czwartek, 15 sierpnia 2013

Epizod 47.

Nigdy się tego nie oduczę. Tego fatalnego nawyku pakowania się na ostatnią chwilę. Autobus odjeżdżał co prawda późnym popołudniem, ale trochę zabalowaliśmy z Wiktorem do późna, przez co dzisiejszy poranek przeciągnął się do południa. Pamiętałem swoje pierwsze słowa po przebudzeniu, które wyszły z moich ust. Standard, kiedy jestem spóźniony, czas goni, a ja w rozsypce.
Tak również było i dzisiaj. Na całe szczęście dla mnie miałem przy sobie Wiktora, który zabrał się do pomocy. Chyba aż za dobrze, bo kiedy wyciągnął spod łóżka białe bokserki Calvina Kleina, zdębiałem na ich widok. Naprężony niczym struna oczekiwałem na jego komentarz. Naciągnął gumkę, sprawdzając wytrzymałość bielizny.
- To twoje? - zapytał. O dziwo, całkiem spokojnie.
- Raczej - wzruszyłem ramionami.
- To co one robią pod łóżkiem?
- Przypomnij sobie, kiedy je ze mnie zdzierałeś.
Wyrwałem je i wrzuciłem do walizki.
Pakowanie poszło sprawnie. Mateusz od godziny siedział już przed wejściem i czekał cierpliwie, aż łaskawie się zbiorę. Kiedy znosiłem walizkę, chciał coś powiedzieć.
- Zamilcz! Bo nie wiesz jaka będzie moja reakcja - powstrzymałem go przed komentarzem.
Tylko się uśmiechnął. Za to Wiktor wybuchnął śmiechem.
- A ty przestań się śmiać, bo to wcale nie jest śmieszne! - ostrzegłem go ostro, choć ton mojego głosu ani przez moment nie zabrzmiał groźnie.
Taksówka zawiozła nas na dworzec. Było tłoczno, jak to w niedzielę. W końcu turyści wracali z wypadów górskich do miast, do codziennych obowiązków, do pracy. Matti załadował nasze bagaże do ładowni autobusu i popędził zająć miejsca. Chętnych pasażerów na podróż do Krakowa nie było wielu. Parę minut i odjeżdżaliśmy. Staliśmy w milczeniu przez dłuższą chwilę, patrząc jedynie na siebie i próbując zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Chciałem go zapamiętać. Każdy gest, każdy uśmiech, mimikę twarzy, oczy, spojrzenie tak głębokie, że aż przenikało do mojego wnętrza.
- Chciałbym cię przytulić i pocałować na pożegnanie - odezwał się wreszcie Wiktor.
- Ja też chcę cię objąć, ale... Matti patrzy.
Wiktor zerknął w stronę autobusu. Szybko przeniósł wzrok na mnie.
- Masz rację.
- Cieszę się, że cię poznałem.
- Nie zapomnij o mnie. Odezwij się. Przynajmniej mam taką nadzieję, że jeszcze to zrobisz...
Zabolały mnie te słowa. Ale czego miałem oczekiwać? Przecież wyjeżdżam, wracam do Krakowa. I wątpię czy kiedykolwiek wrócę do Zakopanego, do Wiktora.
- Może się jeszcze spotkamy. Kontakt ze sobą mamy...
Boże, co ja powiedziałem. Typowe słowa, kiedy ludzie się rozstają. Że mamy kontakt, że jesteśmy w kontakcie. Przecież to brzmi absurdalnie! Chciało mi się ryczeć. Czułem, jak w oczach wzbierają łzy. Cisną się na powierzchnię, a ja usilnie przełykam je, bo muszę być twardy. Bo ludzie patrzą. Bo Mateusz siedzi przy oknie i mnie obserwuje. Bo muszę pokazać Wiktorowi, że jestem silny. Czemu zawsze trzeba robić coś wbrew temu, co się tak naprawdę czuje?
Silnik autobusu zarzęził. To znak, że trzeba się zbierać.
- Musisz już iść - ponaglił niespodziewanie Wiktor.
- Rzeczywiście - odparłem.
- Trzymaj się, Filip. Miło było cię poznać.
Uścisnął mocno moją dłoń. Silny, pewny uścisk dodał mi odwagi. Nie wiem kiedy objąłem go i przytuliłem do siebie.
- Będę tęsknił za tobą - wyszeptałem do ucha, po czym pobiegłem do autobusu.
Zająłem wolne miejsce za Mattim. Widziałem, jak na mnie patrzył, kiedy przechodziłem obok niego. Miał to pytające spojrzenie, ale ciul z nim. Ważniejszy był dla mnie Wiktor. Drzwi zamknęły się z głośnym sykiem. Ruszył wolno ze stanowiska. Jeszcze raz spojrzałem przez okno, by zobaczyć Wiktora. Stał w miejscu, gdzie go zostawiłem. Nasze spojrzenie przecięły się znowu. Przyłożyłem dłoń do szyby i wyszeptałem, poruszając jedynie ustami:
- Pa.
Zrobił to samo. Jego dłoń zawisła nieruchomo w powietrzu. Aż jego postać zniknęła, przysłonięta przez budynek dworca. Wracałem do Krakowa. Sam. A tu w Zakopanem zostawiłem wspaniałego chłopaka, który przez miniony tydzień totalnie wywrócił mi świat do góry nogami. Czyżbym się w nim zakochał?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz