piątek, 31 maja 2013

Epizod 11.

- Po jakiej drugiej stronie?
Dopiero po dłuższej chwili wykrztusiłem z siebie to pytanie. Odstawiłem kubek z gorącą kawą, bojąc się, że jego zawartość spocznie niespodziewanie na mnie. Matti spuścił wzrok. Milczał, choć odniosłem wrażenie, że nie zakończył jeszcze tego arcyciekawego wywiadu. Druga strona, pomyślałem i zadrżałem na samą myśl. Dziwne uczucie. Strach?
- No wiesz - Matti przerwał wreszcie ciszę. - Kiedy ludzie zapadają w śpiączkę, mogą przeżyć śmierć kliniczną. Widzą niebo i...
- I ty twierdzisz - wszedłem mu w słowo - że ja właśnie coś takiego doświadczyłem.
Potwierdził skinieniem głowy. Zaniosłem się nerwowym śmiechem. Bzdury takie, że szok. Mateusza zawsze uważałem za mądrego i rozsądnego człowieka. Nie przypuszczałem, że jednak w jego głowie siedzą takie pomysły. Tylko czekał na moment, żeby wyjawić swoje zainteresowania.
- Mogę cię uspokoić - odparłem z uśmiechem. - Nigdzie nie byłem. Nie widziałem żadnego nieba, nie byłem po drugiej stronie, tylko w szpitalu. I spałem mocnym, kamiennym snem - zaznaczyłem.
Matti nie wydawał się usatysfakcjonowany moją odpowiedzią. Popijał kawę, to niby zerkając na mnie, to zatapiając wzrok w czarnym płynie, innym razem przerzucając go za okno i wpatrując się w odległy blok. Gdybym mu jeszcze teraz powiedział, że jestem gejem, pewnie straciłby resztki wiary, a może nawet i musiałbym go reanimować. Ale tak nawiasem mówiąc, ciekawe jakby zareagował na takie wieści?
- Kiedy wracasz do pracy?
Uff, zmienił temat. Mam nadzieję, że już nie wróci do tego, co go tak nurtowało.
- Najszybciej jak się da. Już wystarczająco długo sobie odpocząłem.
- To fajnie. Super. Przynajmniej będzie wesoło. Smutno było bez ciebie - przytaknął z zadowoleniem.
- Miło mi to słyszeć, że ktoś za mną tęsknił.
- Ale mimo to powinieneś sobie kogoś znaleźć - upił solidny łyk. - Jakaś dziewczyna by ci się przydała.
Mrugnął okiem w moim kierunku. Co oni mnie tak chcą wyswatać na siłę? Jak nie rodzice, to moja siostra bliźniaczka wchodzi na ten temat. Innym razem ciotki upominają się o wesele. Teraz jeszcze Mateusz. Dla pewności zatrzymałem na dłużej wzrok na jego palcach. Na żadnym ani śladu po obrączce.
- I ty to mówisz - pokiwałem głową. - Ty przeciwko mnie?
- Ja wynajmuję ze znajomymi mieszkanie. Ty tu jesteś sam. Towarzystwo by ci się przydało. Ale takie stałe, na dłużej.
- A nie chcesz czasami już wyjść? - zmarszczyłem czoło. Bawił mnie ten chłopak. Oprócz tego wyskoku z drugim światem był dobrym kolegą. - Coś mi się wydaje, że już kończysz kawę i masz coś do załatwienia na mieście.
Wyszczerzył do mnie zęby w uśmiechu.
- Martwię się o ciebie.
Aha, przemknęło mi przez głowę. Odwzajemniłem uśmiech i zanurzyłem szybko wzrok w mętnej toni czarnej kawy. Siorbnąłem głośno. Za głośno. Przez kuchnię przetoczyła się salwa śmiechu.

środa, 29 maja 2013

Epizod 10.

Podobno spałem nieco ponad czterdzieści osiem godzin. Zapadłem w śpiączkę, podczas której moi znajomi zastanawiali się, czy łaskawie zechcę otworzyć jeszcze oczy. Przecież tylko się poślizgnąłem, mówili między sobą. Julka nie rozumiała, jak to mogło się stać. Częściowo czuła się winna, bo, jak twierdziła, powinna była odczekać kilka sekund, a wtedy na pewno do wypadku by nie doszło. Totalne bzdury, komentował Karol, mój bliski przyjaciel. I za jego opcją obstawałem, bo kto mógł przewidzieć, że tak akurat potoczą się losy.
W ciągu dnia przy szpitalnym łóżku ciągle ktoś przebywał. Najczęściej Grzegorz, kolega z podstawówki, który przyjechał do miasta za swoją żoną. Porzucił wieś, gospodarkę i inne wiejskie atrakcje, jak ubijanie świń i krów i zaaklimatyzował się w nowym miejscu. Szło mu to opornie. Wspominał wielokrotnie o tym przy piwie. Tęsknił za wsią, owszem, ale kochał Anetę i był gotowy zrobić dla niej wszystko.
To twarz Grzegorza zobaczyłem, kiedy po dwóch dniach śpiączki otworzyłem oczy. Podobno narzekałem na straszny ból głowy, nawet chciałem ściągnąć bandaże, ale w porę mnie powstrzymano. Niby jeszcze bredziłem, że wybieram się w romantyczną podróż w kosmos. Po co? Tego już nie powiedziałem.
Z każdym dniem mój stan się polepszał. Byłem świadomy fatalnego wypadku w "Papierosie i kawie". Śmiałem się nawet z tego, choć nikomu nie było do śmiechu. Ledwo uszedłem z życiem. Pobyłem w szpitalu jeszcze parę dni na obserwacji. Na towarzystwo nie mogłem narzekać. Julka wpadała codziennie, na parę minut, szczebiocząc, że już nie może się doczekać, kiedy wreszcie wyjdę ze szpitala. Karol również nie odstępował mnie ani na krok. Zjawiał się kiedy tylko mógł, kiedy nie miał służbowych spotkań ani randek z innymi kolesiami. Nawet znajomi z pracy uraczyli mnie swoją obecnością. Nie spodziewałem się, że taki prezes, Maruś - Czaruś, jak go nazywaliśmy, przekroczy skromne progi szpitala miejskiego, poda mi rękę i powie, że miło mnie widzieć wśród żywych.
Po kilku tygodniach wróciłem do mieszkania. Matti, przyjaciel z pracy zgłosił się na ochotnika, że będzie mi towarzyszył w drodze powrotnej. Przyjąłem z chęcią jego propozycję. Odetchnąłem z ulgą, że wreszcie jestem u siebie.
- Przepraszam za zaduch, który tu panuje - machnąłem ręką, podchodząc do okna. Otworzyłem drzwi balkonowe na oścież. Do środka wpadło świeże powietrze; jeśli krakowskie powietrze można nazwać świeżym. - Parę tygodni mnie tutaj nie było.
- Spoko, rozumiem - rozejrzał się wokoło. - Sam tu mieszkasz?
- Od niedawna - mruknąłem, zmierzając do kuchni. - Napijesz się kawy?
- Z chęcią.
Przygotowując czarny napar, który miał postawić nas na nogi w ten duszny dzień, kątem oka widziałem, jak Matti z uwagą świdruje każdy zakamarek mojego mieszkania.
- Przedtem mieszkałeś gdzieś indziej - zaczął.
Rany, zaczyna się znowu. Nie miałem ochoty opowiadać o Artim.
- Tak - bąknąłem pod nosem.
- I nie mieszkałeś sam.
Stał oparty o kuchenny stół, wpatrzony w lampę, jakby to był co najmniej ósmy cud świata. Lampy nie wiedział, czy co?
- Do czego zmierzasz, Matti? - zapytałem.
Wzruszył ramionami nieśmiało.
- Po tym co cię spotkało, nie boisz się, że coś ci się może stać?
- Jestem dobrej myśli.
Czajnik elektryczny pstryknął, dając znać, że woda jest już gotowa do zalania. Postawiłem kubki z kawą przed nami. Matti usiadł naprzeciwko mnie. Nim upił łyk, nim ja chwyciłem kubek za ucho, z ust Mattiego padło pytanie, które sprawiło, że zadrżałem:
- Jak tam było? Po drugiej stronie.

niedziela, 26 maja 2013

Epizod 9.

- Robicie mnie w balona? - starałem się przekrzyczeć głośną muzykę.
Miałem mętlik w głowie. Czułem się totalnie skołowany, a patrząc na chłopaków widziałem ich tajemnicze spojrzenia. Nic nie rozumiałem. Pewnie musiałem wyglądać jak debil. Musiałem się stąd jak najszybciej ewakuować. Inaczej źle to się może skończyć. Przecież oni perfidnie się ze mnie nadupcają!
- Ty! - wskazałem na Tomasza wkurzony do granic możliwości. Wiedziałem, że lada moment moje nerwy mogą puścić, jeśli to będzie się dalej tak toczyć. - Ciebie nawet nie znam, a pierdzielisz do mnie takie farmazony, jakbym koniecznie musiał wiedzieć o co ci chodzi. A ty...
Teraz patrzyłem na Sebastiana. Kiedy go poznałem, a widziałem go zaledwie jeden jedyny raz - potem już nie miałem okazji go spotkać - był taki pewny siebie. Jego twarz, poważne i pełne spokoju spojrzenie, które rozumiało, że tak musi być. Że taki jest los. Stanął nam na drodze. On, Sebastian. Nam, mnie i Damianowi. Bo podobno go sobie wyśnił. I śnił o nim od bardzo długiego czasu, by w końcu całkiem przypadkiem mogli się spotkać. Od razu podobno zapałali do siebie sympatią. Coś ich pchało ku sobie, a ja z każdym dniem odsuwany byłem na bok. W końcu zapytałem Damiana o co chodzi, czemu się ode mnie odsuwa. Przyznał się od razu, że kogoś poznał i że nie może przestać o nim myśleć. Że to przeznaczenie, że muszą być razem. Mówił spokojnie, nie krzyczałem. Chciałem go tylko poznać.
Spotkaliśmy się na drugi dzień. Stał obok Damiana. Pewność siebie biła z jego oczu, powaga, spokój. Przedstawił się. Podał rękę. Uścisnąłem ze wzajemnością. I to był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy. Potem już wyprowadziłem się z mieszkania Damiana.
Ale to co stało się później, dużo później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Z krakowskiego gejowskiego klubu dotarły do mnie wiadomości o wypadku. Nieszczęśliwy, ale śmiertelny. Dziwne zrządzenie losu. Okazało się, że zginął Sebastian. Nie znałem szczegółów, ale podobno oberwał butelką piwa w głowę...
Butelka piwa. W głowę. Przez zakamarki mózgu dobijała się na powierzchnię myśl. Intensywna, pulsująca. Coś mi to przypominało. Przyjrzałem się uważniej Sebastianowi. Stał wyprostowany, z tą samą miną, kiedy go poznałem. Był nadzwyczaj spokojny, opanowany, ale w kącikach ust dojrzałem cień uśmiechu. Jakby domyślał się, że już połączyłem fakty. On zginął, ponieważ doznał uszkodzenia mózgu poprzez uderzenie butelką po piwie w głowę. I ja miałem podobny wypadek w "Papierosie...". Oberwałem. Poślizgnąłem się i upadłem na wystający kawałek szkła z rozbitego kufla po piwie. O rany boskie!
- Ty nie żyjesz... - wyszeptałem. - Przecież zginąłeś. Damian załamał się po twojej śmierci. To znaczy...
Rozejrzałem się wokoło. W klubie było mnóstwo ludzi w różnym wieku. Ale wszyscy uśmiechnięci. Większość sparowanych albo w towarzystwie znajomych. Popijali drinki, jak gdyby nigdy nic.
- Co to za miejsce? Gdzie ja jestem? - pytałem obłąkanym głosem. - Czemu nic nie pamiętam z wypadku?
Choć już wiedziałem, a raczej przypuszczałem co się mogło ze mną stać, nie chciałem w to uwierzyć. Nie chciałem tego wypowiadać na głos. To przecież niemożliwe! Przecież tylko się poślizgnąłem. Upadłem na podłogę. Głową, to prawda, ale mogłem przecież zaznać jedynie wstrząśnienia mózgu.
- Umarłem, prawda? - wykrztusiłem wreszcie z siebie. - Czyli że wszyscy geje trafiają do takiego pierdolnika, który przypomina klub.
- To miejsce przejściowe - odezwał się Tomasz.
- Bardziej to miejsce wspomnień. Tutaj spotykają się nasze marzenia, te podświadome - rzekł Seba.
Coś tu jednak nie pasowało do tej przeklętej układanki. Damian.
- A Damian? Przecież on żyje. Dlaczego więc jest tutaj? Dlaczego go widziałem? - pytałem poirytowany, bo wciąż nie umiałem się pogodzić z sytuacją.
- Nie potrafi się pogodzić z moim odejściem - odparł smutnym głosem Seba. - Z tym, że zginąłem. Dlatego ma wciąż w pamięci naszą ostatnią imprezę. Ten parkiet przypomina mu nas. Tańczyliśmy wtedy razem. Dlatego musiałem zawrócić. Nie mogłem tak odejść. Ale ty - popatrzył na mnie z nadzieją tymi ciemnymi oczami - jesteś jego przyjacielem. Możesz mu pomóc pozwolić, żebym odszedł. Tylko on mnie trzyma. Byliście razem.
- Sugerujesz, że mam do niego wrócić? - zapytałem zszokowany. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja też nie żyję. Gdybym żył, nie byłoby mnie tutaj i nie rozmawiałbym z tobą.
- Nie do końca umarłeś - wtrącił się Tomasz. - Pamiętasz te twoje "utraty przytomności"? - machnął w powietrzu palcami znak cudzysłowia. - Wracałeś na ziemię. Za chwilę też wrócisz. Ale pamiętaj, że musisz się zająć Damianem.
- Czy wy sobie kpicie? - zapytałem. - Robicie mi wodę z mózgu. Wychodzę stąd.
Przepchałem się między nimi i ruszyłem w stronę wyjścia. Sebastian chwycił mnie za ramię i jeszcze raz spojrzał głęboko w oczy.
- Zaopiekuj się Damianem. Musi pozwolić mi odejść. Musi zacząć żyć swoim życiem.
Nic nie odpowiedziałem. Wyszarpałem ramię z silnego uchwytu. Przecisnąłem się przez tłum w kierunku parkietu. Dusiłem się tutaj. Byłem totalnie skołowany, nie wiedziałem co się dzieje, gdzie jestem ani jak długo. Wiedziałem, że muszę wracać do domu. Gdzie jest to cholerne wyjście z tego głupiego klubu? Sala zaczęła wirować, a wraz z nią obecni tutaj geje. Muzyka cichła. Głowę wypełniał tajemniczy dźwięk. Jakieś takie dziwne pipczenie. Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej donośniejszy. Odruchowo zacisnąłem uszy, ale było już za późno. Pisk wypełnił salę klubową. Pociemniało mi przed oczami. Traciłem kontrolę nad ciałem. Odlatywałem. Znowu. Dostrzegłem jeszcze Sebastiana i Tomasza. Stali na rampie, obojętni i wpatrywali się we mnie. Nie ruszyli nawet na pomoc, choć na pewno wiedzieli, że coś nie dobrego dzieje się ze mną. Traciłem czucie w nogach. Czułem, jak się uginają pod ciężarem ciała. Zamknąłem oczy. Nastała ciemność, która od razu pochwyciła mnie w swoje ramiona.

środa, 22 maja 2013

Epizod 8.

Patrzyliśmy na siebie jak idioci. Jak skończeni debile. Totalnie skołowani bez krzty rozumu, pozbawieni logicznego myślenia. Sebastian stał przede mną. Patrzę na ducha, wyrwało mi się w myślach. Ależ skąd!, zaprzeczyłem od razu sam sobie. Widzę ciało, twarz, spojrzenie, ruch gałek ocznych. To nie jest duch, tylko człowiek z krwi i kości. W takim razie... Pytanie zawisło w powietrzu. Żadnej sensownej odpowiedzi nie było widać w najbliższym zasięgu. I nic nie zapowiadało, żeby coś uległo zmianie.
- O co tutaj chodzi? - zapytałem ostrożnie, ale na tyle głośno, by mnie usłyszeli. - To jakieś żarty? Co jest grane, do jasnej cholery?
Pod koniec nie wytrzymałem i podniosłem głos. Od środka szarpała mną wściekłość. Jeśli ktoś robi sobie ze mnie żarty i tak naprawdę ktoś tylko udaje Sebastiana, by mnie wystraszyć, to nie raczę za siebie. Zajebię tego sobowtóra. A wraz z nim oberwie się również osobom, które maczały w tym swoje długaśne palce.
- To nie takie proste - Tomasz zabrał głos po dłuższej chwili milczenia, jakby zastanawiał się co ma powiedzieć. Miałem nieodparte wrażenie, że w jakiś sposób czuje się odpowiedzialny za tę całą sytuację. - Obawiam się, że pewnych rzeczy możesz nie zrozumieć. Jednak z czasem na pewno się w tym połapiesz.
- Możesz jaśniej się wyrażać?
- Napijesz się drinka? - podsunął szklankę z pomarańczowym napojem.
- Chcesz mnie spić? No tak. Żebym potem nic nie pamiętał.
- Przestań bredzić - nie wytrzymał Sebastian. - To co widzisz, to jest po prostu inny świat - rozłożył ręce, wskazując na klub.
- Widzę, sami geje.
- Nie trafiłeś tu przypadkiem. W sumie... wezwaliśmy cię tutaj. Masz do wypełnienia misję i tylko w taki sposób mogliśmy się z tobą skontaktować. I dotyczy ona Damiana.
Uniosłem brwi z ciekawości. Teraz to już totalnie nic nie rozumiałem.

poniedziałek, 20 maja 2013

Epizod 7.

- Już dobrze! Już spokojnie!
Łapczywie chwytałem powietrze, wijąc się z bezsilności. Dusiłem się. Klub, w którym się znajdowałem, migotał mi przed oczami. Gdzieś z boku docierał przytłumiony głos Tomasza. Im mocniej chciałem zaciągnąć się powietrzem, tym trudniej mi to przychodziło. Coś blokowało dostęp powietrza do płuc. W tym momencie zrozumiałem, jak musi się czuć ryba, która nieprzystosowana do oddychania tlenem, a wyrzucona na brzeg, wije się w konwulsjach, by przeżyć.
Silne uderzenie w plecy odblokowało dostęp do płuc. Zalegająca w gardle wydzielina przecisnęła się w kierunku przełyku. Powietrze ze świstem przedarło się przez tchawicę, wcisnęło w oskrzela, a następnie wypełniło pęcherzyki płucne. Zakasłałem ze łzami w oczach.
- Już dobrze - powtórzył Tomasz. - Napij się.
Podsunął szklankę z colą. Pociągnąłem solidny haust. Okazało się, że to nie była sama cola, ale mieszanka z wódką. Na szczęście pomogło, bo od razu poczułem się lepiej.
- Czy znowu zemdlałem? - zapytałem po chwili.
Tomasz potwierdził skinieniem głowy.
- Muszę wracać do domu - powiedziałem zrezygnowany.
- Jeszcze nie teraz - zaoponował szybko Tomasz.
Jakby na potwierdzenie tego, przypomniała mi się poprzednia sytuacja. Spojrzałem na przeciwległy koniec klubu. W kącie zamiast mężczyzny, który przypominał mi znajomego lizała się para nastolatków. Przydługawe włosy, które od jakiegoś czasu nie widziały fryzjera, zasłaniały ich buzie, niezniszczone jeszcze przez ostrze maszynek do golenia.
- Damian! - zawołałem nagle. - Gdzie on jest?
Tomasz podniósł się z sofy i ruszył w tłum. Zerwałem się za nim i dopadłem przy rampie, kiedy przeciskał się obok rozgrzanych męskich ciał.
- Gdzie jest Damian? - wrzasnąłem, próbując przekrzyczeć muzykę. - Muszę się z nim zobaczyć!
- Obiecuję, że się z nim jeszcze spotkasz. Ale nie teraz.
Ruszył w stronę baru. Coraz bardziej ta sprawa zaczynała mi brzydko pachnieć. Coś tu było na rzeczy, coś się działo, ale nikt nie chciał mnie poinformować o co chodzi. Widziałem, jak Tomasz znika między męską napakowaną grupą klubowiczów. Jego normalna postura przy tych kolosach była wręcz komiczna. Popatrzyłem na siebie. Ze mną jeszcze gorzej.
- Czekasz na kogoś, przystojniaku?
Stanąłem twarzą w twarz z jakimś macho w krótkich spodenkach i T-shircie, który ledwo wytrzymywał napór mięśni. Dresik błyskał do mnie okiem. Zmierzyłem go od stóp do głów i od razu wydałem werdykt. U mnie castingu nie przeszedł.
- Z pewnością nie na ciebie - odparłem.
- Zgrywasz niedostępnego - zaśmiał się. - Widzę, że lubisz być zdobywany. Chodź do darkroomu, tam już nie będziesz tak kozaczył. Zapnę cię i zerżnę jak sukę - ostatnie zdanie wyszeptał mi do ucha.
Myślał, że tym mnie pobudzi i zachęci? Nie mylił się. Ale jednak takie macho "pako" to nie moje klimaty. Zbyt przesadzone.
- Prędzej to ty się schylisz po mydło pod prysznicem i wypniesz mi dupsko, niż ja ci się oddam w ciemnym pokoju.
I nie żegnając się, ruszyłem w kierunku baru. Dopadłem do Tomasza, kiedy ten zamawiał drinka.
- Nie skończyliśmy rozmawiać - klepnąłem go w ramię.
- Wiem - odwrócił się twarzą do mnie.
- Gdzie jest Damian? Muszę się z nim zobaczyć.
- Jest tu osoba, która najlepiej odpowie na to pytanie.
Tomasz cofnął się o krok, odsłaniając chłopaka, siedzącego po jego lewej stronie. Wcześniej nie zwróciłem na niego uwagi. Twarz wydała mi się bardzo znajoma. Podobne rysy. Miałem nieodparte wrażenie, że widziałem go zaledwie raz. Jeden, jedyny raz w swoim życiu, ale zapamiętałem go na wieczność.
- Cześć Filip - przywitał się z uśmiechem.
I ten głos. Taki elektryzujący.
- Pamiętasz mnie?
Z czarnej dziury wyłaniała się twarz stojącego nieopodal chłopaka. Była coraz wyraźniejsza i jaśniejsza. Tak, znałem go. Tylko... Zamarłem na moment. Krew odpłynęła mi z twarz. Oczami swej świadomości wyobraziłem sobie, jak staję się trupio blady.
- Sebastian... - wyszeptałem.
- Jednak pamiętasz?
- Ale przecież... - zacząłem się jąkać - przecież ty... Ja pierdolę! Przecież ty nie żyjesz!

piątek, 17 maja 2013

Epizod 6.

Ciszę wypełniał przytłumiony dźwięk muzyki, dobywający się z oddali. Pojawił się znikąd. Niespodziewanie. Nie potrafiłem go zlokalizować, jednak miałem nieodparte wrażenie, że zbliża się w moim kierunku. Albo ja płynę w jej stronę. Ciemność, która zalegała przed oczami zaczęła wirować i wciągać mnie do środka. Nie wiedziałem co się ze mną tak naprawdę dzieje. Chciałem się bronić, ale cóż miałem zrobić? Byłem bezsilny. I z tej bezsilności z mojego gardła wyrwał się nagle przerażający krzyk. Wrzasnąłem tak głośno, że aż otworzyłem oczy.
- Spokojnie, już spokojnie. Nie masz się czego obawiać.
Mężczyzna siedzący obok mnie pomógł mi usiąść. Obejmował wpół i delikatnie klepał po plecach. Pomagało. Ale mimo to serce napieprzało mi tak szybko, że nie potrafiłem je uspokoić.
- Spokojnie - powtarzał mężczyzna. - Jesteś w bezpiecznym miejscu. Oddychaj. Tutaj nic ci nie grozi.
Rozejrzałem się wokoło. Siedziałem na miękkiej sofie w kącie klubu, skąd miałem widok na tańczące męskie pary. Obok tłoczyła się grupka rozkrzyczanych nastolatków, zbyt zmanierowanych i spedalonych. Totalnie nie mój typ. Z zakamarków świadomości wydobyłem wspomnienie wejścia do klubu i moje zdziwienie. Przecież nawet nie pamiętałem, jak tutaj trafiłem.
- Zemdlałem? - z moich ust wydobyło się pytanie. Raczej było ono retoryczne. No co innego mogło mnie spotkać? - Pierwszy raz mi się to zdarzyło - dodałem.
- Na pewno pierwszy raz wywinąłeś takiego orła? - mężczyzna, który siedział obok nie krył rozbawienia.
Spojrzałem na niego. Siedząc, wydawał się niewiele wyższy ode mnie, więc przy wyprostowanej postawie mógł dobiegać wzrostem do stu osiemdziesięciu centymetrów. Ciemny blond kolor włosów kontrastował się z ciemną karnacją skóry. Bujne owłosienie na przedramionach dodawało mu męskości i zwierzęcości. Pewnie w łóżku jest niezłym buhajem, przemknęło mi przez myśl.
Niespodziewanie roześmiał się w głos. Jakby słyszał moje myśli. Aż zrobiło mi się głupio, więc spuściłem głowę. Ale musiałem jakoś z tego wybrnąć. Powrót do przerwanego tematu rozmowy wydawał się najlepszym posunięciem.
- Coś sugerujesz z tym orłem? - nie patrzyłem mu w twarz.
- Powiedziałeś, że pierwszy raz tak odleciałeś. Chyba naginasz fakty. Bo coś mi się wydaje, że już kiedyś ci się zdarzyło wywinąć orła i odlecieć.
Brązowe oczy przecinały mnie na wskroś. Miałem wrażenie, że ktoś szpera w moim umyśle, grzebie, wywraca wspomnienia i przyprawia o ból głowy.
I wtedy zobaczyłem obraz, w którym siedzę przy barze. Obok mnie młody, przystojny koleś zabiera piwo z lady. Odwracam się gwałtownie. Zbyt gwałtownie, bo potrącam kufel, który z brzękiem rozbija się na drobne kawałki. Chcąc ratować sytuację, zeskakuję z krzesła. Niefortunny poślizg na mokrej powierzchni owocuje upadkiem na podłogę. Jak w zwolnionym tempie przetacza się kadr, w którym uderzam głową o ostry fragment rozbitego kufla.
- Już pamiętasz? - zapytał na potwierdzenie moich myśli mężczyzna.
- Tak - przytaknąłem zdziwiony, wciąż widząc tamto zdarzenie. Jak mogłem o nim zapomnieć? Kiedy to było? - Tylko to wszystko takie dziwne.
Rozłożyłem ręce, wskazując na salę pełną tańczących ludzi.
- Jestem w klubie dla gejów, a tak naprawdę nawet nie pamiętam, jak się tutaj znalazłem. W jakim celu przyszedłem? Teraz przypomniało mi się, że miałem... wypadek w "Papierosie i kawie". Byłem tam. Stałem z boku i widziałem, jak upadem na wystający kawałek szkła. Przecież on się wbił w moją głowę!
W tym momencie rozbolała mnie potylica. Silne ukłucie i pchnięcie ostrym końcem stało się tak wyraźne, że jęknąłem z rozrywającego głową bólu.
- Spokojnie, to tylko wspomnienia - poczułem dłoń na ramieniu. - Świeże wspomnienia. Ale to minie.
- Powinienem być w szpitalu - zauważyłem. - Powinienem tam być z wbitym w głowę szkłem.
Patrzyłem na młodego mężczyznę, siedzącego obok. Towarzyszył mi od dłuższego czasu i nie zamierzał zostawiać samego. Jakby chciał się upewnić, że jest już ze mną wszystko w porządku.
- O co tutaj chodzi? - zapytałem. - Kim jesteś?
- Tomasz - wyciągnął rękę na powitanie.
Zawahałem się czy odwzajemnić ten gest. W końcu podałem dłoń.
- Filip - przywitałem się.
- Ładne imię - rzekł Tomasz. - Rzadkie jak na geja, ale bardzo mi się podoba.
- Dlaczego mam wrażenie, że nie spotkaliśmy się przypadkiem? Możesz mi powiedzieć o co tutaj chodzi? Co to za miejsce?
Tomasz zastanowił się chwilę. Ale chyba właśnie na to czekał.
- To miejsce - wypiął dumnie pierś do przodu - to szczególne miejsce. Spotykają się tutaj ludzie z różnym temperamentem, charakterem, często dziwnymi ambicjami. Czasami tylko się przewijają. Zatrzymują się na chwilę, potem idą dalej przed siebie. Ale są też tacy, którzy zatrzymują się na dłużej. Są zagubieni i nie wiedzą co z sobą zrobić. Jak ten, co siedzi po drugiej stronie.
Powędrowałem wzrokiem za jego palcem wskazującym. W kącie w zalegających tam ciemnościach siedział mężczyzna, wyjątkowo przystojny, ale też bardzo przygnębiony. Nie odznaczał się niczym szczególnym, ale mimo to zwracał na siebie uwagę. Pustym wzrokiem wpatrywał się w rozbawiony tłum. Chyba musiał przeżyć traumę i to dość poważną, skoro nawet nie interesował się żadnym kolesiem, który machał przed nim pośladkami.
Obserwując go z tej odległości, odnosiłem wrażenie, że kiedyś musiałem go spotkać na swojej drodze. Znaliśmy się. Tak, teraz byłem tego pewien. Ale skąd? Jak to możliwe? Jestem w jakimś obcym klubie. Pierwszy raz widzę na oczy to miejsce. Obok siedzi Tomasz, którego dopiero przed momentem poznałem, a mam wrażenie, że czuje się on w obowiązku opiekowania się mną. A nuż znowu coś mi się stanie! Znowu wywinę orła. Zrodziło się zbyt wiele pytań.
- Znasz go - Tomasz powiedział to ze stuprocentową pewnością.
Jeszcze raz przyjrzałem się mężczyźnie naprzeciwko. Na moment odwrócił twarz w moją stronę. Nasze spojrzenia przecięły się dosłownie na ułamek sekundy. Wystarczyło.
- Damian? - wyszeptałem niepewnie.
W tym samym czasie odczułem na twarzy silne uderzenie. W jednej chwili obraz zniknął. Muzyka gwałtownie ucichła. Zapanowała ciemność.

środa, 8 maja 2013

Epizod 5.

Na początku była ciemność. Gęsta, nieprzenikniona, mroczna, przerażająca. Dostrzeżenie własnej ręki graniczyło z cudem. Nawet najtępszy idiota nie wykonałby ruchu w przód w takim mroku. Strach i przerażenie w zawrotnym tempie mnożyły się i opanowywały każdą komórkę ciała, jeżąc włos na ciele. W tych zatrważających ciemnościach czekałem. Na co? Chyba tylko na cud.
Ledwie o tym pomyślałem, coś drgnęło. Jakby czas ruszył do przodu, a wraz z nim mrok wolno zaczął ustępować pod naporem innej siły.
Szarzało. Pod stopami odczułem twardy grunt. Do tej pory miałem wrażenie, że unoszę się w powietrzu, zawieszony na niewidzialnych niciach, gdzieś w czasie i przestrzeni. Z oddali docierała przytłumiona muzyka. Znajdowałem się w korytarzu. Na drugim końcu, jakieś sześć metrów dalej, dostrzegłem żelazny zarys kraty, a przy niej ruch. Tam byli ludzie. Odwróciłem się za siebie. Tylko ciemność. Czarna i odrażająca. A więc wszystko jasne. Wystarczyło wykonać parę kroków, by znaleźć się w tym korytarzu.
Ruszyłem przed siebie. Krata zaskrzypiała, kiedy pchnąłem ją ciężarem swego ciała. Od razu drogę zaszła mi wysoka ciemnowłosa dziewczyna. Pięciocentymetrowe szpile jeszcze dodawały jej wysokości. Patrzyła na mnie z góry, z nieukrywaną pogardą, jakby została zesłana do tej pracy za karę lub za wyrządzoną komuś krzywdę.
- Chcesz wejść do środka, musisz zapłacić - prychnęła. - Dziesięć złotych.
Zatkało mnie. W pierwszej chwili chciałem powiedzieć, że nie mam ze sobą żadnych pieniędzy, że wpadłem tylko na moment, ale stwierdziłem, że z taką zołzą nie ma co się wykłócać. Odruchowo wymacałem po kieszeniach jakieś drobne. Uzbierała się cała dycha.
- Nie masz papierowych? - rzuciła opryskliwie. - Jezu...
Wzięła monety i schowała do portmonetki.
- Pobierasz haracz, jak Charon za przewózkę na drugą stronę - odparłem.
- Poczuj się tak, jakbyś trafił do innego świata.
Zrobiła miejsce, schodząc z drogi. Spodziewałem się, że jeszcze podprowadzi mnie na salę, skąd dochodziła głośna muzyka. Ale zajęła się przeliczaniem papierowych pieniędzy. Musiała wpuścić już sporo gości.
Z każdym krokiem, który przybliżał mnie do sali, miałem wrażenie, jakbym znał to miejsce, jakbym już w nim kiedyś był lub widział. Ale kiedy stanąłem w wejściu i zobaczyłem ten ogrom, te wirujące pod sufitem kule, migoczące światła, wiedziałem tylko jedno. Że znajduję się w nocnym klubie. I to nie byle jakim klubie. Na parkiecie tańczyli ze sobą mężczyźni, przytulając się do siebie, ściskając za ręce, całując, obłapując gdzie popadnie. Po kątach nie było lepiej. Leżeli wtuleni na sofach, szeptali do siebie, jakby nie chcieli, żeby ktoś w tym ogromnym hałasie ich podsłuchał. Sporo było również też samotnych panów, którzy chciwym i pożądliwym wzrokiem łapali każdego wolnego faceta. A więc trafiłem do gejowskiego klubu. Tylko za cholerę nie potrafiłem sobie przypomnieć jego nazwy ani nie potrafiłem umieść jego lokalizacji w Krakowie. Niby przypominał "nadwiślańską świątynię", ale mimo to się różnił.
Nagle coś mną szarpnęło. Niespodziewanie. Świat przed oczami znowu zawirował. Znowu, bo podobnie było w "Papierosie...", kiedy potrąciłem chłopakowi kufel z piwem. A właśnie... Jak to się skończyło? Chciałem sobie przypomnieć tamte wydarzenia, ale było mi już wszystko obojętne. Wnętrze klubu znikało w ciemnościach, muzyka cichła, a ja odlatywałem. W mrok. Nastała cisza.

piątek, 3 maja 2013

Epizod 4.

- Wiatr się zerwał.
Jak długo siedziałem przy barze i tępo patrzyłem w kufel? Nie wiem, nie mam pojęcia. Ale kiedy się ocknąłem, kiedy panujący w "Papierosie..." gwar znów zaczął docierać do mojej świadomości, miałem wrażenie, jakby minęło sporo czasu. Zerknąłem w stronę okna. Na zewnątrz pociemniało. Pewnie niebo zasnuło się chmurami. Wiatr szarpał młodymi liśćmi, które opierały się silniejszym podmuchom. Zbliżała się burza.
Przeskoczyłem wzrokiem na stolik, przy którym siedział przystojny chłopaczek o południowej urodzie. Siedział? Raczej miał siedzieć. Był pusty, ale otwarte książki i leżące tam notatki sugerowały, że po prostu na chwilę opuścił stanowisko pracy.
- Zapowiadali, że po południu mogą przejść burze.
Głos należał do Julki. W takim razie kto użyczył poprzedniego głosu, który wręcz siłą sprowadził mnie ze świata marzeń? Odwróciłem się gwałtownie. Zbyt gwałtownie! Poczułem jak zahaczam o zimne i śliskie naczynie. Usłyszałem huk tłuczonego szkła, które rozprysnęło się po sali. Zimne piwo chlusnęło mi w twarz.
- Kurwa! No ja pierdolę!
Przez umysł przeleciała mi jedynie myśl, że to ten głos wyrwał mnie z zamyślenia. Zeskoczyłem z krzesła. Prosto w kawałki szkła. Pod stopami czułem miażdżone okruchy, które rozpryskują się pod ciężarem mojego ciała. W pewnej chwili noga podjechała do przodu na śliskiej powierzchni. Świat zawirował przed oczami. Bar nagle znalazł się nade mną. Wystarczyła sekunda, by całe otoczenie pochłonęła mgła. Mało tego. Coraz szybciej robiło się ciemno. Widziałem zarysy postaci, które poruszały się w zwolnionym tempie. Przytłumione głosy dochodziły z oddali. Gdzieś pomiędzy tym całym zamieszaniem, swoje przebłyski miała świadomość, sugerując, że z moim ciałem jest coś nie w porządku. Odczucie bólu potęgowało się z każdą chwilą. Poczułem się dziwnie zmęczony. Zamknąłem na moment oczy. Musiałem. Tylko na moment. Myślałem, że poczuję się lepiej. Zadziałało. Nastały ciemności, a wraz z nimi zapadła głucha cisza.

Epizod 3.

Z papierosem między palcami przystanąłem przed moją ulubioną knajpą. Zaciągnąłem się mocno i czując niewypowiedzianą rozkosz, kiedy dym wnikał do płuc, podniosłem głowę i spojrzałem na drewniany szyld, wiszący nad wejściem. Wypuściłem smużkę dymu. "Papieros i kawa". Cóż za paradoks?, pomyślałem z uśmiechem. Odkąd weszły przepisy o zakazie palenia w restauracjach, pubach i dyskotekach, również w tej knajpie ruszyły reorganizacje, które miały ją przystosować do użytkowania według ustawy sejmowej. Nazwa się ostała, choć z tego co zdążyłem się dowiedzieć, walka o zmianę szyldu była zacięta. Nie wiem co takiego ma ta knajpa w sobie, ale uwielbiam w niej przebywać, pić piwo czy rozkoszować się smakiem świeżo parzonej kawy.
W oknie dostrzegłem chłopaka, który bacznie mi się przyglądał. Ciemna karnacja skóry i czarne gęste włosy dodawały mu południowej urody. Siedziałem nad jakimiś książkami. Zaledwie rzuciłem okiem, ale miałem wrażenie, że uśmiechnął się do mnie. Tak, to na pewno błysnęły jego zęby. Dogasiłem papierosa i wszedłem do środka. Usiadłem przy barze.
- Cześć - na twarzy Julki pojawił się serdeczny uśmiech. - Już myślałam, że dzisiaj nie dotrzesz do nas.
- Hej - odparłem, moszcząc swój kuper na twardym krześle. - Musiałem wyjść z tego mieszkania i spędzić trochę czasu z ludźmi.
- Przytłacza cię takie samotne mieszkanie - pokiwała z politowaniem głową.
- Nie, jest w porządku. Tylko jeszcze nie jestem przyzwyczajony, że mam całe mieszkanie tylko dla siebie.
Zawsze mieszkałem z kimś. Najpierw w rodzinnym domu dzieliłem pokój z moim młodszym bratem, potem mieszkanie w akademiku i dostrajanie charakterów ze współlokatorami, wreszcie wyprowadzka na upragnione M2, ale nadal miałem towarzystwo w pokoju. Potem była miłość mojego życia, u której spędzałem mnóstwo czasu, ale nie mieszkaliśmy razem. I wreszcie pojawił się Artur, z którym fajnie się żyło, ale finał już taki kolorowy nie był. Decyzja o samodzielnym mieszkaniu zapadła dosyć szybko. Może za szybko została podjęta. W każdym razie musiałem dostosować się do nowych warunków, a to czasami wymagało czasu. Biedna Julka; szybko tego nie pojmie.
- Ale to tak dziwnie mieszkać w czterech pustych ścianach i nie mieć do kogo ust otworzyć.
Czyżbym w jej głosie słyszał użalanie się nade mną? Przecież mnie jest dobrze w tym mieszkaniu. Dziewczyna za bardzo bierze to do siebie.
- Kochana, nie musisz się o mnie martwić - rzekłem z uśmiechem.
- A ten twój kolega - poczułem jak wszystkie mięśnie zaczynają się napinać - to gdzie się wyprowadził?
- Do rodziny - odparłem szybko. Nie miałem ochoty rozmawiać o Artim. - Wrócił do domu. Możesz mi nalać piwa? Mam straszną ochotę.
- Już się robi.
Wprawną dłonią chwyciła kufel i przystawiła do kraniku. Po ściankach zaczął spływać złocisty napój. Skorzystałem więc z okazji i rozejrzałem się po knajpie. Od razu dostrzegłem wpatrzone we mnie ciemne, niczym noc, oczy chłopaka, siedzącego przy dużym oknie. Teraz wyraźniej zauważyłem, jak jego usta tworzą idealny kształt banana. Puścił oczko w moją stronę. Złapałem się na tym, że odwzajemniam jego uśmiech. Chyba go to bardziej ośmieliło, bo ponownie ukazał się rząd równych zębów.
- Proszę, osiem złotych.
Julka wyrwała mnie z błogiego stanu i postawiła kufel z piwem. Jeszcze się pieniło.