czwartek, 29 sierpnia 2013

Epizod 54.

Zamglone wspomnienia próbowały przedrzeć się przez otępiały mózg. Alkohol wypity w Aferze jednak skutecznie utrudniał wydostanie się ich na powierzchnię. Czułem, że są bardzo istotne, ważne, ale jakiś szczegół je blokuje. W takim momencie najlepszym rozwiązaniem był papieros. Poprzez zalegający na sali tanecznej tłum chłopaków i pojawiających się od czasu do czasu dziewczyn, próbowałem odszukać Pawła. Pewnie wciąż stoi przy barze i doprasza się o drinki. Obawiałem się go zostawiać samego. On, heteryk, który parę minut temu wyzywał homoseksualistów od pedałów, mógł to zrobić ponownie. Schlany był do tego zdolny. Jednak w tym momencie musiałem oczyścić umysł i uspokoić nerwy. Minąłem szatnię i udałem się na palarnię. W drzwiach tłoczyła się grupka nastolatków, trajkocząca i śmiejąca się odrobinę za głośno, jakby poza nimi nie było nikogo innego w klubie. Paru obrzuciło mnie pogardliwym spojrzeniem. No tak, znowu nie wpisywałem się w ich trendy, czyli te przydługawe bluzeczki, wiszące na piszczelach, obcisłe spodnie i modniarskie fryzurki. Usiadłem przy wolnym stoliku i zapaliłem papierosa. Od razu poczułem ulgę, jak mija stres i znika zdenerwowanie.
Przymknąłem na moment oczy. Skupiłem się na wspomnieniach, które zalegały w zakamarkach mojego umysłu. Wyobraziłem sobie, jak oczyszczam go z zalegającego kurzu, a mgła pod wpływem lekkiego podmuchu wiatru zaczyna się rozpływać. Pojawiły się dźwięki, tak dobrze mi znane, a teraz zapomniane. Obrazy stały się coraz bardziej wyraźne. I nagle oślepiające światło przysłoniło na chwilę wszystko. Trwało to sekundę, może nawet krócej, a potem, jakby ktoś puścił taśmę z przyspieszeniem. Dostrzegłem siebie stojącego w klubie, podobnym bardzo do Coconu, ale różniącym się wejściem, tańczących mężczyzn, dojrzałych i dobrze zbudowanych. Mignęła mi twarz Damiana, siedzącego na kanapie. Patrzył z oddali w moją stronę, ale jakby mnie nie widział. Miałem wrażenie, że jest smutny, że szuka bratniej duszy, w klubie pełnym mężczyzn. Tyle że żaden go nie interesował. Kolejny rozbłysk, słabszy, usunął Damiana. Na jego miejscu pojawiło się dwóch chłopaków. Jeden wydał mi się dziwnie znajomy, drugiego nie kojarzyłem. Ale za to z oboma toczyłem rozmowę. Kłóciliśmy się. Padło imię Damian. Czyżby go znali?
Silniejszy rozbłysk sprowadził mnie z powrotem do rzeczywistości. Znów byłem w Coconie. Siedziałem w palarni, pośród roześmianych i głośno dyskutujących gejów. Papieros wolno się wypalał. Parę pociągnięć i zgasiłem go w najbliższej popielniczce. Przeraziła mnie ta wizja. Posiadałem jakieś wspomnienia, z jakiegoś miejsca, o którym nie miałem zielonego pojęcia. Klub? Damian? I jeszcze tych dwóch nieznajomych. Nie chciałem godzić się z myślą, że Matti mógł mieć rację. A jeśli rzeczywiście w tym wypadku przeszedłem na... drugą stronę? Matti coś przebąkiwał o doświadczaniu Nieba. Sugerował hipnozę i umówił mnie na wizytę z panią psycholog. Ciekawe czy to coś da? Ale może rozwiążą się problemy z wizjami i tymi dziwnymi snami.
Boże, muszę wracać! Zostawiłem przecież Pawła na pastwę napalonych gejów. Jeszcze ktoś zaciągnie go do darkroomu i gotów zerżnąć mu dupę przed weselem. Zerwałem się z miejsca. Przy szatni dostrzegłem zamieszenie. Wrzaski mieszały się z głośną muzyką. Leciały przekleństwa. Dwóch przypakowanych kolesi minęło mnie, prowadząc agresywnego faceta, który jeszcze próbował się wyrywać z zakleszczonego uścisku. Krata skrzypnęła. Wyprowadzili dziada, pomyślałem. Nie będzie się cieć awanturował. Obejrzałem się jeszcze raz za siebie i wtedy go rozpoznałem. Widziałem, jak ochroniarze wypuścili Pawła. Zatoczył się i upadł na chodnik.
- O Dżizas! - bąknąłem pod nosem.
W przejściu minąłem napakowanych ochroniarzy. Paweł klęczał na ziemi. Wyglądał strasznie. Rozcięta warga, z której sączyła się krew, świadczyła że doszło do bójki. Do tego zaczerwieniony policzek. Popatrzył na mnie z uśmiechem.
- Jesteś pojebany! - Nie odwzajemniłem uśmiechu. - Co jest z tobą nie tak?
- Ze mną wszystko w porządku - rozłożył ręce - jak widać. Trzymam się dobrze.
- Wstyd mi za ciebie! Chlejesz, jak świnia. Wyzywasz ludzi od pedałów. Mówiłem ci, żebyś powściągnął swój język, a ty i tak swoje zrobiłeś. Co tym razem?
- Dzieciak się do mnie przystawiał, więc mu przypierdoliłem - wzruszył ramionami. Duma go rozpierała, że przypierdolił gejowi. Nie, przepraszam, pedałowi! - Co mnie będzie chuj za tyłek łapał?
- Paweł, prosiłem cię! - wrzasnąłem, nie zwracając uwagi, że przed klubem stoi widownia. - Po chuja chciałeś tu przyjść! Trzeba było mi powiedzieć, że chcesz wpierdolić jakiemuś pedałowi za to, że jest popaprańcem. Poświęciłbym się. Nie musiałeś okładać jakiegoś dzieciaka.
- Nie jakiegoś, tylko zniewieściałą ciotę - wytłumaczył się Paweł.
- Lepiej ci? - Gniew wciąż się ze mnie unosił.
- Jeszcze nigdy nie oberwałem od pedała. - Przejechał ręką po rozciętej wardze. Spojrzał na świeżą krew. - Mam pamiątkę po pedale.
- Gośka mnie zabije - rzekłem bardziej do siebie niż do Pawła.
- Za co? - Jednak słyszał. - Co ona może ci zrobić?
- Jak cię zobaczy z rozcięta wargą, to mi się oberwie.
- Gówno ci zrobi! - Paweł usiadł po turecku na chodniku. Raczej nie mógł zbyt długo trzymać pionu, w końcu nie wyglądał zbyt dobrze. Stan upojenia alkoholowego ściągał go do pozycji horyzontalnej. - A poza tym do wesela się zagoi.
- Zwłaszcza że wesele za tydzień - zauważyłem. - Zbieramy się do domu.
Taksówka przyjechała pięć minut później. Czekało mnie jeszcze dostarczenie go na mieszkanie. Oby w drodze nie zasnął. Nie miałem ochoty ściągać z niego jeszcze ubrania.

środa, 28 sierpnia 2013

Epizod 53.

Długi sygnał był informacją, że telefon jest włączony. Nie raczył jednak odebrać ani teraz, ani wcześniejszych stu pięćdziesięciu połączeń. W ten sposób Wiktor realizował swoje postanowienie, że między nami koniec. A ja nie dawałem za wygraną przez ostatnie kilka dni. Dopiero dzisiaj, w sobotę, tuż przed wyjściem na wieczór kawalerski, który musiałem zorganizować, jako drużba pana młodego, ogarnęła mnie wściekłość na Wiktora. Rzuciłem telefonem na łóżko.
- Pierdol się! - krzyknąłem w przestrzeń. Miałem nadzieję, że te słowa jakimiś ukrytymi ścieżkami dotrą do Zakopanego, a Śpiący Rycerz obudzi się i zejdzie do miasta, odnajdzie tego ignoranta i trzaśnie kamienną ręką w tę jego śliczną buźkę.
Nabuzowany wybiegłem z mieszkanie i pognałem na pętlę tramwajową, gdzie już czekała pięćdziesiątka. W kilkanaście minut dotarłem do centrum. Na Sławkowskiej przed wejściem do "Afery" stała już grupka chłopaków, głównie znajomych Pawła, którzy mieli być w przyszłą sobotę na weselu swojego kumpla. Kojarzyłem ich z widzenia, choć żadnego nie znałem po imieniu. Patrzyli na mnie dosyć podejrzliwie. Ukradkiem nawet spojrzałem na siebie, czy nie mam na koszulce lub spodniach niedopranej plamy, ale wszystko było w porządku. Może byli zazdrośni, że to mnie Paweł upatrzył sobie jako pierwszego drużbę, a nie żadnego z nich. Kto ich tam wie?
Przyszły pan młody zjawił się parę minut później w doskonałym humorze. Widać było, że przed wyjściem wziął coś na rozgrzewkę. Zapowiadała się długa noc.
Impreza szybko się rozkręciła. Wódka lała się strumieniami, zimne napoje znikały tak szybko, jak szybko się pojawiały. Nie piłem dużo, głównie sączyłem spokojnie drinki, by jakoś się trzymać i kontrolować przebieg imprezy, podczas gdy cała reszta przechylała kieliszki jeden po drugim. Zabawa skończyła się parę minut po pierwszej. Zalani w trupa przyjaciele z dzieciństwa powsiadali do taksówek i odjechali do hotelu. Paweł nie wyglądał lepiej. Wyprowadziłem go na Sławkowską. Oparł się o ścianę i ciężko oddychał. Oby nie puścił pawia w centrum miasta, przebiegło mi przez głowę. Przecież to wstyd! Już widzę minę Margaret i słyszę ten jej oskarżycielski ton głosu. Że to ja doprowadziłem Pawła do takiego upodlenia. Że to moja wina, że się tak schlał. Ale musiałem go stąd zabrać. Lepiej niech rzyga do swojej kuwety niż tuż pod okiem Wieszcza polskiego romantyzmu.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem.
- Taa - przewrócił oczami. Głowa opadła na klatkę.
- Chyba jednak nie. Gośka mnie zajebie, że doprowadziłem cię do takiego stanu.
- Niech się buja! - machnął ręką. - Też się bawi na panieńskim i nikt nie patrzy jej w gardło co pije.
- Za to ty jesteś pijany. Odwożę cię na mieszkanie.
- Nie! - Paweł niespodziewanie się ożywił. Zmęczenie zniknęło, obłęd w oczach również gdzieś przepadł. Ruszył chwiejnym krokiem w moją stronę. - Jedziemy do twojej pedalni.
Zamarłem. Z przerażeniem patrzyłem na niego, trawiąc jego słowa. Olać to, czy przystać na propozycję wypadu do Coconu?
- Wracamy na mieszkanie - zdecydowałem.
- Nie! - powtórzył. - Chcę zobaczyć, jak się bawią pedały.
- Jeden stoi przed tobą - uciąłem.
- Ale nie ty jeden tu mieszkasz. Jedziemy tam.
- Jesteś pijany - próbowałem go odwieść od tej decyzji.
- To mój wieczór kawalerski i chcę tam jechać.
- Jednak to nie jest koncert życzeń.
Taksówka zajechała pod "Aferę". Wsiedliśmy do samochodu.
- Dokąd jedziemy panowie? - zapytał szofer. Brakowało mu tylko czapki.
- Do krakowskiej pedalni - uprzedził mnie Paweł.
- Do Coconu? - Kierowca najwidoczniej chciał się upewnić.
Musiałem szybko zareagować.
- Nie! - Tym razem ja ostro zaprzeczyłem.
- Proszę go nie słuchać. Cocon!
Taksówka ruszyła z miejsca. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Usilnie starałem się coś wymyślić, żeby odwieść Pawła od szalonego pomysłu przekroczenia tego przybytku rozpusty. Ale na wstawionego przyjaciela żadne moje argumenty nie działały. Był uparty, jak osioł. Nabzdryngolony Paweł to Paweł nie do poznania, czepliwy, stanowczy i czasami chamski. Podjąłem próbę zmiany kursu, ale spotkałem się z gwałtowną reakcją. Chciał zobaczyć Cocon i koniec!
I pojechaliśmy. Na Gazowej tłoczyło się mnóstwo ludzi. Nastoletni chłopcy w obcisłych dżinsach i luźnych bluzkach stali przed wejściem i palili papierosy. Te ich modne fryzurki, ta kipiąca z nich zniewieściałość wprost wylewała się na ulicę. Obrzucili nas spojrzeniem, który znaczył tyle, że nie mamy wstępu do ich grona ani prawa do nich zagadywać.
- To są pedały? - Paweł zatrzymał się przed wejściem.
Chłopaczki zlustrowali go mściwym spojrzeniem.
- Pohamuj swój język - syknąłem mu do ucha - jeśli nie chcesz dostać wpierdol od pedałów.
Kurde, jeszcze przyjdzie mi się wstydzić za mojego przyjaciela, który będzie bluzgał na te zniewieściałe ciotki. Mógłby chociaż panować nad tym co chce powiedzieć.
Chwyciłem go pod rękę i pchnąłem do środka. Przed kratą, oddzielającą nas od klubu, stało wysokie dziewczę. Dodatkowe pięć centymetrów zyskała dzięki butom na koturnie. Usłyszałem znajomy dźwięk, a potem krata skrzypnęła. Dawno tego nie słyszałem. Boże, pomyślałem, przecież ja tutaj wieki nie byłem. Opłaciłem wstęp za nas obu i ruszyliśmy na główną salę, skąd docierał zremiksowany kawałek Rihanny. Oblani potem chłopcy próbowali skakać do rytmu wybijanego przez didżeja. Jednym szło to nawet całkiem przyzwoicie, inni mogli już sobie dać spokój z pokazami swoich umiejętności. Co tu dużo mówić? Było gorzej niż źle. Ale najciekawsze egzemplarze dostrzegłem przy wejściu na górny bar. Z drinkami w dłoniach czujnie przyglądali się sali tanecznej i wyławiali co smakowitsze kąski.
- A więc tak się bawią pedały! - Paweł krzyknął mi niespodziewanie do ucha. - Idę po drinka. Chcesz?
- Tobie chyba już wystarczy - zauważyłem.
- Jestem w klubie dla pedałów. Muszę się napić.
Zaczął mnie drażnić. Ciągle tylko słyszałem z jego ust "pedały" i "pedały". Dobijało mnie to. Ale z wstawionym facetem nie ma co podejmować dyskusji. I tak to nic nie zmieni. On musi wytrzeźwieć, dopiero wtedy można z nim poważnie rozmawiać. Patrzyłem za nim, jak przebija się przez tłum roztańczonych mężczyzn i chłopaków.
Czekając na powrót Pawła, oddałem się wspomnieniom. Nie byłem w Coconie od wieków. Niby nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Towarzystwo odmłodniało, ale i, jak to zauważył przyszłotygodniowy pan młody, bardziej się spedaliło. Wprost nie do poznania. Przypomniało mi się, jak tu byłem z Damianem. Przyszliśmy potańczyć. To był nasz wieczór... Tam, na tej kanapie pod didżejką oddaliśmy się namiętnościom. Ręce, usta, nogi poszły w ruch.
Zamarłem na moment. Z pamięci wyślizgnęły się otoczone mgłą wspomnienia. Przecież ja go chyba ostatnio widziałem w podobnym klubie. Siedział samotnie na kanapie, smutny, wpatrzony w roztańczony tłum gejów. I to nie było tak dawno. Tylko gdzie to było? Odwróciłem się w stronę wejścia do klubu. Byłem pewien, że powinienem o czymś pamiętać, ale to coś ukryło się we mgle. Zaraz sobie przypomnę. Na pewno sobie przypomnę. To musi być ważne i muszę wydobyć te wspomnienia na światło dzienne...

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Epizod 52.

Dominik już dawno zniknął z pola widzenia, zagłębiając się w wąskich uliczkach Kazimierza. Mimo to patrzyłem za nim, mając nadzieję, że może jeszcze zawróci. Po głowie tłukły się jego ostatnie słowa. Tak szczere, że aż przerażające. Mając zaledwie dwadzieścia kilka lat byłem podatny na wszelkie uczucia, które okazywali mi faceci. Zwierzałem się z tego mojemu przyjacielowi, Dominikowi. A on uważnie słuchał i pochłaniał z otwartą buzią każde słowo. Wystarczył zalotny uśmiech, puszczenie oczka, jakiekolwiek zainteresowanie i byłem już jego. Z tej mojej naiwności narodził się związek z Damianem. Kiedy go poznałem, oszalałem na jego punkcie. Kokietował, dotykał w taki niesamowity sposób, że przeżywałem orgazm. Szeptał do ucha słówka, sypał żartami, a jego szaleńcze spojrzenie szukało potwierdzenia i przyzwolenia w moich oczach. Ujął mnie i wkrótce skonsumowaliśmy nasz świeży związek. W tym samym czasie Dominik usunął się w cień. Podtrzymywał z nami znajomość, rozmawiał, śmiał się, bawił, ale mimo to był inny. Udawałem, że tego nie widzę. Bo nie chciałem tego widzieć. Przecież byłem szczęśliwy. A potem, kiedy rozstałem się z Damianem, na całkiem ugodowych warunkach, straciłem kontakt z Dominikiem. Aż do dnia dzisiejszego.
Dopiłem resztkę martini. Na zegarku dziesięć minut wcześniej minęła 20:30, a to oznaczało, że jestem już spóźniony. Mateusz pewnie się niecierpliwi w "Studni". Zebrałem szybko papiery i pognałem przez Okrąglak do następnej knajpy. Siedział przy stoliku, tuż przy oknie z małym piwem.
- Przepraszam za spóźnienie. - Szybko się usprawiedliwiłem. - Spotkałem znajomego i trochę się zagadaliśmy na ulicy.
- W porządku. Zdziwiło mnie, że chcesz się ze mną spotkać.
- Sam jestem zdziwiony swoją otwartością. Ale skoro już pociągnąłem za jeden sznurek, trzeba ciągnąć kolejne. Nie ma odwrotu. Poczekaj chwilę.
Zamówiłem sobie również piwo, żeby Matti nie czuł się samotnie przy kuflu złocistego napoju. Następnie w skrócie przedstawiłem mu historię dziwnych snów, które w ostatnim czasie mnie nękały. Raczej nic konkretnego nie powiedziałem, bo wszystko miałem za solidną kurtyną z mgły. Tylko ta dziwna świadomość, że doświadczyłem czegoś, podczas wypadku i parę tygodni po nim. Czegoś, czego nie potrafiłem ubrać w słowa. I nazwać po imieniu. Przez cały ten czas Matti słuchał mnie uważnie. Kiedy skończyłem, powiedział tylko "aha". Tyle i aż tyle. Zastanowił się przez moment, po czym wyciągnął z plecaka teczkę pełną wycinków z gazet, całe strony wydrukowane prosto z internetu, obejmujące tematykę życia pozagrobowego i śmierci klinicznej. Mnożył przykłady ludzi z podobnymi doświadczeniami do moich. Wielu z nich potrafiło dokładnie opisać obraz świata po drugiej stronie, pełnię szczęścia, której doznali, kogo spotkali. A potem bolesny powrót do ciała i zmiana życia o sto osiemdziesiąt stopni.
- Są na to dowody - przekonywał. - Mówią o tym świadkowie, że przekroczyli granicę dwóch światów, tego tutaj - wskazał palcem na blat stolika - ziemskiego oraz tego na górze. - Tym razem wymierzył palec w kierunku sufitu.
- A nie jest to czasami tak, że jest kilka wymiarów? - zapytałem sceptycznie. Mimo przykładów, które w ciągu godziny przedstawił mi Mateusz, wciąż ironicznie podchodziłem do tematyki śmierci klinicznej i doświadczania przygód po tej drugiej stronie. - Po prostu, kiedy nasze ciało, tutaj, nagle się zepsuje z powodu jakiegoś wypadku, umysł wciąż pozostaje sprawny i puszcza naszej świadomości wyidealizowaną przyszłość?
- Ty kpisz? - Mateusz przekręcił głowę na prawą stronę. - Podałem ci przykłady, a ty nadal nie wierzysz?
- O Jezu, Matti nie buzuj się. Wyluzuj. Zrozum, że nie wiem co mam o tym myśleć.
- Masz wspomnienia - nakierował palca wskazującego na moją głowę, po czym uderzył delikatnie jego opuszką w czoło. - Tutaj. Jest jedynie mały problem. Są zamazane. Ale możesz je oczyścić.
Mówił jak kaznodzieja na mszy. Zacisnąłem usta.
- Jak? - wydałem z siebie wątłe pytanie.
- Hipnoza.
- Hipnoza? - Zaskoczenie zdominowało całą moją uwagę.
- Dzięki hipnozie wydobędziesz na światło dzienne wspomnienia z przejścia i pobytu po drugiej stronie.
Oraz poznają prawdę, że jestem gejem. Super pomysł, pomyślałem.
- Raczej nie skorzystam - odparłem.
- Facet, byłeś w Niebie! - zawołał Matti.
- W dupie, a nie w niebie! - Wypsnęło mi się ciut za głośno.
- Za późno. Umówiłem cię na poniedziałek do mojej znajomej pani psycholog. - Mateusz nawet nie poczuł się urażony. Spłynęło po nim. - Jest naprawdę dobra w te klocki. Zobaczysz! Będziesz zadowolony.
Uniósł kufel piwa do góry, jakby wznosił toast za sukces. Przechylił go i opróżnił do dna. Wstawił się. Jedynym małym piwem mój kolega z pracy tak po prostu się wstawił.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Epizod 51.

Znajomość z Dominikiem zaczęła się przy początku mojej studenckiej kariery. Świadomy swej orientacji, ale nieświadomy wciąż fizycznych kontaktów z facetami, poznawałem i dawałem się poznawać innym osobom. Na jednej z imprez w Miasteczku Studenckim - już nawet nie pamiętam, który to był akademik, ale na pewno jeden z tych wieżowców - zjawił się Dominik. Sympatyczny koleś, rozgadany, wesoły, z żartem. Ujął mnie i prawdopodobnie ja jego, bo nasza znajomość przetrwała dłuższy czas. To z nim zacząłem odkrywać tajemnice męskiego ciała. Zarówno ja, jak i Dominik, byliśmy w tych sprawach nowicjuszami, ale szybko udało nam się poznać nasze atuty i role. Nie, nie byliśmy w związku. Nigdy nie nazwaliśmy naszej relacji związkiem. Bardziej wyglądało to na silną, męską przyjaźń. I trwałą, bo przetrwała kilka lat, do dnia, w którym poznałem jego znajomego, Damiana, w którym od razu się zakochałem.
- Jak miło cię znowu widzieć - rzekłem z promiennym uśmiechem. - Kupę lat się nie widzieliśmy.
- Jakoś tak wyszło - wzruszył ramionami Dominik. - Mogę się przysiąść?
Zerknąłem szybko na zegarek. Do spotkania z Mattim miałem jeszcze ponad kwadrans, a zanim on trafi do Studni Życzeń, gdzie się umówiliśmy, to trochę minie.
- Siadaj! - wskazałem obok siebie wolne miejsce.
- Tylko coś zamówię do picia.
Wrócił ze spritem. Nawyk picia samych gazowanych napoi w nim pozostał. Za alkoholem nie przepadał. Zdarzało mu się drinknąć, ale było to tak rzadko, że wszyscy jego znajomi traktowali go, jak abstynenta.
- Widzę, że nadal piszesz. - Wskazałem głową na brązową teczkę, leżącą obok moich papierów, dotyczących wesela.
- Skąd wiesz? - zapytał zaskoczony.
- Domyślam się, co masz w teczce.
- Przejrzałeś mnie. Pamiętnik jest nieodłączną częścią mojego życia. To działa, jak mój mózg. Zapisuję ważniejsze wspomnienia, by móc potem do nich wracać.
- A wracasz? - zapytałem zainteresowany.
- Oczywiście. Wielokrotnie siadam i podczytuję spisane historie. - Przejechał palcami po oprawce. - Miło jest znów sobie przypomnieć, jak było dawniej. I co się wydarzyło.
- Do mnie też wracasz? - Ciekawość wzięła górę. Wiem, że nie powinienem był pytać, ale słowa same cisnęły mi się na usta.
Skinął tylko głową. Popił dużą ilością napoju gazowanego i spojrzał przed siebie. Dało się zauważyć, że to był raczej krępujący dla niego temat.
- Masz zamiar coś z tym zrobić?
- Z czym? - Przeniknął spojrzeniem mój wzrok.
- Z pamiętnikami - odparłem - na przykład wydać...
- Część i tak ląduje w internecie, jako fragmenty na moim prywatnym blogu.
- Piszesz bloga?
Pasja Dominika do pisania budziła we mnie podziw i respekt. Skąd się to u niego wzięło? Ale zawsze doceniałem ludzi, którzy lubią siadać nad pustą kartką i zapełniać ją tworzoną przez siebie historią. Mnie nigdy nie jarał taki sposób spędzenia wolnego czasu. Za to Dominik w tej kwestii czuł się, jak ryba w wodzie. Pewnie dlatego studiował filologię polską na Jagielonce.
- Tak, a co w tym dziwnego?
- Nic. Jestem tylko pod wrażeniem.
- Odkąd cię znam, moje pisanie zawsze sprawiało na tobie wrażenie. I to pozytywne. Dopóki nie poznałeś Damiana.
Westchnąłem na samo wspomnienie tamtego dnia. Bywa i tak, że czasami dwie osoby od razu zapałają do siebie wielką namiętnością. W naszym przypadku tak było. Choć nasze uczucie nie trwało wiecznie, Damian stał się bliskim mi człowiekiem. Aż kiedyś przepadł bez wieści. Niewiele o nim słyszałem. Dotarły jedynie do mnie strzępy informacji o śmiertelnym wypadku w Coconie. Nic więcej. Plotki się szerzyły i każde kolejne były bardziej drastyczne od poprzednich. Jakoś przypadkiem obiło mi się o uszy, że zginął wówczas Sebastian. Próbowałem się skontaktować z Damianem, ale zniknął. Przestał odbierać telefony, nie odpowiadał na maile, drzwi w mieszkaniu pozostawały zamknięte.
- Dobrze wiesz, że między mną a Damianem już dawno nic nie ma - wzruszyłem ramionami. W sumie brakowało mi go.
Gdzieś po głowie zaczęła kołatać się niespokojna myśl. Świadomość, że muszę się z nim spotkać, że mam wobec niego jakiś cel, wypełniał moje szare komórki.
- Wiem - zamyślił się Dominik.
- Co u niego? - zapytałem niespodziewanie.
- Widziałem się z nim dwa tygodnie temu. Jest wciąż nieobecny. Myślami błądzi gdzieś w przestworzach. Mam wrażenie, że strata tamtego faceta zburzyła jego spokój.
- Myślisz, że mogę się z nim spotkać?
Dlaczego w ogóle ja pytam, Dominika o zgodę? Przecież Damian to mój ex, mam prawo się z nim zobaczyć. Tak dawno go nie widziałem...
Dominik dopił do końca sprita i chwycił swoją teczkę pod ramię.
- Każdy jego znajomy, czy to były, czy obecny, może się z nim spotkać - odparł.
- Ale widziałeś go... Nie wiem, jak zareaguje, gdy mnie zobaczy.
- Też nie wiem, Filip. Przekonaj się.
Wstał z krzesła, które cicho zaskrzypiało. Zamierzał iść w stronę ulicy Szerokiej.
- Dominik - zatrzymałem go - cieszę się, że się spotkaliśmy.
- Ja też - uśmiechnął się do mnie, jak kiedyś. - Ale to nic nie zmieni...
- Co nas poróżniło? - Chciałem usłyszeć jego odpowiedź. Musiałem wiedzieć, jak on odebrał nasze rozstanie, ale to co usłyszałem zabolało jeszcze mocniej.
- Nie co, tylko kto... Damian.
Zacisnąłem usta. Tak jak się spodziewałem. Tyle że i Dominik, i Damian do tej pory mają ze sobą kontakt, a ja nie mam z żadnym z nich.
- Czy... - zacząłem nieśmiało. To, co chciałem powiedzieć, mogło go zaszokować. - Czy jest szansa, żebyśmy odnowili naszą znajomość?
Na twarzy pojawił się niepewny uśmiech. Szybko zniknął. Miałem przez chwilę wrażenie, że tylko mi się zdawało, że to nieprawda.
- Nie ma takiej opcji.
Odpowiedź dotarła do mnie dopiero po chwili. Uścisnął mi dłoń, po czym oddalił się w kierunku Szerokiej.

sobota, 24 sierpnia 2013

Epizod 50.

Zimne martini ze spritem przyjemnie łaskotało podniebienie i przełyk. Pierwszy łyk zdążyłem wypić zaledwie krok od baru, kiedy zmierzałem z teczką pełną dokumentów w kierunku wolnego stolika na zewnątrz. "Szepty", a raczej "Kraina Szeptów" kojarzyła mi się ze spokojną przystanią w centrum dużego miasta, zatłoczonego ludźmi i samochodami oraz kojącymi brzmieniami. Rozsiadłem się wygodnie, wyciągając nogi przed siebie. Parne i duszne powietrze udzielało się turystom, którzy zjechali już do Krakowa. Rozpoczynał się wakacyjny sezon. Nieśmiało, powoli zjawiali się obcokrajowcy z aparatami, krzykliwi Włosi, dystyngowani Brytole, uśmiechnięci Hiszpanie. Ale wśród tego tłumu nie brakowało tubylców. Całe szczęście, bo najazdu z obcych krajów chyba bym nie zniósł.
Popijając schłodzone kostkami lodu martini, wertowałem dokumenty związane z wynajmem sali na wesele Pawła i tej jego przyszłej zołzy. Wybrała sobie całkiem ekskluzywną restaurację, która sporo sobie śpiewała nie tylko za wynajem, co i obsługę gości. A tych miało być dużo. Paweł przystał bez żadnego ale na jej propozycję, więc i ja nie miałem nic do powiedzenia. Zespół muzyczny, uświetniający ten dzień, też nie należał do tanich. Zmiana repertuaru nie wchodziła w grę. Młoda Para mogła jedynie wybrać sobie piosenkę na pierwszy taniec. Moje sugestie owszem były brane pod uwagę, ale artyści z bożej łaski wiedzieli lepiej, co mają grać na weselu, bo jak stwierdzili to nie jest ich pierwsze wesele, na którym grają. Się okaże, pomyślałem, jak to będzie wyglądać.
Z przeglądania kolosalnych cen wyrwał mnie dźwięk komórki. Wyciągnąłem ją z torby. Na wyświetlaczu widniało imię Wiktor. O kurde!, przemknęło mi przez myśl. Od mojego wyjazdu z Zakopanego rozmawialiśmy parę razy. Potem były dwa dni milczenia, aż do dzisiaj. Nie mógł wybrać odpowiedniejszej pory. Za chwilę mam spotkanie z Mateuszem, a ten akurat teraz dzwoni. Zrobił grymas, patrząc na zatwardziałego Wiktora, który nie rezygnował ze skontaktowania się ze mną. Przyjąłem połączenie.
- Halo! - powiedziałem, przyglądając się ludziom siedzącym w "Novej", po drugiej stronie ulicy.
- Cześć - usłyszałem burknięcie w telefonie. Oj, ktoś tu jest zły. I chyba wiem z czyjej winy.
- Co tam u ciebie? - Udawałem, że nie słyszę w jego głosie podłego nastroju. W końcu nie muszę wszystkiego od razu zauważać.
- W porządku - padła odpowiedź. - A co u ciebie?
- Też w porządku. - I tak odbijaliśmy sobie odpowiedzi.
Wiktor milczał. Dość długo. Zazwyczaj szczebiotał do telefonu, ale nie dzisiaj. Coś jednak go ugryzło.
- Na pewno wszystko w porządku? - dopytywałem.
Westchnął głośno i wtedy popłynął potok słów. Wezbrana rzeka szumiała mi w uszach.
- Wszystko w porządku? Pytasz czy wszystko w porządku? Ja się ciebie pytam, czy wszystko w porządku? Obiecałeś, że będziemy w kontakcie. Że będziesz do mnie dzwonił. Upłynęło zaledwie parę dni, a ty nie raczyłeś do mnie zadzwonić ani razu...
- Ale... - próbowałem wtrącić się do rozmowy.
- Nie przerywaj mi! - huknął do telefonu. - Opowiadasz, jak to będziesz tęsknił za mną, myślał o mnie, że na pewno nie stracimy ze sobą kontaktu. I co? I gówno z tego. Bo ledwo wyjechałeś i całkiem o mnie zapomniałeś. Wiem... Praca, znajomi, multum innych ważnych rzeczy, ale w przeciągu tych kilku dni nie zadzwoniłeś do mnie pierwszy. To ja zaraz po twoim wyjeździe z Zakopanego wysłałem ci esemesa. To ja dzwoniłem wieczorami. To ja wychodziłem z inicjatywą. I wiesz co? Pomyślałem dość. Sprawdzimy czy zadzwonisz pierwszy, czy zainteresujesz się co u mnie. Dwa dni czekałem na jakikolwiek sygnał od ciebie. Nic. Ani nie zatelefonowałeś, ani nie wysłałeś cholernego esemesa. Widzę, jak ci zależy.
Odetchnął. Wypluł z siebie tę lawinę złości i frustracji na moją osobę. Miał rację. Trzeba mu to przyznać, ale nie można mi zarzucić, że o nim zapomniałem. Myślałem o nim. Codziennie siedział w mojej głowie. Widziałem jego uśmiechniętą pyzatą twarz, brązowe oczy, które darzyły mnie szczerym uczuciem. I te czarne włosy, w które zanurzałem dłonie, kiedy dobierał się do mojego penisa. Zaniedbałem go, to fakt niezaprzeczalny, ale nie robiłem tego specjalnie. Miałem wątpliwości co do trwałości tej znajomości. Bo związkiem tego nie mogłem nazwać. On tam, w Zakopanem, ja tutaj, w Krakowie. Tylko nie widziałem sensu codziennego dzwonienia. Jakby na tę moją myśl, usłyszałem w głowie błyskawiczną odpowiedź: "Bez pielęgnowania znajomości, to nie ma szans przetrwania".
- Zależy mi na tobie, Wiktor - rzekłem po chwili półgłosem, rozglądając się dyskretnie, czy nikt z turystów nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Na szczęście każdy zajęty był swoją rozmową.
- Filip, nie zależy ci. Masz mnie w dupie. -  W jego głosie usłyszałem żal. Miałem dziwne i niepokojące wrażenie, że Wiktor podjął jakąś decyzję.
- Byłem zajęty - próbowałem się tłumaczyć. - Wiem, że to złe wytłumaczenie, ale...
- I nie miałeś czasu nawet wieczorem zadzwonić? - Wiktor wszedł mi niespodziewanie w słowo. - Wiesz co? To nie ma sensu.
- O czym ty mówisz? - zawahałem się. Nie chciałem dopuścić do głosu myśli, która zakiełkowała w głowie. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie masz dla mnie czasu. - Wiktor mówił smutnym głosem. - Nawet wieczorem nie jesteś w stanie do mnie zadzwonić i pogadać przed piętnaście minut. Łudziłem się, że może coś z tego być, ale pomyliłem się. Lepiej to skończmy.
- Nie! - zaprzeczyłem. - Nie ma mowy!
- Tak będzie lepiej. Bez sensu, że robimy sobie niepotrzebnie nadzieje. Zresztą... Ty jesteś w Krakowie i kochasz Kraków, ja żyć nie mogę bez gór, więc... Sam widzisz, stary.
- Wiktor, nie! - starałem się załagodzić naszą rozmowę. Próbowałem przywrócić ją na dobry tor. Miałem wrażenie, że zmierzała w przepaść bez dna, z której już nie ma powrotu.
Dziwne uczucie mną targało. Szarpało moim wnętrzem. Coś wydzierało mi cząstkę mojego ja. I skurwysyńsko zaczęło boleć. Nie! Nie mogłem dopuścić do skończenia tej znajomości w taki sposób. Potrzebowałem trochę czasu, żeby to ogarnąć.
- Miło było cię poznać.
Cios w samo serce. Zabrzmiało jak pożegnanie. Po chwili w telefonie usłyszałem urywany sygnał. Rozłączył się, tak po prostu.
- Wiktor! - Chciałem go jeszcze wywołać. - Wiktor!
Spojrzałem na wyświetlacz. Jego imię zgasło. Ściskałem smartfona w prawej dłoni, a w środku, w klatce piersiowej czułem narastający ból. Straciłem go. Straciłem Wiktora. Tajemniczy głos śmiał się ze mnie. Rechotał z radości, że znowu coś się nie udało. Jak wówczas, gdy pozwoliłem odejść Damianowi do innego chłopaka, a potem gdy opuścił mnie Artur. Damian. To imię zatrzymało się na dłużej w mojej pamięci. Nieodparte wrażenie, że mam mu coś do przekazania tliło się w szarych komórkach. Tylko co, do cholery?
- Filip?
Niespodziewanie tuż nade mną przystanął chłopak. Brązowe włosy, jarzące się w zachodzącym za dachy kamienic słońcu, mieniły się ognistą barwą. Teraz przybrały inny kolor niż był w rzeczywistości. Ale znałem tego kolesia. Szczerzył do mnie zęby w uśmiechu. Mimowolnie też się uśmiechnąłem. Ból w klatce piersiowej zniknął, tak szybko, jak szybko się pojawił.
- Dominik? To naprawdę ty? - Nie dowierzałem własnym oczom.
Rozłożył ręce, w których trzymał znajomo wyglądającą teczkę. Domyślałem się co w niej jest.
- We własnej osobie! - Zaprezentował się w całej okazałości.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Epizod 49.

- Ale na pewno wszystko ok?
Paweł trzymał moją dłoń od dłuższej chwili, nie zamierzając ją puścić. Co to da, że miażdży mi rękę, skoro winowajczyni stoi obok niego i cieszy się, że zniszczy naszą przyjaźń? Będzie w porządku, jeśli przed ołtarzem pokaże jej środkowego palca. Czemu on jest taki głupi? I przede wszystkim ślepy!
- Tak, ok - zapewniłem go już trzeci raz. - Jedź już, proszę cię. Zobaczymy się przed ślubem.
- Mam nadzieję, że nie organizujesz zbyt hulaszczego wieczoru kawalerskiego? - Oburzona Margaret utkwiła we mnie swoje mordercze spojrzenie.
- Przydałoby się, żeby Paweł się wyhulał zanim go dosiądziesz i zamkniesz w czterech ścianach.
Moja cięta uwaga sprawiła, że Margaret przybrała purpurowy wygląd. Jej twarz płonęła z wściekłości. Niewiele brakowało, by czaszka eksplodowała z tej złości. Paweł zauważył oburzenie swej lubej, więc od razu postanowił załagodzić narastający konflikt słowny.
- Kochanie, Fifi żartuje. - Cmoknął ją w policzek.
- Mam nadzieję - wycedziła przez zęby, nie reagując na pieszczoty Pawła.
- Dobra, idźcie już!
Mój ponaglający ton głosu sprawił, że Lady Margaret jeszcze mocniej zacisnęła usta. Pojawiła się drobna kreska, a wargi niespodziewanie zniknęły. Zarzuciła torebkę na ramię i ruszyła w stronę najbliższego przystanku tramwajowego. Uszła zaledwie kilka metrów. Stukając obcasy przystanęły.
- Idziesz? - zawołała do Pawła.
- Już! A ty nie jedziesz z nami? - Z tym pytaniem Paweł zwrócił się do mnie.
- Dam sobie radę. Widzisz, jaka jest wściekła o byle żart. Chyba się nie dogadamy.
- Daj spokój - Paweł machnął ręką. - Jest po prostu podenerwowana. Nie często bierze się ślub.
- Też prawda - wzruszyłem ramionami.
- Trzymaj się.
- Hej!
Paweł podbiegł do swojej przyszłej małżonki. Objął ją wpół, chcąc wkraść się w łaski Margaret. Musiałem coś wymyślić, żeby chłopak był świadomy tego z kim się żeni i z kim będzie związany na resztę życia. A do ślubu został już niecały tydzień. Rany boskie, jak ten czas szybko leci. A może by tak zamówić Pawłowi jakąś dziwkę, która go upije i przeleci? I jeszcze żeby to wszystko zobaczyła Margaret. O, to byłby dobry pomysł! W tej sytuacji musiałaby go zostawić i odwołać ślub. Paweł byłby wolny.
A jeśli nic by to nie dało? Po Margaret można się wszystkiego spodziewać. Kobieta zmienną jest. Najpierw chciała go usidlić, potem była niepewna czy chce wyjść za Pawła, teraz o niego walczy i nie chce go wypuścić z rąk. Coś jest na rzeczy. Coś musi być na rzeczy, skoro postanowiła mnie uciszyć i odsunąć. Może Paweł ma jakiś spadek, a ta sucza dybie na jego pieniądze. Któż to wie? Muszę się tego dowiedzieć. Tylko jak?
I wtedy niespodziewanie nad moją głową zaświeciło się zielone światełko, jak w przypadku pomysłowego Dobromira. Wiem kto może mi pomóc. Najlepszy researcher, jakiego znam. Przemek! Jest w tym świetny i wszystkiego się dowie i o Pawle, jego rodzinie. I może przy okazji poznam tajemniczą przeszłość Margaret.
Znalazłem numer do Przemka i wybrałem połączenie. Odczekałem chwilę. Po chwili usłyszałem jego seksi głos po drugiej stronie.
- Halo!
- Cześć Przemuś!
- Cześć Filip. Co tam?
- Mam do ciebie pilną sprawę. Mam nadzieję, że nie przeszkadzam...
Zawiesiłem głos i czekałem na jego odpowiedź. Tak jak się spodziewałem - akurat wychodził z pracy.
- Kogo mam sprawdzić? - Przemek ze śmiechem na ustach przeszedł do konkretów.
- Jak ty mnie dobrze znasz, Przemciu. - Z samsungiem przy uchu szedłem ulicą w kierunku Kazimierza na umówione spotkanie z Mateuszem. - Chodzi o mojego przyjaciela, Pawła Kolickiego i jego przyszłą małżonkę, Margaret.
- Prześlij mi esemesem ich nazwiska i imiona - usłyszałem w odpowiedzi - bo wsiadam do samochodu, a nie mam nic pod ręką do pisania. Co chcesz o nich wiedzieć?
- Najlepiej wszystko - wzruszyłem ramionami. - Jeśli chodzi o Pawła, to najlepiej skupić się na jego rodzinie, jakimś spadku, cokolwiek co by sprawiło, że podniósł się jego prestiż finansowy. A o Margaret... Cóż...
Co chciałem o niej wiedzieć? Przeszłość? Może kim była? Otóż to. I czy miała już kogoś na wyższym poziomie finansowym.
- Margaret sprawdź najlepiej pod kątem jej popędów do kasy. Kim była i czym się zajmowała. Możesz to dla mnie zrobić?
- Spokojnie, bez żadnego problemu.
W komórce usłyszałem, jak Przemek przekręca kluczyk w stacyjce i odpala silnik.
- Na kiedy chcesz to mieć?
- Pilnie? - rzekłem nieśmiało, spodziewając się ostrego sprzeciwu ze strony Przemka.
- Postaram się - odparł spokojnie.
- Dzięki - odetchnąłem z ulgą.
- Nie ma za co. Tylko bądź pod telefonem, bo w każdej chwili mogę coś mieć.
- Super, dzięki wielkie.
- Cześć.
To świetnie! Jedną sprawę mam już załatwioną. Jeśli tylko będę coś wiedział, coś, co może wpłynąć na decyzję o odwołaniu ślubu, polecę z tym od razu do Pawła. Oby rozsądnie zareagował. A teraz kolejna sprawa, czyli spotkanie z Mattim. Był zdziwiony, kiedy zaprosiłem go na piwo na Kazimierz. Nie omieszkał zadać pytania, dlaczego chcę się z nim spotkać. Powiedziałem bez ogródek, że chodzi o moje dziwne sny, a skoro on się zajmuje hobbystycznie życiem pozagrobowym i śmiercią kliniczną, to jest najodpowiedniejszą osobą, by u niego zasięgnąć informacji. Z tą wiadomością zostawiłem go w biurze, z wytrzeszczonymi oczami i podsyłając mu kartkę z adresem, gdzie się spotykamy i o której godzinie.

środa, 21 sierpnia 2013

Epizod 48.

Kraków.
Lady "Zołza" Margaret spacerowała po restauracji, stukając szpilkami o marmurową posadzkę. Ze skwaszoną miną przyglądała się jej wystrojowi, dopatrując się w każdym szczególe jakiegoś mankamentu. Podczas gdy Paweł rozmawiał z właścicielem lokalu, uzgadniając ostatnie poprawki do weselnego menu, ta picza ani trochę nie wykazywała zainteresowania tym, co kuchnia będzie serwowała za parę dni jej gościom, których tak licznie sprosiła. Zerknąłem na listę gości Lady Margaret. Ponad sto dwadzieścia plus jeszcze dzieciaki. Wiedziałem, że wesele Małgorzaty i Pawła to jedna wielka pomyłka, zwłaszcza po tym, co mi zdradziła w sekrecie. W niedzielę zrobi pokazówę. Będzie błyszczeć na sali, a wszyscy goście będą wzdychać z zachwytu nad urodą Margaret. Tego jestem pewien. Mam tylko nadzieję, że nie odstawi wcześniej cyrku w kościele i pizda nie ucieknie sprzed ołtarza.
Szpile zastukały obok mnie. Stanęła nade mną. Jak zawsze ubrana w obcisłą mini spódniczkę z bluzeczką z wydatnym dekoltem była gwiazdą. Spojrzała na lewo, upewniając się, że Paweł nadal prowadzi rozmowę z właścicielem. Od naszej ostatniej rozmowy na Plantach nie mieliśmy okazji zamienić ze sobą paru słów w cztery oczy, aż do teraz.
- Liczę, że zadbasz już o to, jako nasz drużba, żeby nic nie zepsuło nam naszego święta - rzekła półgłosem, ale na tyle wyraźnie, żebym ją słyszał. - Obejdzie się bez niespodzianek. Wiesz, jak bardzo zależy mi na opinii naszych znajomych i rodziny.
- No tak, twoje szczęście jest najważniejsze - przytaknąłem złośliwie.
Utkwiła we mnie spojrzenie pełne jadu i złości. Oj, ta kobieta mnie nienawidziła. I w ogóle się z tym nie ukrywała. Owszem, w obecności Pawła, starała się trzymać język za zębami, ale czasami puszczały jej emocje i musiała sobie ulżyć, by mnie obsmarować paroma słówkami. Paweł nigdy tego nie dostrzegał. Zawsze ją wybielał. Twierdził, że ona po prostu taka już jest, a ja jestem przewrażliwiony. Wzruszałem więc ramionami i potulnie przytakiwałem mu rację. Zaślepiony urodą Lady Margaret nie widział, jak ta kobieta powoli, ale skutecznie go niszczyła i wysysała życie.
- Zabrzmiało złośliwie - zauważyła.
- Rzadko mamy możliwość porozmawiania tak w cztery oczy. Powiedziałaś, że za mną nie przepadasz, więc dlaczego mam się krygować z moją sympatią do ciebie, a raczej jej brakiem? Twoja antypatia do mnie jest odwzajemniona. Cieszysz się, prawda? Przecież wreszcie w czymś się zgadzamy.
- Jaka szkoda, że będę musiała cię tolerować jeszcze po ślubie - wycedziła przez zęby. - I pewnie codziennie oglądać. Bo przecież Paweł żyć bez ciebie nie może.
- To się nazywa przyjaźń. Ale co ty możesz o tym wiedzieć. Dla ciebie liczą się tylko tipsy, mini kiecka, dziesięciocentymetrowe szpile i dekolt z cyckami na wierzchu. Pominąłem coś?
Teraz pojechałem. Ale przeczuwałem, że to nie koniec naszych potyczek słownych. Lady Margaret przygotowywała się do wytoczenia największego działa, jakie miała. Ten wzrok, ten błysk wściekłości w oku. Nachyliła się nade mną i wyszeptała prosto do ucha:
- Czasami żałuję, że wybudziłeś się ze śpiączki. Byłby wtedy taki błogi spokój. Paweł parę dni by chodził struty po stracie przyjaciela, ale w końcu bym go pocieszyła. Wiesz, że wystarczy zrobić mu dobrze ręką i jest wniebowzięty?
- Po co mi to mówisz? - zapytałem zdziwiony, odchylając się na krześle.
Margaret zacisnęła dłonie na poręczach, uniemożliwiając mi wykonywanie ruchów. Znów poczułem ciepły oddech na karku i jej słodki zapach perfum, który drażnił nozdrza. Kokos, kurwa, czy coś innego?
- Za parę dni Paweł będzie moim mężem. A ja nie chcę cię często spotykać. Niestety jesteś jego przyjacielem. Wiesz, że nie zniosę twojej częstej obecności w naszym mieszkaniu? Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Dlatego zniszczę waszą przyjaźń. Możesz być tego pewien.
- Spróbuj.
- Spróbuję. I wygram.
Kątem oka dostrzegłem ruch. Paweł i właściciel lokalu zmierzali w naszą stronę.
- A ty przegrasz - dodała szybko. - Albo po ślubie szybko się usuniesz w cień i będziesz unikał z nami spotkania, wymyślając, że nie masz czasu.
- A jeśli nie?
- Odeślę cię do diabła - szepnęła.
Zabrzmiało przerażająco. Przełknąłem głośno gulę, która niespodziewanie pojawiła się w gardle. O cholera, pomyślałem. Byłem w szoku. Nie sądziłem, że usłyszę kiedyś taką groźbę. I to z ust tej pizdy.
- O czym tak rozmawiacie?
Obok nas przystanął Paweł. Margaret zdążyła przywdziać na twarz uśmiechniętą maskę, pełną szczęścia i eskalacji emocji związanych z sobotnią uroczystością.
- Mówiłam właśnie Filipowi co przygotowałam ci na noc poślubną.
- Ale Filip... Ty jesteś blady? - zauważył Paweł.
A jaki mam być, idioto? Żenisz się z wariatką niespełna rozumu, która mi grozi i mam się z tego powodu cieszyć? Nic jednak nie powiedziałem. Za to usłyszałem chichot Małgorzaty.
- Jaki tam blady - machnęła ręką. - Po prostu jest pod wrażeniem.
Chwyciła Pawła pod ramię i poprowadziła wzdłuż sali, wskazując palcem na żyrandole. Znów jej się coś nie podobało w wystroju. A sama wybierała tę restaurację! Patrzyłem jak się oddalają. Co ten Paweł widzi w tej dziwnej kobiecie? Ani to piękne, ani mądre. Typowa głupia blondynka. Ale jak go uratować z rąk tej czarownicy? Ślub tuż tuż.

czwartek, 15 sierpnia 2013

Epizod 47.

Nigdy się tego nie oduczę. Tego fatalnego nawyku pakowania się na ostatnią chwilę. Autobus odjeżdżał co prawda późnym popołudniem, ale trochę zabalowaliśmy z Wiktorem do późna, przez co dzisiejszy poranek przeciągnął się do południa. Pamiętałem swoje pierwsze słowa po przebudzeniu, które wyszły z moich ust. Standard, kiedy jestem spóźniony, czas goni, a ja w rozsypce.
Tak również było i dzisiaj. Na całe szczęście dla mnie miałem przy sobie Wiktora, który zabrał się do pomocy. Chyba aż za dobrze, bo kiedy wyciągnął spod łóżka białe bokserki Calvina Kleina, zdębiałem na ich widok. Naprężony niczym struna oczekiwałem na jego komentarz. Naciągnął gumkę, sprawdzając wytrzymałość bielizny.
- To twoje? - zapytał. O dziwo, całkiem spokojnie.
- Raczej - wzruszyłem ramionami.
- To co one robią pod łóżkiem?
- Przypomnij sobie, kiedy je ze mnie zdzierałeś.
Wyrwałem je i wrzuciłem do walizki.
Pakowanie poszło sprawnie. Mateusz od godziny siedział już przed wejściem i czekał cierpliwie, aż łaskawie się zbiorę. Kiedy znosiłem walizkę, chciał coś powiedzieć.
- Zamilcz! Bo nie wiesz jaka będzie moja reakcja - powstrzymałem go przed komentarzem.
Tylko się uśmiechnął. Za to Wiktor wybuchnął śmiechem.
- A ty przestań się śmiać, bo to wcale nie jest śmieszne! - ostrzegłem go ostro, choć ton mojego głosu ani przez moment nie zabrzmiał groźnie.
Taksówka zawiozła nas na dworzec. Było tłoczno, jak to w niedzielę. W końcu turyści wracali z wypadów górskich do miast, do codziennych obowiązków, do pracy. Matti załadował nasze bagaże do ładowni autobusu i popędził zająć miejsca. Chętnych pasażerów na podróż do Krakowa nie było wielu. Parę minut i odjeżdżaliśmy. Staliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę, patrząc jedynie na siebie i próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Chciałem go zapamiętać. Każdy gest, każdy uśmiech, mimikę twarzy, oczy, spojrzenie tak głębokie, że aż przenikało do mojego wnętrza.
- Chciałbym cię przytulić i pocałować na pożegnanie - odezwał się wreszcie Wiktor.
- Ja też chcę cię objąć, ale... Matti patrzy.
Wiktor zerknął w stronę autobusu. Szybko przeniósł wzrok na mnie.
- Masz rację.
- Cieszę się, że cię poznałem.
- Nie zapomnij o mnie. Odezwij się. Przynajmniej mam taką nadzieję, że jeszcze to zrobisz...
Zabolały mnie te słowa. Ale czego miałem oczekiwać? Przecież wyjeżdżam, wracam do Krakowa. I wątpię czy kiedykolwiek wrócę do Zakopanego, do Wiktora.
- Może się jeszcze spotkamy. Kontakt ze sobą mamy...
Boże, co ja powiedziałem. Typowe słowa, kiedy ludzie się rozstają. Że mamy kontakt, że jesteśmy w kontakcie. Przecież to brzmi absurdalnie! Chciało mi się ryczeć. Czułem, jak w oczach wzbierają łzy. Cisną się na powierzchnię, a ja usilnie przełykam je, bo muszę być twardy. Bo ludzie patrzą. Bo Mateusz siedzi przy oknie i mnie obserwuje. Bo muszę pokazać Wiktorowi, że jestem silny. Czemu zawsze trzeba robić coś wbrew temu, co się tak naprawdę czuje?
Silnik autobusu zarzęził. To znak, że trzeba się zbierać.
- Musisz już iść - ponaglił niespodziewanie Wiktor.
- Rzeczywiście - odparłem.
- Trzymaj się, Filip. Miło było cię poznać.
Uścisnął mocno moją dłoń. Silny, pewny uścisk dodał mi odwagi. Nie wiem kiedy objąłem go i przytuliłem do siebie.
- Będę tęsknił za tobą - wyszeptałem do ucha, po czym pobiegłem do autobusu.
Zająłem wolne miejsce za Mattim. Widziałem, jak na mnie patrzył, kiedy przechodziłem obok niego. Miał to pytające spojrzenie, ale ciul z nim. Ważniejszy był dla mnie Wiktor. Drzwi zamknęły się z głośnym sykiem. Ruszył wolno ze stanowiska. Jeszcze raz spojrzałem przez okno, by zobaczyć Wiktora. Stał w miejscu, gdzie go zostawiłem. Nasze spojrzenie przecięły się znowu. Przyłożyłem dłoń do szyby i wyszeptałem, poruszając jedynie ustami:
- Pa.
Zrobił to samo. Jego dłoń zawisła nieruchomo w powietrzu. Aż jego postać zniknęła, przysłonięta przez budynek dworca. Wracałem do Krakowa. Sam. A tu w Zakopanem zostawiłem wspaniałego chłopaka, który przez miniony tydzień totalnie wywrócił mi świat do góry nogami. Czyżbym się w nim zakochał?

środa, 14 sierpnia 2013

Epizod 46.

Obłoki leniwie sunęły po błękitnym niebie, tworząc najrozmaitsze kształty. Leżąc na trawie z głową wspartą na brzuchu Wiktora, wypatrywałem postaci, które pamiętałem z dzieciństwa. Teraz szło to opornie. Ale wtedy - to była frajda. Beztroskie lata, kiedy będąc kilkuletnim chłopcem, biegałem po łąkach, a potem zmęczony kładłem się w trawie i podziwiałem obłoki. Wówczas moja dziecięca wyobraźnia podpowiadała mi, że to co widzę to lew lub niedźwiedź. Czasami formował się smok z ogromną paszczą, błoniastymi skrzydłami i ostrymi szponami. Sunąc po niebie wypatrywał ofiary. A tuż obok nagle pojawiał się krasnal, z zadziorną czapką. Typowy, mały skrzat. Stawał mężnie przed potworem. Moja wyobraźnia układała ciąg dalszy historii, więc zamykałem oczy i przenosiłem się do innego świata. A gdy je otwierałem po chwili po smoku i dzielnym skrzacie nie było już śladu.
Leżeliśmy w milczeniu dość długą chwilę. Okazało się, że Wiktor miał podobne skojarzenia i równie wybujałą wyobraźnię, co ja. Może nie było u niego smoków, potworów, skrzatów i innych baśniowych stworzeń, ale i tu nie brakowało pomysłów.
- Co będzie z nami?
Pytanie to spadło na mnie, jak grom z jasnego nieba. Chmury przybrały groźny wygląd. Zdawało mi się nawet przez moment, że zawisły nad nami, jakby w oczekiwaniu na moją odpowiedź.
Co będzie z nami?
Obawiałem się tego pytania. Bo sam nie wiedziałem, jak dalej potoczą się nasze losy, Wiktora i moje. To, że jakimś cudem się spotkaliśmy w tym mieście na końcu świata, to, że tak dobrze się zgraliśmy, to, że tak wspaniale spędzało nam się ostatnie dni, to, że czułem się przy nim kimś naprawdę wyjątkowym i to, że dzięki niemu Artur wyfrunął mi z głowy niczym spłoszony ptak, przeszło moje najśmielsze oczekiwania, jakie wiązałem z randką. A miało być tak zwyczajnie - seks i nic więcej. Sama fizyczność.
Zerknąłem na Wiktora. Nie patrzył na mnie. Spoglądał zza okularów gdzieś w przestrzeń. Pewnie szybował myślami w przestworzach. Czułem, że oczekuje niecierpliwie na moją odpowiedź, a im bardziej z nią zwlekałem, tym bardziej obawiał się jej treści.
Co będzie z nami?
Nie wiem. Nie mam pojęcia. Nie znam swojej przyszłości; tym bardziej jego.
- Jutro wracam do Krakowa - rzekłem prawie szeptem.
- Wiem - odparł smutnym głosem. - Dlatego pytam, co będzie dalej?
- Masz na myśli, czy... - Urwałem w połowie zdania. Bałem się je dokończyć. Gula stanęła mi w gardle. Jezu! Gdyby to wszystko było prostsze! - Czy... Czy się jeszcze zobaczymy?
- Tak.
Słaby, niepewny głos Wiktora brzmiał w mojej głowie. Bał się, że nasza znajomość skończy się wraz z moim jutrzejszym powrotem do Krakowa. Jakby na potwierdzenie tych obaw, usłyszałem własny głos, który potwierdził, że przecież nasza znajomość zmierza ku końcowi.
Wsparłem się na łokciach i popatrzyłem na zasępioną twarz faceta, z którym w ostatnich dniach tak dobrze mi się żyło.
- Spójrz na mnie, Wiktor - zwróciłem się do niego.
Pogrążone w smutku oczy zsunęły się na mnie. Próbowały się uśmiechać, jak dawniej. Boże, przecież to nie było wcale tak dawno temu. Zaledwie jeszcze wczoraj śmiały się do mnie i wywoływały te przyjemne dreszcze, po których czułem się tak niesamowicie. Tak wyjątkowo. A teraz...
- Proszę cię, nie rozmawiajmy o tym teraz. Cieszmy się dniem dzisiejszym. Tym, że jesteśmy razem, tu i teraz. I razem. Nie myślmy o jutrze. Tym będziemy się martwić jutro.
Pocałowałem jego usta. Rozchyliły się, przyjmując mój język, który delikatnie wsunął się między zęby i odszukał podniebienie Wiktora. Chyba mu się to spodobało, bo zaśmiał się cicho, po czym przygryzł język, nie sprawiając mi bólu.
- Z czego się śmiejesz? - zapytałem po uwolnieniu się ze zgryzu.
- Cieszę się, że mamy ten dzień dla siebie  - odparł.
Chwycił mnie mocno i przyciągnął do siebie. Obdarzył soczystym pocałunkiem. Spojrzał jeszcze głęboko w oczy, po czym przerzucił mnie na trawę i usiadł okrakiem. Ponownie zbliżył usta do moich ust. Całując delikatnie, z wyczuciem, wprawiał mnie w błogi stan. Czułem jak odpływam, jak moje ciało ogarnia ekstaza. Ten dotyk, te usta... On. Było mi tak wspaniale...

sobota, 10 sierpnia 2013

Epizod 45.

Zbliżał się weekend, więc Krupówki tętniły życiem. Mniejsze i większe grupki z aparatami w dłoniach i z palcami wskazującymi ustawionymi na spustach migawki przesuwali się wolno w stronę Gubałówki i z powrotem. A nuż trafi się jakiś obiekt warty uwiecznienia na karcie pamięci. Obleśny Miś, a raczej facet w stroju obleśnego misia zaczepiał turystów, przewijających się po ulicy. Puszczał jakieś niesmaczne wiązanki, próbując raz po raz sfotografować się za marne grosze z kimś kto akurat się nawinie. Zaczepiał głównie długonogie piękności. Te bardziej otwarte, podejmowały żarty Misia. Ale znalazły się też i takie, które dawały upust swojej agresji i wypluwały z siebie lawinę inwektyw. Cóż miał zrobić taki Misiu? Niby starał się jeszcze obracać wszystko w żart, śmiejąc się i tłumacząc, ale tylko się pogrążał.
Siedząc przy stoliku, zastanawiałem się jaką korzyść ma Misiu z tego, że zażartuje do turystów, a ktoś przy okazji go sponiewiera i zgnoi. Takie to fajne i rajcujące? Może jego to akurat jarało, takie poniżanie na oczach spacerujących.
- Cieszę się, że zostałeś na weekend.
Wiktor, siedzący naprzeciwko, delikatnie musnął kciukiem moją dłoń. Tak niepostrzeżenie, żeby nikt nie zauważył. Przeczesał palcami gęste, czarne włosy, stawiając je prawie pionowo. Z tym artystycznym nieładem wyglądał wręcz bosko. Mogłem tak patrzeć na niego godzinami. Ale w głowie już kiełkowała zabójcza myśl. Myśl, która pojawiła się we czwartek wieczorem, kiedy analizowaliśmy z Mateuszem opcję pozostania w Zakopanem do niedzieli. To, że musieliśmy wyjechać, było nieuniknione, ale mogliśmy przynajmniej odwlec wyjazd w czasie. Dzięki dobroczynności naszej przewspaniałej firmy, zdecydowaliśmy się spędzić weekend pod Tatrami. Dwa dni dłużej z Wiktorem. Zawsze to jakieś pocieszenie. Myśl o rozstaniu zeszła w zakamarki mózgu, ale świadomość nieuniknionego nie ustępowała. Co będzie z nami? Co dalej, kiedy ja wrócę do Krakowa, a Wiktor zostanie w Zakopanem?
- Też się cieszę.
Wymusiłem na twarzy uśmiech. Tak naprawdę nie do końca się cieszyłem. To miał być zwykły seks. Jednorazowa przygoda w Zakopanem z zakopiańczykiem z krwi i kości. Najnormalniejsza w świecie próba odreagowania i zemsty na... na Arturze. Właśnie teraz zdałem sobie sprawę, że Wiktor przez ten czas, kiedy spotykaliśmy się ze sobą, przez te parę dni, skutecznie wymazał mi z pamięci obraz Artura. Nie czułem do niego nic. Ani złości, ani żalu, żadnych pretensji. Minęło, jak ręką odjął. Ale jak? Jakim cudem?
Patrzyłem w uśmiechnięte oczy Wiktora. Biła z nich radość. Przepełnione szczęściem rozsyłały pozytywną energię wokoło. I to jego spojrzenie przyprawiało mnie o przyjemne łaskotanie w brzuchu. Niesamowite. Tyle że... Rany! Odwróciłem na moment twarz w kierunku przechadzających się ludzi. Docierały do mnie odgłosy z ulicy, nawoływania chłopaczka z nieudaną mutacją, który zachęcał do skorzystania z domowych obiadów. Miasto tętniło życiem, a pomimo tego, że rozsadzała mnie radość od środka, to jednak pojawiły się też wątpliwości. Jednorazowa przygoda, odreagowanie... Cholera, gdyby wiedział, gdyby teraz się o tym dowiedział, że tylko go wykorzystałem, że taki był pierwotny zamiar, teraz odprowadzałbym go wzrokiem i patrzył, jak znika w tłumie turystów.
- O czym myślisz? - zapytał ciepło.
Natychmiast spojrzałem w jego stronę. Wiktor, pomyślałem w duchu, taki piękny chłopak o cudownym imieniu. Co dalej będzie z nami?
- Co będziemy jeszcze dzisiaj robić? - wymyśliłem szybko. - Jakie mamy plany na wieczór? I na jutro.
- Zdaj się na mnie.
Dziwne. Czy Wiktor nie zastanawia się nad tym co będzie dalej? Jak planuje to rozegrać? Tę naszą znajomość. Może ma zamiar po prostu w niedzielę uścisnąć mi dłoń na dworcu i powiedzieć "Miło było cię poznać!", po czym pomacha do mnie, kiedy autobus ruszy i... I więcej się nie spotkamy. Gdybym mógł poznać jego myśli... Byłbym wtedy przygotowany na każdą ewentualność. Wiedziałbym, jak mam się zachować, co powiedzieć. A tak muszę żyć w niepewności i czekać. Ale mam mętlik w głowie!
- Zdradź jakiś szczegół - zachęcałem go do mówienia, by odpędzić od siebie niepokojące myśli. Będę się nad tym zastanawiał, kiedy indziej. Na pewno nie teraz. Teraz jest Wiktor i to jest najważniejsze. Do niedzieli jeszcze daleko. - Nie bądź taki. Powiedz co planujesz.
- Wycieczkę - rzekł z tajemniczym uśmiechem.
Góry, pomyślałem w pierwszym odruchu. Tatry Wysokie, przemknęło mi przez myśl. I wśród tych skał ja, wspinający się, a raczej ślizgający się po nich. No na pewno tam nie pójdę. Nie wejdę na żadną górę. Niech zapomni, niech sobie to wybije z głowy.
- Jeśli myślisz, mój drogi, że mnie zaciągniesz w góry, to zapomnij - przestrzegłem Wiktora, celując w niego palcem wskazującym. - Zostaję w Zakopanem.
- Na pewno się skusisz - zaśmiał się w głos.
- O górach zapomnij. Nie wyciągniesz mnie.
- Jeszcze zobaczymy - droczył się Wiktor.
W tym momencie do stolika podeszła kelnerka ubrana w regionalny strój z tacą wypełnioną smakowicie wyglądającym obiadem. Zapachniało, aż miło. Żołądek natychmiast zareagował przyjemnym burczeniem. Po całym dniu w pracy miło było wreszcie wrzucić coś porządnego na ruszt.

środa, 7 sierpnia 2013

Epizod 44.

- No gdzie ty jesteś? Całe przedpołudnie do ciebie dzwonię, a ty nie odbierasz. Gdzie się podziewasz?
Paweł od rana próbował się ze mną skontaktować. Dzwonił i dzwonił. W podręcznej torbie słyszałem buczenie smartfona, wściekłego, że nikt nie raczy odebrać natrętnego połączenia. Kiedy w końcu odebrałem, było już późne popołudnie.
- Przydałoby się najpierw jakieś "cześć" na powitanie. - Podniesiony ton głosu mojego przyjaciela, nie wyprowadził mnie z równowagi.
- "Cześć" by było, gdybyś raczył od razu odebrać ten pieprzony telefon.
- Pawełku, mój drogi przyjacielu, nie ma mnie w Krakowie. Jestem na szkoleniu w Zakopcu.
Po drugiej stronie zaległa cisza. No tak, teraz mu się głupio zrobiło, że od razu przystąpił do awantury. Już po chwili usłyszałem dużo łagodniejszy głos.
- Strasznie cię przepraszam, nie wiedziałem. Myślałem, że zapomniałeś o ślubie.
Jakbym mógł zapomnieć o takim wydarzeniu. Mój serdeczny przyjaciel stanie niedługo przed ołtarzem obok lady Margaret, zołzy i francy w jednej osobie, która spotkała się ze mną jakiś czas temu, by oznajmić, że ma wątpliwości co do ślubu.
- Nie, nie zapomniałem. Przecież jestem twoim świadkiem.
- Kiedy wracasz?
- Pod koniec tygodnia. Na weekend... - zawahałem się na chwilę. Czy na pewno na sobotę i niedzielę będę w Krakowie? Przecież nie muszę się śpieszyć z powrotem. Ten czas mogę wykorzystać, spędzając go w towarzystwie Wiktora. Uśmiechnąłem się do siebie. - Postaram się wrócić na weekend. Ale jeśli się okaże, że nie dałem rady, to będę na pewno w niedzielę.
- Dobra, odezwij się, bo jest naprawdę sporo spraw do załatwienia. Gosia już zaczyna się denerwować. Chce, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Bez niespodzianek.
Ona ci dopiero z niespodzianką może wyskoczyć, przemknęło mi przez myśl. Jednak głośniej dodałem:
- Spoko, damy radę. Z wszystkim się wyrobimy na czas.
Pożegnaliśmy się, życząc sobie miłego dnia i obiecując, że wkrótce się zobaczymy. Ruszyłem w stronę toalet. Ciśnienie w pęcherzu stawało się uciążliwe, dlatego czym prędzej musiałem pozbyć się zalegającego ciężaru. Natychmiast odczułem ulgę. Susząc ręce pod dmuchawą z gorącym powietrzem, dostrzegłem w lustrze, jak uchylają się drzwi. W progu stanął Kamil. Cholera, jeszcze jego tu brakowało. Przeczuwałem, że nie przejdzie obojętnie obok, tylko będzie musiał zaczepić.
- Tu jesteś!
Nie pomyliłem się. Patrzyłem na jego krzywe odbicie, oczekując na kolejne słowa.
- Namyśliłeś się? - zadał pytanie, przystając obok umywalki. Pożerał mnie wzrokiem. Nim zdążyłem sobie wyobrazić, jak zdziera mi ubranie z ciała, targa i szarpie na kawałki, jego oczy błysnęły zadowolone. W umyśle Kamila już byłem nagi, niczym Adam w raju.
- Tak - odparłem, nie przerywając suszenia rąk. - Nadal nie jestem zainteresowany twoją seks ofertą.
Twarz Kamila nagle spochmurniała. Ściągnął brwi i nim zdążyłem zareagować, przyskoczył do mnie niespodziewanie i rzucił o ścianę.
- Kurwa! - Dał się ponieść emocjom. - Co jest z tobą nie tak, dupku? Bawisz się ze mną? Pogrywasz sobie? O co ci, kurwa, chodzi?
Zaskoczony tą reakcją stałem oszołomiony. Ale zachowałem zimną krew.
- Może to z tobą jest coś nie tak.
- Wszyscy się ze mną dupczą. Rżniemy się jak suki, tylko ty wymyślasz - wycedził przez zaciśnięte zęby. Stał w niewielkiej odległości, tuż przy moim uchu, więc czułem na sobie jego gorący oddech. - Zwykły seks, rozumiesz?
- I nikt ci dotąd nie odmówił? - zapytałem spokojnie.
Choć Kamil buchał wściekłością, gotowy w każdej chwili wyrżnąć mi w twarz z pięści, stałem niewzruszony przed nim. Zaciskał dłoń na moim nadgarstku, sprawiając mi ból. Ale twardo milczałem. Nie dałem po sobie poznać, że jestem miękki.
- Nikt!
- Tym bardziej cieszę się, że jestem pierwszy.
- Wkurwiasz mnie! - Ból promieniował od nadgarstka coraz silniej. Jeszcze parę sekund i już nie wytrzymam. - A przecież dobrze wiem, że lubisz obrywać w pysk podczas takich zabaw.
- Co? - wyplułem z siebie słowo.
Jakby mnie ktoś uderzył czymś twardym, tak się poczułem, kiedy usłyszałem słowa Kamila. Irytacja sięgała wszelkich granic możliwości. Już paliła się czerwona lampka, sygnalizująca krytyczny stan moich emocji. Tak niewiele wystarczyło.
- Mam powtórzyć? Z przyjemnością. Lubisz, szmato, jak ci się przypierdala w twarz. Lubisz sadomasochizm w seksie.
- Pojebany jesteś!
- A te sińce? - wskazał twarzą na moje podbite policzki. - Jakiś master cię okładał. Ciekawe jak się tłumaczysz w pracy ze swojego wyglądu? Ale możemy się uzupełnić, suczko. Będę twoim masterem, a ty moim cwelem.
Po twarzy przemknął uśmiech. Debil z tego Kamila. Wysnuł tak idiotyczny wniosek, że to w głowie się nie mieściło. Ale czego można było oczekiwać po blond pale? Przecież tam głupota z tępotą jest za pan brat!
- Prędzej złapiesz się za jaja, nim twoje życzenie zeszmacenia mnie się spełni.
Wymierzyłem mu solidnego kopniaka w krocze. Toaletę wypełnił jęk bólu. Kamil puścił moją rękę, łapiąc się za swoje klejnoty. Zgiął się w pół. Widziałem, jak białka cofają się do oczodołów. Osunął się z łoskotem na posadzkę.
- Mam nadzieję, że pomyślisz dwa razy, nim zechcesz mnie obrazić. I dasz sobie spokój z ruchaniem na jakiś czas, aż jądra się zagoją. Cóż, jaja mogły się stłuc.
Zostawiłem go w takim stanie. Opuszczając toaletę, czułem się dumny, że nie dałem się do końca wyprowadzić z równowagi.

wtorek, 6 sierpnia 2013

Epizod 43.

Wokół unosił się aromat świeżo parzonej kawy. Przez uchylone drzwi na taras wdzierały się odgłosy miasta. Przejeżdżający pod pensjonatem samochód, zburzył na moment zakopiański spokój. Uchyliłem jedno oko. Na stole stały talerz ze świeżymi drożdżówkami oraz dwa kubki z gorącą kawą, zalane przed chwilą wrzątkiem. Skąd wiedziałem, że przed chwilą została zaparzona kawa? Wiktor, bez koszulki, z odsłoniętym torsem, w samych szortach, odkładał czajnik na poprzednie miejsce. Dojrzał, że już nie śpię, tylko mu się przyglądam.
- Zastanawiałem się, jak cię obudzić i - wskazał ręką na stół - zaprosić na śniadanie. Ale widzę, że mój książę uchylił powieki.
Ten jego niesamowity uśmiech, który się pojawił, sprawił że zrobiło mi się błogo na sercu. Byłem w stanie się w nim zakochać. W jego uśmiechu oczywiście, tak dla ścisłości. Ale przebywanie w towarzystwie Wiktora uaktywniało we mnie dawno już uśpione uczucia. Nie sądziłem, że ten obcy człowiek, ten zakopiańczyk, którego wczoraj wyrwałem z internetu, tak mną zawładnie. Moim umysłem, moim sercem, moimi uczuciami, moim ciałem, moją świadomością i podświadomością.
- Do każdego się tak uśmiechasz? - zapytałem, przeciągając się leniwie w łóżku.
- Tylko do ciebie. - Przysiadł na brzegu łóżka i spojrzał głęboko w oczy. Tak głęboko, że miałem wrażenie, że odczytuje moje myśli. - Jest przeznaczony wyłącznie dla ciebie.
- Czym sobie zasłużyłem?
Ręka Wiktora zniknęła pod kołdrą. Jego palce w sekundę dotarły do mojego uda. Reakcja mojego kutasa była natychmiastowa.
- Całym sobą...
Zanurkował pod kołdrą. Ustami odnalazł moje przyrodzenie i zaczął ssać namiętnie. Robił to tak niesamowicie, że wystarczył moment, a ja już dostawałem spazmów. Jęknąłem cicho, starając stłumić krzyk, który usilnie próbował wyrwać się z okowów gardła. Odlatywałem. Język Wiktora wykonywał manewry, usta zasysały żołądź, by pochłonąć go znów całego. Odpływałem. Patrząc w sufit, miałem wrażenie, że przybliżam się do niego, że za chwilę będzie na wyciągnięcie ręki. Unosiłem się.
- Jezu! - wyrwało mi się niespodziewanie.
Zacisnąłem mocno powieki. I nagle błysnęło. Zobaczyłem klub dla gejów, a w nim pełno ludzi, część roznegliżowanych, część stosownie ubranych. Zewsząd docierała muzyka. Zorientowałem się, że to sala taneczna. I kolejny błysk. Dostrzegłem dwóch kolesi. Jeden z nich coś mówił. Krzyczał, ale nie potrafiłem zrozumieć słów. Miałem wrażenie, że ich jednak znam, że już kiedyś miałem okazję ich spotkać i poznać. Następny błysk spowodował, że wróciłem do własnego ciała. Eksplodowałem prosto w usta Wiktora. Aż się biedaczek zadławił.
Opadłem z sił. Przyspieszony oddech wracał do normy. Wiktor uciekł do łazienki, zapewne wyszorować zęby. Też bym tak zrobił na jego miejscu. Higiena to podstawa.
- Czemu zawołałeś Jezusa? - odezwał się po paru minutach z łazienki, kiedy szum wody ustał.
Wzruszyłem ramionami. Też mnie to zaskoczyło. A jeszcze bardziej moje wizje, ale to szczegół. Nie czas i nie miejsce, by o nich myśleć. Wstałem z łóżka. Rozejrzałem się po pokoju. W kącie po drugiej stronie odnalazłem moje bokserki, rzucone w pośpiechu, oraz krótkie spodenki. Zarzuciłem je na siebie.
- Tak mi się wyrwało.
Podszedłem do stołu, na którym stygła kawa.
- Że też Jezusa zachciało ci się mieszać do naszych spraw - Wiktor pocałował mnie w policzek. Zapachniało miętową pastą. Moim blend-a-med, przywiezionym z Krakowa. Arctic fresh jak nic działało.
- Wybacz. Następnym razem postaram się mu nie zawracać głowy.
- Chodź, zjemy na tarasie.
Zabraliśmy nasze śniadanie i wyszyliśmy na zewnątrz. Chłodne, górskie powietrze orzeźwiło nas od razu. Siedząc przy drewnianym stoliku, zajadaliśmy się świeżymi drożdżówkami i popijając kawę. Nigdy nie sądziłem, że spędzę w Zakopcu taki miły poranek. Dopiero po kilkunastu minutach, ten jakże miły czas, zakłóciło otwieranie drzwi w sąsiednim pokoju. Przeniosłem wzrok z mojego przystojniaka, na rozczochranego Mateusza, który stanął oniemiały po drugiej stronie balustrady, dzielącej nasz taras.
- Cześć - podrapał się po włosach speszony.
- Widzę, że wstałeś - rzekłem z kpiącym uśmiechem, który pojawił się na ustach.
- Cześć - Wiktor odwrócił się na moment w kierunku Mattiego i machnął ręką na powitanie. Po czym spojrzał na mnie i zrobił zdziwiona minę.
- A ja widzę, że mamy gościa - Matti nadal czuł się nieswojo.
- Tak, Wiktora - odparłem popijając kawę.
- Aha - Matti westchnął. Pewnie nie wiedział już jak ma się zachować.
Wiktor puścił mi oczko. Patrząc na niego znad kubka kawy, dziękowałem w duchu, że nie trafiłem na jakiegoś paszteta albo kogoś pokroju Kamila. Wiktor. Świetny chłopak, coś krzyczało we mnie od środka.
- To ja się powoli zbieram.
- Okej - potwierdziłem.
Matti zniknął w swoim pokoju.
- Kto to? - zapytał szeptem Wiktor.
- Kolega z pracy, z którym jestem na szkoleniu. Taki chłopaczek, ale fajny z niego koleś.
- Widzimy się wieczorem?
- Jak najbardziej.
Dokończyliśmy szybko śniadanie. Szybko wskoczyliśmy razem pod prysznic. I Wiktor, i ja mieliśmy jechać do pracy, a pasowało jakoś się prezentować. Zakopiańczyk odprowadził mnie do taksówki. Pożegnał się zwykłym podaniem ręki, chociaż obaj chcieliśmy dać sobie soczystego całusa. Niestety nie wypadało gorszyć ludzi, między innymi taksówkarza i Mattiego. Kto wie, jakby zareagowali? A nuż wyszłoby, że są homofobami. Obejrzałem się jeszcze za siebie i zobaczyłem, jak przykłada kciuk do ucha, a najmniejszy palec do ust. Znak, że jesteśmy w kontakcie telefonicznym. Machnąłem mu i puściłem dyskretnie oczko. Ujechaliśmy zaledwie kilka metrów, kiedy padło pierwsze pytanie Mateusza. Wiedziałem, że zbyt długo nie wytrzyma i będzie musiał zaspokoić swoją ciekawość.
- Kto to?
- Wiktor.
- To wiem. Skąd go znasz?
- Kolega. Spotkałem go wczoraj i poszliśmy na piwo.
- Wiesz... Słyszałem w nocy dziwne odgłosy, dobiegające z twojego pokoju...
Pięknie, pomyślałem. Ale o dziwo byłem nadzwyczaj spokojny. Takie pytanie, a raczej nietypowe sformułowania, co prawda były dostępne w mojej księdze z niezwykłymi pytaniami i szokującymi wyrażeniami, ale nie spodziewałem się, że padnie ono tak szybko.
- Jęki, szepty...
- Oglądaliśmy film na laptopie - uśmiechnąłem się do siebie.
Matti pokiwał głową. Zadowoliła go ta odpowiedź. I dobrze. Mam spokój na jakiś czas.

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Epizod 42.

Najbardziej obawiałem się momentu, kiedy między mną a Wiktorem zapanuje sztywna atmosfera. Skończą się tematy rozmów i co wtedy? Udawanie, że nic się nie dzieje? Że jest świetnie, wręcz zajebiście? Dlatego tak bardzo zależało mi na szybkim sfinalizowaniu naszego spotkania i zaciągnięciu go do łóżka. Ale kiedy ten wyskoczył z propozycją spaceru po Krupówkach, zwątpiłem w swój urok osobisty, którym tak zachwycił się Kamil. Przystałem na opcji wałęsania się po Zakopcu, tylko dlatego, że miał piękne oczy. Dla tych oczu zaryzykowałem. Gorzej, jeśli nic z tego nie wyjdzie.
Pozytywnie byłem zaskoczony, kiedy Wiktor zaprowadził mnie pod Gubałówkę. Słońce schowało się już za horyzontem, ale ostatnie promienie wciąż oświetlały "Śpiącego Rycerza". Gwar miasta został w tyle. Przystawałem parę razy i oglądałem się za siebie. Nie, nie podziwiałem Zakopanego. Mimo to byłem pod niemałym wrażeniem ulokowania miasta. Jakby przycupnęło pod Giewontem, tuż pod samymi Tatrami, z przekonaniem, że góry dają najlepszą ochronę.
- Wiktor, dokąd mnie prowadzisz? - Znów zatrzymałem się, by odsapnąć. Teren piął się coraz wyżej. - Chcesz, żebym wyzionął ducha?
Zatrzymał się w odległości kilku metrów. Błysnął białymi zębami w moją stronę. I te oczy, to spojrzenie, które wywoływały we mnie przyjemne przyjemne dreszcze i przyspieszone bicie serca. Coś niesamowitego.
- To tylko Gubałówka - odpowiedział z udawanym grymasem. Wyciągnął rękę w moją stronę. - Chodź śmiało. To jeszcze kawałek.
- Nie wejdę na szczyt, zapomnij.
Niespodziewanie chwycił moją dłoń i trzymając ją, poprowadził mnie w górę. To jego spojrzenie było wprost niesamowite. Czułem się taki... Boże! Czy ja odczuwałem szczęście?
- Nie idziemy na szczyt - odparł. - Nie będę cię prowadził w nocy po lesie.
-To dokąd?
Chciałem wiedzieć. Zatrzymaliśmy się na płaskim wzniesieniu. Dalej ścieżka znikała w lesie i wiodła zapewne dalej na szczyt Gubałówki. Usiedliśmy na ławce. Stąd roztaczał się widok na leżące w dole miasto. Ostatnie promienie słońca sunęły po kamienistych szczytach gór. Wolnym krokiem zbliżał się zmierzch.
- Uwielbiam tutaj przychodzić - odezwał się po chwili Wiktor. - Jest spokój, cisza. Tylko ja i góry. I nikt mi nie przeszkadza.
- To po co mnie tutaj przyprowadziłeś? - zapytałem zdziwiony.
- Ponieważ kiedy patrzę na ciebie, czuję jak od środka rozpiera mnie radość.
I mnie też, ta myśl przemknęła mi szybko przez umysł niczym torpeda.
- Chciałem się z tobą podzielić takim moim prywatnym miejscem - dodał.
- Ale to raczej spokojne miejsce nie jest - zauważyłem. - Tędy przechodzą turyści w drodze na Gubałówkę. Mało tutaj ciszy.
- Chodziło mi o taką porę, jak dzisiaj, czyli wieczór. Turystów już nie ma. - Chwycił ponownie moją dłoń w swoje ręce i delikatnie musnął wargami. Spojrzał znad okularów, sprawdzając reakcję. - Jesteśmy tylko my i nikt więcej. Ty i ja.
Przysunąłem się bliżej Wiktora. Teraz dotykaliśmy się już kolanami. Kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, kiedy jego oczy przeniknęły moje, zrozumiałem że sytuacja potoczy się swoim rytmem. I tak też się stało. Pierwszy pocałunek okazał się nieśmiały, taki bardziej sprawdzający. Potem było już tylko lepiej i lepiej. Ciepło jego warg wprawiało mnie w niezwykłe uniesienia. Miałem wrażenie, że się unoszę w powietrzu, że latam. Nigdy czegoś takiego nie doświadczałem, nawet będąc z Arturem.
Złapałem Wiktora obiema rękami za szyję. Oderwaliśmy się na chwilę od siebie. Niespokojny oddech wracał do normy.
- Mam ochotę na ciebie - zaśmiałem się ironicznie. - Wiem, że to zabrzmi dziwnie i dość wulgarnie, ale... Wiktor, mam ochotę cię zerżnąć.
- Jestem twój - przytaknął skinieniem głowy.
Pchnąłem go na ławkę. Czując, jak moja męskość naparła na spodnie, energicznym ruchem rozpiąłem dżinsy Wiktora. Palcami wyczuwałem, że jego pała stoi na baczność. Oswobodziłem ją z opinającej garderoby i pochłonąłem ustami. Za szybko i zbyt głęboko. Poczułem dławienie, ale zapanowałem nad odruchem wymiotnym. Powstrzymałem kaszel i zabrałem się ponownie do sprawiania przyjemności zakopiańczykowi. Wiktor jęknął z rozkoszy. Wplótł palce w moje włosy i zacisnął je mocno, jakby bał się, że mogę niespodziewanie przestać go zadowalać. Ale nie miałem takiego zamiaru. Było mi zbyt dobrze, kiedy czułem naprężonego kutasa w swoim gardle. Docierał, aż do migdałków, penetrując podniebienie, rozpychając policzki.
Niespodziewanie Wiktor przejął inicjatywę. Przytrzymał mnie za głowę i kilka razy mocno pchnął swojego kutasa w usta. Znów docierał do podniebienia, łaskocząc i przyprawiając o dławienie się. Łzy cisnęły się do oczu, ale Wiktor nie miał zamiaru przerywać. Zwolnił tylko na moment.
- Zaraz dojdę - wyszeptał, odchylając głowę do tyłu. - Wiem, że szybko, ale tak właśnie na mnie działasz. Spuszczę ci się w usta.
Nie zareagowałem. Nawet gdybym chciał, nie miałbym nic do powiedzenia. Wiktor przyspieszył ruchy, a ja zacząłem masować mu jaja. Parę minut później jęknął głośno. Dostał spazmów. W tym samym czasie eksplodował. Ciepła substancja zalała mi gardło. Potem nastąpiła druga fala wytrysku, już słabszego, ale wciąż obfita. Wiktor wił się niczym piskorz, wydając z siebie niewyartykułowane dźwięki. Chwilę później, ciężko oddychając wracał do siebie. Usiadł na ławce.
- Teraz moja kolej - zwróciłem się do niego. - Nie podaruję ci tak łatwo.
I nie czekając, rozpiąłem spodnie. Naprężony kutas zniknął w ustach Wiktora. Poddał się bez słów. Przyjął go posłusznie, a przy tym obciągał niesamowicie dobrze, pomimo rozkoszy, którą jeszcze nie tak dawno doświadczył. Chyba przez tę kilkutygodniową wstrzemięźliwość od seksu, szybko odczuwałem, że niedługo będę finiszował. Wykonując ruchy posuwiste, coraz szybsze, docierałem żołędzią do migdałków Wiktora. Słyszałem charczenie, dławienie się, a to tylko mnie podniecało. Na chwilę dałem mu odetchnąć, ale dosłownie na moment. Zaledwie zaczerpnął powietrza, a już kutas zniknął ponownie w jego ustach. Przyjemny szorstki język gładził żołądź, doprowadzając mnie do ekstazy. Odpływałem z każdą sekundą. Miałem wrażenie, że świat wokół mnie wiruje, że znowu się unoszę. Te jego usta, pomyślałem, to przez nie ogarnia mnie takie szaleństwo.
Wtem odczułem przyjemne szarpnięcie od środka. Wyzwolona energia, uwolniła spermę. Trysnąłem prosto w usta Wiktora, zalewając jego gardło. Jęknąłem głośno, bardzo głośno, bo echo rozniosło się po okolicy. Ale nie przejąłem się tym zbytnio. Ogarniały mnie spazmy. Moim ciałem szarpały konwulsje. Chwyciłem mocno włosy Wiktora. Z ust skapywała mu sperma, a mimo to wciąż ssał mojego kutasa.
- Jesteś świetny - odezwałem się po chwili.
Usiadłem obok niego z obsuniętymi spodniami. Zakopane zapłonęło sztucznym światłem. Mrok wychodził coraz śmielej z lasu i zmierzał w kierunku miasta, ciągnąc za sobą czarną pelerynę. A pośrodku tego wszystkiego my, Wiktor i ja.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Epizod 41.

Mateusz chodził dumny, jak paw, wczuwając się w rolę zakopiańskiego przewodnika. Opowiadał o Krupówkach, gdzie można dobrze zjeść, co można tutaj zobaczyć. Proponował nawet podejście pod Wielką Krokiew, cokolwiek to znaczy. Dla mnie czarna magia. Potem wyjaśnił, że to skocznia, na której szalał Małysz i inni jemu podobni. Bo i skąd mogłem to wiedzieć, skoro sport u mnie leżał w powijakach. Oczywiście wspomniał o najważniejszym, czyli o mostku. Nie musiałem go o to pytać. Akurat tamtędy przechodziliśmy. Podobno turyści, zjeżdżający do Zakopanego uwielbiają cykać sobie przy nim fotki. Więc i ja chwyciłem w dłonie swojego smartfona i pstryknąłem zdjęcie. W tle majaczył niegroźny "Śpioch". Matti pokwapił się również opowiedzieć mi legendę, skąd wzięła się nieoficjalna nazwa Giewontu, czyli "Śpiący Rycerz". Jakoś mnie to nie ciekawiło. Z grzeczności wysłuchałem bajki do końca. Chociaż dużo bardziej skupiłem się na fakcie, że za niedługi czas, w tym oto miejscu, tu przy tym mostku, poznam faceta. Oby w miarę kontaktowego, który zrozumie moje sygnały. Że chcę go zaciągnąć do łóżka.
Kilka minut przed umówioną godziną, pozbyłem się Mateusza. Powiedziałem, że muszę pobyć sam. Akurat mam taką potrzebę. Lekko się zdziwił. Zrobił nieciekawą minę, ale pogodził się z faktem, że wraca do pensjonatu sam. Upewnił się jeszcze, że trafię. Obiecałem, że dam sobie radę, co najwyżej będę pytał o drogę. Pożegnaliśmy się i pognałem w dół Krupówek, w kierunku Gubałówki. Zdążyłem. Punktualność to jednak u mnie atut.
Już z oddali dostrzegłem samotnego mężczyznę. Z tej odległości wyglądał na faceta około trzydziestki, młody, czarne włosy, okulary. Siedział samotnie na podmurówce, tyłem do Giewontu i sprawdzał coś na komórce. Z każdym krokiem upewniałem się, że to on. Granatowa koszulka była, więc sygnał rozpoznawczy miałem z głowy. Chciałem mieć to spotkanie całkiem na luzie. Nie wiem dlaczego w pewnym momencie serce zabiło dwa razy szybciej, a na ustach pojawił się uśmiech. Zignorowałem ostrzeżenie, które dawał mi organizm. Najważniejszy był ten koleś. Przystanął przed nim. Podniósł niepewnie głowę, uśmiechnął się, na dłużej zatrzymał wzrok na mojej klatce, jakby upewniając się, że na koszulce widnieje napis ACAPULCO.
- Cześć - przywitałem się, wyciągając do niego rękę.
Wstał szybko i uścisnął moją dłoń. Bardzo mocno.
- Cześć. Wiktor.
- Filip - odparłem.
Patrzyliśmy sobie w oczy. Dłużej niż powinniśmy, ale wciąż trzymał w swoje dłoni, moją dłoń. I nie wypuszczał. Spuściłem wzrok onieśmielony. Ja? Ja, kurwa, onieśmielony! Toż to przecież nigdy się nie zdarza. No nie w moim wykonaniu. Co jest ze mną nie tak? Czemu zrobiłem takie maślane oczy do Wiktora? Skup się, Filip. Masz cel. Masz misję do zrealizowania. I tego się trzymaj. Nie popadaj w paranoję. Zacząłem sobie wmawiać i powoli przynosiło skutek.
- Jestem pod wrażeniem - rzekł po chwili.
- Pod wrażeniem? - podniosłem wzrok. I znowu to spojrzenie. Rany, coś w nim było. Coś kazało mi patrzeć w te jego oczy i nie spuszczać z nich wzroku. Brązowe, takie ciepłe, spokojne, uśmiechnięte. - Co masz na myśli?
- Że poznałem ciebie - odparł. - Inaczej sobie ciebie wyobrażałem. A tu przychodzi taki przystojniak. O, przepraszam...
Wypuścił moją dłoń ze swojego mocnego uchwytu. Jakiś wewnętrzny głos zaczął mi skamleć i ujadać, że czemu to zrobił? Było tak dobrze. Skup się, Filip. Masz cel. Masz przed sobą bóstwo. Chodzący bóg. Męski facet, do tego zakopiańczyk, a jakby nie zakopiańczyk, bo i brakuje tej słynnej góralskiej gwary. No i na szczęście, to od razu by zminusował. Ale Wiktor jest obłęd!
- Za długo przytrzymałem twoją dłoń. Zapatrzyłem się na ciebie. Przepraszam.
- Nic się nie stało. Dokąd idziemy?
- A na co masz ochotę? - zapytał Wiktor.
- Nie ukrywam, że na ciebie...
Pojawił się uśmiech. Tajemniczy, a jednocześnie znajomy. Wiktor przypatrywał mi się uważnie.
- W końcu w tym celu się spotkaliśmy - dodałem. Zależało mi, żeby zaciągnąć przystojniaka do łóżka. Jeszcze takie chodzące cudo. Po prostu ideał.
- Wiem - odparł. - Ale może najpierw się przejdziemy?
Spacer po Krupówkach?, przeleciało mi przez myśl. Znowu? Ile razy jeszcze będzie mi dane przejść tę trasę? Tęsknię spojrzałem na "Śpiącego Rycerza" w oddali. Też chciałem się przespać, ale w nieco inny sposób i nie sam. Uśmiechnąłem się do mojego towarzysza. Wytrzymam. Jest w końcu wyższy cel...


piątek, 2 sierpnia 2013

Epizod 40.

- Czemu nie przejdziemy się na Krupówki?
Mateusz siedział po drugiej stronie stolika i popijał zimne piwo, które zakupił w pobliskim sklepie w drodze powrotnej ze szkolenia. Spojrzałem na niego znad komórki, w której uruchomiłem tajemną aplikację do czatowania z gejami. Dzisiejsza afera z Kamilem uaktywniła uśpioną złość na Artura i na jego podwójne życie. Tak, chciałem dać mu w kość. Chciałem się odegrać i... umówić się na porządne ruchańsko. Już najwyższa pora cisnąć w kąt umartwianie się nad sobą. Gdzieś podświadomie wierzyłem jeszcze, że Artur się ocknie i do mnie wróci. Stłumiłem wszystkie uczucia, zagrzebałem, upchałem do szuflady i zamknąłem pod kluczem, by o tym nie myśleć, by zapomnieć, że coś takiego mnie spotkało. Ale Kamil uzmysłowił mi, że można uprawiać seks bez miłości. I to też miałem zamiar dzisiaj zrobić. W ten sposób postawię definitywny krzyżyk na moim związku z Arturem. Potrzebowałem tylko chętnego zakopiańczyka. Przypuszczałem, że jednak będą to głównie krypciochy, które tak szybko się nie ujawnią. A ja potrzebowałem na już, na gwałt chciałem się odegrać na Arturze. Przecież nie jestem od niego gorszy! Oczywiście pojawiło się paru, ale głównie to były dzieciaki, więc cierpliwie szukałem dalej.
Przeszkadzało mi to jojczenie Mateusza. Czemu i czemu nie idziemy na Krupówki? Czemu nie zwiedzimy Zakopanego? Dlaczego cały czas siedzimy w pensjonacie, zamiast korzystać z uroków miasta? Powiedziałem mu, że jeśli tak go Zakopane rajcuje, nie idzie sam. I dodałem, że mnie ta górska mieścina przyprawia o mdłości, więc niech nie liczy na moje towarzystwo. Teraz patrzył tęsknię na "Śpiącego Rycerza", mając pewnie nadzieję, że lada moment wstanie ze snu.
- Nikt cię nie trzyma, Matti - odparłem na luzie. - Śmiało, idź pozwiedzać.
- Nie lubię tak samemu się snuć - łyknął piwo z butelki. Nie odrywał wzroku od Giewontu. Wyobraziłem sobie Mateusza, jak wspina się na szczyt, podniecony, cały purpurowy na twarzy, zmachany, ale szczęśliwy. - Wolałbym mieć towarzystwo.
- Jesteś na szkoleniu. Masz okazje poznać wiele osób. Pomyśl o tym, może akurat ktoś myśli podobnie, jak ty. Jutro sobie z kimś pogadaj na ten temat i idźcie sobie na te cholerne Krupówki. I tak tam nic nie ma, oprócz tłumu ludzi.
Smartfon zawibrował w dłoni. Zerknąłem na wyświetlacz. Nowa wiadomość od użytkownika Wik81. Jeśli te ostatnie cyfry przy nicku wskazują na rok urodzenia, to wreszcie zdarzył się cud na tym ciotowskim łez padole, jakim jest czat gejowski w mieście Zakopane.
"Cześć. Co porabiasz ciekawego?"
Już zapowiada się ciekawie. Dzieciaki do tej pory podawały tylko cyferki w pierwszej wiadomości. Tu zapowiada się inaczej. Do tego używa polskich znaków. Cóż, wyjdę na nieokrzesanego, bo ich nie zastosuję, ale mam nadzieję, że zrozumie. W końcu korzystam z telefonu. Odesłałem wiadomość.
"Hej. Odpoczywam po szkoleniu. Jestem padniety."
Odpisał od razu. Czyżby korespondował tylko ze mną?
"Może masz ochotę się poznać. Spacer?"
Zapowiadało się świetnie. Już mnie połechtało, więc poprawiłem się w fotelu.
"Z przyjemnoscia. Teraz?"
Z podniecenia wyrwał mnie głos Mateusza: 
- Z kim tak romansujesz?
- Z dziewczyną - uśmiechnąłem się pod nosem. Na pewno się nabierze.
Tymczasem telefon już zawibrował, przypominając o nadejściu nowej wiadomości od Wika81.
"Nie, spokojnie. Za jakieś półtorej godziny. Muszę dojechać do centrum. Bo w centrum się spotkamy, prawda?"
"Prawda.", odpisuję, "Krupówki?"
Wystrzeliłem z tymi Krupówkami. Przecież nawet nie wiem, gdzie są. Jak ja tam trafię?
"Idealnie. Przy mostku. Będę w granatowej koszulce."
Świetnie! Tylko gdzie jest na Krupówkach jakiś mostek? Spojrzałem na siebie.
"A ja bede w bialej z napisem ACAPULCO. Zatem do zobaczenia o 20:00"
Czekałem chwilę na odpowiedź. W końcu nadeszła.
"Ale pisałeś, że jesteś zmęczony. Może nie chcesz się spotkać?
O Jezus Maria!, przemknęło mi przez myśl. Tak tylko napisałem. Chce mi się dupczenia. Może jesteś tego wart. Jak nie, to się rozejdziemy i poznam kogoś innego.
"Ciebie z checia poznam. O 20 na Krupowkach."
"Zatem do zobaczenia."
Super! Tylko teraz, gdzie są te Krupówki. Spojrzałem na siedzącego obok Mateusza. W głowie pojawił się szatański pomysł.
- Matti, zbieraj się.
- Dokąd? - zapytał.
- Idziemy na Krupówki - odparłem z uśmiechem.
On już mnie zaprowadzi do celu. A potem jakoś dyskretnie go zgubię.

Epizod 39.

Denne to szkolenia, pomyślałem siadając z zapalonym papierosem w ustach na ławce przed budynkiem. Nic nowego nie wnoszą, poza drobnymi szczegółami, które są tak mało istotne, że aż niepotrzebne. Ziewnąłem głośno, patrząc uważnie na drzwi wejściowe. Czekałem na niego cierpliwie, chciałem mieć już to z głowy. O kogo chodzi? O Kamila. Zaczepił mnie na samym początku dzisiejszego szkolenia. Coś tam szeptał o zabawach tylko we dwoje, snuł marzenia o wspaniałych doznaniach, obiecywał rozkosz, aż w końcu powiedziałem mu, żebyśmy się spotkali na przerwie przed wejściem do budynku.
Zdążyłem już wypalić pół papierosa, kiedy blondwłosa gwiazda raczyła zjawić się na schodach. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wolnym krokiem ruszyła w moją stronę. Kamil, bo to on był tą gwiazdą, która kazała na siebie czekać, usiadł obok. Z ukosa spojrzał na mnie, mierząc wzrokiem od stóp do głów.
- Jestem zawiedziony - odezwał się wreszcie.
- Że nie odpisałem? - próbowałem zgadnąć, zaciągając się dymem.
- Też - pokiwał głową. - Ale najbardziej zaskoczyło mnie, że usunąłeś konto z profilu. Albo zawiesiłeś działalność. Takie piękne ciało prezentowałeś na zdjęciach.
- Kamilu, czy jak ci tam...
- Kamil - przedstawił się chłopak. - Nadal nie usłyszałem twojego imienia, ale na szczęście Mateusz, twój kolega, raczył mi powiedzieć jak na ciebie wołają. Filip, prawda?
Hmm, Mateusz. Na nim zawsze człowiek może polegać.
- Może być i Filip - wzruszyłem ramionami. Nie wiem dlaczego, ale w tym momencie było mi wszystko obojętne, co sobie pomyśli Kamil, czy się wygada o mnie i komu. Ta rozmowa miała doprowadzić do końca naszej perfidnej znajomości, opartej na wiadomościach o podtekście tylko i wyłącznie seksualnym. - Nazywaj jak chcesz. Miej tylko jedno na uwadze, że nie zaciągniesz mnie do łóżka. Sorry, ale nie jesteś w moim typie.
Myślałem, że to go w jakiś sposób zaskoczy, otrzeźwi i sprowadzi z chmur na ziemię. Nie przejął się moimi słowami. Bezczelny typ.
- Co ci we mnie nie odpowiada? - zapytał spokojnie. - Wiem, że nie widziałeś mojego ciała...
- I nie chcę widzieć - wtrąciłem szybko. - Proszę cię, nie każ mi tego oglądać.
Pojechało ironią. Ale takich kolesi trzeba tępić już na starcie, jeśli są tak bardzo ślepi. A Kamil, choć wygląda na inteligentną bestię, to jednak wykazuje spory procent tępoty.
- Filip, ja chcę się tylko z tobą ruchać. Pieprzyć się, jak facet z facetem. Pierdolę jakieś uczucia. Mam w dupie miłość. Pociągasz mnie fizycznie.
Pierwsze zdanie wprawiło mnie w szok. Na moment zatrzymałem dym w płucach. Kiedy go wypuszczałem, wypowiadał drugie zdanie, które szybko przetrawiłem. Przy trzecim zacisnąłem pięści i usta, by powstrzymać się przed rozpętaniem bójki, a czwarte i piąte wypompowało ze mnie życie. Powoli spojrzałem na tego samca, który siedział obok na ławce.
- Sorry, ale to nie ta liga.
Powiedziałem to całkiem spokojnie, a co usłyszałem?
- Ale o co ci chodzi? - Kamil ściągnął brwi i podniósł głos. - Chcesz znać rozmiar mojego kutasa? Mogę ci go pokazać. Masz z tym problem, czy co?
Chyba już wiem, gdzie go bolało.
- Nikt ci do tej pory nie odmówił?
- No nikt - przytaknął.
- To jestem pierwszy. - Zgasiłem papierosa na pobliskim koszu. Wydał z siebie ostatni żar. - Cieszę się z tego niezmiernie.
Dla mnie to był koniec rozmowy. Wstałem i ruszyłem do budynku.
- Dokąd idziesz? - zapytał oburzony.
- A jak, kurwa, myślisz? - Tym razem to ja podniosłem głos.
- Nie skończyliśmy rozmawiać. Olewasz mnie w chamski sposób. Nie rozumiem cię. Nie chcesz się zabawić? Jesteś jakiś dziwny.
Artur przemknął mi przed oczami. Nie wiem czemu akurat on. I dlaczego akurat teraz. Wspomnienia wróciły. Byliśmy tacy szczęśliwi, a przynajmniej tak mi się wydawało. Takie sprawialiśmy wrażenie. Były kłótnie, ale one mijały. Po paru godzinach dąsania się i fochowania, dochodziliśmy do porozumienia. Tyle że Artur prowadził podwójne życie. I ja nie byłem jego jedynym facetem w tym okresie. Miał drugi dom i drugiego faceta. Poczułem, jak podnosi się we mnie poziom agresji do Artura. Gdyby tu był, doszłoby do starcia między nami. W tym momencie miałem ochotę dać upust swojej narastającej złości. Zrobić mu na złość. Przespać się z kimś, ot tak. Dla samej przyjemności. Czysty seks, bez żadnych emocji, uczuć, bez zobowiązań, czyli to o czym mówił Kamil. Po prostu ostra jazda, ruchanie na całego. Ale - tu zerknąłem na Kamila - nie z nim. No na Boga, nie z nim.
- Na pewno nie z tobą - rzekłem.
- Pierdol się, suko! - krzyknął za mną.
Ostentacyjnie wyciągnąłem środkowego palca i z uśmiechem wszedłem do klimatyzowanego budynku. Mam go z głowy.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Epizod 38.

Mateusz relacjonował przez telefon pierwszy dzień szkolenia. Nawijał jak katarynka, non stop, o falującym biuście Dżastiny, długich kolumnach zakończonych mini spódniczką. Rajcował się przy tym, wprowadzając w ruch wyobraźnię. Typowy heteryk, pomyślałem odpalając laptopa. Leżąc na łóżku, nasłuchiwałem jednym uchem jego tokowania, dochodzącego z tarasu, który wspólnie dzieliliśmy. Podejrzewałem, że rozmawiając z tą drugą osobą - kimkolwiek ona by nie była - może przypadkiem napomknąć o Kamilu i tym niecnym wyczynie podczas przerwy w zajęciach. W drugiej części kursu nawet zapytał otwarcie, co mi pokazał na komórce. Skłamałem, że to biust Dżastiny. Do końca zajęć udałem, że jestem zły i wściekły, boli mnie głowa i lepiej ze mną nie zadzierać. Poskutkowało. I Kamil, i Mateusz dali mi spokój.
A teraz wróciłem do pensjonatu i zalogowałem się na swój gejowski profil. A tam... Niespodzianka! Trzy wiadomości od użytkownika Kammillo. Nie trudno było się domyślić, co to za Kammillo. Wszystkie dzisiaj wysłane i wszystkie w trakcie szkolenia. Zawahałem się, czy otwierać i przeczytać, czy po prostu usunąć. Ciekawość zwyciężyła. Jak zwykle, cholera.
Pierwsza wiadomość:
"No prosze. Kogo ja widze? Znajoma twarz i... swietna klata. Tylko sie brac."
To jeszcze ujdzie. Ale już zaczęło pod koniec zajeżdżać ślinotokiem. Za to druga wiadomość już była bardziej hardcorowa.
"Ktos tu sie speszyl mocno, hi hi. Tak szybko uciekles i zostawiles mnie ze swoim przynudnawym kolega. Mam nadzieje, ze to nie twoj chlopak, bo bym zwatpil, ze masz takiego ciecia. A stac cie na mnie. Masz ochote sie zabawic dzisiaj wieczorem? Co tam kryjesz pod haslem? Pewnie twoj chuj w pelnej krasie, stojacy i czekajacy na okazje."
O Dżizus! Nie, to niemożliwe. To jakiś perwers! I ja mam z nim siedzieć na szkoleniu przez najbliższy tydzień? I jeszcze takie teksty mam czytać? Przecież jemu mało brakuje, a zacznie mi tak do ucha szeptać podczas przerw. A jak jutro siądzie obok mnie? Mam przesrane. Otworzyłem szybko trzecią wiadomość.
"Odpisz. Co ci szkodzi? Mam wynajety pokoj w hotelu Mercure. Gwarantuje dyskrecje. Co lubisz w seksie?"
Co teraz robić? Nie odpiszę mu, to na pewno, ale jutro mogę nie mieć życia. Dać mu w zęby? Z Oskarem poskutkowało. To ciul, że wylądowałem potem w szpitalu i na dodatek nieprzytomny. Teraz chodziłem z sińcami, ale temu dziadowi się nie dam. Spacyfikuję go. Musi mi się udać. W końcu to tylko głupi gówniarz. A może bijatyka to nie jest rozwiązanie? Jeszcze mnie posądzi o napaść. W zemście oczywiście, że nie chciałem się z nim zabawić. Nie, że mu rozkwasiłem mordę. Jeśli lubi taki sport, to mi podziękuję. Gorzej jak odmówię rozrywki. Podjąłem szybką decyzję. Bach, bach i... zawiesiłem swój profil na "czerwonym" portalu.
Uff!, odetchnąłem z ulgą. Zatrzasnąłem klapę od laptopa. Na pewno dobrze zrobiłem? Kurde, teraz mnie naszły takie "myślenice". Jak ja teraz kogokolwiek poznam? Przecież jestem poza Krakowem. Spędzam całe dnie i noce w Zakopcu. Na pewno wśród górali musi być jakiś przystojny, ale normalny gej. Bez zboczeń, bez perwersji. Tylko w tej pipidówce to zapewne same krypciochy się szlajają. Muszę coś wymyślić. Koniecznie!
Wstałem i wyszedłem na taras. Matti kończył właśnie rozmowę.
- Dobrze, w porządku... Zatem do zgadania. I na pewno będę pamiętał... Pa, mamo.
Aha, to z mamą tak trajkotał namiętnie. Usiadłem w fotelu, wyciągając napoczętą już paczkę papierosów i zapalniczkę. Ułożyłem ten zestaw na stoliku.
- Znowu będziesz palił? - głos Mattiego przeleciał przez balustradę.
- Jak zawsze - wzruszyłem ramionami.
- To może przy okazji opowiesz o swoich doznaniach po drugiej stronie.
Patrzył na mnie poważnie, oczekując dalszego ciągu opowieści, która go rajcowała bardziej niż długonoga Dżastina z kursu.
- Niestety nic nie pamiętam.
Skłamałem oczywiście. Coś tam pamiętałem. No może nie z tego wypadku w "Papierosie...", kiedy zapadłem w śpiączkę na kilka długich dni. Bardziej chodziła mi po głowie utrata przytomności podczas piątkowej biby u tego gejucha wrednego, Oskara. Przeniosłem się gdzieś. Do innego miejsca. Tylko co to mogło być? Klub, muzyka, mężczyźni, dwie niewyraźne twarze, rozmyte, a jednak dziwnie znajome.
- Zawsze możesz zastosować hipnozę. Cofniesz się pamięcią do dnia wypadku i być może nawet odzyskasz wspomnienia z pobytu po drugiej stronie.
- Jesteś szalony - odparłem z uśmiechem.
Wyciągnąłem papierosa. Przez chwilę obracałem go w palcach. Może i szalony, ale to nie byłby głupi pomysł, zwłaszcza że mam dziwne i niepokojące przeczucia. Odpaliłem fajkę i mocno się zaciągnąłem. Dym łagodnie podrażnił gardło i krtań, dostając się do płuc. Ukojenie rozstrojonych po całym dniu nerwów przyszło od razu.