środa, 28 sierpnia 2013

Epizod 53.

Długi sygnał był informacją, że telefon jest włączony. Nie raczył jednak odebrać ani teraz, ani wcześniejszych stu pięćdziesięciu połączeń. W ten sposób Wiktor realizował swoje postanowienie, że między nami koniec. A ja nie dawałem za wygraną przez ostatnie kilka dni. Dopiero dzisiaj, w sobotę, tuż przed wyjściem na wieczór kawalerski, który musiałem zorganizować, jako drużba pana młodego, ogarnęła mnie wściekłość na Wiktora. Rzuciłem telefonem na łóżko.
- Pierdol się! - krzyknąłem w przestrzeń. Miałem nadzieję, że te słowa jakimiś ukrytymi ścieżkami dotrą do Zakopanego, a Śpiący Rycerz obudzi się i zejdzie do miasta, odnajdzie tego ignoranta i trzaśnie kamienną ręką w tę jego śliczną buźkę.
Nabuzowany wybiegłem z mieszkanie i pognałem na pętlę tramwajową, gdzie już czekała pięćdziesiątka. W kilkanaście minut dotarłem do centrum. Na Sławkowskiej przed wejściem do "Afery" stała już grupka chłopaków, głównie znajomych Pawła, którzy mieli być w przyszłą sobotę na weselu swojego kumpla. Kojarzyłem ich z widzenia, choć żadnego nie znałem po imieniu. Patrzyli na mnie dosyć podejrzliwie. Ukradkiem nawet spojrzałem na siebie, czy nie mam na koszulce lub spodniach niedopranej plamy, ale wszystko było w porządku. Może byli zazdrośni, że to mnie Paweł upatrzył sobie jako pierwszego drużbę, a nie żadnego z nich. Kto ich tam wie?
Przyszły pan młody zjawił się parę minut później w doskonałym humorze. Widać było, że przed wyjściem wziął coś na rozgrzewkę. Zapowiadała się długa noc.
Impreza szybko się rozkręciła. Wódka lała się strumieniami, zimne napoje znikały tak szybko, jak szybko się pojawiały. Nie piłem dużo, głównie sączyłem spokojnie drinki, by jakoś się trzymać i kontrolować przebieg imprezy, podczas gdy cała reszta przechylała kieliszki jeden po drugim. Zabawa skończyła się parę minut po pierwszej. Zalani w trupa przyjaciele z dzieciństwa powsiadali do taksówek i odjechali do hotelu. Paweł nie wyglądał lepiej. Wyprowadziłem go na Sławkowską. Oparł się o ścianę i ciężko oddychał. Oby nie puścił pawia w centrum miasta, przebiegło mi przez głowę. Przecież to wstyd! Już widzę minę Margaret i słyszę ten jej oskarżycielski ton głosu. Że to ja doprowadziłem Pawła do takiego upodlenia. Że to moja wina, że się tak schlał. Ale musiałem go stąd zabrać. Lepiej niech rzyga do swojej kuwety niż tuż pod okiem Wieszcza polskiego romantyzmu.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem.
- Taa - przewrócił oczami. Głowa opadła na klatkę.
- Chyba jednak nie. Gośka mnie zajebie, że doprowadziłem cię do takiego stanu.
- Niech się buja! - machnął ręką. - Też się bawi na panieńskim i nikt nie patrzy jej w gardło co pije.
- Za to ty jesteś pijany. Odwożę cię na mieszkanie.
- Nie! - Paweł niespodziewanie się ożywił. Zmęczenie zniknęło, obłęd w oczach również gdzieś przepadł. Ruszył chwiejnym krokiem w moją stronę. - Jedziemy do twojej pedalni.
Zamarłem. Z przerażeniem patrzyłem na niego, trawiąc jego słowa. Olać to, czy przystać na propozycję wypadu do Coconu?
- Wracamy na mieszkanie - zdecydowałem.
- Nie! - powtórzył. - Chcę zobaczyć, jak się bawią pedały.
- Jeden stoi przed tobą - uciąłem.
- Ale nie ty jeden tu mieszkasz. Jedziemy tam.
- Jesteś pijany - próbowałem go odwieść od tej decyzji.
- To mój wieczór kawalerski i chcę tam jechać.
- Jednak to nie jest koncert życzeń.
Taksówka zajechała pod "Aferę". Wsiedliśmy do samochodu.
- Dokąd jedziemy panowie? - zapytał szofer. Brakowało mu tylko czapki.
- Do krakowskiej pedalni - uprzedził mnie Paweł.
- Do Coconu? - Kierowca najwidoczniej chciał się upewnić.
Musiałem szybko zareagować.
- Nie! - Tym razem ja ostro zaprzeczyłem.
- Proszę go nie słuchać. Cocon!
Taksówka ruszyła z miejsca. Przez chwilę jechaliśmy w milczeniu. Usilnie starałem się coś wymyślić, żeby odwieść Pawła od szalonego pomysłu przekroczenia tego przybytku rozpusty. Ale na wstawionego przyjaciela żadne moje argumenty nie działały. Był uparty, jak osioł. Nabzdryngolony Paweł to Paweł nie do poznania, czepliwy, stanowczy i czasami chamski. Podjąłem próbę zmiany kursu, ale spotkałem się z gwałtowną reakcją. Chciał zobaczyć Cocon i koniec!
I pojechaliśmy. Na Gazowej tłoczyło się mnóstwo ludzi. Nastoletni chłopcy w obcisłych dżinsach i luźnych bluzkach stali przed wejściem i palili papierosy. Te ich modne fryzurki, ta kipiąca z nich zniewieściałość wprost wylewała się na ulicę. Obrzucili nas spojrzeniem, który znaczył tyle, że nie mamy wstępu do ich grona ani prawa do nich zagadywać.
- To są pedały? - Paweł zatrzymał się przed wejściem.
Chłopaczki zlustrowali go mściwym spojrzeniem.
- Pohamuj swój język - syknąłem mu do ucha - jeśli nie chcesz dostać wpierdol od pedałów.
Kurde, jeszcze przyjdzie mi się wstydzić za mojego przyjaciela, który będzie bluzgał na te zniewieściałe ciotki. Mógłby chociaż panować nad tym co chce powiedzieć.
Chwyciłem go pod rękę i pchnąłem do środka. Przed kratą, oddzielającą nas od klubu, stało wysokie dziewczę. Dodatkowe pięć centymetrów zyskała dzięki butom na koturnie. Usłyszałem znajomy dźwięk, a potem krata skrzypnęła. Dawno tego nie słyszałem. Boże, pomyślałem, przecież ja tutaj wieki nie byłem. Opłaciłem wstęp za nas obu i ruszyliśmy na główną salę, skąd docierał zremiksowany kawałek Rihanny. Oblani potem chłopcy próbowali skakać do rytmu wybijanego przez didżeja. Jednym szło to nawet całkiem przyzwoicie, inni mogli już sobie dać spokój z pokazami swoich umiejętności. Co tu dużo mówić? Było gorzej niż źle. Ale najciekawsze egzemplarze dostrzegłem przy wejściu na górny bar. Z drinkami w dłoniach czujnie przyglądali się sali tanecznej i wyławiali co smakowitsze kąski.
- A więc tak się bawią pedały! - Paweł krzyknął mi niespodziewanie do ucha. - Idę po drinka. Chcesz?
- Tobie chyba już wystarczy - zauważyłem.
- Jestem w klubie dla pedałów. Muszę się napić.
Zaczął mnie drażnić. Ciągle tylko słyszałem z jego ust "pedały" i "pedały". Dobijało mnie to. Ale z wstawionym facetem nie ma co podejmować dyskusji. I tak to nic nie zmieni. On musi wytrzeźwieć, dopiero wtedy można z nim poważnie rozmawiać. Patrzyłem za nim, jak przebija się przez tłum roztańczonych mężczyzn i chłopaków.
Czekając na powrót Pawła, oddałem się wspomnieniom. Nie byłem w Coconie od wieków. Niby nic się nie zmieniło, a jednak było inaczej. Towarzystwo odmłodniało, ale i, jak to zauważył przyszłotygodniowy pan młody, bardziej się spedaliło. Wprost nie do poznania. Przypomniało mi się, jak tu byłem z Damianem. Przyszliśmy potańczyć. To był nasz wieczór... Tam, na tej kanapie pod didżejką oddaliśmy się namiętnościom. Ręce, usta, nogi poszły w ruch.
Zamarłem na moment. Z pamięci wyślizgnęły się otoczone mgłą wspomnienia. Przecież ja go chyba ostatnio widziałem w podobnym klubie. Siedział samotnie na kanapie, smutny, wpatrzony w roztańczony tłum gejów. I to nie było tak dawno. Tylko gdzie to było? Odwróciłem się w stronę wejścia do klubu. Byłem pewien, że powinienem o czymś pamiętać, ale to coś ukryło się we mgle. Zaraz sobie przypomnę. Na pewno sobie przypomnę. To musi być ważne i muszę wydobyć te wspomnienia na światło dzienne...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz