem na krzesło - całkowicie o tym zapomniałem. Wybacz. - Postanowiłem inaczej podejść Elizę. Może tym razem się uda. - Domyślam się, że go nie ma w Zakopanem. Nie po tych plotkach, które krążą po mieście. Uciekł, prawda?
Eliza milczała. Nieobecnym wzrokiem wpatrywała się w porcelanową filiżankę. Obawiała się czegoś, może sekretu, który spoczywał na jej barkach. W każdym razie musiałem ją jeszcze raz podejść. Powinno się udać. Jeśli się przełamie, zrzuci ten ciężar i nie będzie sama.
- Eliza, wiem, że jest ci z tym ciężko. Naprawdę to rozumiem, ale daj sobie pomóc. Nie wierzę, że nie słyszysz, co ludzie mówią na mieście. Zakopane tym żyje. Huczy od plotek, że jeden z nich okazał się pedałem. - Wypowiadając ostatnie słowa zniżyłem głos prawie do szeptu. - Wiesz, jakie to upokarzające dla górali. Nie są tolerancyjni i dobrze o tym wiesz. Dlatego, jeśli jest nas więcej, żyjemy w ukryciu. Nie chcemy być zlinczowani. Powiedz mi, gdzie on jest?
- Chcesz go ocalić przed gniewem górali? - zakpiła. - Kondzio, odkąd cię znam, zawsze pierwszy chowałeś głowę w piasek, a z tarapatów ratował cię Wiktor. Nie wierzę, że ten... - zawiesiła na moment głos. Przełknęła szybko ślinę i mówiła dalej: - Że to wydarzenie cię zmieniło. Czego chcesz od niego?
- Chcę z nim porozmawiać.
Czułem, że jeszcze chwila i nerwowo nie wytrzymam. Już podniosłem głos.
- To był wypadek. - Eliza nie mogła powstrzymać napływających łez. - Dobrze wiesz, że to był wypadek. To nie była niczyja wina. Ani Filipa, ani Wiktora. Wypadek. Zwykły wypadek. Ludzie giną w górach. On był w szoku. Do tej pory nie może się z tym pogodzić. Nie może uwierzyć, że odszedł. To był wypadek - powtórzyła. -  Podobno stanął niefortunnie na oblodzonej skale, poślizgnął się i...
- Eliza, wiem co się wydarzyło. Czytałem gazety.
- Więc nie szukaj go - rzekła błagalnym głosem, ze łzami w oczach. - Pozwól mu odzyskać wiarę w siebie. Pozwól mu zacząć żyć na nowo. Musi się pozbierać. Nawet nie wyobrażasz sobie, jaka to dla niego strata.
- Muszę z nim porozmawiać, rozumiesz? - Nachyliłem się w kierunku Elizy. - Jest mi to winien. Muszę go odnaleźć. Pomóż mi. Wiem, że wiesz, gdzie przebywa. Proszę cię, Eliza.
Dziewczyna spoglądała na mnie przez moment w ciszy. Potem zaprzeczyła ruchem głowy.
- Nie mogę.
- Eliza - błagałem usilnie. - To dla mnie ważne.
Wstała, nie dopijając swojej latte. Przycisnęła dłonie do ust, powstrzymując się przed naporem żalu, którego efektem były spływające po policzkach łzy. Przypuszczałem, że ta rozmowa, to spotkanie będzie dla nie trudne, ale musiałem zaryzykować. Musiałem poznać prawdę, a tylko Eliza mogła mnie naprowadzić, lecz niestety nie chciała współpracować.
- Wiesz, co ludzie w Zakopanem o nich rozpowiadają? - Ostatnia deska ratunku. Może tym razem? - Jeśli tak bardzo lubiłaś i ceniłaś Wiktora i Filipa, pomóż mi się z nim spotkać. Chociaż mnie naprowadź na niego. Gdzie teraz przebywa? - Złożyłem ręce w błagalnym geście. - Czemu jesteś taka nieczuła?
- Konrad, on jest w żałobie - jęknęła Eliza. - Daj mu ją przeżyć w spokoju.
- W tym wypadku każdy z nas stracił cząstkę siebie. Każdy z nas nosi żałobę.
- Więc przeżywaj ją, a nie mąć. Proszę cię, Konrad. Jesteś ostatnią osobą, którą chciałby teraz widzieć.
Eliza zniknęła w tłumie, zostawiając mnie samego. Nic nie wskórałem tą rozmową. Myślałem, że uda mi się ją namówić do mówienia albo chociaż do zasygnalizowania miejsca pobytu. Ta jednak uparcie trwała przy swoim i nie zamierzała nikomu wygadać się ze skrywanej tajemnicy.
Wróciłem do mieszkania. Położyłem się na kanapie i obojętnym wzrokiem wpatrywałem się w sufit.
Wypadki w Tatrach się zdarzają. Prawie codziennie ktoś wychodzi w góry i już nie wraca. Ginie, spadając w przepaść i uderzając o wystające skały. Wieść o śmiertelnym wypadku, jednego z mieszkańców miasta położonego pod Giewontem, lotem błyskawicy rozniosła się po Zakopanem. Przekazywano ją sobie na ulicach, w sklepie, podczas spacerów. Huczało w całym mieście. Jednak śmierć mieszkańca szybko została przyćmiona przez inną wiadomość. Światło dzienne ujrzała informacja o homoseksualnych upodobaniach nieszczęśnika, który runął w przepaść. Z wielkiej sympatii i żalu zrodziła się nagle nienawiść i wściekłość. Padały obraźliwe wyzwiska, chamskie komentarze, na ścianach i murach pojawiały się hasła "Zakaz pedałowania", "Śmierć pedałom", "W naszym mieście nie tolerujemy pedałów" i wiele innych.
Czy byłem tchórzem? Tak przynajmniej określiła mnie Eliza. Kiedy byłem z Wiktorem wychodziliśmy razem na miasto, pokazywaliśmy się między ludźmi. Szliśmy obok siebie rozmawiając, śmiejąc się, żartując. Ale za każdym razem był to dla mnie stres. Nie czułem się swobodnie. Czujnie rozglądałem się na boki w obawie, że padną wyzwiska, jakieś gwizdy lub dojdzie do bójki. Nie rzucaliśmy się w oczy, żaden z nas nie ubierał się jakoś wyzywająco, w końcu mieszkańcy Zakopanego lubili nas, zaczepiali w przyjaznej rozmowie, a mimo to trzęsłem portkami przed spacerem, czy kolacją w karczmie. Nie lada wyczynem było towarzyskie spotkanie wigilijne z przyjaciółmi Elizy, na którym byli jej, jak i nasi znajomi. Co prawda wśród towarzystwa figurowaliśmy, jako kumple z dzieciństwa, nie jako para. Wiedziała o nas tylko Eliza, zaufana przyjaciółka Wiktora. A ile się wtedy stresu najadłem? Tylko Wiktor to wie, bo on wówczas faszerował mnie Kalmsem, tabletkami na uspokojenie, a ja łykałem od wczesnych godzin porannych. Boże, ile ja się tego wówczas nażarłem! Szedłem na imprezę niczym zombie. Okazało się, że Kalms pomógł. Zdziałał cuda.
Czy więc byłem tchórzem?
Tak. Eliza miała rację. Byłem tchórzem i jestem nim nadal.
Westchnąłem ciężko, zwlekając się z kanapy i wyszedłem na balkon. Wzrok przemknął po postrzępionym szczycie Giewontu. Góry już nie cieszyły, jak dawniej. Kiedyś, za czasów, gdy byłem jeszcze z Wiktorem, życie tutaj miało sens. Po rozstaniu widok stał się codziennością, a obecnie nawet nie wywoływał cienia uśmiechu, czy choćby odrobiny sentymentu. Nic a nic. I choć urodziłem się pod Tatrami, bo pochodzę z małej wsi pod Nowym Targiem, to powinienem je kochać. A jednak z czasem zacząłem czuć obojętność.
Tego wieczoru upiłem się butelką czerwonego wina. Wyżłopałem całą, bez skrupułów, bez zażenowania, bez poczucia wstydu, że zachowuję się, jak osiedlowy żul. Leżąc na kanapie, snułem wspomnieniową wizję tych kilku lat z Wiktorem. W tym filmie znalazło się dosłownie wszystko, od samego początku mojej znajomości z nim, poprzez spotkania, potajemne schadzki, bycie razem, wspólne zamieszkanie, codzienność, aż rozpad związku i ponowna próba jego ratowania, które jak wiadomo zakończyło się fiaskiem z winy tego buca, Filipa z Krakowa, który zjawił się i swoją osobą rozniósł w proch moje starania o odbudowę tej relacji.
Nie wiem, kiedy zasnąłem. Czy w momencie, kiedy zacząłem nienawidzić Filipa za to, że zabrał mi Wiktora? A może w chwili, kiedy to Wiktor w wigilię Bożego Narodzenia powiedział, że jest zakochany w innym i to z nim chce spędzić święta, a nie ze mną? Niezależnie od szalejących myśli, żal był i zarówno do Filipa, jak i do Wiktora. Z tym, że obecnie jednego z nich już nie ma wśród żywych.
W każdym razie obudziłem się, kiedy słońce było już na niebie. Spałem w ubraniu, na niewygodnej kanapie. Zwlokłem się szybko, zrzuciłem ciuchy, wziąłem orzeźwiający prysznic i wyszedłem z mieszkania w ciepły, letni poranek. Po drodze mijałem ludzi, którzy śpieszyli do pracy, ja zaś udałem się w inne, bardziej spokojniejsze miejsce. Musiałem porozmawiać. Potrzebowałem wylać z siebie ten żal, który kisił się we mnie od dłuższego czasu.
Przekraczając bramę cmentarza, miałem wrażenie, że zaraz wykrzyczę z siebie wszystko, co we mnie siedzi. Wreszcie to wyrzucę, pozbędę się balastu, który zalegał w sercu. I choć wiedziałem, że mogę uronić łzy, to musiałem tu przyjść. Do tej pory szedłem tylko popatrzeć na płytę. Tym razem miałem inny zamiar.
Wśród nagrobków odnalazłem ten właściwy marmurowy pomnik z wyżłobionymi w płycie literami jego imienia i nazwiska.
Wiktor Pokora.
- Nie powinno cię tu być. - Wyszeptałem po dłuższej chwili wpatrywania się w słowa. - To nie jest miejsce dla ciebie. Przecież jesteś młody, a mimo to - wziąłem głębszy wdech - postanowiłeś odejść. Tak po prostu. Nawet się nie pożegnałeś. Wiem, że ostatnio między nami były zakwasy, ale musisz zrozumieć, że miałem powód. Zostawiłeś mnie. Wybrałeś Filipa. Zraniłeś moje serce. Odtrąciłeś uczucie, którym cię darzyłem. Jak mogłem inaczej się zachować? Wiem, że to zazdrość robi z człowieka monstrum, ale nie umiałem się pogodzić z faktem, że moje miejsce zajął Filip. Swoim zachowaniem chciałem zwrócić twoją uwagę. Żebyś się o mnie martwił. Żeby ci choć odrobinę zaczęło na mnie zależeć, bo przecież te wspólne lata, które przeżyliśmy nie mogłeś wymazać, prawda? Wiesz - zaśmiałem się przez łzy, które spłynęły po policzku - liczyłem, że wam się nie uda. Że się szybko rozstaniecie. Co za ironia losu! Wiktor...
Głos uwiązł niespodziewanie w gardle. Przygotowywałem się do szczerego wyznania, ale właśnie w tym momencie, gdy już powiedziałem cały wstęp, struny głosowe odmówiły współpracy. Zebrałem się w sobie. Jeden głębszy wdech i... akcja.
- Wiktor! - zacząłem ponownie - muszę ci się do czegoś przyznać... To moja wina, że cię nie ma wśród nas. To ja się przyczyniłem do twojej śmierci. Ja jestem winien. To ja przyczyniłem się do tego wypadku. - Ścisnąłem mocniej palce. Oczy zaszły łzami, więc spuściłem głowę, by nie patrzeć na wyryte imię. - To ja. Zazdrość to podstępne uczucie. Jeśli nad nim nie zapanujesz, może doprowadzić do śmierci bliskiej osoby. I teraz ciebie nie ma. Przepraszam, Wiktor. Jest mi cholernie wstyd... Moje życzenie się spełniło. Chciałem, żeby tobie i Filipowi noga się powinęła. Żeby wasz związek okazał się porażką. Żebyście się rozstali. I stało się tak, jak sobie zażyczyłem. Tyle że... ciebie nie ma. Spadłeś ze skały. Runąłeś w przepaść. Wiktor - podniosłem wzrok - przepraszam. Wybacz mi...
Ukryłem twarz w dłoniach, głośno szlochając.


- Przepraszam - wyszeptałem ponownie.
Powstrzymywanie się przed naporem łez nie miało najmniejszego sensu. Próba i tak zakończyłaby się fiaskiem. I tak cudem udało mi się je kontrolować przez długi okres.
- To nie twoja wina, Kondziu.
Pociągnąłem nosem przerażony, że właśnie zostałem nakryty na ujawnieniu swoich uczuć. Wierzchem rękawa wytarłem oczy, policzki i spojrzałem za siebie. W odległości kilku metrów stała Eliza z wiązanką kwiatów.
- Gdyby nie ja, on by żył - rzekłem na swoje usprawiedliwienie.
- Nie zrobiłeś nic złego.
Eliza starała się mnie tłumaczyć, choć ja i tak dobrze wiedziałem, co zrobiłem.
- Moja. Gdybym nie życzył im źle, Wiktor wciąż byłby między nami.
- Darzyłeś go uczuciem, a w zazdrości, która się często rodzi, ludzie myślą głupio. Tylko myślałeś.
Uczuciem? Nawet nie potrafi nazwać tego uczucia. Kochałem go. Wciąż kocham, mimo że nie należy już ani do mnie, ani do Filipa. Nie było sensu się z nią wykłócać.
- Chcesz wiedzieć, gdzie jest Filip?
Nie odezwałem się. Nie drgnąłem. Spoglądałem na Elizę w niemym oczekiwaniu kontynuacji. Bałem się, że jeżeli cokolwiek powiem, ona znowu nabierze wody w usta. Więc czekałem.
- Przeżywa żałobę - rzekła po chwili. - Gdzie indziej może być, jak nie w pobliżu Wiktora. Jest tam. - Lekkim skinieniem głowy wskazała na piętrzące się w oddali szczyty. - W górach...
W górach, powtórzyłem w myślach.
Razem z Wiktorem.

B l o g i   g e j ó w

środa, 18 czerwca 2014

Epizod 124.

Wciąż przebywałem na terminalu.
Od kilku dobrych minut stałem w jednym miejscu. Wrosłem w ziemię, jakbym zapuścił korzenie. Bałem się, że jeśli zrobię niespodziewanie jakikolwiek krok, nogi ugną się w kolanach i padnę jak długi. Na ustach czułem gorący pocałunek, tak niewiarygodny, że aż niemożliwy. Szok, niedowierzanie, zdziwienie i strach - te uczucia mieszały się ze sobą. Co miałem zrobić? To, co przed momentem miało miejsce, było wprost szalone i nieprawdopodobne.
Boże!, pomyślałem przerażony. Bartek zaskoczył mnie namiętnym całusem. To jeszcze można byłoby przeboleć, gdyby chodziło tylko o zwykły pocałunek. Ale, do licha ciężkiego, ja ten pocałunek odwzajemniłem. Mało tego! Wpychałem swój język w jego gardło. Ja pierdolę! Co mnie napadło?
Zorientowałem się, że nadal trzymam palce na wargach, które jeszcze przed momentem rozchylały się pod naporem ust Bartka. Rozejrzałem się wokoło.
Z jednej strony czułem dyskomfort. Po pierwsze dlatego, że całowałem się z facetem - z Bartkiem - w miejscu publicznym, na terminalu lotniczym, tuż przed jego odprawą. Po drugie, tym pocałunkiem prawie zdradziłem Wiktora. Można to tak nazwać. Zdrada... Dżizas, jak to brzmi. Dopuściłem się czegoś, co wcześniej negowałem. Byłem wściekły na siebie. Ale z drugiej strony, jakaś mroczniejsza strona mnie, czuła podekscytowanie zaistniałą sytuacją.
Ruszyłem wolno w kierunku kawiarni. Zamówiłem mocną kawę i usiadłem przy wolnym stoliku pod oknem z widokiem na płytę, gdzie stało obecnie kilka podniebnych maszyn. Patrzyłem na nie z podziwem, ale bez większych emocji. Do tej pory wywoływały we mnie zachwyt. Nie dzisiaj. Nie tym razem. Sączyłem kawę, przenosząc ociężałe spojrzenie od Ryanaira, poprzez Lufthansę, by w końcu zatrzymać wzrok na Alitalii. I znów przeskakiwałem na Ryanaira. W oddali na pasie startowym wylądował właśnie kolejny boeing.
Siedziałem tak kilka godzin, patrząc na płytę. Obawiałem się, że mogę przegapić odlot samolotu, w którym będzie siedział Bartek. Powinienem już dawno opuścić lotnisko, jednak nie mogłem. Nie potrafiłem tak po prostu wstać, wyjść przed terminal, wsiąść w autobus i wrócić do Zakopanego, do Wiktora. I co miałbym mu niby powiedzieć? Że Bartek mnie pocałował? To jeszcze nic. W tym wszystkim, w tym całym zamieszaniu, w tym tłumie podróżnych, ja odwzajemniłem jego namiętny pocałunek. To miałem powiedzieć Wiktorowi? Jeśli chciałbym, żeby mnie znienawidził, to owszem, takich słów mogłem użyć. Ale... Zależy mi na nim. Nie chcę go stracić. Nie po tym wszystkim, co przeszliśmy. Przez kilka miesięcy szamotaliśmy się, by wreszcie wyjść na prostą, by w końcu być ze sobą i za nic nie mogłem tego spieprzyć.
Dostrzegłem go. Ciągnął za sobą bagaż podręczny. Nie odwracał się. Nie spojrzał na terminal. Wsiadł na pokład maszyny latającej. Widziałem, jak silniki zaczynają pracować. Maszyna wycofała się i wyjechała na pas startowy, by stamtąd wziąć rozpęd i wznieść się pod niebo.
Czy zobaczę jeszcze kiedyś Bartka?
Nie wiem. Nie mam pojęcia. Z jednej strony chciałbym go jeszcze spotkać, ale z drugiej... Po tym co dzisiaj zaszło. To, co zrobił, wskazuje na to, że poczuł coś do mnie i pod wpływem chwili dokonał odważnego czynu. Godne pochwały, ale... to przecież był Bartek, mój przyjaciel. Nie wiem czy za rok, w grudniu, na święta się spotkamy. Nie wiem, czy będę chciał.
Wstałem z miejsca i ruszyłem do wyjścia. Wsiadłem do podmiejskiego autobusu, którym dojechałem do dworca w Krakowie. Tam - nim przesiadłem się na transport do Zakopanego - poszwendałem się jeszcze po Galerii Krakowskiej. Jakoś nie miałem odwagi, by tak wcześnie wracać do Wiktora. Bałem się spotkania z nim. Chciałem uniknąć rozmowy, pytań o Bartka. Cholernie się bałem, że mogę nagle chlapnąć o zaistniałej na terminalu sytuacji. W ten sposób mogłem postawić krzyżyk na naszym kruchym związku, dopiero budowanym. Nie chciałem go stracić. Nie mogłem go stracić. Kiedy więc wreszcie nabrałem sił, wsiadłem w autobus do Zakopanego. Wracałem. Wracałem do mojego nowego domu. Do mojej ostoi. Do mojego Wiktora.
Niespodziewanie poczułem ukłucie żalu. Przez umysł przeleciała myśl, niczym błyskawica. Małe wspomnienie rodzinnego domu. Uśmiechu matki. Zatęskniłem za beztroskimi czasami. Odruchowo sięgnąłem po komórkę i z pamięci wystukałem numer telefonu stacjonarnego. Kciuk zawisł nad zieloną słuchawką, potwierdzającą przekazywanie połączenia. Padł na mnie strach. Co powiem, jeśli usłyszę po drugiej stronie mamę? Co odpowie? Mimo że powiedziała ponad miesiąc temu, że nie chce mnie widzieć, to jednak część mnie zapragnęła usłyszeć jej głos. Nacisnąłem. Jeden sygnał. Drugi. Trzeci...
- Słucham.
Ciepły głos mamy zabrzmiał w telefonie. Otworzyłem usta, by się przywitać, ale głos uwiązł w gardle. Po policzkach spłynęły dwie łzy.
- Halo! - mówiła już nieco zniecierpliwiona.
- Mamo... - odezwałem się wreszcie, łamiącym się głosem.
Po drugiej stronie nastała cisza.
- Mamo, to ja, Filip. - Chciałem powstrzymać łzy, ale nie potrafiłem. Płynęły teraz ciurkiem. - Twój syn. Mamo, odezwij się...
Nadal nic. Dopiero po chwili usłyszałem ciężkie westchnienie i głośnie pociągnięcie nosem. Z trudem starała się zapanować nad płaczem.
- Nie mam syna.
W telefonie rozległ się urywany sygnał.
- Mamo... - wyszeptałem.
Głowa opadła na fotel. Zamknąłem oczy. Właśnie dotarło do mnie, że nie mam domu. Straciłem go. Przez swoją odmienną orientację, zostałem wykluczony z rodziny. Rodzice tak po prostu wyrzucili mnie z domu. Zatrzasnęli za mną drzwi. Do dzisiaj wypierałem z głowy ten fakt. Tkwił gdzieś w zakamarkach mózgu, przemykał niepostrzeżenie, ale nigdy nie zatrzymał się na dłużej.
Aż do dzisiaj. Ta myśl uderzyła we mnie z ogromną mocą i nie chciała opuścić. Szamotałem się, lecz bezskutecznie. Nie potrafiłem wygrać z obrazami, które wyświetlały się przed moimi oczami. Rozpacz matki. Wrzask ojca. Płacz siostrzeńca. Obrzydzenie w oczach siostry.
Gorące łzy spłynęły po policzkach. O Boże! Nie mam domu. Nie mam rodziny. Straciłem ich. Wyrzekli się mnie. Tak po prostu, przez moją homoseksualną orientację.
Więc tak naprawdę dokąd jechałem? Dokąd zmierzałem tym autobusem? Wracałem w góry. Do Wiktora. Teraz on był moim domem. Gdzieś w głowie rozbrzmiała znajoma nuta, początkowo nieśmiało, jakby w obawie, potem coraz śmielej. Słyszałem wyraźnie słowa.
"Wracam do domu od tylu lat. Wciąż po kryjomu przed wschodem dnia..."

https://www.youtube.com/watch?v=7ztGudb_MH0


*****

Zakopane, tego samego dnia.
Mrok przysłonił już miasto, gdy przyjechałem do Zakopanego. Życie miejskie, jakby zamarło. Codzienny gwar zmienił się w ciszę. Ale tutaj to całkiem normalna kolej rzeczy. Kiedy tylko zaczynało się ściemniać, mieszkańcy chowali się w swoich domach. Tylko turyści snuli się prawie wyludnionymi uliczkami małego miasta na Podhalu.
Wysiadłem z autobusu, zachłystując się mroźnym, górskim powietrzem. Tam w oddali, w ciemnościach, spoczywał Śpiący Rycerz, który czuwał nad mieszkańcami miasta, leżącego u stóp Tatr. Nieprzenikniony, mroczny, nieprzejednany, owiany tajemnicami i narosłymi wokół niego legendami.
Zamiast jechać prosto na mieszkanie, udałem się na Krupówki. Wszedłem do karczmy Siklawa, gdzie usiadłem w kącie w wydzielonym pomieszczeniu dla palących. Zamówiłem grzańca i odpaliłem papierosa. Od momentu, kiedy jestem z Wiktorem, zacząłem skutecznie ograniczać palenie. Wypalałem maksymalnie trzy fajki dziennie. To była druga. I już nie smakowała tak, jak zawsze. W ogóle co za wredny nałóg. Już nie sprawiał tej przyjemności, co kilka miesięcy temu.
- No proszę! - Przy stoliku wyrósł niespodziewanie Konrad. Jego kpiący uśmieszek sugerował, że ma niecne zamiary, by mi dojechać jakimś tekstem. - Kogo ja widzę? Jesteś sam. - Rozejrzał się dla pewności po sali, po czym nachylił się nad blatem i szepnął: - Czyżby kłótnia kochanków?
- Przykro mi, że cię rozczaruję, ale... nie - odparłem, wydmuchując spokojnie kłęby dymu.
Odkąd przeprowadziłem się do Wiktora, odkąd razem zamieszkaliśmy, Konrad wielokrotnie pokazywał się na naszej drodze, dając tym samym do zrozumienia, że za nic ma nasz związek. Spotykałem go na klatce schodowej, mijałem w drodze do śmietnika, w osiedlowym sklepie na zakupach, czasami wpadał do nas pod byle pretekstem, by coś pożyczyć. Towarzyszył nam praktycznie cały czas, ale trzymałem swoje nerwy na wodzy, nie dając po sobie poznać, jak bardzo mnie wkurza. Obiecałem sobie, że nie wyprowadzi mnie z równowagi. Rozwinąłem nawet ten temat z Wiktorem. Zapewnił, że nie mam się czym przejmować. Po prostu jest zazdrosny, prowokuje, ale nie jest groźny.
- W takim razie, gdzie jest Wiktor? - zapytał zaskoczony.
- Zapewne w mieszkaniu, a gdzie ma być?
- To ty tu jesteś sam? Siedzisz w karczmie - przeniósł spojrzenie na parujący kubek - nad grzańcem w samotności, a Wiktor sam na mieszkaniu? Oj chyba musiała być ostra sprzeczka.
- Wiem, chciałbyś by tak było - odparłem. - Przykro mi, że nie jestem złotą rybką, spełniającą życzenia.
- Nawet gdybyś był, nie poprosiłbym cię o nic - prychnął złośliwie.
- Wybacz, Kondziu, moją bezpośredniość, ale znam akurat jedno twoje życzenie.
Przekręcił głowę z zainteresowaniem, marszcząc przy tym czoło.
- Jakie?
- Chcesz, żebym zniknął z życia Wiktora. - Patrzyłem mu w oczy. Widziałem, jak zmienia się jego twarz. Jak zaciska mocno szczęki. Dodałem szybko: - Raz na zawsze. Chcesz, żebym przepadł. Ale przykro mi - wzruszyłem ramionami. - Niewykonalne.
- Znam takich siusiumajtków, jak ty - odparł po chwili, odzyskując szybko poprzedni spokój i pewność siebie. - Nie krył do mnie odrazy. Miałem wrażenie, że lada moment posunie się o krok dalej. Że splunie na mnie. - Takie cioteczki z wielkiego miasta! Gwiazdeczki, które przyjeżdżają do Zakopanego i myślą, że wszystko im wolno. Panoszycie się wszędzie. Chodzicie z dumnie podniesioną głową, traktujecie innych jak kogoś gorszego od siebie.
- Co właśnie ty również robisz - zauważyłem, przerywając wywód Konrada.
- Nie widzisz różnicy?
- O co ci właściwie chodzi, co? - odparowałem pytaniem. - Czepiasz się mnie, odkąd... - Przerwałem w połowie zdanie, nagle uświadamiając sobie sens tej dziwnej potyczki słownej. - Czekaj, czekaj. Już wiem! Nienawidzisz mnie, bo odebrałem ci Wiktora. O to chodzi, prawda?
Nagle z Konrada upłynęło powietrze. Jego pewność siebie szybko się rozwiała. Przygasł.
- Nieprawda! - zaoponował.
W oczach dostrzegłem budzącą się wściekłość.
- Czyżby? - uniosłem ze zdziwienia brwi. - Kondziu, choć nie jesteś z Wiktorem, bo ja z nim jestem, to wciąż traktujesz mnie, jak konkurenta. Nie widzisz różnicy? To ja - wskazałem na siebie palcem - jestem z Wiktorem, nie ty. Wasz związek się zakończył. Nie możesz się z tym pogodzić? Że jest ze mną? Tak cię to boli, prawda?
Zacisnął usta w drobną kreskę. Trafiłem. Wiedziałem, że trafiłem w sedno. Tu go bolało. Wciąż coś czuł do Wiktora. Jego uczucie nie wygasło. I wcale się nie dziwię. W końcu Wiktor jest przystojnym trzydziestodwulatkiem.
- Nie zrezygnuję z niego - wycedził przez zaciśnięte zęby. - Będę obok, kiedy tobie noga się powinie. Kiedy coś spartolisz, Wiktor przyjdzie do mnie.
Opadłem na ławę. Spojrzałem na niego z politowaniem.
- Rany boskie! Znowu musimy przez to przechodzić?
- Znowu? - zapytał zaskoczony. - Jakie znowu?
- Ostatnim razem chciałeś, żebym ci pomógł odzyskać Wiktora, bo nie mogłeś pogodzić się z jego stratą. I jak widzę nic nie uległo zmianie.
- To się nazywa miłość - rzekł dumnie.
- To się nazywa strata twojego cennego czasu.
Wydmuchałem chmurę dymu papierosowego. Na moment twarz Konrada zniknęła, ale po chwili ponownie ją dostrzegłem. Twarz była purpurowa ze złości.
- Wiktor nie przepada za palaczami. Nie wiem czy wiesz o tym. Być może umknął ci ten szczegół.
Czyżby chwytał się ostatniej deski ratunku?
Zerknąłem na wypalonego prawie do połowy papierosa, a potem przeniosłem wzrok na leżącą przy grzańcu jeszcze pełną paczkę papierosów.
- Kiedyś mi wspominał, nawet całkiem niedawno, że nie lubi, jak palisz. Wiesz - twarz Konrada przybrała kpiący wyraz - określił to tak, jakby musiał całować się z popielniczką. Musi się chłopak męczyć. Ciekawe, jak długo wytrzyma, prawda?
- Akurat sprawa mojego fajczenia nie jest mi obca - wzruszyłem ramionami. - Wiktor również o tym wie. Rozmawialiśmy na ten temat. I wiesz - nachyliłem się nad stołem - wspomniał coś o tobie. Jak to określił... Czekaj. - Zastanowiłem się przez chwilę, szukając odpowiedniego określenia. - Mówił coś, że jesteś wścibski i trzeba ci utrzeć nosa.
Policzki oblały się ponownie rumieńcem.
- Kondziu, nie chcę być niemiły. Naprawdę chciałem z tobą utrzymać przyjacielskie stosunki, ale ty wciąż traktujesz mnie jak rywala. Boże, gorzej! Jak wroga numer jeden, który odebrał ci chłopaka. Sorry, mój drogi, ale to Wiktor zdecydował się od ciebie odejść. Kiedy mnie poznał, nie byliście razem. Ale muszę ci za coś podziękować.
Złapałem za kubek już nie gorącego grzańca. Przechyliłem i wypiłem jednym haustem. Odstawiłem, by wyrównać oddech. W ustach czułem słodki smak wina pomieszany z nieprzyjemnym trampkiem po papierosie, który wypalał się w między palcami. Zerknąłem na niego, chwyciłem między palca wskazującego a kciuka i energicznym ruchem zgasiłem w popielniczce.
- Dzięki tobie, Kondziu, coś zrozumiałem. - Z popielniczki unosiła się cienka smużka dymu. - Jakiś czas temu moje, kiedy jeszcze mieszkałem w Krakowie, wydarzyło się coś, co sprawiło, że sięgnąłem po papierosy i zacząłem palić. Taka, no wiesz, życiowa zmiana. Teraz jestem z Wiktorem i odkąd jesteśmy razem, ograniczam palenie. Ale dzisiaj możesz być z siebie dumny. Twoja postawa skłoniła mnie, by zrobić to definitywnie.
Wstałem i zrównałem się z nim. Patrzyliśmy sobie w oczy przez dłuższy czas. Nie uciekał wzrokiem. Wytrzymał tę niemą walkę.
- Wiem, że próbujesz nas skłócić - dodałem spokojnie. - Wiem, że nie zrezygnujesz z Wiktora. Kiedyś pewnie bym się przejmował, był zazdrosny i podejrzliwy. Miałbyś wtedy całkiem przyzwoite pole manewru. Szkopuł w tym, że ufam Wiktorowi.
Minąłem Konrada. Uszedłem zaledwie parę kroków. Odwróciłem się w jego stronę.
- Paczkę papierosów możesz sobie zatrzymać. Brakuje tylko jednego. Taki nałóg jest pomocny na nowej drodze życia. Wierz mi, zrelaksujesz się.
Wyszedłem na Krupówki w noc. Światła latarnianych ulic odbijały się w świeżym śniegu, który napadał dzisiejszego dnia.
Do mieszkania wróciłem piechotą. Zmarzłem an spacerze, ale musiałem odświeżyć umysł. Chciałem. Po tak męczącym dniu przydała się dawka mroźnego i rześkiego powietrza. W pomieszczeniu panował mrok. Zrzuciłem kurtkę, zdjąłem buty i na palcach wszedłem do sypialni. Uchyliłem drzwi, które wydały z siebie ciche skrzypnięcie. W ciemnościach dostrzegłem kształt łóżka, a w nim Wiktora. Pochrapywał od czasu do czasu. Nie chcąc go budzić, zamknąłem za sobą drzwi, wskoczyłem pod gorący prysznic i odświeżony wróciłem do sypialni. Wsunąłem się pod kołdrę. Łóżko zajęczało. Wymamrotał coś pod nosem, coś niezrozumiałego. Po chwili poczułem jego ciepłą dłoń na swoim przedramieniu. Przyciągnął ją, wplótł palce między moje i pokierował nią tak, bym objął go wpół. W takiej pozycji zazwyczaj zasypialiśmy.
Tej nocy ten gest wyjątkowo mnie rozczulił. Poczułem, jak do oczu zbierają się łzy.
- Długo cię nie było.
Ciszę przerwał niski, gardłowy głos Wiktora.
- Tęskniłeś? - Z trudem powstrzymałem łzy. Nie chciałem, by się domyślił, że płaczę.
- Za tobą zawsze będę tęsknił.
Ścisnął moje palce, a moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Jeszcze moment i nie wytrzymam. Poryczę się. Czułem, jak z każdą chwilą coraz bardziej zależy mi na Wiktorze. Jaki ja byłem głupi do tej pory, że uciekałem przed uczuciem, które od zeszłej wiosny ścigało mnie po Zakopanem, aż do Krakowa. Nie chciałem się angażować w żaden związek, nie po przejściach, które miałem do tej pory i nie po wydarzeniu, które zafundował mi Artur, zwany również Krzysztofem.
Zakopiańska miłość ścigała mnie. A ja uciekałem, chowałem się przed nią, by wreszcie wpaść w jej sidła. To przy boku Wiktora czułem, że odnalazłem prawdziwe szczęście.
- Kiedy wychodzisz z mieszkania, tęsknię. - Ciepły głos Wiktora docierał do moich uszu, niczym piękna melodia. - Kiedy nie ma cię zbyt długo, tęsknię. Nawet kiedy jesteś blisko, na wyciągnięcie ręki, również odczuwam tęsknotę za tobą.
Przyjemne mrowienie w żołądku rozeszło się po organizmie. Jednocześnie odczułem żal. Nie potrafiłem sobie wybaczyć dzisiejszego incydentu na lotnisku w Balicach. Cicho, bezszelestnie w kąciku prawego oka pojawiła się łza. Spłynęła po policzku i wsiąkła w poduszkę.
- Bartek mnie pocałował.
Głos, który niespodziewanie przerwał panującą ciszę, zabrzmiał wyjątkowo głośno. Dudnił w czterech mrocznych ścianach, roztrzaskiwał się z łoskotem o moją głowę. Ja to powiedziałem? Niby ja, bo jeszcze odczuwałem drżenie strun głosowych, jednak ten głos ani trochę nie przypominał mojego. Z przerażenia otworzyłem usta.
Wiktor zastygł w bezruchu. Oddech spowolnił. I choć nie widziałem wyraźnie jego ciała, odniosłem wrażenie, że mięśnie naprężyły się automatycznie. Czekałem na jego reakcję. Ale Wiktor milczał. Wciąż trzymał moją dłoń w swojej i nie puszczał. Dopiero po dłuższej chwili wypuścił głośno powietrze.
- Obawiałem się, że może kiedyś do tego dojść.
Co takiego? Zmrużyłem oczy.
- Kiedy przyjechałem do ciebie w odwiedziny parę tygodni temu, tam w szpitalu widziałem, jak na ciebie patrzy. - Wiktor mówił spokojnie, z opanowaniem. - Nie traktował cię, jak przyjaciela. Byłeś dla niego kimś więcej, niż przyjacielem. Zabujał się w tobie.
- Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? - zapytałem.
- Nie widziałeś tego?
- Nie. Nie zwróciłem uwagi. Dlatego dzisiaj na lotnisku, kiedy mnie... - przełknąłem głośno gulę, która wyrosła w gardle - pocałował, byłem zaskoczony.
- Czyli dopiął swego - zauważył Wiktor. - Odważył się na krok, który mógł zaważyć na waszej znajomości. Zresztą nie miał nic do stracenia. Wylatywał do Kanady. To była jego ostatnia szansa ujawnienia swoich uczuć. Wiesz, bałem się tego dnia...
Najgorsze dopiero się zbliżało. Pocałunek Bartka to zaledwie wierzchołek góry lodowej. W tym momencie nie mogłem jednak się wycofać. Skoro powiedziało się A, trzeba powiedzieć B.
- Odwzajemniłem pocałunek.
Znowu to samo. Mój głos echem rozszedł się po sypialni. Zastygł na ścianach, potęgując wrażenie narastania dźwięku. Wypowiedzenie tych dwóch słów nie przyszło mi łatwo. Właśnie stanąłem twarzą w twarz z prawdą, którą początkowo zamierzałem zataić przed Wiktorem.
Chłopak uwolnił palce z mojego uścisku. Obawiałem się najgorszego. Że zaraz wstanie i wyjdzie z sypialni. A potem każe mi opuścić mieszkanie. Bo nie potrafiłem zapanować nad swoim językiem. Ale to działo się tak szybko. Bartek mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się tego pocałunku.
Z czarnej wizji pozbawienia mnie dachu nad głową wyrwał mnie szelest pościeli. Ciało Wiktora przekręciło się teraz twarzą w moją stronę. Choć nie dostrzegałem wyrazu jego spojrzenia, zauważyłem kontury głowy. Czułem na sobie jego miażdżący wzrok.
- Dlaczego więc tutaj jesteś? - zapytał całkiem spokojnie. Miał bardzo opanowany głos.
Zmarszczyłem czoło. Nie rozumiałem tego pytania, a jednocześnie obawiałem się finału tej dziwnej konwersacji. Oczy zaczęły piec od zbierających się łez.
- Nie rozumiem - wyszeptałem.
- Dlaczego tutaj jesteś? - powtórzył Wiktor. - Dlaczego wróciłeś do mnie, do Zakopanego, skoro parę godzin temu odwzajemniłeś pocałunek Bartka?
- Ponieważ zrozumiałem, że tylko ty jesteś moim stałym lądem na tym wzburzonym morzu. Ty - wyciągnąłem w jego kierunku dłoń - jesteś moją ostoją. - Opuszkami palców musnąłem skórę na policzku. - Moją przystanią. Zrozumiałem, jak bardzo mi na tobie zależy. Tyle przeszliśmy, tyle przeszkód pokonywaliśmy, by w końcu być ze sobą, że nie wyobrażam sobie tego nagle zaprzepaścić. Tak po prostu, przez jeden pocałunek Bartka.
Wiktor chwycił moją dłoń. Ścisnął mocno, by po chwili złożyć w nim namiętny pocałunek. Dreszcz przeszedł przez ciało.
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak szaleję za tobą - rzekł szeptem. - Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie.
- To znaczy - wyszeptałem przez łzy - że mi wybaczasz?
- Kochanie, każdy z nas popełnia błędy. Ani ty, ani ja, nie jesteśmy doskonali. Owszem, są granice, których nie wolno przekraczać, których na pewno bym nie wybaczył. Ale to był tylko pocałunek. Odwzajemniłeś go, to prawda, ale przyjechałeś. Wróciłeś do mnie. Udowodniłeś w ten sposób, że ci na mnie zależy.
- Kocham cię, głuptasie.
- Ja też cię kocham, Filip.
Chwilę później całowaliśmy się namiętnie, a seks, który był tego efektem, dopełnił całości naszego uczucia.
Wtuleni w siebie, zanurzeni w objęciach, zasnęliśmy szczęśliwi z promienną i radosną myślą, że oto zaczynamy, a raczej kontynuujemy z Wiktorem nasze wspólne życie. Incydent z pocałunkiem jedynie wzmocnił nasze uczucia i jeszcze bardziej zbliżył nas do siebie.
Byłem taki happy.
Będąc na granicy snu, czując spowolniony oddech Wiktora, zanurzyłem uśmiechniętą twarz w jego włosach, by ułożyć ją ostatecznie między barkiem a uchem.

B l o g i   g e j ó w

piątek, 30 maja 2014

Epizod 123. Rozterki Bartka /22 ostatni/.

Czekałem na Filipa do późna w nocy. Nasłuchiwałem ze swojego pokoju jego powrotu, wyczulony na każdy szmer, każdy krok na klatce schodowej, szuranie o wycieraczkę. Męczyłem książkę, czytając po kilka razy jedno i to samo zdanie, nic z niego nie rozumiejąc, a w ten sposób próbując zapanować nad ogarniającym snem. W końcu zasnąłem. Nie wytrzymałem.
Obudziłem się przestraszony, z szybko bijącym sercem. Wyskoczyłem z łóżka i odruchowo podbiegłem do okna. Skwerek pod blokiem, plac zabaw i ławki zasypane były śniegiem. I wciąż sypało. Boże, która to mogła być godzina? Środek dnia. Przespałem całą noc, nawet nie wiem, czy Filip wrócił do mieszkania.
Zerknąłem na komórkę. Było parę minut po dziesiątej. Zgasiłem lampkę, która świeciła się całą noc. Wyszedłem z sypialni i skierowałem się do salonu. Jednak przystanąłem przed kuchnią. Za stołem siedział Filip i jadł spokojnie śniadanie. Ubrany i gotowy do wyjścia. Albo właśnie wrócił.
- Cześć - przywitał się z pełnymi ustami.
- Cześć. Wróciłeś dopiero?
- Nie - przełknął szybko kęs i popił paroma łykami herbaty. - Nie martw się, nie szlajałem się po mieście przez całą noc.
- Myślałem, że poszedłeś do tego... Szymona.
- Odprowadziłem go do hotelu. Trochę pospacerowaliśmy.
- Wszystko okej? - zapytałem z ciekawości.
- Jak najbardziej - odparł.
Nie wiem, czy tylko mi się wydawało, ale to była sztuczna wymiana zdań. Zacisnąłem więc usta, by powstrzymać się przed kolejnymi pytaniami, ale nie potrafiłem. Następne już formowało się w słowa.
- Wychodzisz gdzieś?
- Wyjeżdżam - odparł, a wiedząc moje zdziwienie, wyjaśnił: - Wracam do Zakopanego. Wiktor za mną tęskni, ja za nim też, więc już najwyższa pora. Dzięki za wszystko.
Tylko tyle? Dzięki za wszystko? I to ma mi wystarczyć? Poczułem rozdzierającą od wewnątrz pustkę. Samotność wzięła górę. Oto właśnie mój przyjaciel oznajmił mi, że wyjeżdża do Zakopanego, do swojego faceta, z którym będzie chciał zapewne spędzić resztę życia. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem, starając się uporządkować wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim tygodniu. Najgorsze było to, że wystarczyło mi zaledwie parę dni, by zabujać się w Filipie. Oczywiście bez wzajemności. Ja to mam szczęście. Jak zawsze zresztą. Ten tydzień był naprawdę męczący. Przyjazd Filipa, tajemnica sprzed lat, moje zauroczenie nim, potem jeszcze Paweł, Szymon, Wiktor, sprawa Michała, w międzyczasie praca i problemy z pracownikami - to wszystko skumulowało się nade mną. Byłem wyczerpany, ale patrząc na Filipa nie czułem tego zmęczenia.
Tyle że Filip teraz wyjeżdża, a ja zostaję. A samotność i moje fatalne zauroczenie zaczynały mi ciążyć. Wiem, to minie. Im szybciej wyjedzie, tym krócej będę cierpiał. Szybciej oswoję się ze swoją samotnością.
- Wyjeżdżasz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. - Kiedy?
- Dzisiaj. Autobusy jadą praktycznie co chwilę, ale chciałbym już tam być.
- Wiesz, że możesz zostać...
Próbowałem przekonać Filipa do zostania w Krakowie. Nie wiem dlaczego. Pewnie chwytałem się każdej możliwej deski ratunku.
- Wiem i dziękuję. Za wszystko.
- Wiesz, że wylatuję do Kanady.
Ostatnia próba. Desperacka.
- Zaczynasz nowe życie - odparł z uśmiechem Filip. - Zawsze chciałeś tam lecieć.
- A ty ostatnio chciałeś lecieć ze mną. Pamiętasz?
- Tak, ale wtedy nie było jeszcze Wiktora. Wszystko się zmieniło w zaledwie parę dni.
- Przyjedziesz mnie pożegnać?
- Oczywiście, nie ma sprawy.
Filip wrócił do przerwanego śniadania.
Wyjechał trzy godziny później. Opuścił mieszkanie. Kiedy uścisnąłem go przed wyjazdem, kiedy potem zamknęły się za nim drzwi, mieszkanie tak nagle stało się ciche, puste z przygnębiającą aurą. W powietrzu unosił się zapach jego perfum, jego skóry. Miałem wrażenie, że po kątach chowają się nasze rozmowy, jego śmiech, jego głos.
Przysiadłem na brzegu kanapy. Choć nie chciałem się poddawać, to jednak rzeczywistość okazała się o wiele brutalniejsza. Poddałem się. W tym momencie wylał się ze mnie cały zebrany żal.

*****

Trzy dni do odlotu.
Impreza pożegnalna w pracy odbyła się na kilkanaście dni wcześniej. Takie małe towarzyskie spotkanko z grupą bliskich mi pracowników.
Od ponad tygodnia Andrzeja nie było w pracy. Wysłałem go na przymusowy urlop. Nie chciałem go oglądać, patrzeć na jego przygnębioną twarz i smutne oczy, które chodziły za mną krok w krok. Andrzej za bardzo przypominał mnie, w momencie kiedy Filip wyjeżdżał do Zakopanego. Nawiasem mówiąc, od tamtego czasu nie miałem żadnych wieści od Filipa. Napisałem do niego jednego esemesa, czy wszystko okej. Odpisał, bardziej z wdzięczności i przez wzgląd na naszą znajomość, że dotarł i że zaczyna nowe, spokojniejsze życie. I podziękował za dach nad głową i zrozumienie jego tajemnicy. Potem zamilkł, a ja nie chciałem się katować wspomnieniami o nim, więc rzuciłem się w wir pracy.
A widząc posępną twarz Andrzeja, jego błędny i tęskny wzrok, odliczający dni do mojego odlotu, postanowiłem wysłać go na urlop. Nie chciał, ale w końcu przystał. I tak nie było z niego żadnego pożytku. Ten czas postanowiłem wykorzystać, by porozmawiać z Karoliną. Przyprzeć ją do muru i zmusić do gadania. Zbierałem się kilka dni, za każdym razem tchórzyłem. Ale tym razem miało być inaczej.
Obserwowałem Karolinę przez cały dzień. Miała dobry humor, śmiała się, żartowała. Wszystko wskazywało na to, że da się z nią porozmawiać. Ale to nie był zwykły temat do rozmowy, tylko ten z tych bardziej drażliwych, o których lepiej milczeć. Przełamałem się pod koniec dnia.
- Karolina - zacząłem ostrożnie, a kiedy spojrzała na mnie, zawahałem się czy dalej mówić.
- Tak?
Przełknąłem gulę, która urosła mi w gardle. I tak to moje ostatnie dni w pracy, może nawet ostatni. Lepiej to teraz skończyć, niż się wycofywać, a potem pewnie plułbym sobie w brodę, że nie zapytałem.
- Muszę cię o coś zapytać, ale liczę na szczerą odpowiedź.
Wiedziałem, że kluczę wokół drażliwego tematu, ale po prostu nie wiedziałem, jak zacząć. Jak podejść do tej rozmowy z Karoliną.
- Pytaj. - Zrobiła zdziwioną minę.
- Chodzi o Andrzeja. - Po zastanowieniu jednak dodałem: - I o ciebie właściwie też.
Karolina przerwała pracę. Zmarszczyła czoło zaciekawiona tematem.
- O mnie i o Andrzeja? - powtórzyła zaskoczona.
- Jak długo się znacie?
Karolina wydęła usta, przewracając jednocześnie oczami, jakby starała się szybko przeliczyć lata znajomości.
- Właściwie... kopę lat. Od studiów. A coś się stało?
- Ty mi to powiedz. - Spoglądała na mnie zaskoczona. Pośpieszyłem więc z wyjaśnieniem. - Co się wydarzyło na studiach?
Przez chwilę miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Karolina zamarła, zmieniła kolor twarzy na trupio-blady.
- A co miało się takiego wydarzyć? - Jej głos zabrzmiał o pół tonu niżej.
- No właśnie chciałbym to wiedzieć. - Oparłem łokcie o blat biurka i nie odrywając spojrzenia od przerażonej twarzy Karoliny mówiłem dalej: - I ty, i Andrzej coś ukrywacie. Dlaczego właściwie Andrzej chce się zemścić? Kim jest Dominik i pozostali?
Krew odpłynęła z twarzy Karoliny. Zrobiła się biała, niczym papier, ale nie odrywała wzorku ode mnie. Patrzyła z przerażeniem, powoli pojmując wagę sytuacji. Znalazła się w kropce, w ślepym zaułku, z którego nie miała odwrotu. Po kilku sekundach wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i odparła chłodno:
- Nie wiem o czym mówisz.
- Karolina, nie udawaj. Wiesz dobrze o czym mówię. Mówię o tobie, o Andrzeju, o waszej tragicznej przeszłości z czasów studenckich. Co się wydarzyło?
Podniosłem niespodziewanie głos. Tak bardzo chciałem znać prawdę, że nie wytrzymałem presji.
- Nie wiem o czym mówisz - odparła sztywno, bez emocji, zbierając z biurka papiery.
- Nie wkurwiaj mnie, Karolina. Znam prawdę o Andrzeju... A raczej o Joannie, którą był przed laty. Zmienił płeć. I to on podrzucał mi te miłosne liściki z prezentem na święta.
- Przez ten wyjazd coś ci się poprzewracało w głowie - zaśmiała się sztucznie Karolina. - Zdarza się, że ktoś zmienia płeć, ale nie Andrzej. Znam go i to dobrze. I nie był dziewczyną! - Znów wybuchnęła śmiechem. - Słyszysz się w ogóle, co mówisz? Żenada jakaś! Mogłeś sobie darować takie pytania. Żałosny jesteś. I to jeszcze na sam koniec chcesz, żebym cię takim zapamiętała? Mam wrażenie, że przez ten wyjazd ześwirowałeś.
- Karolina.
- Przestań! - podniosła głos. - Bredzisz! Wymyślasz jakieś głupoty! Szkalujesz Andrzeja. Gdyby to słyszał, wiesz jakby się poczuł.
- Domyślam się, że mu o tym powiesz.
- Żałosny jesteś. Wychodzę. Mam nadzieję, że na jutro spoważniejesz.
Wyłączyła komputer, zarzuciła niedbale płaszcz i chwyciła pojemną torebkę, którą nosiła ze sobą zawsze do pracy. Zastukała obcasami, kierując się do wyjścia.
- Dobrze wiesz, że mam rację - rzuciłem za nią.
Nie zatrzymała się. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Stukot jej obcasów cichł w miarę, jak coraz bardziej się oddalała.
Zostałem sam w pustym biurze. Rozejrzałem się wokół. Moje biurko, moje prywatne rzeczy już spoczywały w wielkim kartonowym pudle. Na regale stały tylko potrzebne segregatory z dokumentami. Nie zdążyłem powiedzieć Karolinie, że już mnie więcej nie zobaczy.
Nie zjawiłem się w pracy ani następnego dnia, ani przez kolejne dwa dni.

*****

Dwie godziny do odlotu.
Spojrzałem za siebie. Trwała właśnie odprawa. Ludzie w kolejkach tłoczyli się przy bramkach, zdejmując zegarki, biżuterię i opróżniając kieszenie. Zerknąłem na bagaż podręczny, który zabierałem ze sobą na pokład samolotu i cicho westchnąłem.
- Chyba już pora na mnie - zwróciłem się do Filipa.
Stał zaledwie krok ode mnie. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mogłem go dotknąć. Wystarczyło zrobić niewiele. Ale jakby to wyglądało? Nie mogłem przecież pokazać, że mi na nim zależy. Filip jest moim przyjacielem i wątpię, by kiedykolwiek przeszło mu w ogóle przez myśl, żebyśmy mogli... Ja i on. Boże, jak to trudno nawet ubrać w słowa. Nawet gdybym się odważył go dotknąć, tak inaczej, odtrąciłby mnie. A zresztą on tutaj zostaje, a ja wylatuję. Jeszcze pomyśli, że przed wylotem ześwirowałem.
- Przylecisz na Wielkanoc? - zapytał Filip.
- Nie - zaprzeczyłem szybko. - Nie dam rady. Firma będzie na starcie i nie mogę ją zostawić. Może uda się przylecieć na Boże Narodzenie. Postaram się wygospodarować więcej czasu.
- To prawie cały rok - zauważył Filip.
- Bez dwóch miesięcy - poprawiłem z lekkim uśmiechem.
Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Kolejka przesuwała się nawet sprawnie. Zmniejszyła się.
- Nie chcę cię ponaglać, ale tam - Filip wskazał na bramki, przy których stali celnicy - czeka na ciebie nowe życie. Kanada. Toronto. Twoje marzenia. Powodzenia. Odzywaj się czasami.
- Odezwę się na pewno.
Filip zrobił krok i nawet nie wiem kiedy, jak wylądowałem w jego mocnych ramionach. Pożegnania, wyjazdy nigdy nie należały do moich najsilniejszych stron. Zawsze wtedy potrafiłem się rozkleić. Tym razem oczywiście nie mogło być inaczej. Łzy wprost napierały, a ja spiąłem się w sobie, przeklinając siebie za słabość. Powtarzałem sobie przecież tę scenę wiele razy. I wytrzymywałem. Najpierw było trudno, ale potem doszedłem do wprawy. Dzisiaj jednak pierwsze krople już spłynęły, znacząc ścieżki na policzkach.
- Trzymaj się i nie zapomnij o mnie - rzekł Filip.
Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałem, że jest mu ciężko się ze mną rozstać, że walczy z emocjami. Szkliły się w kącikach, małe kropelki zwilżyły rzęsy. To co potem nastąpiło było zaledwie chwilą. Nim się zorientowałem, moje dłonie ujęły jego twarz, zbliżyły ją na niebezpieczną odległość, by w końcowym efekcie nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Trwał wieczność. Język lawirował między wargami, przebijając się przez zęby, a Filip... A Filip odwzajemniał. Cały świat wirował w błogiej ciszy, która niespodziewanie wokół zapanowała. Gwar lotniska ucichł, komunikaty z głośników zamilkły, pipczenia bramek i monitorów, jakby uległy wyłączeniu. Słyszałem tylko bicia dwojga serc, mojego i Filipa. Wybijały wspólnie jeden rytm. Zgrały się idealnie.
Aż nagle, w ten rajski spokój, wkradły się odgłosy rzeczywistości. Motyle w brzuchu, które poderwały się na skutek pocałunku, opadły z powrotem, zmęczone nadludzkim wysiłkiem, którego podjął się właściciel.
Oderwaliśmy się od siebie, choć moje dłonie wciąż obejmowały twarz Filipa, a kciuki delikatnie przemieszczały się po skórze, zahaczając o szczecinę jednodniowego zarostu. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Ten moment wystarczył. Dostrzegłem w nich zdziwienie, szok, niedowierzanie i zaskoczenie. Oddychał głęboko, próbując zrozumieć to, co przed chwilą miało miejsce.
- Przepraszam, Filip - wyszeptałem niemrawo.
Opuściłem ręce, jednocześnie i przerażony tym co zaszło, czynem, którego odważyłem się dokonać, ale też szczęśliwy, że przełamałem między nami barierę przyjaźni. Tylko czy dobrze zrobiłem? Czy przez to nie zamknąłem sobie raz na zawsze drogi powrotu do Filipa? Przecież może się odsunąć w cień. Zacznie unikać rozmów, kontakty umilkną, nagle nawarstwi się lista pilnych spraw i tysiąc problemów.
Filip złapał się za usta. Przejechał po nich palcem, zaciskając jednocześnie. Był spłoszony. Spoglądał na mnie z niedowierzaniem.
- Przepraszam - wyszeptałem jeszcze raz, teraz żałując tego, co zrobiłem. - Żegnaj.
Złapałem walizkę i pognałem do przejścia. Nie obejrzałem się za siebie. Nie chciałem widzieć złości i żalu na twarzy Filipa. Przeszedłem przez odprawę i usiadłem na ławce pod oknem, spoglądając na płytę lotniska poniżej, gdzie stał Ryanair, a w wejściu na pokład tłoczyła się masa podróżników.
Uciekłem spłoszony i przerażony od Filipa, niczym niepokorny dzieciak, który coś przeskrobał. Tak się właśnie czułem, a wcale nie powinienem mieć takich odczuć. Zrobiłem to. Pocałowałem Filipa, ponieważ tego chciałem i pragnąłem. To była chwila. Impuls. Cyk i już nasze usta złączyły się w pocałunku. Czemu więc miałem wyrzuty, że źle się zachowałem?
Przed oczami miałem pytające spojrzenie Filipa. Ten wyrzut w oczach. To niedowierzanie i niezrozumienie. To jego oczy sprawiały, że czułem się tak, a nie inaczej. Ale nie zrobiłem nic złego. Przynajmniej teraz wie, że nie jest mi obojętny. Skąd mogłem wiedzieć, że tak nagle rozpali się we mnie iskra, że poczuję to niezwykłe uczucie jeszcze raz. Uczucie, jakim jest zakochanie. Nie planowałem tego. Po prostu stało się.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Dobrze zrobiłem, że ujawniłem swoje uczucia. Dobrze zrobiłem, że go pocałowałem. Że zrobiłem to właśnie teraz, na lotnisku, przed odprawą. Przecież nie można tłumić swoich uczuć, prawda? A to, co już zrobi Filip, to tylko jego sprawa.
Żałowałem tego pocałunku? Ależ skąd! Oczywiście, że nie.
I od tego momentu wiedziałem już, że ten niesamowity i odwzajemniony pocałunek będzie mi towarzyszył codziennie.
Podniesiony na duchu, uśmiechnięty i zadowolony wsiadłem do samolotu, zająłem miejsce przy oknie i cierpliwie czekałem na odlot.
Z tego niezwykłego stanu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Sięgnąłem szybko po smartfona. Nie mogłem przecież rozmawiać w samolocie. To niedozwolone. Na wyświetlaczu migało imię KAROLINA. Czego mogła chcieć?
- Słucham! - przyjąłem połączenie poirytowany. Musiałem jak najszybciej ją spławić.
- Cześć Bartek! Przepraszam, że przeszkadzam. Masz chwilkę?
- Przeszkadzasz, dobrze powiedziałaś. Jestem w samolocie. Zaraz startuję.
- Wiem, przepraszam - mówiła, pociągając nosem. Coś musiało się stać, skoro już po głosie dało się rozpoznać, że płakała. - Miałeś rację. Boże, mogłam ci już wcześniej o tym powiedzieć. Nie wiem dlaczego zwlekałam. Może liczyłam na to, że Andrzej jednak zmieni zdanie?
- Karolina, czy to nie może poczekać?
Choć sprawa Karoliny i Andrzeja wciąż stanowiła dla mnie nie lada zagadkę i ciekawość mnie zżerała, wiedziałem, że zbyt długo nie mogę rozmawiać. Jedna ze stewardess krzywo popatrzyła w moją stronę. Szybko odwróciłem wzrok na płytę krakowskiego lotniska.
- Dolecę do Frankfurtu albo do Toronto, to się odezwę.
- Andrzej był kiedyś Joanną. Wiem, że skłamałam... Po prostu się bałam. Owładnęła nim taka chęć zemsty na oprawcach, że żyje tylko tym. Opracowuje perfekcyjny plan zemsty. Nie może być mowy o pomyłce. Kiedy powiedział mi, że spotkał się jednym z nich, a ten go w ogóle nie poznał wówczas w barze, ogarnęło mnie przerażenie. Na szczęście słuch o nim przepadł. Myślałam, że przestanie szukać. Ale Andrzej grzebał i nie dawał za wygraną. Chce się zemścić na wszystkich po kolei. Na kolegach z liceum, kiedy będąc jeszcze Joasią, została brutalnie przez nich zgwałcona. I wiesz za co? Za to, że była zbyt męska.
Słuchałem tych rewolucyjnych wiadomości, tego potoku słów, które wyrzucała z siebie Karolina, mając wrażenie, jakbym właśnie znalazł się w kinie na dobrym sensacyjnym filmie.
- Potem sytuacja powtórzyła się na studiach. Była impreza. Wiadomo, mnóstwo alkoholu. I był wśród studentów taki chłopak. Przystojny. Wszystkie dziewczyny się za nim oglądały. Wypił trochę. Razem z Asią dałyśmy się uwieść. Wywiózł nas gdzieś i zgwałcił. Asia nie mogła tego zdzierżyć i poprzysięgła zemstę na Szymonie.
Zamarłem na dźwięk tego imienia. Szymon. Kolega Filipa, ze studiów. Nie mógł pogodzić się ze swoją orientacją. Upił dwie dziewczyny, uprowadził i zgwałcił. A potem Karolina zaszła w ciążę... O Boże! O kurwa! Wszystkie elementy układanki nagle zawisły w bezruchu, gotowe już za chwilę połączyć się w całość.
- Ale wtedy ja zaszłam w ciążę. Urodziłam syna Szymonowi. Ale on się go wyrzekł! - Karolina ryczała do telefonu, a ja jak zauroczony słuchałem tej opowieści. - Nie chciał o nim słyszeć. Wyparł się. Potem był wypadek, w efekcie którego Mikołaj wylądował w szpitalu. Jest niepełnosprawny.
Wypadek, którego dopuścił się Filip, by ratować Szymona.
- Nagle Szymon zniknął. Przepadł jak kamfora.
Filip pomógł Szymonowi w opuszczeniu Krakowa.
- Ja wybaczyłam już mu dawno tamte czyny. Mam Mikołaja, kocham go, mimo że jego ojciec przepadł bez wieści. Jednak Asia, obecnie Andrzej, obiecał zemstę i nie popuści, dopóki nie doprowadzi jej do końca.
Wciąż w tej zafajdanej, sensacyjnej układance czegoś brakowało. Tylko czego. Czułem narastający strach. Nie, nie przed lotem. Obawiałem się o kogoś, ale nie mogłem ukierunkować swoich obaw.
- Zemści się. - Karolina nagle spoważniała. - Obiecał to i dokona tego. Zemści się - powtórzyła. - Odnajdzie oprawców z liceum, zwłaszcza Dominika i Marcina. A potem to samo czeka Szymona i Filipa. Gdziekolwiek teraz są, znajdzie ich co do jednego.
Serce na moment przestało bić. Zatrzymało się, słysząc listę imion, którym Andrzej poprzysiągł brutalną zemstę. Marcina nie kojarzyłem. Nie wiedziałem kim on jest. Może jakiś kolega Asi z liceum. Ale elementy tej zadziwiającej układanki połączyły się teraz w jedno. Nagle stało się jasne. Kurtyna opadła.
- Obiecał - Karolina mówiła dalej - że ta trójka najbardziej zasłużyła sobie na zemstę. Będą cierpieć. Codziennie, niczym pacierz, wymawia ich imiona. Robi to w gniewie. Podobno, żeby nie zapomnieć o nich i żeby agresja w nim nie wygasła.
Jedno pytanie uformowało się w mojej głowie i zawisło, gotowe do ubrania je w słowa i wypuszczeniu na świat. Zadrżałem na samą myśl, że zaraz je sam usłyszę. Na własne uszy.
- Czym zawinił Filip?
Padło wreszcie owo pytanie. Zadudniało. Rozeszło się echem po kabinie pasażerskiej. Miałem wrażenie, jakby wszyscy pasażerowie i stewardessy, przemykające raz po raz między siedzeniami, przystanęli na moment i czekali na odpowiedź Karoliny.
- Andrzej twierdzi, że tylko on wie, gdzie przebywa Szymon. I tylko Filip doprowadzi go do niego.
Gdybyś tylko wiedziała, że Andrzej ani trochę się nie myli...
Ale nie wypowiedziałem tego na głos. Filip, mój przyjaciel, był w niebezpieczeństwie. Podobnie zresztą, jak i cała jego była paczka ze studiów. Szymon, być może zaliczał się do nich również Paweł.
- Musiałam ci to powiedzieć. Andrzej jest chory. Teraz to wiem - rzekła smutnym głosem Karolina. - Opętała go żądza zemsty, która zżera go od środka i zabija w nim wszelkie ludzkie uczucia. Nie potrafi wybaczyć tak, jak ja to zrobiłam.
Rozejrzałem się po kabinie. Pasażerowie z zadowoleniem usadowili się w fotelach. Lada moment wystartujemy. A jeszcze, póki byłem w Polsce, musiałem ostrzec Filipa, że grozi mu niebezpieczeństwo.
- Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? - zapytałem ze złości.
- Bałam się.
- Teraz się nie boisz?
- Oczywiście, że się boję. Wiem, że zwlekałam.
- Powstrzymaj go. Nie wiem jak, ale go powstrzymaj.
- Tylko jedna osoba mogłaby go powstrzymać.
- Kto? - zapytałem.
- Ty. Przy tobie miał szansę się zmienić i na powrót obudzić w sobie miłość. Ale ty wylatujesz na drugi koniec świata. Obawiam się, że nic go nie powstrzyma. Postaram się zrobić, co będę mogła, ale obawiam się, że nie podołam zadaniu. W końcu jestem jego wspólniczką...
Ostatnie słowa echem odbiły się w mojej głowie. A już po chwili dołączyły do nich urywane sygnały. Karolina przerwała połączenie.
- Karolina! - zawołałem. - Karolina!
Za późno.
Nie zwracałem uwagi na zainteresowanie, jakie wywołałem wśród pasażerów. Do uszu dolatywały strzępy rozmów, głośne śmiechy, dźwięki zapinanych pasów. Drżącymi rękami przeszukiwałem listę kontaktów. Znalazłem. Filip. Jego imię podświetliło się na smartfonie.
- Proszę pana!
Stanowczy kobiecy głos doleciał do mnie z oddali. Kciuk zawisł nad zieloną słuchawką. Zawahałem się na moment. Z jednej strony musiałem go powiadomić o zagrożeniu, ale z drugiej strony... Przecież ja już nie należę do tego świata. Ten świat się dla mnie skończył. Wsiadłem w samolot, za chwilę wystartujemy. Tu właśnie zaczynam nowe życie. Inne. Całkiem inne, odmienne. Lecę w inny świat.
- Proszę pana! - W głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie.
- Ej, koleś! - huknął mi do ucha siedzący obok chłopak. - Wyłącz telefon z łaski swojej!
Spojrzałem zmieszany na stojącą między fotelami stewardessę. Zmarszczyła czoło.
- Proszę wyłączyć telefon. Za chwilę startujemy.
Przed oczami mignął mi napis na wyświetlaczu. Filip.
- Oczywiście, przepraszam - rzekłem bardziej do siebie niż do pani z obsługi.
Kciuk nacisnął przycisk wyłączenia. Ekran zamigotał i zgasł. Imię rozpłynęło się w czerni wyświetlacza, a komórka zniknęła w prawej kieszeni spodni. Zacisnąłem mocniej pas i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Silniki już pracowały. Przed oczami dostrzegłem uśmiechniętą twarz Filipa. Jego usta, które parę godzin temu całowałem. Nie żałowałem pocałunku. Mimo to wiedziałem, że będzie mi go brakować. I choć wiedziałem, że po wylądowaniu muszę się z nim pilnie skontaktować, by ostrzec go przed Andrzejem, miałem wrażenie, że i tak nie będzie się tym przejmował. Ale przecież kiedyś chyba się znów spotkamy. Gdzieś w świecie, przypadkiem lub celowo.
W głowie usłyszałem znajomą piosenkę, która skutecznie zagłuszała ryk silników.


Słowa tej piosenki, o tysiącach miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą się spotkać czy też odnaleźć, towarzyszyła mi w chwili, kiedy samolot pędził po pasie startowym i odrywał się od ziemi, wzbijając się coraz wyżej w stronę nieba. Wraz z nim również i ja odrywałem się od problemów. Zostawiałem je tam w dole, na ziemi, w Krakowie. One już mnie nie dotyczyły.
Zaczynałem nowe życie. Leciałem ku innemu. Kto wie może i nawet lepszemu.
- Żegnaj Filip.



B l o g i   g e j ó w

niedziela, 25 maja 2014

Epizod 122. Rozterki Bartka /21/.

Usilnie starałem się ubłagać Filipa, by zaczekał na mnie w szpitalu. Obiecałem, że zaraz się tam zjawię, że go odbiorę i zawiozę na mieszkanie. Nie chciał nawet słuchać. Powiedział, żebym nie ruszał się z pracy, został na miejscu, żebym nie fatygował się, że da sobie radę, bo w końcu mieszkał w Krakowie, więc zna miasto. Gdy zapytałem co zamierza zrobić, odparł, że wybiera się na spacer po Starym Mieście, po Kazimierzu. Przy okazji odwiedzi dawno niewidziane miejsca. Niechętnie zgodziłem się na jego pomysł wałęsania się po mieście, ale co miałem robić? Przecież mu nie zabronię. A to, że się o niego bałem, to tylko moja sprawa.
- Z kim ty tak namiętnie piszesz? - Andrzej, siedzący za biurkiem odezwał się, gdy odłożyłem komórkę. - Ktoś ci nie daje spokoju?
- Coś w tym stylu. - Nie pokwapiłem się nawet, by spojrzeć na niego.
Utkwiłem wzrok w monitorze, choć kątem oka dostrzegłem wymianę spojrzeń Andrzeja i Karoliny.
- Co cię ugryzło? - zapytał. - Od paru dni jesteś jak chodząca bomba zegarowa, mająca zaraz wybuchnąć. Widać to po tobie, że coś się stało? Też przy okazji ciągle nas o coś się czepiasz, masz wielkie pretensje, a my nie wiemy nawet o co chodzi.
To się domyśl, przemknęło mi przez myśl. Westchnąłem tylko głośno, nie komentując tego.
- Nie powiesz?
Nadal nie dawał za wygraną.
- Skup się na pracy - odparłem chłodno.
Poskutkowało. Andrzej zerknął jeszcze na koleżankę, po czym zajął się swoimi obowiązkami.
Nie chciałem być tak oschły. Jednak, nie wiem dlaczego, bo nie potrafiłem tego pojąć, po ostatniej rozmowie Karoliny i Andrzeja, którą przypadkiem podsłuchałem na klatce schodowej, stałem się wobec niego bardzo czepliwy. Irytował mnie. Sama jego obecność w biurze działała na mnie, podnosząc mi ciśnienie. Próbowałem zrozumieć swoje zachowanie. Być może moja reakcja wiązała się z tym, że miał tajemnicę, że przed laty Andrzej nie był tym Andrzejem, którego znam. Miał piersi, długie włosy, inny głos. Był kobietą. Joanną z Pińczowa. Teraz jako mężczyzna, nie do rozpoznania, chciał się zemścić za przeszłość. I to nie tylko tę z czasów licealnych, ale również z czasów studenckich. Kto tak bardzo zalazł mu za skórę? Chciałbym to wiedzieć. Ale on mi tego po dobroci nie powie. Wszystkiego się wyprze. A gdyby tak przyprzeć do muru Karolinę?
Spojrzałem na jej spokojną, skupioną twarz. Wodziła wzrokiem po ekranie monitora, odczytując jakieś pliki. Jak ją podejść, by zaczęła sypać? A jeśli będzie trzymać sztamę z Andrzejem? Też możliwe, nawet bardzo prawdopodobne.
Z rozmyślania wyrwał mnie dźwięk telefonu. Na wyświetlaczu smartfona pojawił się ciąg liczb jakiegoś numeru telefonu. Z pamięci wydobyłem, skąd go znam. Zerwałem się z fotela i wyszedłem z biura. Na korytarzu przyjąłem połączenie.
- Słucham.
- Cześć, to ja. - W telefonie usłyszałem ochrypły męski głos. - Dzwoniłeś do mnie przed paroma dniami w sprawie... No wiesz kogo.
- Tak - przyznałem szybko. Czułem narastające napięcie i przyspieszone bicie serca. - Trochę ci zeszło na przemyślenie tej decyzji.
- Musiałem się zastanowić. Przepraszam, że tak długo, ale to nie jest łatwa sytuacja.
- Chodzi o twojego przyjaciela. - Wiem, w tym momencie zagrałem na emocjach, ale obawiałem się, że mój rozmówca może się rozmyślić.
- Filip jest też twoim przyjacielem - odparł zaczepnie.
- I dlatego dla niego uciszyłem Michała, choć - rozejrzałem się po pustym korytarzu, ale mimo to zniżyłem głos - był moim facetem. Uwierz mi, to nie była łatwa decyzja, ale musiałem to zrobić. Dzięki temu i ja się uwolniłem od niego, raz na zawsze. A Filip już nie będzie się żył w ciągłym stresie, że Michał wychlapie jego tajemnicę.
- Nie interesuje mnie jego tajemnica - wtrącił chłopak. - Od zawsze miał sekreciki ze swoimi kumplami. Nie wnikałem w to.
- Ale wtedy był twoim przyjacielem i akceptowałeś go. Nadal nim jest, prawda?
- Tak, wiem. I wiem, jakim skurwielem był Michał podczas studiów. Z tego co mówisz, nic się nie zmienił. Dlatego - chłopak po drugiej stronie telefonu zrobił dłuższą pauzę, nabierając powietrza w płuca - pomogę ci. Spotkajmy się koło siedemnastej pod Adasiem. Pasuje?
- Nie ma sprawy. Będę czekał.
- Do zobaczenia.
Odetchnąłem z ulgą. Zgodził się. Obawiałem się, że może dać negatywną odpowiedź. Wtedy miałbym twardy orzech do zgryzienia, co zrobić z Michałem. Na szczęście problem zniknął.
Na Rynku byłem parę minut przed siedemnastą. Zmierzając w tamtą stronę, w mój umysł wkradły się wątpliwości. Po co ja właściwie się z nim spotykam? Po co mieszam w to jeszcze jedną osobę? Na swoje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że nie chciałem być w tym bagnie sam, chociaż sam go narobiłem. Chciałem dobrze dla Filipa, a wyszło znowu, jak wyszło. Ponownie odczułem strach, kiedy od pomnika Adama Mickiewicza dzieliło mnie zaledwie kilkadziesiąt metrów. W wątłym świetle, które padało na płytę Rynku, dostrzegłem zarys monumentu. Jak w tych ciemnościach rozpoznam tego mężczyznę? Ale na całe szczęście mamy do siebie numery telefonów. W razie czego jedno może zadzwonić do drugiego.
Zwolniłem nieco kroku i rozglądałem się uważnie dookoła, szukając wzrokiem osoby, która by na kogoś czekała, rozglądała się. Najśmieszniejsze w tym wszystkim było to, że większość osób tutaj z kimś się umówiła. Każdy z nich prawie na kogoś czekał. Przecież to popularne miejsce spotkań. Zajebiście, pomyślałem zrezygnowany.
Przystanąłem parę metrów od pomnika polskiego wieszcza i zerknąłem na komórkę. W sumie nie wiem, po co to zrobiłem. Jakby to miało w jakiś sposób przyspieszyć spotkanie albo pomóc rozpoznać mężczyznę. Nie, tak naprawdę popatrzyłem, ponieważ łudziłem się, że dostałem jakąś wiadomość od niego. Ale przecież bym usłyszał. To przez te nerwy.
- Bartek, prawda?
O mały włos, a zszedłbym na zawał. Tutaj, na Rynku, pod Adasiem. Odwróciłem się energicznie w lewą stronę. Obok stał chłopak, dobrze zbudowany. Mimo zimowej kurtki, którą miał na sobie, z łatwością można było domyślić się, że jest napakowany. Po posturze ciała.
- Tak - wydukałem lekko zmieszany.
- Paweł. - Wyciągnął w moją stronę lodowatą dłoń. Mocny uścisk, szybkie cofnięcie ręki. - Zatem możemy przystąpić do końcowego finału, prawda?
Oto przede mną stał Paweł, kolega Filipa. Może nawet jeden z bliższych jego przyjaciół z czasów studenckich. To on zaryzykował małżeństwo z Lady Margaret, jak zwykł nazywać Filip partnerkę Pawła. To jego małżeństwo nie doszło do skutku. To on wycofał się sprzed ołtarza. I to on przerżnął Filipa, i Filip Pawła, w niedoszłą noc poślubną. Wyszło szydło z worka. Stał przede mną biseksualista z prawdziwego zdarzenia. Macho na kobiety, twardziel wśród mężczyzn, a tak naprawdę męska cipa, dająca dupy i lubiąca sobie poeksperymentować na boku z kolegami.
Nie zapanowałem nad mimiką twarzy. Usta mimowolnie uformowały się w uśmiech, kiedy wyobraziłem sobie jego, męskiego byczka, posuwanego przez innego kolesia. Miałem tylko nadzieję, że nie dostrzegł tego kpiącego uśmieszku.
- Tak - odchrząknąłem, przywołując się do porządku.
- Pamiętaj, że robię to tylko dla Filipa - zaznaczył.
- Wiem. Znam zasady. Tylko on wciąż zamartwia się, co ludzie powiedzą. Że zaczną szukać Michała. Że będzie w to zaangażowana policja. Sam rozumiesz.
- Mam dla niego dobry argument, by przestał tak myśleć.
- Powiesz mu to?
Zamyślił się na moment. Wywnioskowałem szybko, że od tamtej wyjątkowej nocy poślubnej nie zamienili ze sobą ani jednego zdania. Żaden nie przeprosił i żaden nie pokwapił się z wyjaśnieniem tej sytuacji. Patrząc na stojącego przede mną napakowanego byczka, który nie potrafi sam przed sobą przyznać się, że lubi bzyknąć się z facetem, że będzie zapierał się i bronił, nie dziwiłem się, że Filip nie zrobił pierwszego kroku.
- Jeśli będzie taka okazja - odparł po chwili. - Jesteś jego bliskim przyjacielem. Ma kogoś?
- Ktoś tam jest - westchnąłem ze zniecierpliwieniem.
- Kto to taki? - dopytywał Paweł.
- Jakiś góral z Zakopanego. Filip wyprowadził się z Krakowa i od paru miesięcy mieszka w Zakopanem. Ale obecnie jest w Krakowie. Obawiam się, że pewnie na dniach będzie chciał wrócić.
- Co go tu sprowadziło?
- A jak myślisz? Postanowił rozliczyć się z Michałem. Szantażował Filipa, że powie wszystkim o jego tajemnicy. A żeby jego słowa nie były tylko czczą gadaniną, Michał powiedział rodzicom Filipa, że ich syn jest gejem. Zrobił mu niechciany coming out. Ale tę historię już ci opowiedziałem pokrótce.
- Dlaczego więc ty zająłeś się Michałem?
- Michał był moim facetem. Byliśmy jakiś czas razem. Poznałem go zbyt dobrze i wiedziałem do czego może być zdolny. Potrafi perfidnie kłamać i dążyć do celu po trupach. Uczucia, emocje dla niego nie istnieją. Więc kiedy Filip powiedział mi całą prawdę, zrobiło mi się go żal. Współczułem Filipowi. Tyle wycierpiał, a ten wciąż go tylko szantażował i dręczył. Chciałem, by Filip wreszcie odsapnął. Zrobiłem to pod wpływem chwili. Nie mogłem tego dłużej znieść, jak krzywdzi innych ludzi, jak robi to z uśmiechem na ustach i zawsze mu się udaje. Dlatego... - zawahałem się przed użyciem słowa, które cisnęło się na usta. Mimo upływu tylu dni nie chciałem nazywać tego po imieniu. - Dlatego to zrobiłem - rzekłem cicho.
- Zatem dokończmy dzieła. Raz a dobrze. Daleko do tego domu?
- Kawałek.
To, co działo się potem, pamiętam jak przez mgłę. Jak zamglony sen, koszmar, z którego budzę się przerażony, z łomoczącym ze strachu sercem, z urwanymi kawałkami scen, rozgrywających się przed oczami. Próbuję je jeszcze wyłapać, coś sobie przypomnieć, ale gęsta mgła opada. Czuję zapach lasu, bardzo wyraźnie. Wilgoć otacza mnie zewsząd, kiedy trzymam jeden koniec lnianego worka. Wokół ciemność. Zimne krople spadają z mokrych gałęzi za kołnierz. Pociągam nosem, próbując zatamować cieknący katar. Paweł sapie. Potem ciemność. I znów obraz. Stoję wsparty o mokre drzewo. Ubłocona ręka ślizga się po pniu. Rzygam. Puszczam solidnego pawia, czując w ustach krew, igliwie, mokrą ziemię. Następnie powrót do miasta. Paweł raczy mnie paroma kieliszkami wódki, która szybko stawia mnie na nogi. I znów jestem sobą. Panuję nad wszystkim.
- Wszystko okej? - Paweł przyglądał mi się uważnie.
Łyknąłem soku i przytaknąłem skinieniem głowy.
- Masz słabą psychikę - zauważył.
Ja jestem słaby? Spojrzałem na niego z wyrzutem. Gdyby nie ja, Michał nie byłby tak pokiereszowany. To ja go unieszkodliwiłem. Po prostu teraz potrzebowałem pomocy.
- Nie sądziłem, że tak ta dzisiejsza sprawa na mnie podziała - rzekłem na swoje usprawiedliwienie. Musiałem zmienić temat. - Chcesz się spotkać z Filipem?
- Dzisiaj? Teraz? - zapytał zaskoczony.
- Póki jest w Krakowie. Możesz mu pomóc, by nie przejmował się sprawą Michała. Że to wszystko już zakończone.
Wahał się przez dłuższą chwilę, patrząc w zamyśleniu przed siebie.
Bania Luka - speluna towarzyska, zatłoczona od studentów i przeróżnej maści obcokrajowców - to tutaj Paweł raczył mnie wódką, która koiła nadszarpnięte nerwy. Było gwarno, wręcz panował hałas, który potęgował się od głośnych rozmów i nagłych wybuchów śmiechu. Ale czułem się dobrze. Nie przeszkadzał mi tłum. Bania Luka miała swój specyficzny klimat.
- Okej - zgodził się wreszcie.
Nie czekając, aż się rozmyśli chwyciłem za komórkę i wybrałem z pamięci numer do Filipa. Sygnał połączenia zabrzmiał w uchu.
- Sprawdzę, czy jest w domu - rzekłem do Pawła.
Filip odebrał.
- Halo! - usłyszałem znajomy głos.
Ale oprócz niego doleciały do mnie jeszcze inne dźwięki. Jakby gdzieś przebywał.
- Cześć. Gdzie jesteś?
- W Miejscu przy piwie, na Kazimierzu.
- Aha, okej. To cześć.
Schowałem komórkę do kieszeni.
- Nie musimy jechać do mnie na mieszkanie - zwróciłem się do Pawła. - Filipa tam nie ma. Jest w Miejscu, to na Kazimierzu, więc niedaleko. Jeśli się pośpieszymy, to mam nadzieję, że jeszcze go zastaniemy.
- Dobra, dokończymy nasz melanż tutaj i idziemy na Kazimierz.
W drodze na Kazimierz zaczął sypać śnieg. Płatki leniwie opadały na ziemię, skrząc się w świetle latarnianych ulic. Lubiłem taką aurę, ten opadający wolno śnieg uspokajał mnie. Oczami swej wyobraźni ujrzałem jeszcze raz las, miękką ziemię i zwrot zawartości żołądka. Znów poczułem ten posmak, więc szybko przywołałem się do porządku.
Uff, byliśmy już na miejscu. Skręciliśmy w Estery i zmierzaliśmy w kierunku Placu Nowego. Naszym celem był bar Miejsce, więc zatrzymaliśmy się przed wejściem, w momencie kiedy drzwi akurat się otwierały, a ze środka wychodziło dwóch chłopaków. Filipa poznałem od razu, ale tego drugiego nigdy wcześniej nie widziałem. Zaskoczył więc mnie jego widok.
- O, nie jesteś sam.
Tylko na tyle zdobyłem się, by wydobyć z siebie parę słów na powitanie. Może i spaliłem. Przecież powinienem powiedzieć "cześć", wyciągnąć rękę i przywitać się z nimi. Mogłem, ale tego nie zrobiłem. Byłem w szoku, że widzę Filipa z jakimś fagasem w Miejscu. Przeniosłem wzrok na jego towarzysza i przyjrzałem się podejrzliwie. Prawdopodobnie mój wzrok został przechwycony przez Filipa i widział, jak patrzę czujnie na chłopaka, ciągnącego walizkę. Czyżby przyjechał do Filipa? Będziemy mieć gościa? Ciekawe, co na to wszystko Wiktor?
- Widzę, że ty też nie - odparł szybko Filip.
Chyba się stresował. Wodził wzrokiem, czuł się niezręcznie. W sumie prawidłowo. Właśnie został nakryty przeze mnie i przez Pawła na tajemniczym spotkaniu z gościem, który być może dopiero przyjechał do Krakowa. Zerknąłem na niego. Kim on może być? Co to za jeden?
Z pomocą przyszedł mi Paweł.
- Szymon! - zawołał niespodziewanie Paweł, kierując się do nieznajomego, stojącego obok Filipa. Tyle że głos Pawła zabrzmiał tak dziwnie. Tak kpiąco i uszczypliwie. - Zniknąłeś tak nagle... I proszę! Po tylu latach znów się odnajdujesz.
Szymon. Ułożyłem sobie szybko w głowie cały schemat. Dopasowałem elementy układanki do siebie. Szymon. To ten Szymon, o którym opowiedział mi na początku tygodnia Filip. To jego przyjaciel z czasów studenckich, ten, który nie mógł oswoić się ze swoją orientacją. Zgwałcił więc dwie dziewczyny na imprezie, jedna z nich zaszła w ciążę. Po tym wszystkim Szymon zrozumiał, że jednak jest gejem i nic tego nie zmieni, choćby pił na umór, modlił się i chodził na pielgrzymki, zaliczał panienki. I tak mimo wszystko pozostanie gejem. A potem zaczęły się schody. Ofiara jego gwałtu urodziła dziecko, a Filip - z tego co mówił, że był w nim zakochany - pomógł mu zniknąć z Krakowa. I ślad po nim zaginął. Jeden Filip wiedział, gdzie przebywa jego była miłość.
W tym momencie znów pojawiło się to dziwnie znajome uczucie. Niespokojna myśl przeleciała po głowie i zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Powinienem się na niej skupić. Gdybym tylko miał ku temu możliwości, pewnie szybko doszedłbym do sedna i zrozumiał. Wiedziałem, że gdy okiełznam tę myśl, cała sprawa stanie się krystalicznie czysta. Miałem jeszcze tylko wrażenie, że do całości brakuje jednego małego elementu, który gdzieś się zapodział.
- I to w jakim towarzystwie? - Głos Pawła przywołał mnie do rzeczywistości. Z wycelowaną ręką na Filipa, mówił dalej: - Podejrzewałem, że w twoim zniknięciu maczał palce Filip. Gdzie się podziewałeś tyle lat? - Szymon stał wyprostowany, patrząc Pawłowi w oczy. - I co cię sprowadza do Krakowa?
- Wy się znacie? - zapytałem zaskoczony.
- To Szymon - rzekł z uśmiechem Paweł - kolega z pierwszego roku studiów, mój i Filipa.
- A wy się znacie?
Pytanie z zaskoczenia padło ze strony Filipa. Nie spodziewałem się takiego ataku. Wymieniliśmy się z Pawłem szybkimi spojrzeniami. Nie wiem, czym się kierowałem, ale moja odpowiedź nie zawierała w sobie ani krzty prawdy.
- Od dłuższego czasu - odparłem szybko.
- Jakiś czas - wtrącił Paweł.
Przez ułamek sekundy zrobiło mi się słabo. Bałem się, że Paweł wszystkiego się wyprze i zacznie zdradzać prawdziwą wersję. Popatrzyłem na Filipa. Nie chciałem go kłamać, ale zrobiłem to, żeby nie drążył tematy. Gdybym powiedział prawdę, musiałbym znowu zahaczać w rozmowie o temat Michała, a przyznam szczerze, że to nie jest dobry temat do roztrząsania.
- Przecież wspominałem ci o weselu Pawła i Lady Margaret - zauważył Filip.
No wspominał. To jestem w kropce. Zmarszczyłem czoło i przygryzłem wargę, szukając szybko dobrej wymówki.
- Nie skojarzyłem - bąknąłem bardziej do siebie.
- Nie wspominałem mu o weselu. - Paweł znowu pośpieszył z pomocą. - Nie wiedział. Było mi wstyd. Wiedział tylko, że kręci się obok mnie laska.
Filip nie był zbytnio przekonany do tej odpowiedzi. Patrzył na nas podejrzliwie, ale nie pytał dalej.
- Chajtnąłeś się?
Przeniosłem spojrzenie na Szymona.
- Nie, nie udało się - odparł z uśmiechem Paweł. - A co właściwie tutaj robisz?
Filip i Szymon wymienili się przerażonymi spojrzeniami. Walczyli ze sobą, nie bardzo wiedząc, czy mówić o prawdziwym celu wizyty Szymona w Krakowie. A ja go znałem. Wiem, po co przyjechał Szymon. Chciał zakończyć pewną sprawę i w ten sposób wyswobodzić Filipa.
- To jest ten Szymon, o którym mi opowiadałeś? - wyrwało mi się niespodziewanie. Właściwie nie wiem, po co o to pytałem, skoro to było jasne.
- Tak. - Filip skinął głową.
- Przyjechałeś - dyskretnie rozejrzałem się wokół i nachyliłem w stronę Szymona - żeby uciszyć Michała? Tego Michała, który wszystkim zalazł za skórę?
- Niepotrzebnie - wtrącił po chwili Paweł. - Sprawa Michała jest zamknięta.
Filip przenosił wzrok to na Pawła, to z powrotem na mnie. Próbował pewnie zrozumieć tę sytuację, ogarnąć ją. Najpierw wspominałem, że zająłem się sprawą Michała, teraz wychodzi na jaw, że Paweł też brał w tym udział. Jeśli sam się nie pogubię w zeznaniach, to będzie dobrze. Wziąłem więc głęboki wdech.
- Zrobiliśmy to razem - rzekłem. - Dla ciebie, Filip.
- Byś wreszcie mógł zacząć normalnie żyć - dodał Paweł. - Bez stresu. Jego obecność tylko ci w tym przeszkadzała. Ciągle się koło ciebie kręcił.
- Ale jak? - zapytał Filip. - Myślałem, że tylko ty zająłeś się Michałem.
Bo to prawda. To, że wmieszałem w to jeszcze Pawła, to już moja sprawa.
- Zadzwoniłem po Pawła. Zgodził się pomóc.
- Teraz wiem, że w słusznej sprawie. Nie wiedziałem, że robię to dla ciebie. W sumie dla was. - Paweł wskazał na nich ręką. - Robiłem to, bo Bartek poprosił mnie o pomoc. Zrobiłbym to jeszcze raz... Bez wahania.
Choć korciło mnie, by spojrzeć na twarz Pawła, zobaczyć jego kamienną twarz, poważną minę, to jednak powstrzymałem się przed tym. Nie o wszystkim Filip musi wiedzieć.
- Dziękuję - rzekł Filip.
- Widzisz, Szymon, niepotrzebnie przyjechałeś. - Paweł mówił dalej. - Nieważne, gdzie teraz przebywasz. Pewnie jesteś tam szczęśliwy, prawda?
Dostrzegłem skinienie głową.
- Więc wracaj tam, skąd przyjechałeś. I ciesz się szczęściem, które cię spotkało. Już nie musisz się niczym martwić. Nie interesuje mnie wasz sekret, twój i Filipa. To wasza sprawa. Ważne, że Michał już wam w niczym nie zaszkodzi. Jesteście bezpieczni.
Na jak długo?, przemknęło mi przez myśl. A jeśli ktoś zacznie szperać, szukać? Co wtedy?
- Szymon, wracaj prędko do swojego szczęścia. I ty Filip też. Masz kogoś, prawda?
Filip? Utkwiłem w nim wzrok. Najlepiej, gdyby tu został i nie wracał do Zakopanego. Do tego Wiktora. Mógłbym mu załatwić wizę do Kanady. Wyjechalibyśmy razem.
- Tak - usłyszałem jego odpowiedź - ale nie pochodzi z Krakowa.
Nie patrzył na mnie. Spoglądał na Pawła.
- Więc jedź do niego.
Nie takich słów się spodziewałem. Sądziłem, że Paweł przekona Filipa do zostania w Krakowie. Przecież sprawa Michała została definitywnie zakończona. Dlaczego więc ma uciekać do Zakopanego? Powinien wrócić do Krakowa. A potem wylecieć ze mną do Kanady. Tam życie byłoby dużo prostsze.
Przez dłuższy czas staliśmy w milczeniu przed barem Miejsce. Szymon wreszcie zdecydował iść do hotelu, a Filip postanowił go odprowadzić. Chciałem coś powiedzieć, ale silny uścisk dłoni Pawła na przedramieniu powstrzymał mnie przed reakcją. Patrzyłem, jak znikają za rogiem, tuż za Alchemią. Czułem, jak tracę Filipa, jak wymyka mi się z rąk i nic nie mogę poradzić. Gdzieś w środku rozdarła się zasłona, skrywająca uczucia. Wylały się, ale zacisnąłem mocno zęby, skupiając uwagę na padających płatkach śniegu.

B l o g i   g e j ó w

czwartek, 15 maja 2014

Epizod 121.

Bar Miejsce, zlokalizowany na ulicy Estery, w samym centrum Kazimierza, bo praktycznie rzut beretem od Okrąglaka, okazał się idealną przystanią na przemyślenia dotyczące spotkania z Damianem. Usadowiłem się przy barze, tuż przy oknie i zamówiłem grzane piwo. Na takie mroźne wieczory, kiedy na zewnątrz sypnęło śniegiem, ten trunek był idealnym pomysłem. Barman łypnął na mnie okiem. Chyba dostrzegł mój kiepski nastrój, ale nie dopytywał o szczegóły. I dobrze. Podziękowałem uśmiechem za piwo i zacisnąłem usta na zielonej słomce, zanurzonej w trunku.
Dzisiejsza rozmowa z Damianem nie przebiegła tak, jak zamierzałem. To znaczy, początkowo wszystko szło dobrze. Cel wizyty został osiągnięty. Jednak koniec, kiedy już opuszczałem jego mieszkanie, wytrącił mnie z równowagi. Myślał o mnie. Wielokrotnie to robił, a mimo to nigdy nie napisał, nie zapytał co porabiam, jak się czuję. Sprawił, że nasza znajomość, że to co nas łączyło, umarło z czasem. A mimo to żadne z nas nie potrafiło do końca zapomnieć o drugim. Choć Damian zakochał się w Sebastianie i zostawił mnie dla niego, to wciąż byłem mu bliski. Cieszyła mnie ta wiadomość. Mimowolnie uśmiechnąłem się do siebie. Czyli nie byłem przelotną znajomością, czy ulotnym uczuciem. Liczyłem się dla niego.
Czy moglibyśmy od nowa stworzyć związek?
Pytanie zakiełkowało niespodziewanie. Już nie chciałem snuć dalej domysłów. Musiałem z tym skończyć. Nie powinienem tego robić. Przecież jest Wiktor. Więc dlaczego w głębi duszy pragnąłem puścić wodze fantazji, pozwolić wybiec myślom w niebezpieczną i nierealną przyszłość? Pewnie dlatego, że ten scenariusz nigdy się nie ziści. Zawsze lubiłem bujać w obłokach.
- Ciężki dzień?
Przede mną zmaterializował się barman. Chłopak wyglądający na oko na dwadzieścia kilka lat o brązowych włosach, niebieskich oczach z charakterystycznym zaczesaniem na prawą stronę stał za barem i spoglądał na mnie z nieśmiałym uśmiechem.
- Można tak powiedzieć - odparłem.
- Może coś mocniejszego na rozluźnienie? - zaproponował.
- Mówisz o wódce? - Uniosłem z niedowierzania brwi.
- Tylko o kieliszku. Oczywiście, jak będziesz chciał więcej, to ci naleję drugiego.
- Nie, jednak podziękuję. Piwo - wskazałem dłonią na pieniący się trunek - w zupełności wystarczy. Aż tak ciężko nie było, żeby sięgać po wódkę. Ale dzięki.
- Gdybyś zmienił zdanie, jestem w pobliżu.
Jeszcze raz podziękowałem i oddałem się degustacji złocistego płynu. Kątem oka obserwowałem prace barmana, który uwijał się przed kolorową klientelą. A panowie przy barze byli przeróżni. Z brodą i bez brody, z naciągniętą czapką, z modnym zaczesaniem włosów na prawą lub lewą stronę z charakterystycznym bocznym przedziałkiem, z pełnymi okularami, które już z daleka sugerowały orientację seksualną, w kolorowych koszulach lub swetrach i z rozbieganym wzrokiem. Ich oczy łowiły wszystko co się wokoło ruszało. Ktokolwiek wchodził lub opuszczał Miejsce - wystarczyło zaledwie skrzypnięcie drzwi, odsuwanie krzesła - ich głowy przekręcały się automatycznie w tamtą stronę.
Gestem ręki przywołałem barmana.
- Czym mogę służyć? - zapytał grzecznie.
- To stali bywalcy? - wyszeptałem do ucha, wskazując delikatnie ruchem głowy na moich sąsiadów.
- Często bywają, a co?
Nie wiem czy wypadało o to zapytać, ale postanowiłem zaryzykować. I tak niedługo mnie tu nie będzie. Wrócę do Zakopanego, a mój pobyt w Krakowie odejdzie do historii i nikt już nie będzie pamiętał o pobycie niejakiego Filipa w Miejscu.
- Podoba ci któryś? - dodał.
Wyprostowałem się energicznie. Takiego bezpośredniego pytania się nie spodziewałem. Ale skoro ja pozwoliłem sobie na dociekanie, to barman również.
- Czy mi się któryś podoba? - powtórzyłem za nim, zerkając ukradkiem na mężczyzn, siedzących obok. Na niektórych można było dłużej oko zawiesić, ale żeby tak od razu się interesować to raczej nie. - Są... całkiem całkiem, ale nie przyszedłem tutaj na podryw.
- Oni też nie. Ale są otwarci i przyjaźnie nastawieni. Dużo znajomości się tutaj rodzi.
W tym momencie zadzwoniła komórka. Przeprosiłem barmana, a sięgając po telefon, zdałem sobie sprawę, że nie znam jego imienia. Tymczasem na wyświetlaczu ukazało się imię Szymon. Szymon? No tak, prawie zapomniałem o naszej sprawie, dotyczącej Michała. Nie namyślał się długo. Parę dni upłynęło, nim zdecydował się na kontakt. To dobrze o nim świadczy. Szkoda tylko, że na akcję unieszkodliwienia Michała było już za późno.
- Halo! - rzekłem do słuchawki.
- Cześć Filip! - Szymon przywitał się, jak zwykle niezbyt wylewnie. To był jego urok. W tle słyszałem odgłos przejeżdżających samochodów. - Cieszę się, że odebrałeś.
- Dlaczego miałbym nie odebrać? - zapytałem zaskoczony.
Szymon jednak zignorował moje pytanie. Uznał je za mało istotne, by drążyć ten temat.
- Przemyślałem naszą rozmowę - rzekł po chwili. - Trochę to trwało, ale doszedłem do wniosku, że Michał dla nas obydwóch stanowi poważne zagrożenie. Ciebie szantażuje, być może nawet śledzi. Kto wie, czy nie przyjechał za tobą do Poznania? - Chciałem go powstrzymać przed tym zapędem, ale jakakolwiek próba wtrącenia się w jego monolog, kończyła się fiaskiem. - Nie wiemy komu opowiedział o naszej tajemnicy, z kim się nią podzielił. Nie możemy zwlekać. Zależy mi na dyskrecji. Nie chcę, żeby ktokolwiek z naszych znajomych ze studiów, czy z akademika, dowiedział się, gdzie obecnie przebywam. Filip, musimy uciszyć Michała. To konieczność!
Podczas gdy Szymon snuł zamierzenia, co do Michała i nie pozwalał mi dojść do głosu, mimowolnie zerkałem na barmana. Zdążyłem się nawet przyłapać, że jest całkiem przystojny. Mordka ładna, uśmiechnięta, pełne uzębienie, no może niezbyt białe, ale jakiś tam odcień bieli posiadały. Co ja robię?, zbeształem się w myślach.
- Szymon, obawiam się, że się spóźniliśmy. - Wypiłem parę łyków grzanego piwa.
- Nie rozumiem.
- Mój kolega z Krakowa się nim zajął - odparłem, rozglądając się dyskretnie po barze, sprawdzając, czy nikt aby przypadkiem nie przysłuchuje się mojej rozmowie.
- Jak to zajął? - Usłyszałem w telefonie dociekliwe pytanie. - Co to ma znaczyć?
- No domyśl się - odparłem lekko poirytowany. - Problem został rozwiązany.
- Ktoś go zdjął? Uciszył? Na zawsze?
- Dokładnie - przytaknąłem, obejmując wargami słomkę i pociągając kolejne łyki.
- Czyli nie tylko nam zalazł za skórę.
- Można tak to ująć - przyznałem skinieniem głowy.
- A jesteś pewien, że twój znajomy pozbył się Michała? - Szymon drążył temat. Nie uwierzył na słowo. - Na pewno to zrobił? Widziałeś ciało?
- Nie, ale wierzę mu. Po co miałby kłamać?
- Ale nie widziałeś ciała - rzekł prawie szeptem, który przy dźwiękach przejeżdżających obok niego samochodów był prawie krzykiem. - Wierzysz mu?
- Nie widzę powodu, żeby miał kłamać - odparłem. - Szymon, to mój przyjaciel i skoro powiedział, że sprawa z Michałem jest zamknięta, to ja mu wierzę.
- To w takim razie, po co ja przyjechałem do Krakowa?
- Jesteś w Krakowie? - nie kryłem zaskoczenia. - Co tutaj robisz?
Głupie pytanie. Przecież udzielił wcześniej wyjaśnienia. No cóż, nie od razu skumałem, ale na swoje usprawiedliwienie miałem jedynie to, że dzisiaj wyszedłem ze szpitala, miałem rozmowę z Damianem, która zburzyła mój poukładany świat, a na dodatek piłem jeszcze grzane piwo.
- A jak myślisz, co robię? - W jego głosie nie było złości. - Przyjechałem w konkretnym celu. Tyle że sprawa została już zakończona. Ale skoro już tu jestem, to pozwiedzam stare miejsca. Jesteś może gdzieś w centrum?
- A ty gdzie jesteś?
- Przy dworcu. Sporo się pozmieniało od mojego ostatniego tutaj pobytu.
- Szymon, minęło kilka lat - zauważyłem. - Jestem na Kazimierzu. W takim barze, Miejsce się nazywa. To przy ulicy Estery. Wiesz gdzie? - I nie czekając na odpowiedź, wyjaśniałem dalej. - Od ulicy Miodowej, jakbyś szedł, przy synagodze, skręcasz w lewo. Właśnie w Estery. Bar jest po prawej stronie. Z pewnością zauważysz.
- Okej, będę tam za chwilę. Z chęcią się spotkam.
Dwadzieścia minut później wszedł do środka z małą walizką. Oczywiście oczy moich sąsiadów od razu zlustrowały przybysza, mojego gościa; na moment nawet rozmowy ucichły. Cóż, takie ciacho, jeśli zawita w progach skromnego baru, zawsze wywoła efekt WOW. Z dumą delektowałem się chwilą, kiedy zazdrosne spojrzenia odprowadzały przystojniaka w moją stronę. Tak, to do mnie podszedł, to ze mną się przywitał, a na was nawet nie raczył spojrzeć. Bo i po co?
- Trafiłeś - rzekłem na powitanie.
- Ach, nawet sobie nie wyobrażasz, co przeżywam, będąc w tym mieście. - Szymon rozsiadł się wygodnie obok mnie. - Wracają wspomnienia. Są takie przejrzyste, jakby w ogóle to wszystko miało miejsce zaledwie parę dni temu, a nie tyle lat wstecz. Wiesz, czego się obawiam najbardziej?
- Nie mam pojęcia - wzruszyłem ramionami.
- Że spotkam Karolinę.
- Co dla ciebie?
Barman zjawił się przed nami, jak zwykle z serdecznym uśmiechem.
Szymon rozejrzał się w prawo i w lewo, sprawdzając co piją jego sąsiedzi, po czym rzekł do barmana:
- To samo, co mój kolega.
Przy tym wskazał na mój już prawie opróżniony kufel.
- Dla ciebie jeszcze raz to samo?
- Nie, tym razem nie podgrzewane. Zwykłe Świeże, w butelce. Nie przelewaj do kufla.
Chwilę później barman postawił przed nami zamówienie. Nachyliłem się w stronę kolegi.
- Szymon, skoro ja przez tyle lat nie widziałem już Karoliny, to tobie też się uda.
- Oby. Raczej bym tego spotkania nie przeżył. - Chłopak przyssał się do rurki i wolno sączył swojego grzańca, patrząc przed siebie.
W milczeniu spoglądał na metalowe figurki siedzących kotów, które machały łapkami w naszą stronę, jakby pozdrawiały klientów Miejsca. Zerkałem od czasu do czasu na Szymona. Korciło mnie strasznie, by wreszcie rozpocząć dość drażliwy temat. Bo skoro jest w Krakowie, może zechce się z kimś spotkać. Nie, nie z Karoliną. Nie namawiałbym go nawet do tego. Rzeczywiście, mógłby nie wyjść cało z tego starcia.
- Nie chciałbyś się zobaczyć ze swoim synem? - zapytałem ostrożnie.
Milczał. Nie spojrzał na mnie. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili:
- Skąd wiedziałem, że zaczniesz wałkować ten temat?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami, po czym przechyliłem butelkę, wlewając w siebie parę solidnych łyków piwa. - Pewnie tak dobrze mnie znasz. A może dlatego, że jestem przewidywalny.
- Otóż to - podłapał Szymon. - Jesteś przewidywalny. Jak już tu jechałem, wiedziałem, że poruszysz ten temat. Po prostu to czułem. Może cię nie zaskoczę swoją odpowiedzią. - Odwrócił się w moją stronę i spojrzał głęboko w oczy. - Jadąc tu, wyobrażałem sobie, co ci odpowiem. Za każdym razem moja odpowiedź była inaczej wypowiadana, to w emocjach, potem znów spokojna, ale zawsze była negatywna. I wiesz, że chciałem ci dopiec? Nie wiem dlaczego. Może po prostu drażni mnie temat Mikołaja? Dlatego wybacz, ale nie chcę go widzieć. Przyjechałem tu w innym celu.
- Tak, wiem - pokiwałem głową. - Tyle, że to twój syn.
- Którego ty potrąciłeś! - Szymon nie wytrzymał i syknął ze złości. Był wściekły, a zmarszczone czoło świadczyło, że wytrąciłem go z równowagi. I tak dobrze, że się opanował. - Możesz przestać wreszcie o nim mówić? Masz wyrzuty sumienia, rozumiem. Odwiedzaj go w szpitalu, przesyłaj mu prezenty, zabawiaj go, spędzaj z nim więcej czasu. Ale, do licha ciężkiego, przestań mnie męczyć! Mam, swoje życie, tam w Poznaniu i nie mam zamiaru tego zmieniać.
- Myślałem...
Poczułem się głupio i spuściłem wzrok.
- To źle myślałeś - skwitował Szymon.
Siedzieliśmy w milczeniu, popijając piwo, nie patrząc na siebie. Obok nas toczyły się żywiołowe dyskusje, połączone z głośnymi wybuchami śmiechu. A my, przez mój zasrany charakter, by wszystkim dogodzić, chcąc namówić ojca do spotkania się ze swoim niepełnosprawnym synem, doprowadziłem do wyczerpania tematów. Teraz, jak sądziłem, Szymon miał do mnie żal. Niepotrzebnie poruszałem rozmowę o Mikołaju. Przecież znałem jego stosunek do tej sprawy, a mimo to, nie wiem dlaczego, łudziłem się, że uda mi się namówić Szymona do odwiedzin. Tylko pogorszyłem sprawę.
- Przepraszam - powiedziałem ochrypłym głosem.
- Nie wracajmy już do tego temu, okej? - poprosił.
- Nie chcę się kłócić.
Zakończyliśmy więc temat Mikołaja.
W międzyczasie zadzwonił Bartek z zapytaniem, gdzie jestem. Powiedziałem, że siedzę przy piwie w Miejscu. Przyjął to do wiadomości i szybko się rozłączył. Zdziwiło mnie jego zachowanie, ale czasami tak miewał. W końcu to cały urok Bartka.
Wróciłem do rozmowy z Szymonem. W skrócie opowiedziałem mu o wydarzeniach po powrocie z Poznania, o moim nieplanowanym coming oucie, którego dokonał za mnie Michał. To wtedy ostatecznie postanowiłem rozwiązać z nim znajomość. I o Bartku, który był kiedyś chłopakiem Michała, ale szybko zmądrzał i rozstał się z nim. Wtedy wywiązała się rozmowa o mojej rodzinie. Dla mnie drażliwy temat, bo tak naprawdę już nie miałem rodziny. Wyrzucili mnie z domu, nie chcąc więcej widzieć. Nie miałem już tam powrotu. Może to i dobrze. Gdzieś w głębi odczułem ulgę z takiego obrotu spraw. Przynajmniej nie muszę się ukrywać, nie muszę kłamać. A to, że rodzina nie zaakceptowała mnie i mojej prawdziwej orientacji... Cóż, trudno się mówi i żyje się dalej.
- Co teraz planujesz? - zapytał Szymon. - Zostajesz w Krakowie? Przecież mówiłeś, że masz jakiegoś chłopca na oku. Ale on nie jest z Krakowa.
- Nie, nie z Krakowa - odparłem z lekkim uśmiechem. - Jest z Zakopanego. Odwiedził mnie parę dni temu w szpitalu. Wracam do niego jutro albo pojutrze.
- Jesteś szczęśliwy?
- Czy jestem szczęśliwy? - zadałem sobie pytanie, patrząc na ciemną butelkę Świeżego. Nie wiem! Skąd to mam wiedzieć? - Chyba tak - odparłem po chwili. - Oprócz tego, że rodzina się ode mnie odwróciła, nie mam powodów do narzekań. W Zakopanem czeka na mnie Wiktor.
Ale przecież pojawił się Damian. Wrócił niespodziewanie, wygrzebując spod sterty zakurzonych obrazów, wspomnienia naszej wspólnej przeszłości.
- Mam wrażenie, że się wahasz.
- Pojawił się mój były - rzekłem, pozbywając się jednocześnie zalegającego ciężaru. Odrobinę lżej się zrobiło. - Myśli o mnie. I wiesz co jest najgorsze? Że po dzisiejszym spotkaniu obaj chcieliśmy odnowić naszą znajomość.
- Pomyślałeś o Wiktorze?
- Tak i właśnie dlatego zakończyłem szybko spotkanie. Ale tak, jak mówisz... Mam wątpliwości. Myślę, że jak wrócę pod Tatry, zakopiański halny je rozwieje.
- Oby tak było.
Szymon przeniósł wzrok na kufel z piwem. Pociągnął kilka solidnych łyków.
- Życzę ci jak najlepiej. Chciałbym, żeby ci się udało.
Mimowolnie usta uformowały się w serdeczny uśmiech.
- Myślę, że będzie okej.
Zatopiliśmy się jeszcze w rozmowie, snując wspomnienia z czasów studenckich. Te lepsze oczywiście, te milsze, te przyjemniejsze. Nie było ich wiele, bo też i nie spędziliśmy razem całych pięciu lat. Ale ten jeden rok był tak intensywny, że mogliśmy gadać bez końca.
Na nasze nieszczęście - a może i szczęście - zrobiło się późno. Szymon musiał jeszcze dotrzeć do hotelu koło dworca. Dokończyliśmy piwo, pożegnaliśmy się z barmanem i odprowadzani pożerającymi oczyma klientów, wyszliśmy z baru, prawie zderzając się z Bartkiem i... z Pawłem.
- O, nie jesteś sam - rzekł na powitanie zaskoczony Bartek, mierząc Szymona podejrzliwym wzrokiem.
- Widzę, że ty też nie - odparłem, czując jak serce przyspiesza swoją pracę.
Mój wzrok parę razy skrzyżował się ze spojrzeniem Pawła. Od czasów jego feralnego ślubu, który okazał się niewypałem, a potem przygodną nocą, z której niestety niewiele pamiętałem, minęło sporo miesięcy. Chciałem szybko przeliczyć w myślach czas, jaki upłynął, ale z tego niespodziewanego spotkania pogubiłem się. Kurde, zestresowałem się. Ile to było? Pół roku? Nie wiem. Ale od tamtej pory nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Urwało się.
- Szymon! - Paweł zwrócił się do kolegi, stojącego obok mnie. - Zniknąłeś tak nagle... I proszę! Po tylu latach znów się odnajdujesz. I to w jakim towarzystwie? - wskazał na mnie ręką. - Podejrzewałem, że w twoim zniknięciu maczał palce Filip. Gdzie się podziewałeś tyle lat? I co cię sprowadza do Krakowa?
- Wy się znacie? - zapytał Bartek.
- To Szymon, kolega z pierwszego roku studiów, mój i Filipa - rzekł z uśmiechem Paweł.
Postanowiłem ratować sytuację, by Szymon nie musiał odpowiadać na nurtujące pytanie. Wskoczyłem więc ze swoim podejrzeniem:
- A wy się znacie?
Bartek i Paweł spojrzeli na siebie. Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że ich zaskoczyłem.
- Od dłuższego czasu - odparł szybko Bartek.
- Jakiś czas - dodał pośpiesznie Paweł.
- Przecież wspominałem ci o weselu Pawła i Lady Margaret - zauważyłem.
Bartek zmarszczył czoło i przygryzł dolną wargę.
- Nie skojarzyłem - odparł, jakby nigdy nic.
- Nie wspominałem mu o weselu - wtrącił Paweł. - Nie wiedział. Było mi wstyd. Wiedział tylko, że kręci się obok mnie laska.
- Chajtnąłeś się? - zapytał Szymon.
- Nie, nie udało się - odparł z uśmiechem Paweł. - A co właściwie tutaj robisz?
Tym razem to Szymon i ja wymieniliśmy się spłoszonymi spojrzeniami. Mówić? Wątpiłem czy warto rozgłaszać powód wizyty Szymona w Krakowie. I kiedy już miałem odpowiadać, by ratować go z opresji, niespodziewanie odezwał się Bartek:
- To jest ten Szymon, o którym mi opowiadałeś?
- Tak - skinąłem głową.
- Przyjechałeś - Bartek rozejrzał się dyskretnie dookoła i nachylił w naszą stronę, zniżając ton głosu - uciszyć Michała? Tego Michała, który wszystkim zalazł za skórę?
Spojrzał na mnie niepewnie, po czym przeniósł wzrok na Bartka.
- Niepotrzebnie - odezwał się po chwili Paweł. - Sprawa Michała jest zamknięta.
Jak to? Paweł wiedział o akcji uciszania Michała? Wodziłem spojrzeniem od jednego na drugiego i nie wiedziałem, co mam powiedzieć, choć w głowie kotłowało się mnóstwo pytań.
- Zrobiliśmy to razem - rzekł Bartek. - Dla ciebie, Filip.
- Byś wreszcie mógł zacząć normalnie żyć - dodał Paweł. - Bez stresu. Jego obecność tylko ci w tym przeszkadzała. Ciągle się koło ciebie kręcił.
- Ale jak? - wydukałem z siebie pytanie. Byłem totalnie zaskoczony takim obrotem sprawy. Początkowo myślałem, że sprawę Michała załatwił tylko Bartek. Wrócił przecież w środku nocy, zakrwawiony. Tamto wydarzenie sprzed paru dni pamiętałem jak przez mgłę. Nie ma się czemu dziwić; miałem gorączkę. - Myślałem, że tylko ty zająłeś się Michałem.
- Zadzwoniłem po Pawła - rzekł Bartek. - Zgodził się pomóc.
- Teraz wiem, że w słusznej sprawie. Nie wiedziałem, że robię to dla ciebie. W sumie dla was - wskazał na mnie i na Szymona. - Robiłem to, bo Bartek poprosił o pomoc. Zrobiłbym to jeszcze raz... Bez wahania.
- Dziękuję - wypuściłem powietrze z płuc.
Zimne płatki śniegu opadały delikatnie na rozgrzaną skórę na policzkach. W sekundę przemieniały się w krople wody, spływając wąskim strumieniem, by spaść na chodnik.
- Widzisz, Szymon, niepotrzebnie przyjechałeś - zauważył Paweł. - Nieważne, gdzie teraz przebywasz. Pewnie jesteś tam szczęśliwy, prawda?
Szymon skinął głową w milczeniu.
- Więc wracaj tam, skąd przyjechałeś. I ciesz się szczęściem, które cię spotkało. Już nie musisz się niczym martwić. Nie interesuje mnie wasz sekret, twój i Filipa. To wasza sprawa. Ważne, że Michał już wam w niczym nie zaszkodzi. Jesteście bezpieczni. Szymon, wracaj prędko do swojego szczęścia. I ty Filip też - zwrócił się do mnie. - Masz kogoś, prawda?
- Tak - odparłem - ale nie pochodzi z Krakowa.
- Więc jedź do niego.
Słowa Pawła dodały mi otuchy. Sprawiły, że poczułem ulgę. Tego potrzebowałem. Takich słów na potwierdzenie, że jestem wreszcie wolny. Że mogę cieszyć się pełnią szczęścia. Wyobraziłem sobie Wiktora, czekającego na mnie w drewnianym, góralskim domku. Takim szałasie, podobnym do tego, w którym spędziliśmy noc, kiedy uprowadził mnie - za moim przyzwoleniem oczywiście - w góry. Tam na nowo się pojednaliśmy i zeszliśmy. Żarzące się uczucie rozpaliło się ponownie.
Chciałem już być z Wiktorem.
Póki co, staliśmy na ulicy - Szymon, Paweł, Bartek i ja - przed barem Miejsce, zerkając na siebie, nie przejmując się ani trochę coraz intensywniejszymi opadami białego puchu.

B l o g i   g e j ó w