środa, 16 kwietnia 2014

Epizod 117.

Usiadłem naprzeciwko Michała. Cwaniak uśmiechał się do mnie, pewny siebie, sącząc wolno herbatę. Najchętniej bym sobie stąd poszedł, uciekł jak najdalej. Tylko dokąd? Spoglądałem na niego z przerażeniem, zastanawiając się co kombinuje? Musiałem się tego dowiedzieć. W każdym razie jego obecność tutaj, w moim rodzinnym domu, nie wróżyła niczego dobrego. Po naszej ostatniej telefonicznej rozmowie, podczas której odmówiłem mu wsparcia w odzyskaniu Bartka, nie miałem z nim kontaktu. Aż do dzisiaj.
Początkowo rozmowa była praktycznie o niczym. Rodzice zadawali kontrolne pytania, jak tam w pracy, co robiłem w Poznaniu, czy wszystko u mnie w porządku. Między kolejnymi odpowiedziami zerkałem na Michała. Czujność przede wszystkim. Czujność to podstawa. Ta bestia, siedząca naprzeciwko mnie, była zdolna do wszystkiego. Mogłem spodziewać się po niej najgorszego.
Niespodziewanie zaczęły padać pytania dość szczegółowe, w jaki sposób się poznaliśmy. Wtedy właśnie Michał zaczął zabierać głos, uśmiechając się przy tym pełnym uzębieniem, kierując rozmowę na bardzo niebezpieczny teren. Próbowałem wejść mu w zdanie, przerywać, ale ten sprytnie lawirował w słowach, by znów wzbudzić mój niepokój. Cokolwiek zaplanował, dążył do tego celu. Wyostrzyłem słuch, by w razie czego ingerować i zakończyć nieprzyjemną dysputę ostrym cięciem.
- Filip rzadko opowiadał o studiach - zauważyła moja mama.
- Ja? - oburzyłem się. - Przecież opowiadałem, co się dzieje.
- Ale nie mówiłeś o życiu w akademiku. Trzeba było z ciebie wyciągać informacje.
Ten moment wykorzystał Michał, co mnie mocno zaniepokoiło. Zachichotał, osłaniając dłonią usta.
- W taki dzień, jak dzisiaj - stwierdził - kiedy obchodzi się trzydzieste pierwsze urodziny, warto powspominać przeszłość. A więc nasz Filip miał parę sekrecików i pewnie dlatego nie był zbyt wylewny, wspominając studenckie życie.
- No proszę! - podchwyciła zainteresowana Basia, która zerknęła kontrolnie na swojego syna, a potem na mnie. Puściła oczko. - Zaraz się czegoś dowiem o moim braciszku. - I przeniosła zainteresowane spojrzenie na Michała.
- Zatem słuchamy - rzekł z ożywieniem ojciec.
- Wystarczy!
Chciałem już przerwać tę farsę. Robiło się naprawdę niebezpiecznie, zwłaszcza że Michał z perfidnym uśmiechem spoglądał na mnie, obserwując uważnie moją reakcję. Wiedział, że czuję nad sobą nóż, dlatego próbuję uniknąć tematu studiów i życia akademickiego. Jego najwidoczniej ta sytuacja bawiła.
- No dobra, powiem. - Michał zwrócił się do moich rodziców i siostry. - Ze mną praktycznie mało co rozmawiał. Unikał mojego towarzystwa. Wolał chyba inne, bardziej zabawniejsze. Swego czasu miałem nawet odczucie, że... - Tu zawiesił głos i zerknął w moją stronę. Widział, że patrzę na niego z napiętymi mięśniami. Pewnie nawet czuł mój strach. Wyszczerzył zęby w jeszcze szerszym uśmiechu. Nie krępował się. Robił to celowo. Sprawdzał mnie, by móc się przekonać na ile może sobie pozwolić... - Miałem odczucie, że woli towarzystwo innych kolegów. Ja bardzo chciałem się z nim zaprzyjaźnić, ale Filip trzymał się z innymi chłopakami. Ciężko było się do niego dopchać. Kto to był?
Zmarszczył czoło, na którym pojawiły się głębokie bruzdy. Szukał usilnie w pamięci imion, próbując je wyłowić. Spojrzał na mnie, oczekując wsparcia. Ja jednak nie mrugnąłem nawet okiem. Czułem, że katastrofa jest blisko, ale nic nie mogę poradzić.
- Czekaj, czekaj! - strzelił palcami dwukrotnie. - Paweł to twój kolega z roku, prawda?
Nadal z mojej strony nie było reakcji.
Poczułem na sobie spojrzenie Basi. Przenikliwe, miażdżące, wbijające w ziemię, pytające. Jakby chciała wiedzieć, co jest grane i do czego zmierza Michał.
- A ten drugi to Dominik? Kurczę, dobrze pamiętam - pochwalił siebie Michał. - No i był ten trzeci z waszego czworokąta. Jak mu było? Ten najbardziej tajemniczy i mroczny. Boże, wyleciało mi z głowy jego imię. Filip, przypomnij mi.
Ja nadal nic.
- Nie udawaj, że nie pamiętasz? Przecież przez moment byliście nawet blisko.
Nasz wzrok skrzyżował się na parę długich sekund. A ten niemy pojedynek obserwowali moi rodzice i moja siostra. Widziałem ich pytające spojrzenia. Tę niewiedzę malującą się na twarzy. To zdziwienie, szok i zaskoczenie. To niezrozumienie.
- Już wiem! Szymon! - zawołał po chwili Michał. - No pewnie, że Szymon. Chciałem się wkraść w waszą paczkę, ale wy trzymaliście się razem. A wiedzą państwo, jakie plotki krążyły po akademiku o nich? O Filipie i Szymonie?
Z tym ostatnim pytaniem zwrócił się do rodziców, którzy w zaskoczeniu spoglądali na moją kamienną twarz, wyzutą z emocji, trupiobladą. Czułem, jak tracę kontrolę, jak nie jestem w stanie zareagować, jak nie mogę nic zrobić. W tej właśnie chwili życie mi się waliło, staczało, a ja nie mogłem nic zrobić. Nie potrafiłem temu zapobiec. Zmęczony ciągłym ukrywaniem się, pilnowaniem siebie i własnego zachowanie, by nikt nie dowiedział się o mojej orientacji, znużony nieprzerwanym szantażem Michała, chciałem wreszcie odzyskać spokój. I choć wiedziałem, że finał rozmowy niebezpiecznie wisi na włosku - a znając stosunek moich rodziców do odmienności - nie chciałem, nawet nie umiałem zatrzymać biegu zdarzeń.
- Jakie? - zapytała z niepokojem moja mama, przenosząc przerażone spojrzenie na Michała.
Chciałem, żeby mama mnie zrozumiała. Żeby była wyrozumiała. Żeby nie przekreśliła z tak błahego powodu, jakim jest moja homoseksualna orientacja. Oczami wyobraźni widziałem, jak patrzy na mnie z uśmiechem, kładzie ciepłą dłoń na mojej dłoń i głaszcze. A potem obejmuje czule i przytula mocno do siebie. Ale gdzie tam! Choć jest ciepłą osobą, w wielu sprawach bardzo wyrozumiałą, to jednak na takie niuanse nie mogła przymknąć oko. Dla niej i dla mojego ojca to było coś tak absurdalnego i niedorzecznego, tak obrzydliwego, że nie można się godzić na szerzenie zboczenia. Nie należy tego tolerować, tylko tępić. Cóż, wiara i kościół istotnie wpłynęły na jej światopogląd. A może jednak nie będzie tak źle, jeśli się dowie? Może pogodzi się z tym faktem. Przecież to moja mama, a podobno mamy przeczuwają, jeśli ich dzieci są w jakiś sposób inne.
- Co to za plotki? - Ojciec zmarszczył czoło, podnosząc głos.
Ten to się nie umiał powstrzymać, nawet przy gościach. Awanturę zawsze musiał wszcząć, jeśli coś mu nie pasowało.
Nigdy nie przepadałem za moim starym. W dzieciństwie się go bałem i unikałem konfrontacji. Wolałem nie stawać mu na drodze. Dlatego gdy niespodziewanie zjawiał się w kuchni, czy w salonie i słyszałem ten szorstki ton, usuwałem się w cień. Miałem przejebane u niego, kiedy coś przeskrobałem, coś zepsułem, urwałem. Uciekałem, ale jego wrzask niósł się po całym domu. W miarę, jak dorastałem stawałem się pewniejszy siebie, swoich racji, swojego zdania, którego starałem się trzymać i nie złamać, kiedy tylko ten spojrzał na mnie surowo albo zaczynał wszczynać awanturę. Pełną niezależność odzyskałem, kiedy opuściłem dom rodzinny i przeniosłem się do Krakowa, zaczynając studia. Wtedy wreszcie poczułem, że żyję. A moje wizyty w domu ograniczały się początkowo do weekendów, potem świąt, dłuższych wolnych, aż zacząłem przyjeżdżać, kiedy miałem na to ochotę. Z ojcem praktycznie nie rozmawiałem. Gdy odbierał telefon ograniczaliśmy się do zdawkowego powitania, po czym przekazywał telefon mamie, a ja oddychałem z ulgą. Dlatego tak nie bardzo chciałem zjawiać się na moje urodziny. Teraz wiem, że całą tę szopkę zorganizował Michał; któż by inny!
- Jakie plotki? - powtórzył ostro ojciec.
- Że są gejami! - zaśmiał się Michał.
W salonie niespodziewanie zapadła cisza. Głucha, przerażająca, dusząca, niszcząca cisza. Atmosfera zgęstniała. Zamarłem, czekając na reakcję któregokolwiek z rodziców, może nawet mojej siostry. Dało się słyszeć tylko zabawkę Mirka i jego dziecięce burczenie z drugiego końca salonu.
- O Boże! - jęknęła rozpaczliwie Basia.
Widziałem, jak podrywa się z miejsca i biegnie w kierunku swojego syna. Poderwała chłopaka niespodziewanie z podłogi i zniknęła w korytarzu. Rozległ się jego przeraźliwy płacz.
- To państwo o tym nie wiedzieli? - Michał udawał zaskoczonego. Całkiem nieźle mu to wychodziło. - Sądziłem, że Filip opowiadał takie pikantne historyjki ze swojego życia. Plotki krążyły, ale chłopcy nic sobie z nich nie robili. Cały czas mieszkali razem, dopóki nagle Szymon nie zniknął. Ludzie w akademiku mówili, że coś musiało się wówczas wydarzyć.
Michał wypluwał z siebie słowa, raz za razem. Słuchałem i nie mogłem powstrzymać tego wylewu zdań. Nie reagowałem.
- Przez dłuższy czas - mówił dalej Michał - kiedy Szymon wyprowadził się z akademika, Filip nie był sobą. Chodził taki zamyślony, przybity. Ale po paru miesiącach odnalazł ukojenie u boku nowego przyjaciela...
- Jezus Maria! - usłyszałem lament mamy.
Jeszcze Jezusa i Marii tu brakowało! Zakryła usta dłońmi i przyglądała mi się z przerażeniem w oczach. Jakby mnie nie poznawała, jakbym był kimś obcym. Totalną szkaradą, zeszpeconą, pokrytą bliznami, odrażającym potworem.
- Jesteś pedałem?! - ryknął ojciec.
Basowy głos zagrzmiał w uszach. Zadrżałem.
- Myślałem, że państwo wiecie o Filipie. - Michał nieudolnie, ale z wyrafinowaniem próbował się tłumaczyć i rozgrzeszać z informacji, którymi podzielił się z moimi rodzicami. Patrzył na purpurową twarz ojca, wściekłą, świadczącą o narastającym gniewie.
Uśpiony wulkan budził się do życia, pomyślałem gorzkim żalem. Trzeba przygotować się na najgorsze.
- Bardzo mi przykro...
- Och, zamknij już mordę - rzekłem poirytowany.
Obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem, ale cień uśmiechu przemknął przez usta.
- Przepraszam, to ja już może sobie pójdę.
Zebrał swoje rzeczy i wyszedł z domu, mamrocząc pod nosem, że trafi do drzwi. Nikt nie zwrócił na niego uwagi. Wiedziałem jednak, że za chwilę, gdy tylko drzwi zamkną się za Michałem, w tym domu rozpęta się prawdziwe piekło, a ja będę w jego samym środku.
- Jesteś pierdolonym pedałem!?
Zaczęło się.
Ziściła się. Moja mała apokalipsa, o której wolałem nigdy nie myśleć, a która ciążyła nade mną niczym przerażająca przepowiednia końca świata. Końca mojego świata.
Miałem wrażenie, że dom zachwiał się w posadach od ryku starego. Kątem oka dostrzegłem, jak nitki śliny spadają na podłogę. Mało brakowało, a zostałbym opluty. A przecież brzydzę się własnego ojca, czuję do niego odrazę. Teraz, z każdą sekundą, kiedy mi urągał, jeszcze większą. Czyli rozpętała się już prawdziwa burza. Przez moment nawet chciałem się bronić. Otworzyłem usta, ale głos uwiązł w gardle. Przez myśl przebiegło mi, żeby wszystkiemu zaprzeczyć, że to tylko żart Michała, może nawet przyznać się do takich podejrzeń i plotek, ale że to już dawno minęło, że to tylko studenckie wygłupy. Kiedy jednak mój stary zaczął rzucać przekleństwami, że przez tyle lat pod jego dachem mieszkał zboczeniec i pedał, kiedy wyzywał mnie od ciot i grzeszników, postanowiłem to przetrwać. Dzięki temu nabierałem siły, by kiedy tylko przebrzmi echo jego nagłej wylewności, stawić opór i odpowiedzieć na zaczepkę.
Zawsze wyobrażałem sobie, jak mogą zareagować rodzice, kiedy dowiedzą się, że ich jedyny syn jest gejem. Optymistyczna wersja - teraz mogę śmiało powiedzieć, że za bardzo optymistyczna, wręcz fantastyczna - zakładała pogodzenie się z faktem mojej odmienności. Mama przygarnia mnie do siebie i tuli, szepcząc bym niczym się nie przejmował. Że to nic nie zmienia. Że wciąż jestem jej dzieckiem. Najważniejsze, że jestem zdrowy. W tej wersji ojciec stoi z boku, patrzy na mnie, kiwa tylko głową i klepie bratersko po ramieniu, mówiąc coś na kształt: "Zdarza się. Nie martw się, jakoś damy sobie radę".
Chciałem żyć tą bajką. Piękną, cudowną. I łudziłem się, że może tak być. Że tak, jak niektórym gejom udaje się utrzymać rodzinne stosunki, tak myślałem, że również i mnie się poszczęści. Jednak pesymistyczna wersja zdarzeń, która znacznie częściej przewijała się przez mój umysł, była tragiczna. W tej alternatywnej przyszłości rodzice odwracają się ode mnie, nie chcą znać i wyrzucają z domu.
W rzeczywistości, siedząc na kanapie i patrząc na szalejącego z wściekłości ojca, czerwonego ze złości i plującego dookoła, zdałem sobie sprawę, że jest jeszcze gorzej. Nie takiej reakcji się spodziewałem. Ale czego mogłem oczekiwać po rodzicach, którym kościół zamknął oczy i nie pozwolił tolerować odmienności.
- Jak ty w ogóle możesz ludziom patrzeć w oczy? - krzyczał ojciec. - Nie wstyd ci? Będziesz się za to smażył w piekle, zboczeńcu. Jak ja mogłem cię pod własnym dachem trzymać?
- Szatan cię opętał! - fuknęła spod okna mama. Dojrzałem tylko zalaną łzami twarz. - Coś ty z sobą zrobił? Co oni ci w tym Krakowie zrobili, że od Boga się odwróciłeś?
- Widzisz co narobiłeś, pedale?! - huknął nad uchem ojciec. Słowa przelatywały niczym pociski z karabinu. Czułem się pod ostrzałem. Ale z każdą sekundą wzbierała we mnie złość. Dość tego spokoju! Dość poniewierania mną i obrzucania mnie wyzwiskami! - Doprowadziłeś matkę do płaczu!
- Mamo - zacząłem łamiącym się głosem.
- Zamknij się, zboczeńcu! - Ojciec zamachnął się ręką, która zawisła w powietrzu. - Nie masz prawa się odzywać.
- Mamo - próbowałem dalej - posłuchaj mnie.
Gadanie z ojcem nic by nie dało. Dlatego nie chciałem z nim dyskutować.
- Tam są drzwi! - wskazał palcem. - Wypierdalaj z tego domu, wredny pedale! Nie jesteś tu mile widziany, dopóki nie zmienisz swojego zachowania. Wypierdalaj!
Nie wierzyłem własnym uszom. Oto zapadła decyzja. Nasz wzrok spotkał się na parę sekund - mój pytający, niepewny, a jego wściekły. Wolno przeniosłem wzrok na stojącą pod oknem mamę. Milczała, kręcąc głową.
- Mamo - wyszeptałem ponownie.
- Jak mogłeś? - usłyszałem w jej głosie żal.
Spojrzała na mnie przez łzy, przepełniona smutkiem i rozczarowaniem. Po raz ostatni nasze spojrzenia się skrzyżowały. Nie było w nich nawet nadziei na wybaczenie. A po chwili wybiegła z salonu.
- Zabieraj swoje rzeczy i nie pojawiaj się tutaj nigdy więcej, bo inaczej tego popamiętasz.
Słowa ojca przywołały do porządku. A więc tak się skończył mój niezaplanowany coming out. Pechowo. Wręcz tragicznie. Straciłem rodzinę; odwróciła się ode mnie.
Podniosłem się z kanapy. Obrzuciłem spojrzeniem jeszcze raz salon, po czym skierowałem się do wyjścia, gdzie w przedpokoju zostawiłem torbę podróżną. Niezbyt długo tutaj zabawiłem. Przyjechałem z zamiarem nocowania w swoim pokoju - przepraszam, już nie moim pokoju - i wyjechania do Zakopanego jutro bądź pojutrze. A tu musiałem opuścić dom rodzinny teraz. I bez możliwości powrotu.
Gdy zakładałem buty, dopadł do mnie Mirek, krzycząc bym się z nim pobawił. Chciałem go pogłaskać. Już wyciągałem rękę, by poczochrać go za blond czuprynę, ale niespodziewanie wparowała Basia.
- Zostaw go! - krzyknęła. - Nie dotykaj, zboczeńcu!
- Przecież... - próbowałem się bronić.
Chwyciła Mirka za rękę i odciągnęła do pokoju. Chłopiec wybuchł głośnym płaczem, który rozniósł się po całym domu. Zarzuciłem torbę na ramię. Chciałem się pożegnać z mamą, ale ojciec stanął w wejściu i wpatrywał się na mnie z obrzydzeniem.
- Lepiej dla ciebie, żebyś się nigdy nie urodził - powiedział.
Choć starałem się nie myśleć o ostatnich słowach ojca, to jednak uparcie wrzynały się w umysł. Nie pomagało pozbycie się ich, myślenie o czymś innym. Idąc w stronę ogrodzenia, czułem jak zaczynają kłuć, ostrym końcem wbijać się w duszę, w sumienie i wwiercać się coraz głębiej. Bolało. Bolało, jak cholera. Zmierzając w kierunku przystanku, poczułem jak po policzku spływa pierwsza gorąca łza. Jej śladem podążyła już po chwili kolejna, potem następna.
Dokąd teraz?, pomyślałem gorzko, podnosząc głowę w stronę rozgwieżdżonego nieba.
Jakby w odpowiedzi na pytanie, podjechał samochód. Poprzez uchyloną szybę, w świetle latarni ulicznej, dojrzałem rozpromienioną twarz Michała. Odczułem narastającą wściekłość, która kumulowała się we mnie z każdą sekundą. Mimowolnie zacisnąłem dłonie w pięści.
- Daleko się wybierasz? - zapytał z rozbawieniem. - Może cię podrzucić, co?
- Spierdalaj! - syknąłem przez zęby.
Oczami wyobraźni ujrzałem, jak rzucam się na samochód, wyciągam go z siłą pojazdu i okładam pięściami po tym zasranym ryju, który odebrał mi rodzinę. Widziałem krew na dłoniach, słyszałem przekleństwa, które wypluwałem w napadzie szału, aż w końcu opadam z sił obok Michała.
- Wiedziałem, że długo w domu nie pobędziesz. - Michał puścił moją uwagę mimo uszu. - Tak nawiasem mówiąc, masz popierdolonego starego. Jakiś dziwny jest.
- Zamknij się! - krzyknąłem.
- Ej, hola hola! - zawołał, podjeżdżając do mnie. - Nie rzucaj się tak. To nie moja wina, że twojemu staremu odwaliło, kiedy się dowiedział, że jesteś pedałem.
- Czego chcesz? - zmarszczyłem czoło, patrząc na niego. - Rozpierdoliłeś mi właśnie życie. Rodzice wyrzucili mnie z domu, a ty masz czelność jeszcze tu stać i zagadywać do mnie? Jesteś pojebany! Idź się leczyć, bo jest źle z tobą.
- Wiesz dobrze, Filip, że nigdy by do tego nie doszło. Ale - wzruszył ramionami - sam mnie do tego zmusiłeś. Mówiłem ci, żebyś pogadał z Bartkiem. Pamiętasz naszą rozmowę? Perfidnie się wtedy rozłączyłeś. To jest nauczka. Sam się o to prosiłeś.
Kiedy to się stało, to nie wiem. W jednej chwili znalazłem się przy samochodzie. W napadzie szału złapałem Michała za kurtkę i - skąd tyle we mnie siły? - wyciągnąłem go z samochodu. Rzuciłem na jezdnię. Zatoczył się, ale nie upadł.
- Pojebało cię? Co ci odpierdala? Weź się uspokój!
Porwałem się na niego, ale Michał zgrabnie się uchylił. Runąłem jak długi. Podniosłem się szybko i otrzepałem z upadku.
- Wsiadaj do samochodu. Wracamy do Krakowa.
Znowu rzuciłem się na niego. Złapał za lewą rękę, ale już w następnej sekundzie prawa wylądowała na jego policzku. Coś chrupnęło. Nim się zorientowałem poczułem silny ból wykręcanej ręki. W ostatniej chwili podparłem się dłońmi, ale upadek sprawił, że zjechałem po oblodzonej powierzchni prosto do rowu melioracyjnego, wypełnionego lodowatą wodą, zdzierając sobie przy tym skórę. Spodnie i buty nasiąkły nią. Poczułem porażający chłód. Szybko złapałem równowagę i wygramoliłem się na chodnik. Dysząc ciężko patrzyłem na Michała, który wycierał nos wierzchem dłoni, jakby chciał sprawdzić, czy nie jest przypadkiem złamany.
- Chciałeś pokazać, jako to z ciebie chojrak? - Doleciał mnie jego kpiący głos. - To pokazałeś. A teraz pakuj się do samochodu. Mam nadzieję, że już ci ulżyło i przestaniesz się wygłupiać.
Nie miałem sił, by się z nim bić. Zaledwie go uderzyłem, a już ogarnęło mnie zmęczenie. Może dlatego, że nie lubię się prać po pysku. A Michał? Cóż, po tej pseudo jatce będzie miał co najwyżej sińca pod okiem, nic więcej.
Chwycił moją torbę, rzuconą w pośpiechu na chodnik, i włożył na tylne siedzenie, a sam usiadł za kierownicą. Nie rozumiałem go. Nie potrafiłem pojąć jego ruchów. Do czego zmierzał? Czy naprawdę, aż tak zależy mu na Bartku? Nie, niemożliwe. Nie Michał. W takim razie może właśnie Szymon miał rację. To co mi powtarzał już wielokrotnie parę lat temu - że on jest cholernie o mnie zazdrosny i zrobi wszystko byleby tylko wreszcie mnie usidlić. Ale w takim razie po co te gierki wcześniej z Karolem, teraz z Bartkiem? Czemu to wszystko miało służyć? Dla zabawy?
Chęć dowiedzenia się prawdy, pchnęła mnie w kierunku samochodu. Usiadłem na miejscu pasażera. Przemoczone spodnie przyległy do ciała. Zadrżałem z zimna. Ruszyliśmy wolno z miejsca.
- Myślałem, że chcesz tam zostać - odezwał się po dłuższej chwili milczenia Michał, kiedy wjechaliśmy na prostą drogę, prowadzącą do Krakowa. - Tylko po co, skoro twoi starzy i tak cię wyrzucili z domu? Myślałeś, że cię wpuszczą?
- Czemu to zrobiłeś? - zapytałem w końcu, patrząc przed siebie.
Widziałem, jak wzruszył ramionami. Wargi wygięły się w grymasie.
- Zasłużyłeś - odparł. - Myślałeś, że nie zdradzę twojego sekretu? Że tylko obiecuję i obiecuję? Że wciąż powtarzam, jak to twoi przyjaciele się odwrócą od ciebie, kiedy poznają prawdę z przeszłości? Jak widzisz nie powiedziałem wszystkiego. Powiedziałem twoim rodzicom, że jesteś gejem. Nic strasznego, więc się nie na mnie fochaj. Resztę przemilczałem. Wiesz - zerknął na mnie - gwałt i spowodowanie wypadku to poważne przestępstwa. A za to, że jesteś gejem, to jeszcze nikt nie poszedł siedzieć. Chciałem cię tylko uczulić, że nie rzucam słów na wiatr. Więc radzę ci się pilnować i jak cię proszę, żebyś porozmawiał z Bartkiem, to masz to zrobić.
- Czemu sam z nim nie porozmawiasz? - zapytałem.
- A chcesz, żeby Bartek poznał twój sekret? - Michał niespodziewanie naskoczył na mnie. Po chwili opanował się i mówił spokojniej: - On nie chce ze mną rozmawiać. Telefonów nie odbiera. Myślę, że na ciebie też jest zły, ale oficjalnie przecież możesz nie wiedzieć, że ci przekablowałem parę informacji. Dlatego to będzie miła niespodzianka.
Przyjrzałem się uważniej promieniującej twarzy Michała. Patrzył na drogę, ale ten znaczący uśmieszek wciąż królował na ustach.
- Co tym razem kombinujesz? - zapytałem ostrożnie.
- Podrzucę cię do Bartka. Pójdziesz do niego, pogadasz z nim, a ja poczekam w samochodzie.
- Nie, nie ma szans - zaoponowałem.
- Filip! - ostrzegł Michał.
Ukryłem twarz w dłoniach. Przed kilkunastoma minutami rodzice wyrzucili mnie z domu, odwrócili się do mnie plecami, kiedy dowiedzieli się, że jestem gejem. Cały świat w jednej chwili wywrócił mi się do góry nogami. A jakby tego było mało, to jeszcze nie wszystko. Kolejna groźba wisiała nade mną. Groźba, że znajomi, przyjaciele, może nawet Wiktor - jeśli ta sprawa też do niego dotrze, a znając Michała zrobi wszystko, by mój chłopak się o tym dowiedział - poznają mój sekret z przeszłości. W tym momencie żałowałem, że wcześniej nie skontaktowałem się z Szymonem.
Boże, pomyślałem zrozpaczony, czy nagle cała reszta musi się walić, kiedy wreszcie w życiu prywatnym z Wiktorem - facetem, za którym szaleję - zaczyna mi się układać? Czy to wszystko musi się pieprzyć akurat teraz?
- Czemu mi to robisz? - zapytałem.
- Adorowałem cię, a ty mnie ignorowałeś - odparł Michał. - Spuściłeś po brzytwie. Odtrąciłeś. Wyśmiałeś moje uczucia.
Podniosłem głowę i spojrzałem na niego.
- A więc to o to chodzi.
Szymon miał rację.
- Tak - skinął głową. - To taka moja zemsta. - Na ułamek sekundy zajrzał mi głęboko w oczy, po czym przeniósł wzrok z powrotem na czarną jezdnię, rozświetloną reflektorami samochodu. - Teraz przynajmniej wiem, że jesteś obok. Mam cię przy sobie. Taka namiastka szczęścia. Przed sylwestrem też mnie odtrąciłeś, pamiętasz? Po raz kolejny zresztą.
Do Krakowa milczałem. Choć Michał trajkotał, jak najęty, rzucając przy tym przeróżnymi dowcipami, śmiesznymi tylko dla niego samego, ja wyobrażałem sobie scenariusz, w którym niespodziewanie chwytam za kierownicę i robię ostry skręt. Michał daje po hamulcach, ale mimo to samochód dalej jedzie. Skręca, uderza w przydrożne drzewo. Szybko jednak odrzucałem te myśli od siebie, uświadamiając sobie, że tak naprawdę z tego wypadku Michał może wyjść bez szwanku, a ja pokiereszowany wyląduje w szpitalu. Nie ocalę przyjaciół przed nim. On nadal będzie im zagrażał. Nadal, póki żyje. Jak przetrwam do telefonu Szymona? Obiecał się skontaktować. Tylko kiedy zadzwoni?
Samochód zatrzymał się przed znajomym blokiem.
- Nie jest jeszcze tak późno, więc możesz wpaść do niego w odwiedziny - rzekł Michał. - Na pewno się ucieszy. Zatem czekam. Pośpiesz się.
Nadal milczałem. Wziąłem głęboki wdech, kiedy niespodziewanie ciało przeszył dreszcz, a na policzkach pojawiły się wypieki. Wyszedłem z samochodu. Owiał mnie zimny, lodowaty wiatr. Chłód wcisnął się pod szczelnie zapiętą kurtkę, przemoczone spodnie i buty. Dotknąłem czoła. Było ciepłe. Nie wróżyło to nic dobrego. Przeziębienie, jak nic. Kąpiel w lodowatym rowie melioracyjnym o tej porze roku, raczej nie jest wskazana, a ja musiałem jej zażyć.
Wszedłem do klatki za panią z małym, przebrzydłym yorkiem, który warknął na mnie. Obrzuciłem go pogardliwym spojrzeniem i potruchtałem pod mieszkanie Bartka. Nacisnąłem przycisk. Z mieszkania doleciał charakterystyczny dźwięk dzwonka. Czułem, jak zaczyna mnie ogarniać narastające podenerwowanie. Lada moment te drzwi, które teraz są dla mnie barykadą, otworzą się, a w progu zobaczę Bartka. Nagle zrobiło mi się słabo. Świat lekko zawirował, ale podparłem się dłonią o futrynę i wszystko wróciło do normy. Wziąłem głęboki wdech, kiedy drzwi otwarły się do środka. Twarz Bartka wyrażała zdziwienie i zaskoczenie tym niespodziewanym spotkaniem. Chyba nie mnie spodziewał się zobaczyć w poniedziałkowy wieczór w progu swojego mieszkania.
- Co ty tutaj robisz? - Wytrzeszczył oczy.
- Musimy porozmawiać - rzekłem. Oczywiście byłem przygotowany na opór.
- Teraz? - zapytał zaskoczony. - Filip, jest początek tygodnia. Jutro wstaję rano do pracy, więc to zły pomysł na rozmowę. A zresztą... - zawahał się i obrzucił mnie pogardliwym spojrzeniem - chyba nie mamy sobie nic do powiedzenia.
- Owszem, mamy. I musisz mnie wysłuchać. Wiem, że wiesz o mojej znajomości z Michałem. Dlatego tu jestem. Musisz mnie wysłuchać.
Patrzył mi głęboko w oczy, jakby rozważał wszelkie za i przeciw wpuszczeniu mnie do mieszkania. Zacisnął usta w wąską kreskę i przytaknął skinieniem głowy, ustępując miejsca w progu i otwierając szerzej drzwi.
- Ale się streszczaj - rzekł obojętnie. - Chcę iść do pracy wypoczęty.
Rozmowa trwała z dobrą godzinę. A raczej mój monolog, bo to ja głównie mówiłem, a Bartek cierpliwie siedział i słuchał. Kiedy zacząłem opowieść od czasów studenckich, przerwał i zapytał, czy muszę aż daleko cofać się w czasie. Odparłem, że wtedy wszystko się zaczęło. Odpuścił atak. Widziałem, że nie jest zadowolony z mojej wizyty i znałem powód tej niechęci. Początkowo niezbyt był zainteresowany moją historią, ale z biegiem rozwoju opowiadanych zdarzeń, zaczął się bardziej skupiać.
Powiedziałem wszystko, bez owijania i niepotrzebnego ubarwiania opowieści. Wszystko. Od samego początku, jak poznałem Michała, o mojej przyjaźni z nim, o kolegach z akademika, o początkach akceptacji siebie i oswajania się ze swoim homoseksualizmem, o pierwszych silnych uczuciach, które potem zyskały oddźwięk w podejmowanych czynach. Wspomniałem fascynacje Dominikiem, pierwsze próby sprawiania sobie przyjemności fizycznych. Potem nadszedł czas na zauroczenie Szymonem, dla którego byłem gotów zrobić wszystko. Dosłownie wszystko; bez zająknięcia. W efekcie końcowym to zrobiłem. Bo kiedy Szymon wciąż nie umiał pogodzić się ze swoją orientacją, ja utwierdzałem się w swojej, oswajałem się z nią i przekonywałem siebie, że takie rzeczy się zdarzają, że akurat mnie się to przytrafiło. Chcąc wyprzeć swoją inność, Szymon wykorzystał imprezę i rozlewany szklankami alkohol. Uwiódł dwie dziewczyny, dwie przyjaciółki, które w perfidny sposób zgwałcił, chcąc w ten sposób udowodnić sobie, że jest normalny. Po tym incydencie Szymon wreszcie zaczął się przekonywać do swojej inności i godzić z nią. Wtedy, jak na złość, okazało się, że Karolina, jedna z dziewczyn, jest z nim w ciąży. Szymon szalał. Nie umiał pogodzić się z faktem, że w wieku niecałych dwudziestu lat zostanie ojcem. Karolina urodziła mu syna - Mikołaja. Dziecko znowu skomplikowało nasze życie. Chłopak się załamał. Szymon stał się apatyczny, a ja nie potrafiłem go wyciągnąć na prostą. Postanowiłem działać i... dokonałem haniebnego czynu, z którego ciężarem muszę mierzyć się każdego dnia - spowodowałem wypadek. Od tej pory mieliśmy z Szymonem swoje tajemnice i musieliśmy je trzymać w ukryciu przed ludźmi. Mnie przyszło łatwo, w końcu robiłem to wszystko dla niego. To on dodawał mi sił, choć sam był roztrzęsiony i milczący. Karolina zaczęła grozić, co tylko bardziej załamało Szymona. Zadziałałem po raz kolejny. Dla dobra Szymona, znalazłem mu nowy dom, z dala od Karoliny, od Mikołaja, od Krakowa, no i ode mnie. Tam, w Poznaniu, rozpoczął nowe życie. Tyle że wtedy to ze mnie zaczęły dręczyć wyrzuty sumienia. I w ten sposób zwierzyłem się Michałowi, który wiernie przy mnie trwał, towarzyszył i pomagał. Zaufałem mu, a teraz sam wpadłem w sidła i nie potrafiłem się z nich wyplątać.
Snułem dalej opowieść o tym, jak parę miesięcy później, po upozorowanym zniknięciu Szymona, w moim życiu pojawił się Damian. Jak wreszcie odnalazłem swoją przystań i spokój. Taki promyk słońca, przecinający zachmurzone niebo. Wreszcie byłem szczęśliwy, a przeszłość osiadła w kącie i z każdym dniem obrastała kurzem. W ciągu kilku lat zdążyłem ukoić zszargane nerwy i uciszyć sumienie. Przysyłałem prezenty dla Mikołaja, odwiedzałem go, dawałem pieniądze na leczenie i rehabilitację. Ale Michał postanowił trochę zamącić w spokojnym dotychczas życiu. Zdmuchnął zalegający w kącie kurz i przypomniał o wydarzeniach z przeszłości. Odtąd zacząłem odgrywać rolę wysługiwacza, a szantaże skutecznie przyczyniały się do wypełnianych zadań. Początkowo były niegroźne, z biegiem czasu Michał posuwał się coraz dalej. Aż doszło do sytuacji z dnia dzisiejszego, kiedy w obecności moich rodziców dokonał za mnie coming outu.
- Straciłem rodziców - zakończyłem ze łzami w oczach swoja opowieść. - Wyrzucili mnie z domu. Nie chcą mnie znać, nie chcą mnie widzieć.
Czułem wypieki na twarzy, rozpalone czoło paliło niemiłosiernie, przy jednoczesnym drżeniu całego ciała. Nie wiedziałem co mi jest, co mi dolega. Brała mnie gorączka? Na to wyglądało.
Bartek milczał. Spuścił głowę i przez kilka minut wpatrywał się w podłogę, zaciskając dłonie w pięści. Wreszcie jego wzrok znów spoczął na mnie. Nie było w nim nienawiści, oszczerstwa, czy odrazy. Nie, nic z tych rzeczy. Po raz pierwszy dostrzegłem w jego oczach... współczucie. Może te łzy, spływające po policzkach rozmazywały mi obraz i nie widziałem zbyt dokładnie, a może po prostu chciałem, żeby po takim zwierzeniu ktoś mi współczuł.
- Przepraszam - załkałem, próbując powstrzymać napór łez. - Nie chciałem cię tym obarczać, ale skoro już zacząłem ci mówić... - Pociągnąłem nosem. - Zaraz mi przejdzie.
W jednej chwili zrobiło mi jednocześnie i gorąco, i zimno. Ciało przeszył dreszcz, który mną wstrząsnął, aż zaszczękałem zębami, a na rękach poczułem gęsią skórkę.
Nim zdążyłem zareagować, Bartek przysiadł obok, a już po chwili objął i przycisnął mocno do siebie. W pierwszym odruchu moje ręce zawisły w powietrzu; byłem zdezorientowany. Nie przygotowałem się na taką reakcję. Odczułem ulgę. Już nie powstrzymywałem łez. Spływały po rozgrzanym do czerwoności policzku.
- Cicho, już spokojnie! - Jego dłoń działała kojąco, ale nie przerwała potoku słonych łez. - Gdybym wiedział wcześniej... Czemu nie powiedziałeś? Uniknęlibyśmy tych nieporozumień. Już cicho.
Odsunął mnie na odległość ramion i przyjrzał się uważnie. Zmarszczył czoło.
- Jesteś rozpalony - zauważył. Dotknął dłonią policzka. - Ty masz gorączkę. Połóż się.
- Nie! - zaprzeczyłem szybko. - Muszę iść.
Poderwałem się z kanapy, ale silne ręce z powrotem posadziły mnie na wygniecionej poduszce.
- Zostajesz - stwierdził stanowczo Bartek. - Nigdzie się nie ruszasz. Dam ci aspirynę, powinno postawić cię na nogi.
Zniknął w kuchni. Mętnym wzorkiem wodziłem po mieszkaniu. Światło raziło mnie w oczy, skóra piekła, głowa zaczynała łupać. Nie wiem ile czasu upłynęło, ale miałem wrażenie, jakbym na moment przymknął zacisnął powieki. Gdy je otworzyłem, Bartek stał nade mną i podawał szklankę.
- Gdzie on jest? - zapytał.
Choć nie padło jego imię, wiedziałem o kogo chodzi.
- Czeka na mnie w samochodzie.
- Wypij to - polecił Bartek - a potem spróbuj zasnąć. Tu masz koc. Wrócę za jakiś czas.
- Dokąd idziesz? - Nagle mój mózg zaczął pracować na wzmożonych obrotach.
- Pogadać z naszym wspólnym znajomym. Spokojnie - Bartek położył dłoń na ramieniu - tylko z nim sobie porozmawiam. Już nie będzie cię szantażował.
Dziwne, ale poczułem się lepiej. Wypiłem gorący napój i wsunąłem się pod koc, zamykając powieki. Chyba coś jeszcze mamrotałem pod nosem. Słowa podziękowania, czy coś takiego, potem usłyszałem zamykane drzwi i nastała cisza.
Obudził mnie hałas w przedpokoju. Coś ciężkiego upadło na podłogę. Nie wiem, na jak długo zapadłem w sen, ale miałem wrażenie, że minęło kilka godzin nim się obudziłem. Usiadłem na kanapie; koc zsunął się na podłogę. Nadal było mi zimno i ciałem wstrząsały dreszcze, więc podciągnąłem go wyżej i otuliłem się nim ciasno. Nasłuchiwałem. Ktoś wszedł do łazienki. Ruszyłem chwiejnym krokiem w tamtą stronę.
Moim oczom ukazała się makabryczna scena. Oniemiałem z przerażenia. Bartek stał nad umywalką, utytłany we krwi, która sączyła się z twarzy i z rąk. Nerwowo pocierał je pod bieżącą wodą, próbując zmyć czerwone ślady, ciężko przy tym oddychając. Sapał i wypuszczał powietrze ustami. W lustrze dostrzegł moje odbicie.
- Co się stało?
- Nic poważnego - zbył mnie krótko. Przyjrzał się uważniej. - Wracaj do łóżka. Nie wyglądasz najlepiej.
- Ale co się stało z Michałem?
Miałem wrażenie, że zaraz oszaleję. Spojrzał na umywalkę, w której czerwone strużki krwi tworzyły delikatną siateczkę, zmierzającą do odpływu. Zakręciło mi się w głowie. Przez myśl przebiegł mi czarny scenariusz wydarzeń, które rozegrały się między Bartkiem a Michałem.
- Jest okej, Filip. Nie musisz się nim kłopotać. Nie będzie cię już szantażował. Już ci nie zaszkodzi.
Pytanie zawisło w powietrzu. Otworzyłem usta, ale głos uwiązł w gardle. To, co planowałem z Szymonem, właśnie się dokonało.
- Wracaj do łóżka - polecił Bartek, a jego słowa brzmiały stanowczo. - Doprowadzę się do porządku. Za moment do ciebie przyjdę z gorącą herbatą.
Odwróciłem się na pięcie. Nagle zrobiło mi się niedobrze. Świat zawirował. Czułem, jak tracę kontrolę nad własnym ciałem. Jak staje się ciężkie i jak nie potrafię utrzymać go w pionie. Nogi zgięły się w pół, głowę przeciął głośny świst, a po chwili nastała głęboka cisza i ciemność.

B l o g i   g e j ó w

piątek, 4 kwietnia 2014

Epizod 116.

Poznań.
Do stolicy Wielkopolski przybyłem późnym czwartkowym wieczorem. Wysiadając z pociągu, piździło na peronach tak pierońsko, że telepałem się z zimna. Gruba, zimowa kurtka niewiele pomagała, a przez polarową czapkę przebijały się powiewy chłodu. Prosto z dworca, złapałem taksówkę i pojechałem do hotelu, by się zakwaterować. W piątek od rana zabierałem się do pracy, czyli targi hotelarskie, na które wysłała mnie Aniela. Wyszedłem tylko zjeść skromną kolację, całkiem niedaleko od miejsca mojego pobytu.
Na targi zjechało się całkiem sporo przedstawicieli hoteli, pensjonatów, właścicieli kwater prywatnych. Każdy z jakąś ulotką, każdy z uśmiechem i piękną gadką. W tej kwestii sprawdzało się przysłowie, że dobra reklama jest dźwignią handlu. Pobytem w górach, u stóp Giewontu też zainteresowała się spora grupa odwiedzających. Pensjonat Anieli nie był jedyny, który miał w ofercie tani wynajem pokoi gościnnych. Konkurencja była całkiem spora.
Po trzech kawach i sześciu godzinach ciągłego uśmiechania się do ludzi, wreszcie zamknęliśmy pierwszy dzień targów. Teraz czekała mnie najgorsza część. Nie, nie sprzątanie stoiska. To coś innego, bardziej stresującego. Między innymi dlatego tak obawiałem się przyjazdu do Poznania. W sumie mogłem tylko przyjechać, odbębnić targi i wrócić do Zakopanego, ale obiecałem sobie zamknięcie spraw z przeszłości. Właśnie. To z przeszłością postanowiłem się dzisiaj spotkać.
Adres mieszkania był mi doskonale znany. Przez tych kilka lat, mimo iż o nim nie myślałem, wielokrotnie nazwa ulicy z numerem przemykały mi przed oczami. Jak mógłbym go zresztą zapomnieć? Przecież sam osobiście go wybierałem. Dziś stałem przed wysokim blokiem, owinięty szalem, zgarbiony od zimna. I choć serce waliło, jak oszalałe, gotowe wyrwać się klatki piersiowej, wiedziałem że odwrotu już nie ma. Postanowiłem ostatecznie rozprawić się z przeszłością, więc ucieczka byłaby nie na miejscu. Wziąłem głęboki wdech, potem jeszcze jeden. I następny. I... I nie mogłem się ruszyć. Z zimna przymarzłem do chodnika. Zbeształem się w myślach i zrobiłem wreszcie krok do przodu. W tym samym momencie drzwi od klatki schodowej otwarły się. Grzecznie podziękowałem młodej kobiecie i wszedłem do środka. Wjechałem windą na szóste piętro. Na korytarzu nie było żywego ducha. Drżąc z przerażenia szedłem przed siebie, w dobrze znanym mi kierunku. Zatrzymałem się przed brązowymi drzwiami. Wziąłem głęboki wdech i nacisnąłem dzwonek. W mieszkaniu rozległ się charakterystyczny dźwięk.
Wstrzymałem oddech. Nasłuchiwałem.
Coś skrzypnęło. Coś się poruszyło, jakby zeskoczyło. Po chwili usłyszałem kroki, zmierzające do drzwi. Były coraz bliżej.
Dźwięk przekręcanego zamka. Zgrzyt.
Czułem, jak pod wpływem stresu napinają się wszystkie mięśnie.
Oto chwila prawdy.
Drzwi uchyliły się. Wysoki brunet, wyższy ode mnie o głowę, z kilkudniowym zarostem zagradzał wejście do mieszkania. Między nogami właściciela mieszkania zjawił się czarny kot. Luknął na mnie z zaciekawieniem, miauknął cicho, po czym dumnie i z gracją, totalnie się mną nie interesując, zawrócił do przedpokoju.
Przeniosłem wzrok na mężczyznę, podpierającego drzwi. Pociągła twarz, wydatne kości policzkowe, brązowe oczy i cofające się włosy. Niby nic się nie zmienił, ale jednak był inny. Inny, niż tych kilka lat temu. Początkowo obojętna twarz, nagle spoważniała. Oczy zrobiły się okrągłe.
- Filip? - rzekł z niedowierzaniem.
- Cześć Szymon - przywitałem się, formując usta w serdeczny i szczery uśmiech. Naprawdę cieszyłem się, że go widzę.
- Kogo jak kogo, ale ciebie spodziewałbym się jako ostatniego. Co robisz w Poznaniu?
- Jestem na targach hotelarskich i... - Wziąłem głębszy wdech. - I pomyślałem, że skoro już jestem w pobliżu, to wpadnę w odwiedziny.
Przechylił głowę na lewo i wbił we mnie wzrok. Wytrzymałem jego spojrzenie zaledwie przez kilka krótkich sekund. Głośne przełknięcie zdradziło moje zamiary.
- I myślisz, że w to uwierzę? - zapytał kpiąco Szymon. - Nie utrzymujemy kontaktu od dnia, w którym opuściłem Kraków. A trochę lat minęło. Ile to już będzie? Osiem? Dziewięć?
Spoglądał z nieufnością na mnie, a ja patrzyłem na niego. W głębi cieszyłem się, że go wreszcie widzę. Wyszło na to, że jednak Szymon nie jest zachwycony moimi odwiedzinami. Nie ma co się dziwić. On się ze mną nie kontaktował i nie miał zamiaru się odezwać.
- Taka była umowa. - Mimo to otworzył szerzej drzwi i zrobił miejsce. - Ale skoro już tutaj jesteś...
Wpuścił mnie do środka.
Mieszkanie było niezbyt duże. Posiadało przestronny salon z dużym balkonem oraz z wydzielonym i widnym aneksem kuchennym. Przymknięte po prawej stronie drzwi prowadziły zapewne do sypialni. Ściany miały kremowy kolor, do tego odrobinę ciemniejsze zasłony. Obok drzwi balkonowych stała przystrojona choinka z kolorowymi bombkami. Wchodząc do salonu odniosłem wrażenie, że to mieszkanie nie jest zasiedlone tylko przez Szymona. Ktoś bywał częstym gościem w tych progach. I nie myliłem się. Kiedy mój wzrok padł na szafkę, na której stały równo ułożone ramki ze zdjęciami, wiedziałem co jest grane. Mimowolnie podszedłem bliżej. Na każdym był Szymon i chłopak o niebieskich oczach i ciemnobrązowych włosach. W uśmiechu pokazywał pełne uzębienie.
- To Wojciech - usłyszałem Szymona, a w jego głosie dało się słyszeć dumę - mój chłopak.
Odwróciłem się w jego stronę.
- Długo jesteście razem?
- Poznaliśmy się sześć lat temu.
- Długi staż - zauważyłem.
- Rozgość się. - Szymon wskazał ręką kanapę. - Zrobię nam kawy.
Przez ten czas, kiedy przyrządzał kawę w kuchni i podczas jej picia, wygadał się wreszcie - gdyby nie moje dociekliwe pytania pewnie by się nie otworzył - że tutaj w Poznaniu rozpoczął nowe życie. Całkowicie od zera. Jest dumny z odniesionych sukcesów. Najpierw studia, potem jego kariera zawodowa w szybkim tempie się rozwinęła. Zaledwie rok po przeprowadzce do Poznania poznał Wojtka. Wojtek był dwa lata starszy od Szymona. Spotkali się na obozie integracyjnym i zapałali do siebie sympatią już na pierwszym spotkaniu, ale żadne nie przyznało się do swojej orientacji. Znajomość rozwijała się z każdym dniem. Lubili swoje towarzystwo, lubili się wygłupiać. W końcu podczas jednej z imprez, suto zakrapianych alkoholem, padły szczere wyznania. I tak zaczęli się jeszcze częściej spotykać, spędzać wspólnie czas, aż w końcu zdecydowali się na wspólne zamieszkanie. Kupili mieszkanie i od paru lat żyją razem.
- Tak myślałem, kiedy tutaj wchodziłem - odstawiłem filiżankę z kawą. - Da się wyczuć, że nie mieszkasz sam. Jesteś szczęśliwy?
- I to bardzo - odparł z uśmiechem Szymon. - A ty? Jak twoje życie uczuciowe?
Wzruszyłem ramionami.
- Moje życie uczuciowe - powtórzyłem. - Totalna porażka. Nie ułożyło się tak kolorowo, jak tobie. Ciągle miałem jakieś perypetie i przeszkody, które stawały mi na drodze. Ale... mam nadzieję, że tym razem się uda, choć zaczęło się podobnie, jak poprzednim razem. Czyli z problemami.
- Trzeba wierzyć.
- Tylko problemy wciąż się czają - zauważyłem.
Szymon jakby wyczuł, co chcę powiedzieć, gdyż wyprostował się w fotelu i spoglądał na mnie z zaciekawieniem.
- Problemy będą zawsze, ale wy musicie się nauczyć wspólnie z nimi zmierzyć. One ot, tak nie znikną.
- Chcę zacząć życie z Wiktorem od czystej kartki. - Gdy to mówiłem, patrzyłem Szymonowi w oczy. - Bez ciążącej przeszłości. Bez złych wspomnień.
Zaległa cisza. Ciężka, upiorna, duszna. Szymon milczał, patrząc na mnie.
- A więc po to przyjechałeś do mnie - odezwał się wreszcie. Zaatakował niespodziewanie. - Chcesz wyciągnąć brudy i zacząć je prać. Po co chcesz do tego wracać, Filip? Było minęło. Zacząłem nowe życie. I dobrze ci radzę: ty też zacznij żyć. Przestań oglądać się za siebie.
- Szymon! - Musiałem mówić spokojnie i z opanowaniem. Tylko w ten sposób mogłem coś wskórać. - Nie możemy przejść obok przeszłości. Nie obok TAKIEJ przeszłości - zaakcentowałem słowo "takiej". - Uwierz mi, próbowałem. Starałem się zapomnieć o tamtych wydarzeniach. Nie udało się. Sumienie nie dało mi spokoju...
Szymon popatrzył na mnie uważnie. Przygwoździł wzrokiem, próbując przedrzeć się do zakamarków mojego umysłu. Twarz nagle zbladła. Usta lekko się uchyliły.
- O Boże! - jęknął i opadł na fotel. - Wygadałeś się. Wypaplałeś wszystko. Zdradziłeś naszą tajemnicę.
Zakrył dłonią usta.
- O Boże!
- Musiałem - spuściłem wzrok. - Sumienie mnie zżerało i nie dawało spokoju.
- Ale to przecież było prawie dziesięć lat temu, do cholery! - Szymon podniósł głos.
- Michał dowiedział się dwa lata po twojej wyprowadzce do Poznania. Milczał przez ten czas, ale teraz zaczyna mnie szantażować. Grozi, że moi znajomi poznają prawdę.
- Znajomi? - zapytał Szymon. - Uff! Super! - odetchnął z ulgą. - Całe szczęście, że nie zamierza zgłosić tego na policję.
- Szymon, nie znasz Michała tak dobrze, jak ja go znam. Ja go znam - wskazałem palcem na siebie - i uwierz mi, że jest zdolny do wszystkiego. Jeśli jego szantaż nie odniesie skutku, posunie się o krok dalej. Zrozum, że wyjawienie prawdy to tylko wierzchołek góry lodowej. Musimy coś zrobić.
- Musimy? - złapał mnie za słowo Szymon. - My musimy? Filip, my nic nie musimy. My złożyliśmy sobie przyrzeczenie, że nikt nie dowie się prawdy o tamtym wydarzeniu. Nikt! Rozumiesz? Ale ty przyjeżdżasz do Poznania po kilku latach, odnajdujesz mnie i mówisz mi, że wypaplałeś naszą tajemnicę jakiemuś tam Michałowi. Co mnie obchodzi twój Michał? - Szymon podniósł głos. - To twój znajomy, nie mój. Ty musisz sobie z nim poradzić.
Postanowiłem nie kłócić się z Szymonem i nie podnosić mu ciśnienia. Załagodzenie sprawy i znalezienie wyjścia z tej patowej sytuacji było teraz nadrzędnym celem.
- Wiem, zawiniłem - przyznałem się do błędu - i muszę odpokutować. Ale obawiam się, że jest za późno. Michał już działa. Będę się starał znaleźć inne rozwiązanie, ale póki się nie uda, musimy wspólnie znaleźć alternatywę z tej sytuacji.
- Nie, Filip! - zaprzeczył stanowczo. - Sorry, ale nie. Jestem ci wdzięczny za wszystko. Za to, że znalazłeś dla mnie ten azyl - wskazał ręką na mieszkanie. - Że pomogłeś mi wymknąć się cichaczem z Krakowa. Że całą przeprowadzkę tak sprawnie zorganizowałeś. I dzięki tobie zacząłem w Poznaniu nowe życie. Skończyłem studia, mam pracę, poznałem Wojtka. Jestem szczęśliwy, rozumiesz? Kraków i tamto feralne wydarzenie, tamte wspomnienia, zostawiłem za sobą. Nie chcę do nich wracać. To przeszłość.
- Szymon, na Boga, nie możesz ignorować tego faktu! Mikołaj jest twoim synem! Ma dziesięć lat. Wiesz w ogóle o tym?
Wreszcie po tylu latach zmowy milczenia o tajemnicy, krążenie po omacku wokół niej i nie nazywanie jej po imieniu, wyłoniło się z zakamarków przeszłości. Określiłem ją. Nadałem sens i znaczenie, a dzięki temu odczułem, jak ogarnia mnie ulga.
- A ty sprawiłeś, że wylądował na wózku.
Tymi słowami Szymon wbił mi szpilę. Odczułem ukłucie bólu, ale byłem na to gotowy. Nie sądziłem jedynie, że to tak mocno zaboli. Całą drogę z Zakopanego do Poznania przygotowywałem się na uderzenie Szymona, na jego cios. Nie dość, że co roku w ramach rozgrzeszenia własnego sumienia przychodziłem do szpitala, w którym przebywał Mikołaj i dawałem mu prezenty, to wspomnienia z tamtego nocy wracały, niczym koszmarne sny. Nawiedzały w najmniej spodziewanym momencie. Atakowały i przypominały o wyrządzonej krzywdzie. W imię przyjaźni, a może i nawet chwilowego młodzieńczego zauroczenia Szymonem chciałem mu pomóc odzyskać wolność. Karolina groziła, że odda sprawę do sądu, jeśli Szymon nie uzna dziecka, pójdzie na policję, że została zgwałcona. A ja doszedłem do wniosku, że jeśli nie będzie dziecka, to i nie będzie sprawy.
Jaki ja byłem głupi!
Teraz, gdy o tym pomyślę, wiem, jaki byłem żałosny i niepoważny. Ale zaślepiony dziwnym uczuciem kierowałem się totalnie innymi walorami.
- Szymon! - Postanowiłem zacząć jeszcze raz i dojść do konsensusu. - Wiele lat temu popełniliśmy fatalny błąd, który na nas ciąży.
- To przeszłość, Filip - przerwał Szymon. - Zacznij żyć na nowo.
- Kiedy nie potrafię!
- Do tej pory żyłeś, dopóki Michał nie zaczął ci grozić, że wyjawi znajomym nasz sekret. Zrozum, Filip - Szymon skrzyżował palce dłoni. - Zacząłem nowe życie. Tutaj, w Poznaniu. Nie chcę wracać do tego, co było w Krakowie. Mam Wojtka. Kocham go, on mnie również i jesteśmy szczęśliwi.
- Też chciałbym zacząć nowe życie z czystą kartką, przy boku Wiktora, ale...
- To zrób to i nie zastanawiaj się więcej nad tym, co było iks lat temu! Zacznij żyć własnym życiem. A jeśli sumienie nie pozwala ci się pogodzić z przeszłością, opiekuj się nadal Mikołajem.
- A ty? - wtrąciłem.
- Ty zrobisz to lepiej ode mnie - wzruszył ramionami. - Wybacz, ale nie nadaję się na ojca. Nawet na ojca na odległość i od święta.
Chyba go rozumiałem. Też nie byłbym dobrym ojcem. Zresztą, ja jako gej, raczej ojcowanie by mi nie wyszło. Obdarzanie prezentami Mikołaja było coroczną próbą uzyskania rozgrzeszenia dla samego siebie za celowe spowodowanie wypadku. W ten sposób tłumaczyłem się z tamtego wydarzenia. Ale od tamtej pory nie wsiadłem już za kółkiem.
- A co z Dominikiem? Milczy?
- Nie mam z polonistą kontaktu - odparłem. - Ten gwałt, potem wypadek... To wszystko spowodowało, że nasze drogi się rozeszły.
- Proszę cię - Szymon uniósł dłoń w geście obronnym - nie wspominajmy tamtych wydarzeń. I dla ciebie, i dla mnie są bolesne. Dla Dominika zresztą też. Zostawmy to.
- A co z Michałem? Co mam z nim zrobić? On wciąż będzie groził wyjawieniem tajemnicy. Wtedy już nie będziesz bezpieczny.
- Czy to jest ten Michał, o którym myślę? Ten, który próbował wkręcić się w nasze towarzystwo? Ten, którego nazwaliśmy Gumisiem? - na ustach Szymona pojawił się kpiący uśmiech.
Dawno nie słyszałem tego przezwiska. Nikt nie nazywał go tak od dnia, kiedy Szymon zniknął z Krakowa.
- Ten sam. - Mimowolnie też się uśmiechnąłem.
- Już wtedy był chujem - zauważył Szymon.
- I to mu zostało do dzisiaj - dodałem.
- Mówiłem ci, że już wtedy za tobą szalał.
- Weź przestań opowiadać takie głupoty! - obruszyłem się.
- Filip, jego spojrzenia mówiły same za siebie. Zapytaj Dominika. Zobaczysz, powie ci to samo, co ja ci mówię. Nie widziałeś tego, jak wodził za tobą wzrokiem? Czy może tylko udawałeś? - Nie zareagowałem na uwagę, więc mówił dalej: - Teraz trzyma cię w szachu i czuje, że mu wszystko wolno. Zna twój sekret.
- Twój też - zauważyłem. - Wpakowałem cię w to, wiem i zdaję sobie z tego sprawę,  ale obaj jesteśmy teraz w patowej sytuacji. Musimy coś wymyślić wspólnie.
- Masz jakiś sensowny pomysł? - zapytał kpiąco.
Odczekałem chwilę, by wreszcie powiedzieć:
- Przyznać się. - Potem słowa same wylewały się już z gardła. - Nie możemy dłużej tego ukrywać. To zbyt ciąży na sumieniu i nie daje spokoju. Po nocach mam koszmary i na nowo przeżywam tamte sytuacje. Deszczowa noc. Samochód. Pisk opon po śliskiej nawierzchni. Uderzenie. Widzę, jak uciekam z miejsca wypadku, nie oglądając się za siebie.
Szymon zamyślił się na dłuższą chwilę. Wlepił wzrok w okno i milczał. Dopiero po jakimś czasie przeniósł na mnie zmęczone spojrzenie.
- Filip - zaczął nieśmiało. - Dlaczego to zrobiłeś?
- Nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Chyba... zależało mi na tobie. Lubiłem cię i... Widziałem, jak bijesz się ze swoim sumieniem, jak próbujesz być "normalny". - Zrobiłem w powietrzu cudzysłowie. - Jak starasz się wyprzeć gejostwo ze swojego życia. Jak sam siebie próbujesz przekonać, że może ci się udać z dziewczynami. I co robisz? Gwałcisz dwie najlepsze przyjaciółki, a jedna rodzi ci po dziewięciu miesiącach syna. To jeszcze bardziej cię dobija. Chciałem ci pomóc, więc postanowiłem pozbyć się twojego problemu.
- Filip, jestem ci naprawdę za to wdzięczny. Bo mi pomogłeś. Ale... przyznać się? Nie! - zaprzeczył ruchem głowy. - Nie! Po prostu nie. Ułożyłem sobie wreszcie życie. Z wielkim trudem przyszło mi zaakceptować siebie i nie mogę pozwolić teraz, by przeszłość to wszystko zniszczyła. Nie, Filip, nie mogę się przyznać.
- To jaki masz inny pomysł? - zapytałem zrezygnowany.
Milczał, ale nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Wreszcie się odezwał.
- Nadal jest taki upierdliwy, jaki był na studiach? - Szymon zadał pytanie.
Nie bardzo rozumiałem sens tego pytania. Co to ma wspólnego ze znalezieniem wyjścia z patowej sytuacji? Charakter Michała raczej nam nie pomoże, a może wręcz zaszkodzić jeszcze bardziej.
- Tak. Przyznam, że jest podłą żmiją, ale co to ma wspólnego...
- Czyli nikt za nim nie przepada - wtrącił niespodziewanie Szymon.
- Co sugerujesz? - zapytałem zdziwiony.
- Musimy go uciszyć...
Odpowiedź Szymona wypełniła salon i zaległa ciężko. Na sekundę straciłem oddech. Przed oczami przeleciały różne obrazy, przedstawiające uciszanie Michała, a każde kolejne było jeszcze straszniejsze od poprzedniego.
- Uciszyć? - wyjąkałem w końcu. - Co przez to rozumiesz?
- Znając Michała, będzie cię terroryzował przeszłością i groził nią, aż w końcu albo zwariujesz, albo się poddasz i będziesz jego.
- Teraz to ty pieprzysz głupoty!
- Filip, przejrzyj na oczy. Ja nie mam zamiaru burzyć sobie porządku, którego z takim trudem budowałem. Walczyłem o takie życie, jakie mam. I miałbym teraz z tego zrezygnować? Z Wojtka? Z Poznania? Z mieszkania? I to przez Michała? O nie, Filip. Nie mogę na to pozwolić. Jeśli jest taką podłą żmiją, jak mówisz, to podpadł zapewne wielu osobom. Jego zniknięcie nie tylko nam wyjdzie na rękę.
- Byłbyś do tego zdolny? - zapytałem zaskoczony.
- Ty byłeś dla mnie gotowy zrobić wszystko. Sam zaplanowałeś wypadek Mikołaja. Dlaczego ja nie miałbym teraz tego zrobić dla ciebie? Obaj na tym skorzystamy. Obaj wreszcie się uwolnimy od Michała.
- Byłem wtedy głupi - zaoponowałem ostro. - Nie myślałem rozsądnie.
- Sam widzisz, że tamte decyzje mają daleki zasięg - zauważył Szymon. - Do dzisiaj się to wlecze za tobą, więc pora z tym skończyć.
- Ale...
W tej samej chwili rozległ się cichy dźwięk w domofonie. Ktoś wystukiwał kod pod blokiem. Spojrzałem na Szymona pytającym wzrokiem.
- To Wojtek - skrzyżował ręce na klatce. - On o niczym nie wie i nie chcę, żeby wiedział o mojej przeszłości, o Mikołaju. Nie mówmy o tym przy nim.
- Czyli Wojtek nie wie, że masz syna? - Chciałem się upewnić. Musiałem to usłyszeć.
Zaprzeczył ruchem głowy.
- Okej - przytaknąłem. - Uszanuję twoją prywatność. A co z Michałem?
- Skontaktuję się z tobą. Ale pamiętaj, że uciszenie go jest jedynym sensownym wyjściem. Zastraszenie go nic nie da. Ma większego haka na nas. Musimy to dopracować.
- Nie wierzę. - Schowałem twarz w dłoniach. - Nie wierzę, że posuwamy się do takich sposobów. Nie lepiej się przyznać?
- Chcesz się przyznać i iść za kratki? Tak to widzisz?
- Może nie pójdziemy do więzienia.
- Filip! - Szymon wręcz krzyknął. - Nie łudź się, że cię wypuszczą. Skoro milczeliśmy tyle lat, możemy milczeć dalej. A Michała skutecznie uciszymy. I nie wierzę, że takie rozwiązanie nie przeszło ci przez myśl.
Chciałem zaoponować, ale powstrzymałem się. Tak, wielokrotnie wyobrażałem sobie, jak zaciskam dłonie na jego kruchej szyi, jak się broni, chwyta rękami za moje nadgarstki i próbuje wyrwać się z uścisku. To jednak doprowadza do silniejszego nacisku na grdykę. Łapie powietrze szeroko rozwartymi ustami, ale nic to nie daje. Płuca obkurczają się, z gardła wydobywa się rzężenie. Ciężkie ciało osuwa się bezwładnie na podłogę.
- Nawet teraz o tym myślisz.
Z przedpokoju doleciał odgłos przekręcanego klucza w zamku. Drzwi zaskrzypiały.
- Nie wspominajmy już o tym - rzekł szeptem Szymon. - Skontaktuję się z tobą i dopracujemy szczegóły.
Przytaknąłem lekko głową.
- Cześć Szymon!
Niski głos rozległ się w przedpokoju.
- Cześć - odparł chłopak, zrywając się z fotela.
- Mamy gościa? - zapytał zdziwiony Wojtek.
- Kolega z Krakowa wpadł w odwiedziny.
Wstałem z kanapy i przywitałem się trzydziestoparoletnim mężczyzną. Czarna przystrzyżona broda zdobiła jego twarz, podkreślała okrągłe policzki. Dobrze zbudowane ciało, zapewne rzeźbione latami na siłowni, teraz nadawało jego właścicielowi zdrowy wygląd. Szymon przedstawił nas sobie. Mocny uścisk, przeszywające spojrzenie, jakby chciał się upewnić, że nie jestem konkurentem dla niego, dawnym kochankiem Szymona, o którego powinien być zazdrosny.
Wypiliśmy wspólnie po jeszcze jednej kawie, przy której bliżej poznałem Wojtka. Okazał się naprawdę miłym i wartościowym mężczyzną. Słuchając go, jego opowieści, wspomnień, prowadząc z nim rozmowę na prawie wszystkie tematy, przytaknąłem w myślach Szymonowi. Wśród tłumu homoseksualistów, zakochanych w sobie wypudrowanych i chudych młodzieńców, dla których bycie gejem to nowe trendy i styl życia, trafiły na siebie dwie przypadkowe osoby, normalne spośród normalnych. Zrozumiałem, że zrobiłbym rzeczywiście krzywdę i Szymonowi, i Wojtkowi, gdybym chciał zebrać przyjaciół, czy iść na policję i wypaplać całą przeszłość. Zniszczyłbym wówczas coś wspaniałego. Coś naprawdę niebywałego. Niepowtarzalne, rzadkie uczucie, jakim jest prawdziwa miłość. Dopóki tajemnica jest jeszcze w miarę bezpieczna, nie ma co przyspieszać zdarzeń. Patrząc na uśmiechniętego Szymona i zadowolonego Wojtka, wiedziałem już, że inaczej muszę rozegrać sprawę Michała. Nie mogę w to mieszać Szymona. On, tutaj w Poznaniu, wiedzie szczęśliwe życie. I niech tak pozostanie. Ja muszę rozegrać ten mecz z Michałem. Tylko on i ja. Ja powinienem go uciszyć, bo to ja rozpętałem tę burzę.
Pożegnałem się z chłopakami. Na odchodnym Szymon wyszeptał mi do ucha, że będzie ze mną w kontakcie. Przytaknąłem, choć już wiedziałem, że chłopaka nie wpakuję w kolejne bagno. Sam się zajmę Michałem. Idąc przez miasto, w kierunku hotelu, odniosłem wrażenie, że źle zrobiłem namawiając Szymona do wyjawienie prawdy, do przyznania się do przestępstwa. Przecież on jest szczęśliwy. Do tego dążył. I wreszcie osiągnął spokój, odnalazł szczęście przy boku Wojtka, zaakceptował swoją orientację. Nie mogę żądać od niego przyznania się do błędu, do gwałtu, do wzięcia odpowiedzialności. Gdyby ktoś z zewnątrz dowiedział się o naszej tajemnicy... Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, do czego by to doprowadziło. Nie, nie mogę żądać od Szymona takiego wyrzeczenia. Ja sam zajmę się Michałem.
Następnego dnia Szymon i Wojtek odwiedzili mnie na targach. Nie spodziewałem się ich, tym bardziej byłem zaskoczony ich wizytą. Przyglądając im się z boku, w głębi duszy cieszyłem się ich szczęściem. Byli ze sobą. Z zewnątrz nie wyglądali, jak typowi wymuskani geje XXI wieku. Ktoś nie do końca doinformowany mógł snuć przypuszczenia, że to geje, ale dla otoczenia wyglądali bardziej jak dwaj kumple, którzy po prostu wyszli na miasto. Zaprosili mnie na obiad do restauracji. Zgodziłem się, więc po zakończeniu drugiego dnia targów udaliśmy się na poznański rynek, by tam zjeść posiłek.


Zimne, lodowate wręcz powietrze zapowiadało rychłe opady śniegu. Nim wyjechałem z Zakopanego w Tatrach już leżał śnieg. Poznań musiał jeszcze trochę poczekać na biały puch.
Kiedy Wojtek udał się do toalety, Szymon wziął ode mnie numer telefonu. Powiedział, że jak tylko obmyśli plan, skontaktuje się ze mną i razem dopracujemy szczegóły i postanowimy co dalej. Uśmiechałem się, choć nie powinienem. Dlaczego to robiłem? Może dlatego, że tylko ja wiedziałem, że Szymon nie kiwnie nawet palcem w uciszaniu Michała. Ale nie mógł się o tym dowiedzieć. Pod żadnym pozorem. Dla jego dobra.
Wieczorem otrzymałem telefon od rodziców. Nalegali i naciskali, bym przyjechał do rodzinnej miejscowości; choć na parę dni. Próbowałem im wytłumaczyć, że mam pracę, obowiązki i nie mogę sobie tak zjeżdżać do domu, kiedy oni tego zechcą. Znałem powód ich nalegania, ale udawałem, że nie wiem o co chodzi. A chodziło o moje urodziny. Chcieli po prostu dać mi prezent. Powiedziałem, że jestem w Poznaniu i że w poniedziałek wracam już do Zakopanego. Ale po długich naleganiach, poddałem się. Zgodziłem się, że wpadnę, ale maksymalnie na dwie noce, potem muszę wracać do swoich obowiązków. Przystali z nieukrywaną ulgą. Dziwne, choć to tylko trzydzieste pierwsze urodziny. Nic specjalnego. Ale wiedziałem, że coś kombinują.
I miałem rację. Bo kiedy następnego dnia przyjechałem do domu, na podjeździe stał obcy mi samochód na krakowskich rejestracjach. Goście?, pomyślałem zaskoczony. Wszedłem do domu, a tam czekała mnie niespodzianka. W fotelu pod oknem w salonie, tyłem do wejścia siedział mężczyzna. Poczułem dziwny niepokój. Czy słuszny? Ostatnio moje przypuszczenia okazywały się trafne. A tym razem...
- Twój kolega postanowił zrobić ci niespodziankę! - rzekła z uśmiechem mama.
Mnie jednak nie było do śmiechu.
- Tak? - zapytałem drżącym głosem, próbując nad nim zapanować.
Patrząc na mężczyznę, zacząłem kojarzyć sylwetkę. Chłopak podniósł się z miejsca i odwrócił. W jednej chwili czułem, jak tracę oddech, ogarnia mnie przerażenie i paraliż mięśni. Świat zawirował.
- O Jezu - wymamrotałem koślawo pod nosem.
- Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin, Filipie...
Michał uśmiechał się zwycięsko, nie spuszczając ze mnie kpiącego spojrzenia.
- Niespodzianka - dodał z zadowoleniem.
Nie odpowiedziałem nawet słowem. Głos utknął gdzieś w gardle. W tamtym momencie wiedziałem, że jego obecność w moim rodzinnym domu nie wróży nic dobrego. Przyjechał mnie zastraszyć, wiedząc, że jeśli uderzy w rodzinę, to uderzenie odniesie żądany skutek.
A więc Michał znów wygrał. Miał mnie w garści.

B l o g i   g e j ó w

wtorek, 1 kwietnia 2014

Epizod 115.

Smętny nastrój towarzyszył mi już od kilku dni. Myślałem, że przy weekendzie humor się polepszy, ale nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej. Przez cały ten czas w mojej głowie trwała walka. Jedna część mnie chciała wyjawić tajemnicę sprzed lat, ukrywaną skrzętnie w zakamarkach mózgu, opieczętowaną przysięgą milczenia aż po grób. Nie zdawałem sobie wówczas sprawy, jaki ciężar na mnie spoczął. Nękany wyrzutami sumienia, kierowany zaufaniem do Michała, wyśpiewałem mu cały sekret. Dziś groźba ujawnienia stała się bardzo realna. Zmęczony jego ciągłym szantażem i przytłaczającym obciążeniem, niespodziewanie zaczął kiełkować pomysł ujawnienia tajemnicy. Jednak obawa przed odrzuceniem, przed wytknięciem palcami działała na mnie paraliżująco. To ta druga część mnie, która wciąż chciała trzymać sprawę z przeszłości w szachu. Podpowiadała przeróżne rozwiązania, a kolejne były coraz bardziej abstrakcyjne od poprzednich. Istna paranoja.
Aniela od rana krążyła między kuchnią a salonem, taszcząc ze sobą to termos, to plecak, to jakąś folię spożywczą, to czekoladę i batoniki, to wodę. Nie spojrzała na mnie ani jeden raz. Nuciła jakąś góralską pieśń pod nosem. Nawet to olewanie mnie uwagi było mi na rękę. Nie zwracała uwagi, więc siedziałem za kontuarem, przeglądając rezerwacje. Niestety nie było tego zbyt wiele. Póki były święta, goście dopisywali. Ale brak śniegu straszył turystów. Ludzie rezygnowali z wycieczki do zimowej stolicy. W sumie nie ma się czemu dziwić. Gdybym był też takim napalonym narciarzem, wolałbym zabrać narty i wyjechać w Alpy niż szukać śniegu w polskich Tatrach.
Parę minut później zjawiła się Ewka. Przywitała się, machnięciem ręki i cichym burknięciem pod nosem. Zaledwie skinąłem głową, ale ta nie zwróciła na mnie uwagi. Co ich wszystkich ugryzło dzisiaj? No w sumie mnie też. Może to ciśnienie albo pogoda i każdy z nas odczuwał zbliżające się zmiany.
Nie wiem ile czasu upłynęło, kiedy Aniela wtaszczyła wypakowany po brzegi plecak. Wyglądało na to, że gdzieś wyjeżdża. Robi sobie urlop? Ale nic nie wspominała.
- Wybierasz się dokądś? - zapytałem od niechcenia.
Co prawda mało mnie to interesowało, ale skoro już zapytałem. Warto wiedzieć, co się dzieje w pensjonacie. Może mi o czymś mówiła, tylko nie zapamiętałem wiadomości.
- Ja? - Aniela nie kryła zaskoczenia. - Skąd ci to przyszło do głowy? Przecież muszę przygotowywać posiłki dla gości.
- A ten wypchany plecak? - zapytałem zdziwiony.
- To? - spojrzała zdziwiona na bagaż.
Moja wyczulona intuicja kazała być czujnym. Zachowanie Anieli nie było normalne, a przynajmniej nigdy nie ujawniała takich odruchów. Zazwyczaj, gdy coś wykonywała, wiedziała co robi i w jakim celu. W przypadku upchanego po brzegi plecaka, nie miała zielonego pojęcia. Była zdziwiona, a to pozwalało mi sądzić, że wykonywała pod czyjeś dyktando. Ale żeby Aniela?
- To na podróż - odparła wreszcie - ale nie dla mnie.
- Nie mów, że Ewkę w świat wysyłasz.
- Nie - zaprzeczyła ruchem głowy. - To dla Wiktora. Zaraz tu będzie. - Wyjrzała przez okno. - O! O wilku mowa.
Wiktor? Czy ja dobrze słyszę? Wyprostowałem się energicznie.
- Wiktor? - bąknąłem niewyraźnie.
Aniela przemknęła przez jadalnię w kierunku drzwi.
On tu jest za często, pomyślałem z rozdrażnieniem. Z jednej strony cieszyłem się na myśl, że znów go zobaczę. Z euforii czułem, jak serce przyspiesza, a ręce zaczynają drżeć. Chciałem go zobaczyć. Oczywiście, że chciałem. Nadal nie był mi obojętny, ale to nie jest normalne, że tak często go widuję.
Aniela wprowadziła chłopaka do środka. Trajkotała mu o czymś, nawet nie wiem o czym, gdyż nie przykładałem zbyt specjalnie do tego uwagi. Na moment tylko spojrzenie Wiktora spotkało się z moim. Przez usta przemknął ledwo zauważalny uśmiech. Rzucił w moją stronę "cześć" i przeszedł za Anielą do jadalni. Chwycił plecak i podszedł do kontuaru.
Początkowo patrzyłem na to wszystko jakby z oddali, z boku. Miałem wrażenie, że to dzieje się poza mną. Bo właściwie i Aniela, i Wiktor mnie olewali. Traktowali prawie, jak powietrze. Dopiero kiedy podszedł do lady i stanął przede mną, wróciłem do własnego ciała.
- Gotowy? - Na twarzy pojawił się chytry uśmiech.
- Na co? - zmarszczyłem czoło. Chciałem, by to wyglądało groźnie. Chyba nie wyszło, bo ten wciąż się uśmiechał. - O co chodzi?
- Na wycieczkę czy jesteś gotowy - wyjaśnił Wiktor.
- Nie, nie jestem gotowy i jak widzisz - rozłożyłem ręce, wskazując na miejsce, w którym stałem - jestem w pracy, a moja stoi szefowa akurat patrzy na mnie.
- Jesteś gotowy! - Aniela machnęła ręką. - Spakuj sobie tylko ubrania.
- Ale ja się nigdzie nie wybieram! - W głosie słychać było pretensje. - O co chodzi w ogóle?
- Wiktor zrobił ci niespodziankę - wyjaśniła Aniela. - Masz wolny weekend i obaj idziecie w góry.
- Nie! - zaprzeczyłem szybko.
Zerknąłem niepewnie na Wiktora. Wciąż się uśmiechał, a jego uśmiech podcinał mi nogi. Mógłbym się w nim zakochać, jeśli nie w całej osobie. Co on kombinuje? Nieźle musiał sobie to obmyślić.
- Ale... - zacząłem.
- Nie ma żadnego ale! - Aniela weszła mi w zdanie. - Idź się przebrać, spakuj ciepłe ciuchy, bo zaraz wyruszacie. I nie ociągaj się. I nie zadawaj zbędnych pytań.
Aniela postawiła sprawę jasno. Poszedłem do swojego pokoju. Kiedy pakowałem do plecaka bluzę polarową i sweter, poczułem przyjemną ekscytację. Czekał mnie weekend przy boku Wiktora. I to na dodatek w górach. Po ciele rozszedł się dreszczyk emocji. Mimo że racjonalnie nie powinienem się zgadzać na ten wypad, to jednak podświadomie właśnie to mnie teraz najbardziej rajcowało i tego potrzebowałem. Wiem, że ostatnio bardzo raniłem Wiktora, zrażając go do siebie i odtrącając jego uczucia. Jednak biłem się z własnymi uczuciami. Wciąż tak naprawdę nie wiedziałem na czym stoję ani czemu służyć ma ten wypad w góry. W każdym razie miałem wrażenie, że po tej wycieczce wszystko ulegnie zmianie.
Zabrałem ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy i wsiedliśmy do samochodu. Przez całą drogę do Kuźnic nawet nie odezwaliśmy się ani słowem. Milczeliśmy. Chciałem o tyle rzeczy spytać, dowiedzieć się co planuje, skąd ten szalony pomysł, ale usta nie wydały z siebie żadnego dźwięku.
- Dalej idziemy już pieszo.
To były pierwsze słowa Wiktora do mnie. Przepakował jedzenie z plecaka, którego przygotowała Aniela, do swojego i mojego, podczas gdy ja stałem z boku i patrzyłem na to w milczeniu. Zamknął samochód i ruszyliśmy w las.
Kamienista droga, w wielu miejscach śliska, wiodła nas początkowo całkiem łagodnie, by po przebyciu niedługiego odcinka zacząć piąć się w górę. Wiktor szedł przodem i nadawał tempo. Próbowałem mu dorównać, przebierałem szybko nogami, ale niewprawiony w zdobywaniu szczytów górskich, szybko zacząłem wymiękać i robić przerwy. Przez to zostałem znacznie w tyle. Wiele razy miałem wołać za moim przewodnikiem, że jeśli tak ma wyglądać wycieczka, to ja wracam do miasta, ale za każdym razem, kiedy już miałem otwierać usta, kiedy już nabierałem powietrze, by mu wykrzyczeć prawdę, pojawiał się kilkadziesiąt metrów przede mną i spoglądał cierpliwie. Więc milczałem i brnąłem dalej w górę.
Kiedy las zaczął rzednąć i ustępować miejsce kosodrzewinie, przed moimi oczami roztoczył się zapierający dech w piersiach widok na góry i miasto, przycupnięte w dolinie. Wtedy właśnie postanowiłem odezwać się wreszcie do Wiktora. Mieliśmy spędzić cały weekend razem. Głupio tak całego go przemilczeć. Tyle że Wiktor odgonił mnie na kilkadziesiąt metrów.
Dotarłem do niego kwadrans później. Stał przy znaku informującym o punkcie, w którym się znajdowaliśmy. Przełęcz między Kopami. 1499 metrów. O jasna cholera!, pomyślałem z rozbawieniem. Powinienem być zły na Wiktora, że nie uprzedził mnie wcześniej o tej wycieczce. Mógłbym się przygotować, a tak nie potrafiłem teraz złapać oddechu.
Spoglądałem na niego uważnie. Uśmiechał się, podziwiając widoki. Widział, że mu się bacznie przyglądam, ale nie reagował. Nie spojrzał na mnie. Przez moment chciałem poznać jego myśli, które krążą mu po głowie. Chciałem wiedzieć, dlaczego zabrał mnie na tę wycieczkę, nie informując wcześniej. Jaki był cel? W co grał? Ale zaraz potem uzmysłowiłem sobie, że lepiej nie wszystko wiedzieć. W gruncie rzeczy to całkiem przyjemna niespodzianka. Jego obecność, jego towarzystwo sprawiało mi przyjemność.
- Początkowo byłem na ciebie zły...
Wreszcie odważyłem się zabrać głos po dłuższej walce z samym sobą. Jeszcze sekundę temu nie wiedziałem od czego zacząć rozmowę. Tak na mnie działa ten człowiek. Fascynuje, zachwyca, przyciąga, a jednocześnie czuję się niepewnie, nieśmiało, nie wiem, jak reagować. Pierwsze słowa zabrzmiały dość sztucznie. Ale odchrząknąłem i mówiłem dalej:
- Wpadasz z samego rana i pytasz, czy jestem gotowy. Pojawiłeś się tak niespodziewanie, że nie miałem pojęcia, jak mam się zachować. Nie byłem gotowy na tę wycieczkę. Ale poszedłem...
- I żałujesz?
Nie spojrzał na mnie. Patrzył na ośnieżone czubki gór, jakby to z nimi rozmawiał. Prawdziwy góral, który kocha skalne szczyty.
- Nie - odparłem. - Cieszę się, że tu jestem. Że mnie zabrałeś ze sobą.
Może powinienem był zrobić mu wymówkę. Że nie może tak ingerować w moje życie. Prawie mnie uprowadził w góry! Porwał, niczym Janosik swoją Marynę. Nie no, tak szczerze, to daleko było mu do porwania. Przecież sam na to przyzwoliłem; de facto dałem się porwać.
Chciałem mu tyle powiedzieć. Że tak bardzo się cieszę jego obecnością obok. Że jesteśmy tylko my i góry, i przecudne widoki. Że jego towarzystwo jest wszystkim czego mogę chcieć. Że przy nim czuję się taki spokojny i spełniony. Takie właśnie myśli przewijały się z impetem przez moją głowę. A było ich jeszcze więcej. Tylko, że nie mogłem tego powiedzieć. Gdzieś w zakamarkach czaił się strach. Obawa, czy to ma sens i dokąd zmierza. To mnie tak paraliżowało. Ale może to i dobrze. Powiedzieć od razu wszystko co czuję nie byłoby też zbyt dobrym rozwiązaniem.
- Zdradzisz mi plan dalszej eskapady? - zapytałem więc po chwili.
- Zmierzamy na Halę Gąsienicową - odparł bez żadnych emocji. - Do Murowańca. Jest już popołudniu, więc tam przenocujemy. Nie będziemy szli w ciemnościach po szlaku na Kasprowy Wierch. Jutro wrócimy do Zakopanego.
Krótko, zwięźle i na temat. Przytaknąłem skinieniem głowy. Rozwiązanie dobre, nie mam uwag.
- Dlaczego mnie nie uprzedziłeś o wycieczce w góry?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się, tym razem na dłuższą chwilę. Ten jego wzrok, te oczy... Oj, działały, aż poczułem, jak miękną mi kolana.
- Nie patrz tak na mnie. - Odwróciłem pospiesznie wzrok.
- Dlaczego? - zapytał niskim głosem.
- Bo tak na mnie działasz - odparłem - że nie wiem, jak mam się zachować w twojej obecności.
- Może po prostu bądź sobą. Nie powstrzymuj się.
Po twarzy przemknął nieśmiały uśmiech. Gdybym popuścił cugle, pewnie w tej chwili tarzalibyśmy się na wilgotnej trawie. Nie opanowałbym się. Ten człowiek, Wiktor, wywoływał u mnie uczucie podniecenia. Działał pobudzająco na zmysły. Wystarczył uśmiech, krótkie spojrzenie, głos, szept, dotyk, a już po chwili mogłem być cały jego. Wiedział o tym; na pewno to przeczuwał. I wiedział, jak uderzyć, by wywołać zamierzony efekt. A moje życie w abstynencji i przebywanie w bliskim sąsiedztwie Wiktora raczej nie gasiło tego wewnętrznego pociągu i pragnienia. Przeciwnie - kusiło i dawało powód do grzechu. Dlatego go unikałem. Nie chciałem być prowokowany. Bo mogło się tak przypadkiem kiedyś zdarzyć, że nie zapanuję nad sobą i rzucę się mu na szyję.
- Dlaczego nie uprzedziłeś mnie o wycieczce? - wróciłem do poprzedniego pytania.
- Gdybym ci powiedział wcześniej, nie zgodziłbyś się. Wolałem cię wziąć z zaskoczenia.
- Parę dni temu, kiedy zjawiłeś się w pensjonacie, nic nie wskazywało, że chcesz mnie gdziekolwiek zabrać. Byłeś agresywny w stosunku do mnie - zauważyłem.
- A parę dni wcześniej, nim zjawiłem się w pensjonacie, ktoś coś opacznie zrozumiał - odparł. - Podobno szedłeś do mnie, ale nie dotarłeś, ponieważ spotkałeś Konrada. I zawróciłeś. No ale - wyprostował się energicznie, nabierając w płuca górskiego powietrza - nieważne. Było minęło.
Spojrzał na niebo. Słońce, które zmierzało już za szczyty gór, schowało się za ciężką, ołowianą chmurą, która pędziła z zawrotną prędkością po niebie. Wiktor poprawił plecak.
- W nocy zapowiadają zmianę pogody. Może spaść śnieg.
- Śnieg? - zapytałem zaskoczony.
- Jesteśmy w górach. To, że śniegu teraz nie ma, to jest nienormalne. Zazwyczaj bywał już o tej porze. Ruszajmy do schroniska nim zajdzie słońce.
Wiktor ruszył dalej, a ja, jak zwykle wlokłem się za nim.
Sprawa Konrada i mojego spotkania z nim pod blokiem, w którym mieszka Wiktor, wcześniej czy później musiała wypłynąć. Kto o tym mógł powiedzieć? Eliza pewnie poleciała prosto z Siklawy do swojego przyjaciela z niezwykłą nowiną, a i pewnie Konrad nie omieszkał poinformować swojego chłopca o spotkaniu ze mną. Tylko w takim razie, czemu to ja jestem dzisiaj na wycieczce z Wiktorem, a nie Konrad? Co Wiktor przed chwilą powiedział? Że ktoś coś źle zrozumiał? Że niby to jestem ja?
Czas płynął, a my wolnym krokiem posuwaliśmy się do przodu. To znaczy Wiktor znowu był z przodu, wyprzedzając mnie o kilkadziesiąt dobrych metrów. Oglądał się za siebie, sprawdzając czy nadążam. Zipiąc i wyciskając z siebie siódme poty, szedłem dalej.
Po wyczerpującym marszu, samotnym na dodatek, bo Wiktor nie zamierzał zwalniać tempa, moim oczom ukazał się widok Hali Gąsienicowej. Liczne bacówki rozrzucone przypadkowe tuż przy szlaku cieszyły oczy. W oddali majaczał nieco wyższy budynek.
- Murowaniec - wskazał palcem Wiktor. - Schronisko, nasz cel.
I ruszył dalej. Rozłożyłem zrezygnowany ręce. Nawet na mnie nie spojrzał, nie popatrzył, nie uśmiechnął się, tylko tak po prostu olał. No olał. O co mu w ogóle chodzi? Nie rozumiałem go. Zabiera mnie w góry, a potem unika ze mną rozmowy, maszeruje przede mną, zamiast obok mnie. Co jest grane? Co za farsę odwala? Powoli zaczynał mnie irytować. Ale postanowiłem zacisnąć jeszcze zęby.
Po późnym obiedzie, kiedy na zewnątrz już mrok schodził z otaczających gór i przykrywał dolinę, młody pan z obsługi wręczył Wiktorowi klucz od bacówki. Jak się okazało, tam mieliśmy spędzić noc.
- Wiktor, co znowu kombinujesz? - Odczekałem, aż chłopak odejdzie na bezpieczną odległość. Odsunąłem pusty talerz. - Dlaczego nocujemy w bacówce?
- Nie ma miejsca w schronisku. - Wiktor patrzył przed siebie zamyślony.
- Jasne, w schronisku nie ma miejsca. I specjalnie dają gościom bacówkę. Głupoty opowiadasz.
- Ale to prawda. - Oczy Wiktora rozszerzyły się. Choć twarz miał poważną, to oczy się śmiały.
- Ta, jasne - odparłem.
Bacówka nie wyglądała nawet tak źle. Była wysprzątana, czysta i przede wszystkim nie wyglądała na bacówkę. Bardziej przypominała góralski domek na hali, gdzie docierała elektryczność, ale brakowało komputera, telewizora czy radia. Centralne miejsce zajmował wielki kominek z przygotowanymi szczapami na opał.
- Nie załatwiłeś noclegu w schronisku, to zabieraj się za rozpalenie ognia w kominku - rzuciłem do Wiktora i usiadłem na kanapie, wciskając ręce w kieszenie kurtki.
Kurwa, pomyślałem rozgoryczony, czeka mnie zajebista noc. Zimna, przy ognisku, na dodatek z milczącym Wiktorem, który zabrał mnie w góry chyba tylko to, by mieć kogoś obok. Jemu nie przeszkadzała cisza, która między nami zalegała. W tym momencie odczułem dziwny i niepokojący żal. Tęsknotę. Za Zakopanem?, próbowałem zgadnąć pierwszą myśl. Ale okazało się, że to nie to. Gdzieś w głębi tkwiło coś jeszcze. Wiedziałem co to jest; za czym ta tęsknota. Lecz już dawno ją wyparłem. Teraz wróciła. Patrzyłem, jak milczący Wiktor snuje się po bacówce, wciska w kominek drwa i próbuje rozpalić ogień, ale myślami już widziałem uliczki żydowskiej dzielnicy Kazimierz, knajpki zapełnione od ludzi, w powietrzu unosił się dym papierosowy, gwar panował wokół, słyszałem odgłosy przejeżdżających tramwajów, zmaterializował się również krakowski Rynek Główny. Zatęskniłem za Krakowem. A przecież obok mnie krzątał się mężczyzna, z którym chciałem dzielić swoje życie. Skąd więc wzięła się ta tęsknota?
Po kilku nieudanych próbach, w kominku wreszcie zatańczył ogień. Płomienie rzucały długie cienie na niewielkie pomieszczenie. Wiktor zniknął w kuchni. Super, pomyślałem, znów zostawił mnie samego. Jeśli tak to ma wyglądać, to ja spadam do schroniska. Jakieś miejsce jedno na pewno się znajdzie. Nie mam zbyt wielkich gabarytów, więc wcisnę w jakiś kąt. Tam przynajmniej jest ciepło, jest telewizor, więc jakoś przetrwam do rana. A Wiktor? A Wiktor niech się bawi w Robinsona dalej.
Podjąłem szybką decyzję i zerwałem się z kanapy, gotowy opuścić ten przybytek. W tej samej chwili w wejściu stanął Wiktor, a po bacówce rozszedł się aromatyczny zapach grzańca. Zamurowało mnie. Patrzyłem, jak stawia kubki z parującą mgiełką na stoliku. I co teraz? Znowu wytrącił mi oręż z ręki, a tak dobrze szło. Jeszcze chwila i już zmierzałbym do Murowańca. A tu wyskoczył z grzańcem niespodziewanie. Chce mnie upić? Tutaj? W górach? W tej opuszczonej bacówce?
- Spróbuj - podał mi kubek. - Rozgrzejesz się.
Wziąłem. Nasze palce musnęły się, a oczy spotkały na dłużej. W blasku trzaskającego ognia dostrzegłem to samo spojrzenie, kiedy po raz pierwszy się poznaliśmy. Zachwyt, pragnienie, pożądanie, zafascynowanie. Zadrżałem. Mimo to wytrzymałem jego napierający wzrok.
- Czemu tak patrzysz? - Cicho siorbnąłem gorący napój, nie spuszczając z niego oczu.
- Bo wciąż mnie zachwycasz.
- A mimo to cały dzień mnie ignorujesz - stwierdziłem. - Ty szedłeś z przodu, ja samotnie z tyłu. Mogłem mieć spotkanie z niedźwiedziem. Pewnie nawet byś nie zauważył, że mnie nie ma.
- Przyszedłbym ci z pomocą.
Zbliżył się o krok. Czułem, jak między nami wytwarza się dziwna energia, jak iskrzy. Wiedziałem, co za chwilę się stanie, jeśli obaj nie zapanujemy nad pożądaniem, które właśnie się odradzało. Ale przecież tego pragnęliśmy. Ciągnęło nas do siebie. Niewidzialna siła pchała, a my nie potrafiliśmy się jej sprzeciwić. Nie, nie chcieliśmy. Moje postanowienia wzięły totalnie w łeb, kiedy dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów.
- Wiktor - wyszeptałem ciężko.
- Pragnę cię.
Gorący oddech przemknął po karku. Zadrżałem. Przymknąłem oczy.
W jednej chwili Wiktor złapał za kubek z grzańcem i odstawił na bok, by po sekundzie zjawić się obok mnie. Nieświadomie, a może świadomie, zarzuciłem ręce na jego szyję. Gorące pocałunki, którymi mnie obdarzał sprawiały, że odlatywałem. Świat zawirował, oddech przyspieszył. Przez półprzymknięte powieki dostrzegłem jeszcze blask trzaskającego ognia w kominku, a potem jak przez mgłę pamiętałem, że obaj w pośpiechu zrzucaliśmy ubrania, by w końcu nagie ciała mogły się spleść w jedno. W zapomnienie odeszły wszystkie postanowienia i składane wcześniej obietnice...

*****

Ciemność przechodziła w szarość. Nieokreślone bliżej kształty zaczęły przybierać formy. Majaczyły w oddali. Świadomość wracała. Budziłem się ze snu. Jeden głębszy wdech, wdech pobudzający do życia, bicie serca przyspieszyło i już wiedziałem, że leżę w ciepłym łóżku wtulony w plecy mężczyzny.
Uchyliłem powieki. Wiktor oddychał spokojnie, trwając w głębokim śnie. Uśmiechnąłem się do siebie na wspomnienie minionej nocy. W środku rozsadzało mnie szczęście i radość. Musnąłem delikatnie wargami napiętą skórę Wiktora na łopatce. Zadrżał, drgnął nieśmiało, ale nadal spał.
Rozejrzałem się po bacówce, w której spędziliśmy noc. W drewnianej chatce panował już dzień. Było bardzo jasno, odrobinę za jasno. Przez zasunięte kotary wdzierały się promienie słońca. W kominku ogień już dawno przygasł, więc pomieszczenie uległo wyziębieniu. A ledwo tknięte grzańce stały na krawędzi stolika z zaschniętymi strużkami czerwonego płynu, ściekającego po brzegach kubka.
Wstałem z łóżka. Rzeczywiście było zimno, więc wśród sterty rozrzuconych ubrań odnalazłem swoje bokserki. Założyłem również koszulkę i podszedłem do okna. Rozsunąłem zasłony. W pierwszej chwili oślepłem, lecz kiedy wzrok przyzwyczaił się do jasności, mogłem do woli zachwycać się niepowtarzalnym widokiem. Do środka wpadły ostre promienie słońca, wspinającego się po błękitnym firmamencie, delikatnie zaprószonym białymi obłokami. Ale nie tylko blask słońca mnie tak poraził. Jego promienie odbijały się od białego, puszystego śniegu, który zalegał na hali. Oniemiałem. Moje oczy ujrzały wreszcie coś wspaniałego - bielusieńki, czysty śnieg, pokrywający wierzchołki gór.


- Wiktor! - zawołałem.
Z łóżka dobiegło ciche stęknięcie.
- Wiktor! Wstawaj!
- Co się stało? - mruknął niskim głosem.
- Chodź tu! - ponaglałem.
Dotarł po chwili. Zatrzymał się za mną.
- No co? Śnieg - wzruszył ramionami. - Nic specjalnego.
Objął w pasie i położył brodę na barku.
- Dla ciebie nic specjalnego, ale dla mnie frajda.
- Był w święta, ale stopniał.
- Porzucamy się śnieżkami?
- Chyba cię jebło - zaśmiał się Wiktor. - Chodź lepiej do łóżka, bo zimno.
Plask bosych stóp ucichł przed momentem, drewniane łóżko zaskrzypiało, co wskazywało, że Wiktor już grzał się pod ciepłą puchową kołdrą.
- No chodź! - zawołał.
Nie musiał namawiać drugi raz. Wskoczyłem pod kołdrę i wtuliłem się w jego ramiona. Patrzyliśmy sobie w oczy, cały czas szczerząc do siebie zęby.
- No nie! - zawołałem niespodziewanie. - Nie mogę uwierzyć w to, co się stało.
- Uwierz!
W jego ciemnych oczach kryła się fascynacja. Ostatnio widziałem go takim szczęśliwym pół roku temu, kiedy się poznaliśmy, kiedy między nami coś zaczynało iskrzyć. Dzisiaj tamto uczucie wracało. Lecz tym razem dużo silniejsze.
- Kocham cię, Filip - wyszeptał Wiktor.
Wiedziałem, że kiedyś te słowa padną. Nie sądziłem tylko, że tak szybko. Po jednej nocy! Choć wariowałem na jego punkcie, szalałem bardzo mi na nim zależało, nie mogłem teraz - zwłaszcza teraz, w tym momencie - powiedzieć mu, że go kocham. Przeszłość. Przeszłość nade mną ciążyła, a przecież obiecałem sobie, że mogę rozpocząć życie z Wiktorem tylko z czystą kartką; bez żadnej zaległej skazy.
- Wiktor - Dłoń spoczęła na szorstkim policzku. Opuszkami palców wyczułem ostry zarost. - A Konrad? Przecież on wprowadził się do ciebie.
Wiktor zaśmiał się głośno. Chwycił moją dłoń i pocałował.
- Ale bzdury opowiadasz - odparł z uśmiechem. - Nie mieszkam zi Konradem. Nic mnie z nim nie łączy, oprócz koleżeńskiej znajomości.
- Przecież widziałem - próbowałem się bronić.
- Co widziałeś? Że wchodzi do mojego mieszkania? Że wnosi do niego swoje rzeczy?
- No nie do końca - odparłem - ale do twojego bloku.
- Wynajął mieszkanie dwa piętra niżej.
- Będzie częstym gościem - zauważyłem.
- Myślałem, że to ty będziesz mnie częściej odwiedzał - rzekł z uśmiechem. - Filip - Wiktor podparł się na łokciu - na tobie mi zależy i to z tobą chcę być.
- Poczekasz na mnie? Tydzień?
Wiktor zmarszczył czoło.
- Tylko tydzień - poprosiłem. - Muszę zakończyć jedną sprawę. Bardzo chcę z tobą być, ale ta sprawa nie daje mi spokoju i dopóki nie doprowadzę jej do końca, będzie za mną chodzić i mnie dręczyć.
Przyjrzał mi się uważnie, jakby chciał odgadnąć moje myśli. Uśmiech zniknął z twarzy.
- I nie masz zamiaru mi powiedzieć o co chodzi? - zapytał po chwili.
- Chcę zamknąć tę sprawę. Może kiedyś.
- Chyba nikogo nie zabiłeś? - na twarzy Wiktora ponownie pojawił się uśmiech.
Lecz tym razem moja twarz spoważniała.
- Nie - odparłem z wymuszonym uśmiechem i przeniosłem szybko wzrok na kominek byleby tylko nie patrzeć Wiktorowi w oczy.
- Ufam ci, więc poczekam ten tydzień, cokolwiek zamierzasz.
Objął i przytulił mocno. Odwzajemniłem uścisk. I choć w oczach pojawiły się łzy, to żadna kropla nie została uroniona. Zacisnąłem mocno zęby. Skoro już podjąłem decyzję, to pora ją wcielić w życie. Niech przeszłość przestanie wreszcie rozdawać karty i tę funkcję przejmie teraźniejszość.
Zasnęliśmy wtuleni.
Jak długo spaliśmy? Prawie godzinę. Zebraliśmy się, poszliśmy do schroniska, gdzie zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy wolno w kierunku Kasprowego Wierchu, po drodze zahaczając o Czarny Staw Gąsienicowy. Na Kasprowym Wierchu wiał mroźny wiatr. Ciepła kurtka, czapka, szal i rękawiczki niewiele dawały. Dlatego chwilę później zeszliśmy do Kuźnic, gdzie wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do mieszkania Wiktora.
Pech chciał, że w momencie gdy wysiadaliśmy z samochodu, spotkaliśmy Konrada. Od razu zauważyłem jego zdziwienie. Na twarzy malował szok i niedowierzanie. Przywitał się niepewnie, po czym zwrócił się do Wiktora, zerkając na mnie spod oka:
- Szukałem cię wczoraj cały dzień. Gdzie byłeś?
W głosie wyczułem nieufność i strach. Obawiał się. Coś podejrzewał, ale nie chciał, by jego podejrzenia się sprawdziły. Znany był mi ten stan.
- Byliśmy - zaakcentował pierwsze słowo Wiktor - w górach.
Przerażony wzrok Konrada przeskakiwał ode mnie na Wiktora i z powrotem. Jego koszmar właśnie się ziszczał. Tracił Wiktora. Znowu.
- Co to znaczy, że byliście? - głos mu zadrżał.
- To znaczy, że jesteśmy razem - rzekł Wiktor.
Złapał mnie za rękę i mocno ścisnął. Poczułem się pewniej, choć serce waliło mi mocno w piersi.
Konrad spojrzał na mnie z wyrzutem.
- I ty mi to zrobiłeś? A miałeś mi pomóc odzyskać Wiktora! Obiecałeś!
Przełknąłem gulę, która mi niespodziewanie pojawiła się w gardle. Po raz pierwszy czułem się tak podle, choć przecież nie powinienem. To normalna kolej rzeczy. Ludzie schodzą się, są razem, potem się rozchodzą, poznają nowe osoby i życie toczy się dalej. A mimo to miałem wrażenie, jakbym wyrządził straszną krzywdę Konradowi.
- Przepraszam - wydukałem cicho.
- Żałosny jesteś - usłyszałem jego odpowiedź.
Konrad odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę centrum. Prawie gnał przed siebie. Patrzyłem, jak znika za zakrętem. Mocny uścisk dłoni sprowadził mnie na ziemię. Zorientowałem się, że Wiktor wciąż trzyma mnie za rękę.
- Nie przejmuj się. Da sobie radę. Jestem przy tobie. Jesteśmy razem.
Jesteśmy razem...
Te słowa dodały mi otuchy. Nowa siła wstąpiła we mnie. Dam radę. Skoro mam Wiktora, to dam radę. Poradzę sobie z przeszłością. Poradzę sobie z bólem, który odczuwa teraz Konrad, którego skrzywdziłem, któremu odebrałem chłopaka.
W końcu Wiktor i ja jesteśmy razem.

B l o g i   g e j ó w