piątek, 30 maja 2014

Epizod 123. Rozterki Bartka /22 ostatni/.

Czekałem na Filipa do późna w nocy. Nasłuchiwałem ze swojego pokoju jego powrotu, wyczulony na każdy szmer, każdy krok na klatce schodowej, szuranie o wycieraczkę. Męczyłem książkę, czytając po kilka razy jedno i to samo zdanie, nic z niego nie rozumiejąc, a w ten sposób próbując zapanować nad ogarniającym snem. W końcu zasnąłem. Nie wytrzymałem.
Obudziłem się przestraszony, z szybko bijącym sercem. Wyskoczyłem z łóżka i odruchowo podbiegłem do okna. Skwerek pod blokiem, plac zabaw i ławki zasypane były śniegiem. I wciąż sypało. Boże, która to mogła być godzina? Środek dnia. Przespałem całą noc, nawet nie wiem, czy Filip wrócił do mieszkania.
Zerknąłem na komórkę. Było parę minut po dziesiątej. Zgasiłem lampkę, która świeciła się całą noc. Wyszedłem z sypialni i skierowałem się do salonu. Jednak przystanąłem przed kuchnią. Za stołem siedział Filip i jadł spokojnie śniadanie. Ubrany i gotowy do wyjścia. Albo właśnie wrócił.
- Cześć - przywitał się z pełnymi ustami.
- Cześć. Wróciłeś dopiero?
- Nie - przełknął szybko kęs i popił paroma łykami herbaty. - Nie martw się, nie szlajałem się po mieście przez całą noc.
- Myślałem, że poszedłeś do tego... Szymona.
- Odprowadziłem go do hotelu. Trochę pospacerowaliśmy.
- Wszystko okej? - zapytałem z ciekawości.
- Jak najbardziej - odparł.
Nie wiem, czy tylko mi się wydawało, ale to była sztuczna wymiana zdań. Zacisnąłem więc usta, by powstrzymać się przed kolejnymi pytaniami, ale nie potrafiłem. Następne już formowało się w słowa.
- Wychodzisz gdzieś?
- Wyjeżdżam - odparł, a wiedząc moje zdziwienie, wyjaśnił: - Wracam do Zakopanego. Wiktor za mną tęskni, ja za nim też, więc już najwyższa pora. Dzięki za wszystko.
Tylko tyle? Dzięki za wszystko? I to ma mi wystarczyć? Poczułem rozdzierającą od wewnątrz pustkę. Samotność wzięła górę. Oto właśnie mój przyjaciel oznajmił mi, że wyjeżdża do Zakopanego, do swojego faceta, z którym będzie chciał zapewne spędzić resztę życia. Patrzyłem na niego tępym wzrokiem, starając się uporządkować wszystkie wydarzenia, które miały miejsce w ostatnim tygodniu. Najgorsze było to, że wystarczyło mi zaledwie parę dni, by zabujać się w Filipie. Oczywiście bez wzajemności. Ja to mam szczęście. Jak zawsze zresztą. Ten tydzień był naprawdę męczący. Przyjazd Filipa, tajemnica sprzed lat, moje zauroczenie nim, potem jeszcze Paweł, Szymon, Wiktor, sprawa Michała, w międzyczasie praca i problemy z pracownikami - to wszystko skumulowało się nade mną. Byłem wyczerpany, ale patrząc na Filipa nie czułem tego zmęczenia.
Tyle że Filip teraz wyjeżdża, a ja zostaję. A samotność i moje fatalne zauroczenie zaczynały mi ciążyć. Wiem, to minie. Im szybciej wyjedzie, tym krócej będę cierpiał. Szybciej oswoję się ze swoją samotnością.
- Wyjeżdżasz? - zapytał po dłuższej chwili milczenia. - Kiedy?
- Dzisiaj. Autobusy jadą praktycznie co chwilę, ale chciałbym już tam być.
- Wiesz, że możesz zostać...
Próbowałem przekonać Filipa do zostania w Krakowie. Nie wiem dlaczego. Pewnie chwytałem się każdej możliwej deski ratunku.
- Wiem i dziękuję. Za wszystko.
- Wiesz, że wylatuję do Kanady.
Ostatnia próba. Desperacka.
- Zaczynasz nowe życie - odparł z uśmiechem Filip. - Zawsze chciałeś tam lecieć.
- A ty ostatnio chciałeś lecieć ze mną. Pamiętasz?
- Tak, ale wtedy nie było jeszcze Wiktora. Wszystko się zmieniło w zaledwie parę dni.
- Przyjedziesz mnie pożegnać?
- Oczywiście, nie ma sprawy.
Filip wrócił do przerwanego śniadania.
Wyjechał trzy godziny później. Opuścił mieszkanie. Kiedy uścisnąłem go przed wyjazdem, kiedy potem zamknęły się za nim drzwi, mieszkanie tak nagle stało się ciche, puste z przygnębiającą aurą. W powietrzu unosił się zapach jego perfum, jego skóry. Miałem wrażenie, że po kątach chowają się nasze rozmowy, jego śmiech, jego głos.
Przysiadłem na brzegu kanapy. Choć nie chciałem się poddawać, to jednak rzeczywistość okazała się o wiele brutalniejsza. Poddałem się. W tym momencie wylał się ze mnie cały zebrany żal.

*****

Trzy dni do odlotu.
Impreza pożegnalna w pracy odbyła się na kilkanaście dni wcześniej. Takie małe towarzyskie spotkanko z grupą bliskich mi pracowników.
Od ponad tygodnia Andrzeja nie było w pracy. Wysłałem go na przymusowy urlop. Nie chciałem go oglądać, patrzeć na jego przygnębioną twarz i smutne oczy, które chodziły za mną krok w krok. Andrzej za bardzo przypominał mnie, w momencie kiedy Filip wyjeżdżał do Zakopanego. Nawiasem mówiąc, od tamtego czasu nie miałem żadnych wieści od Filipa. Napisałem do niego jednego esemesa, czy wszystko okej. Odpisał, bardziej z wdzięczności i przez wzgląd na naszą znajomość, że dotarł i że zaczyna nowe, spokojniejsze życie. I podziękował za dach nad głową i zrozumienie jego tajemnicy. Potem zamilkł, a ja nie chciałem się katować wspomnieniami o nim, więc rzuciłem się w wir pracy.
A widząc posępną twarz Andrzeja, jego błędny i tęskny wzrok, odliczający dni do mojego odlotu, postanowiłem wysłać go na urlop. Nie chciał, ale w końcu przystał. I tak nie było z niego żadnego pożytku. Ten czas postanowiłem wykorzystać, by porozmawiać z Karoliną. Przyprzeć ją do muru i zmusić do gadania. Zbierałem się kilka dni, za każdym razem tchórzyłem. Ale tym razem miało być inaczej.
Obserwowałem Karolinę przez cały dzień. Miała dobry humor, śmiała się, żartowała. Wszystko wskazywało na to, że da się z nią porozmawiać. Ale to nie był zwykły temat do rozmowy, tylko ten z tych bardziej drażliwych, o których lepiej milczeć. Przełamałem się pod koniec dnia.
- Karolina - zacząłem ostrożnie, a kiedy spojrzała na mnie, zawahałem się czy dalej mówić.
- Tak?
Przełknąłem gulę, która urosła mi w gardle. I tak to moje ostatnie dni w pracy, może nawet ostatni. Lepiej to teraz skończyć, niż się wycofywać, a potem pewnie plułbym sobie w brodę, że nie zapytałem.
- Muszę cię o coś zapytać, ale liczę na szczerą odpowiedź.
Wiedziałem, że kluczę wokół drażliwego tematu, ale po prostu nie wiedziałem, jak zacząć. Jak podejść do tej rozmowy z Karoliną.
- Pytaj. - Zrobiła zdziwioną minę.
- Chodzi o Andrzeja. - Po zastanowieniu jednak dodałem: - I o ciebie właściwie też.
Karolina przerwała pracę. Zmarszczyła czoło zaciekawiona tematem.
- O mnie i o Andrzeja? - powtórzyła zaskoczona.
- Jak długo się znacie?
Karolina wydęła usta, przewracając jednocześnie oczami, jakby starała się szybko przeliczyć lata znajomości.
- Właściwie... kopę lat. Od studiów. A coś się stało?
- Ty mi to powiedz. - Spoglądała na mnie zaskoczona. Pośpieszyłem więc z wyjaśnieniem. - Co się wydarzyło na studiach?
Przez chwilę miałem wrażenie, że czas stanął w miejscu. Karolina zamarła, zmieniła kolor twarzy na trupio-blady.
- A co miało się takiego wydarzyć? - Jej głos zabrzmiał o pół tonu niżej.
- No właśnie chciałbym to wiedzieć. - Oparłem łokcie o blat biurka i nie odrywając spojrzenia od przerażonej twarzy Karoliny mówiłem dalej: - I ty, i Andrzej coś ukrywacie. Dlaczego właściwie Andrzej chce się zemścić? Kim jest Dominik i pozostali?
Krew odpłynęła z twarzy Karoliny. Zrobiła się biała, niczym papier, ale nie odrywała wzorku ode mnie. Patrzyła z przerażeniem, powoli pojmując wagę sytuacji. Znalazła się w kropce, w ślepym zaułku, z którego nie miała odwrotu. Po kilku sekundach wyprostowała się, uniosła dumnie głowę i odparła chłodno:
- Nie wiem o czym mówisz.
- Karolina, nie udawaj. Wiesz dobrze o czym mówię. Mówię o tobie, o Andrzeju, o waszej tragicznej przeszłości z czasów studenckich. Co się wydarzyło?
Podniosłem niespodziewanie głos. Tak bardzo chciałem znać prawdę, że nie wytrzymałem presji.
- Nie wiem o czym mówisz - odparła sztywno, bez emocji, zbierając z biurka papiery.
- Nie wkurwiaj mnie, Karolina. Znam prawdę o Andrzeju... A raczej o Joannie, którą był przed laty. Zmienił płeć. I to on podrzucał mi te miłosne liściki z prezentem na święta.
- Przez ten wyjazd coś ci się poprzewracało w głowie - zaśmiała się sztucznie Karolina. - Zdarza się, że ktoś zmienia płeć, ale nie Andrzej. Znam go i to dobrze. I nie był dziewczyną! - Znów wybuchnęła śmiechem. - Słyszysz się w ogóle, co mówisz? Żenada jakaś! Mogłeś sobie darować takie pytania. Żałosny jesteś. I to jeszcze na sam koniec chcesz, żebym cię takim zapamiętała? Mam wrażenie, że przez ten wyjazd ześwirowałeś.
- Karolina.
- Przestań! - podniosła głos. - Bredzisz! Wymyślasz jakieś głupoty! Szkalujesz Andrzeja. Gdyby to słyszał, wiesz jakby się poczuł.
- Domyślam się, że mu o tym powiesz.
- Żałosny jesteś. Wychodzę. Mam nadzieję, że na jutro spoważniejesz.
Wyłączyła komputer, zarzuciła niedbale płaszcz i chwyciła pojemną torebkę, którą nosiła ze sobą zawsze do pracy. Zastukała obcasami, kierując się do wyjścia.
- Dobrze wiesz, że mam rację - rzuciłem za nią.
Nie zatrzymała się. Nawet nie spojrzała w moją stronę. Stukot jej obcasów cichł w miarę, jak coraz bardziej się oddalała.
Zostałem sam w pustym biurze. Rozejrzałem się wokół. Moje biurko, moje prywatne rzeczy już spoczywały w wielkim kartonowym pudle. Na regale stały tylko potrzebne segregatory z dokumentami. Nie zdążyłem powiedzieć Karolinie, że już mnie więcej nie zobaczy.
Nie zjawiłem się w pracy ani następnego dnia, ani przez kolejne dwa dni.

*****

Dwie godziny do odlotu.
Spojrzałem za siebie. Trwała właśnie odprawa. Ludzie w kolejkach tłoczyli się przy bramkach, zdejmując zegarki, biżuterię i opróżniając kieszenie. Zerknąłem na bagaż podręczny, który zabierałem ze sobą na pokład samolotu i cicho westchnąłem.
- Chyba już pora na mnie - zwróciłem się do Filipa.
Stał zaledwie krok ode mnie. Tak blisko, na wyciągnięcie ręki. Mogłem go dotknąć. Wystarczyło zrobić niewiele. Ale jakby to wyglądało? Nie mogłem przecież pokazać, że mi na nim zależy. Filip jest moim przyjacielem i wątpię, by kiedykolwiek przeszło mu w ogóle przez myśl, żebyśmy mogli... Ja i on. Boże, jak to trudno nawet ubrać w słowa. Nawet gdybym się odważył go dotknąć, tak inaczej, odtrąciłby mnie. A zresztą on tutaj zostaje, a ja wylatuję. Jeszcze pomyśli, że przed wylotem ześwirowałem.
- Przylecisz na Wielkanoc? - zapytał Filip.
- Nie - zaprzeczyłem szybko. - Nie dam rady. Firma będzie na starcie i nie mogę ją zostawić. Może uda się przylecieć na Boże Narodzenie. Postaram się wygospodarować więcej czasu.
- To prawie cały rok - zauważył Filip.
- Bez dwóch miesięcy - poprawiłem z lekkim uśmiechem.
Obejrzałem się jeszcze raz za siebie. Kolejka przesuwała się nawet sprawnie. Zmniejszyła się.
- Nie chcę cię ponaglać, ale tam - Filip wskazał na bramki, przy których stali celnicy - czeka na ciebie nowe życie. Kanada. Toronto. Twoje marzenia. Powodzenia. Odzywaj się czasami.
- Odezwę się na pewno.
Filip zrobił krok i nawet nie wiem kiedy, jak wylądowałem w jego mocnych ramionach. Pożegnania, wyjazdy nigdy nie należały do moich najsilniejszych stron. Zawsze wtedy potrafiłem się rozkleić. Tym razem oczywiście nie mogło być inaczej. Łzy wprost napierały, a ja spiąłem się w sobie, przeklinając siebie za słabość. Powtarzałem sobie przecież tę scenę wiele razy. I wytrzymywałem. Najpierw było trudno, ale potem doszedłem do wprawy. Dzisiaj jednak pierwsze krople już spłynęły, znacząc ścieżki na policzkach.
- Trzymaj się i nie zapomnij o mnie - rzekł Filip.
Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie głęboko w oczy. Widziałem, że jest mu ciężko się ze mną rozstać, że walczy z emocjami. Szkliły się w kącikach, małe kropelki zwilżyły rzęsy. To co potem nastąpiło było zaledwie chwilą. Nim się zorientowałem, moje dłonie ujęły jego twarz, zbliżyły ją na niebezpieczną odległość, by w końcowym efekcie nasze usta złączyły się w namiętnym pocałunku.
Trwał wieczność. Język lawirował między wargami, przebijając się przez zęby, a Filip... A Filip odwzajemniał. Cały świat wirował w błogiej ciszy, która niespodziewanie wokół zapanowała. Gwar lotniska ucichł, komunikaty z głośników zamilkły, pipczenia bramek i monitorów, jakby uległy wyłączeniu. Słyszałem tylko bicia dwojga serc, mojego i Filipa. Wybijały wspólnie jeden rytm. Zgrały się idealnie.
Aż nagle, w ten rajski spokój, wkradły się odgłosy rzeczywistości. Motyle w brzuchu, które poderwały się na skutek pocałunku, opadły z powrotem, zmęczone nadludzkim wysiłkiem, którego podjął się właściciel.
Oderwaliśmy się od siebie, choć moje dłonie wciąż obejmowały twarz Filipa, a kciuki delikatnie przemieszczały się po skórze, zahaczając o szczecinę jednodniowego zarostu. Nasze spojrzenia spotkały się na ułamek sekundy. Ten moment wystarczył. Dostrzegłem w nich zdziwienie, szok, niedowierzanie i zaskoczenie. Oddychał głęboko, próbując zrozumieć to, co przed chwilą miało miejsce.
- Przepraszam, Filip - wyszeptałem niemrawo.
Opuściłem ręce, jednocześnie i przerażony tym co zaszło, czynem, którego odważyłem się dokonać, ale też szczęśliwy, że przełamałem między nami barierę przyjaźni. Tylko czy dobrze zrobiłem? Czy przez to nie zamknąłem sobie raz na zawsze drogi powrotu do Filipa? Przecież może się odsunąć w cień. Zacznie unikać rozmów, kontakty umilkną, nagle nawarstwi się lista pilnych spraw i tysiąc problemów.
Filip złapał się za usta. Przejechał po nich palcem, zaciskając jednocześnie. Był spłoszony. Spoglądał na mnie z niedowierzaniem.
- Przepraszam - wyszeptałem jeszcze raz, teraz żałując tego, co zrobiłem. - Żegnaj.
Złapałem walizkę i pognałem do przejścia. Nie obejrzałem się za siebie. Nie chciałem widzieć złości i żalu na twarzy Filipa. Przeszedłem przez odprawę i usiadłem na ławce pod oknem, spoglądając na płytę lotniska poniżej, gdzie stał Ryanair, a w wejściu na pokład tłoczyła się masa podróżników.
Uciekłem spłoszony i przerażony od Filipa, niczym niepokorny dzieciak, który coś przeskrobał. Tak się właśnie czułem, a wcale nie powinienem mieć takich odczuć. Zrobiłem to. Pocałowałem Filipa, ponieważ tego chciałem i pragnąłem. To była chwila. Impuls. Cyk i już nasze usta złączyły się w pocałunku. Czemu więc miałem wyrzuty, że źle się zachowałem?
Przed oczami miałem pytające spojrzenie Filipa. Ten wyrzut w oczach. To niedowierzanie i niezrozumienie. To jego oczy sprawiały, że czułem się tak, a nie inaczej. Ale nie zrobiłem nic złego. Przynajmniej teraz wie, że nie jest mi obojętny. Skąd mogłem wiedzieć, że tak nagle rozpali się we mnie iskra, że poczuję to niezwykłe uczucie jeszcze raz. Uczucie, jakim jest zakochanie. Nie planowałem tego. Po prostu stało się.
Uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Dobrze zrobiłem, że ujawniłem swoje uczucia. Dobrze zrobiłem, że go pocałowałem. Że zrobiłem to właśnie teraz, na lotnisku, przed odprawą. Przecież nie można tłumić swoich uczuć, prawda? A to, co już zrobi Filip, to tylko jego sprawa.
Żałowałem tego pocałunku? Ależ skąd! Oczywiście, że nie.
I od tego momentu wiedziałem już, że ten niesamowity i odwzajemniony pocałunek będzie mi towarzyszył codziennie.
Podniesiony na duchu, uśmiechnięty i zadowolony wsiadłem do samolotu, zająłem miejsce przy oknie i cierpliwie czekałem na odlot.
Z tego niezwykłego stanu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Sięgnąłem szybko po smartfona. Nie mogłem przecież rozmawiać w samolocie. To niedozwolone. Na wyświetlaczu migało imię KAROLINA. Czego mogła chcieć?
- Słucham! - przyjąłem połączenie poirytowany. Musiałem jak najszybciej ją spławić.
- Cześć Bartek! Przepraszam, że przeszkadzam. Masz chwilkę?
- Przeszkadzasz, dobrze powiedziałaś. Jestem w samolocie. Zaraz startuję.
- Wiem, przepraszam - mówiła, pociągając nosem. Coś musiało się stać, skoro już po głosie dało się rozpoznać, że płakała. - Miałeś rację. Boże, mogłam ci już wcześniej o tym powiedzieć. Nie wiem dlaczego zwlekałam. Może liczyłam na to, że Andrzej jednak zmieni zdanie?
- Karolina, czy to nie może poczekać?
Choć sprawa Karoliny i Andrzeja wciąż stanowiła dla mnie nie lada zagadkę i ciekawość mnie zżerała, wiedziałem, że zbyt długo nie mogę rozmawiać. Jedna ze stewardess krzywo popatrzyła w moją stronę. Szybko odwróciłem wzrok na płytę krakowskiego lotniska.
- Dolecę do Frankfurtu albo do Toronto, to się odezwę.
- Andrzej był kiedyś Joanną. Wiem, że skłamałam... Po prostu się bałam. Owładnęła nim taka chęć zemsty na oprawcach, że żyje tylko tym. Opracowuje perfekcyjny plan zemsty. Nie może być mowy o pomyłce. Kiedy powiedział mi, że spotkał się jednym z nich, a ten go w ogóle nie poznał wówczas w barze, ogarnęło mnie przerażenie. Na szczęście słuch o nim przepadł. Myślałam, że przestanie szukać. Ale Andrzej grzebał i nie dawał za wygraną. Chce się zemścić na wszystkich po kolei. Na kolegach z liceum, kiedy będąc jeszcze Joasią, została brutalnie przez nich zgwałcona. I wiesz za co? Za to, że była zbyt męska.
Słuchałem tych rewolucyjnych wiadomości, tego potoku słów, które wyrzucała z siebie Karolina, mając wrażenie, jakbym właśnie znalazł się w kinie na dobrym sensacyjnym filmie.
- Potem sytuacja powtórzyła się na studiach. Była impreza. Wiadomo, mnóstwo alkoholu. I był wśród studentów taki chłopak. Przystojny. Wszystkie dziewczyny się za nim oglądały. Wypił trochę. Razem z Asią dałyśmy się uwieść. Wywiózł nas gdzieś i zgwałcił. Asia nie mogła tego zdzierżyć i poprzysięgła zemstę na Szymonie.
Zamarłem na dźwięk tego imienia. Szymon. Kolega Filipa, ze studiów. Nie mógł pogodzić się ze swoją orientacją. Upił dwie dziewczyny, uprowadził i zgwałcił. A potem Karolina zaszła w ciążę... O Boże! O kurwa! Wszystkie elementy układanki nagle zawisły w bezruchu, gotowe już za chwilę połączyć się w całość.
- Ale wtedy ja zaszłam w ciążę. Urodziłam syna Szymonowi. Ale on się go wyrzekł! - Karolina ryczała do telefonu, a ja jak zauroczony słuchałem tej opowieści. - Nie chciał o nim słyszeć. Wyparł się. Potem był wypadek, w efekcie którego Mikołaj wylądował w szpitalu. Jest niepełnosprawny.
Wypadek, którego dopuścił się Filip, by ratować Szymona.
- Nagle Szymon zniknął. Przepadł jak kamfora.
Filip pomógł Szymonowi w opuszczeniu Krakowa.
- Ja wybaczyłam już mu dawno tamte czyny. Mam Mikołaja, kocham go, mimo że jego ojciec przepadł bez wieści. Jednak Asia, obecnie Andrzej, obiecał zemstę i nie popuści, dopóki nie doprowadzi jej do końca.
Wciąż w tej zafajdanej, sensacyjnej układance czegoś brakowało. Tylko czego. Czułem narastający strach. Nie, nie przed lotem. Obawiałem się o kogoś, ale nie mogłem ukierunkować swoich obaw.
- Zemści się. - Karolina nagle spoważniała. - Obiecał to i dokona tego. Zemści się - powtórzyła. - Odnajdzie oprawców z liceum, zwłaszcza Dominika i Marcina. A potem to samo czeka Szymona i Filipa. Gdziekolwiek teraz są, znajdzie ich co do jednego.
Serce na moment przestało bić. Zatrzymało się, słysząc listę imion, którym Andrzej poprzysiągł brutalną zemstę. Marcina nie kojarzyłem. Nie wiedziałem kim on jest. Może jakiś kolega Asi z liceum. Ale elementy tej zadziwiającej układanki połączyły się teraz w jedno. Nagle stało się jasne. Kurtyna opadła.
- Obiecał - Karolina mówiła dalej - że ta trójka najbardziej zasłużyła sobie na zemstę. Będą cierpieć. Codziennie, niczym pacierz, wymawia ich imiona. Robi to w gniewie. Podobno, żeby nie zapomnieć o nich i żeby agresja w nim nie wygasła.
Jedno pytanie uformowało się w mojej głowie i zawisło, gotowe do ubrania je w słowa i wypuszczeniu na świat. Zadrżałem na samą myśl, że zaraz je sam usłyszę. Na własne uszy.
- Czym zawinił Filip?
Padło wreszcie owo pytanie. Zadudniało. Rozeszło się echem po kabinie pasażerskiej. Miałem wrażenie, jakby wszyscy pasażerowie i stewardessy, przemykające raz po raz między siedzeniami, przystanęli na moment i czekali na odpowiedź Karoliny.
- Andrzej twierdzi, że tylko on wie, gdzie przebywa Szymon. I tylko Filip doprowadzi go do niego.
Gdybyś tylko wiedziała, że Andrzej ani trochę się nie myli...
Ale nie wypowiedziałem tego na głos. Filip, mój przyjaciel, był w niebezpieczeństwie. Podobnie zresztą, jak i cała jego była paczka ze studiów. Szymon, być może zaliczał się do nich również Paweł.
- Musiałam ci to powiedzieć. Andrzej jest chory. Teraz to wiem - rzekła smutnym głosem Karolina. - Opętała go żądza zemsty, która zżera go od środka i zabija w nim wszelkie ludzkie uczucia. Nie potrafi wybaczyć tak, jak ja to zrobiłam.
Rozejrzałem się po kabinie. Pasażerowie z zadowoleniem usadowili się w fotelach. Lada moment wystartujemy. A jeszcze, póki byłem w Polsce, musiałem ostrzec Filipa, że grozi mu niebezpieczeństwo.
- Dlaczego mi wcześniej o tym nie powiedziałaś? - zapytałem ze złości.
- Bałam się.
- Teraz się nie boisz?
- Oczywiście, że się boję. Wiem, że zwlekałam.
- Powstrzymaj go. Nie wiem jak, ale go powstrzymaj.
- Tylko jedna osoba mogłaby go powstrzymać.
- Kto? - zapytałem.
- Ty. Przy tobie miał szansę się zmienić i na powrót obudzić w sobie miłość. Ale ty wylatujesz na drugi koniec świata. Obawiam się, że nic go nie powstrzyma. Postaram się zrobić, co będę mogła, ale obawiam się, że nie podołam zadaniu. W końcu jestem jego wspólniczką...
Ostatnie słowa echem odbiły się w mojej głowie. A już po chwili dołączyły do nich urywane sygnały. Karolina przerwała połączenie.
- Karolina! - zawołałem. - Karolina!
Za późno.
Nie zwracałem uwagi na zainteresowanie, jakie wywołałem wśród pasażerów. Do uszu dolatywały strzępy rozmów, głośne śmiechy, dźwięki zapinanych pasów. Drżącymi rękami przeszukiwałem listę kontaktów. Znalazłem. Filip. Jego imię podświetliło się na smartfonie.
- Proszę pana!
Stanowczy kobiecy głos doleciał do mnie z oddali. Kciuk zawisł nad zieloną słuchawką. Zawahałem się na moment. Z jednej strony musiałem go powiadomić o zagrożeniu, ale z drugiej strony... Przecież ja już nie należę do tego świata. Ten świat się dla mnie skończył. Wsiadłem w samolot, za chwilę wystartujemy. Tu właśnie zaczynam nowe życie. Inne. Całkiem inne, odmienne. Lecę w inny świat.
- Proszę pana! - W głosie dało się wyczuć zniecierpliwienie.
- Ej, koleś! - huknął mi do ucha siedzący obok chłopak. - Wyłącz telefon z łaski swojej!
Spojrzałem zmieszany na stojącą między fotelami stewardessę. Zmarszczyła czoło.
- Proszę wyłączyć telefon. Za chwilę startujemy.
Przed oczami mignął mi napis na wyświetlaczu. Filip.
- Oczywiście, przepraszam - rzekłem bardziej do siebie niż do pani z obsługi.
Kciuk nacisnął przycisk wyłączenia. Ekran zamigotał i zgasł. Imię rozpłynęło się w czerni wyświetlacza, a komórka zniknęła w prawej kieszeni spodni. Zacisnąłem mocniej pas i rozsiadłem się wygodnie w fotelu. Silniki już pracowały. Przed oczami dostrzegłem uśmiechniętą twarz Filipa. Jego usta, które parę godzin temu całowałem. Nie żałowałem pocałunku. Mimo to wiedziałem, że będzie mi go brakować. I choć wiedziałem, że po wylądowaniu muszę się z nim pilnie skontaktować, by ostrzec go przed Andrzejem, miałem wrażenie, że i tak nie będzie się tym przejmował. Ale przecież kiedyś chyba się znów spotkamy. Gdzieś w świecie, przypadkiem lub celowo.
W głowie usłyszałem znajomą piosenkę, która skutecznie zagłuszała ryk silników.


Słowa tej piosenki, o tysiącach miejsc na świecie, gdzie ludzie mogą się spotkać czy też odnaleźć, towarzyszyła mi w chwili, kiedy samolot pędził po pasie startowym i odrywał się od ziemi, wzbijając się coraz wyżej w stronę nieba. Wraz z nim również i ja odrywałem się od problemów. Zostawiałem je tam w dole, na ziemi, w Krakowie. One już mnie nie dotyczyły.
Zaczynałem nowe życie. Leciałem ku innemu. Kto wie może i nawet lepszemu.
- Żegnaj Filip.



B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz