sobota, 24 sierpnia 2013

Epizod 50.

Zimne martini ze spritem przyjemnie łaskotało podniebienie i przełyk. Pierwszy łyk zdążyłem wypić zaledwie krok od baru, kiedy zmierzałem z teczką pełną dokumentów w kierunku wolnego stolika na zewnątrz. "Szepty", a raczej "Kraina Szeptów" kojarzyła mi się ze spokojną przystanią w centrum dużego miasta, zatłoczonego ludźmi i samochodami oraz kojącymi brzmieniami. Rozsiadłem się wygodnie, wyciągając nogi przed siebie. Parne i duszne powietrze udzielało się turystom, którzy zjechali już do Krakowa. Rozpoczynał się wakacyjny sezon. Nieśmiało, powoli zjawiali się obcokrajowcy z aparatami, krzykliwi Włosi, dystyngowani Brytole, uśmiechnięci Hiszpanie. Ale wśród tego tłumu nie brakowało tubylców. Całe szczęście, bo najazdu z obcych krajów chyba bym nie zniósł.
Popijając schłodzone kostkami lodu martini, wertowałem dokumenty związane z wynajmem sali na wesele Pawła i tej jego przyszłej zołzy. Wybrała sobie całkiem ekskluzywną restaurację, która sporo sobie śpiewała nie tylko za wynajem, co i obsługę gości. A tych miało być dużo. Paweł przystał bez żadnego ale na jej propozycję, więc i ja nie miałem nic do powiedzenia. Zespół muzyczny, uświetniający ten dzień, też nie należał do tanich. Zmiana repertuaru nie wchodziła w grę. Młoda Para mogła jedynie wybrać sobie piosenkę na pierwszy taniec. Moje sugestie owszem były brane pod uwagę, ale artyści z bożej łaski wiedzieli lepiej, co mają grać na weselu, bo jak stwierdzili to nie jest ich pierwsze wesele, na którym grają. Się okaże, pomyślałem, jak to będzie wyglądać.
Z przeglądania kolosalnych cen wyrwał mnie dźwięk komórki. Wyciągnąłem ją z torby. Na wyświetlaczu widniało imię Wiktor. O kurde!, przemknęło mi przez myśl. Od mojego wyjazdu z Zakopanego rozmawialiśmy parę razy. Potem były dwa dni milczenia, aż do dzisiaj. Nie mógł wybrać odpowiedniejszej pory. Za chwilę mam spotkanie z Mateuszem, a ten akurat teraz dzwoni. Zrobił grymas, patrząc na zatwardziałego Wiktora, który nie rezygnował ze skontaktowania się ze mną. Przyjąłem połączenie.
- Halo! - powiedziałem, przyglądając się ludziom siedzącym w "Novej", po drugiej stronie ulicy.
- Cześć - usłyszałem burknięcie w telefonie. Oj, ktoś tu jest zły. I chyba wiem z czyjej winy.
- Co tam u ciebie? - Udawałem, że nie słyszę w jego głosie podłego nastroju. W końcu nie muszę wszystkiego od razu zauważać.
- W porządku - padła odpowiedź. - A co u ciebie?
- Też w porządku. - I tak odbijaliśmy sobie odpowiedzi.
Wiktor milczał. Dość długo. Zazwyczaj szczebiotał do telefonu, ale nie dzisiaj. Coś jednak go ugryzło.
- Na pewno wszystko w porządku? - dopytywałem.
Westchnął głośno i wtedy popłynął potok słów. Wezbrana rzeka szumiała mi w uszach.
- Wszystko w porządku? Pytasz czy wszystko w porządku? Ja się ciebie pytam, czy wszystko w porządku? Obiecałeś, że będziemy w kontakcie. Że będziesz do mnie dzwonił. Upłynęło zaledwie parę dni, a ty nie raczyłeś do mnie zadzwonić ani razu...
- Ale... - próbowałem wtrącić się do rozmowy.
- Nie przerywaj mi! - huknął do telefonu. - Opowiadasz, jak to będziesz tęsknił za mną, myślał o mnie, że na pewno nie stracimy ze sobą kontaktu. I co? I gówno z tego. Bo ledwo wyjechałeś i całkiem o mnie zapomniałeś. Wiem... Praca, znajomi, multum innych ważnych rzeczy, ale w przeciągu tych kilku dni nie zadzwoniłeś do mnie pierwszy. To ja zaraz po twoim wyjeździe z Zakopanego wysłałem ci esemesa. To ja dzwoniłem wieczorami. To ja wychodziłem z inicjatywą. I wiesz co? Pomyślałem dość. Sprawdzimy czy zadzwonisz pierwszy, czy zainteresujesz się co u mnie. Dwa dni czekałem na jakikolwiek sygnał od ciebie. Nic. Ani nie zatelefonowałeś, ani nie wysłałeś cholernego esemesa. Widzę, jak ci zależy.
Odetchnął. Wypluł z siebie tę lawinę złości i frustracji na moją osobę. Miał rację. Trzeba mu to przyznać, ale nie można mi zarzucić, że o nim zapomniałem. Myślałem o nim. Codziennie siedział w mojej głowie. Widziałem jego uśmiechniętą pyzatą twarz, brązowe oczy, które darzyły mnie szczerym uczuciem. I te czarne włosy, w które zanurzałem dłonie, kiedy dobierał się do mojego penisa. Zaniedbałem go, to fakt niezaprzeczalny, ale nie robiłem tego specjalnie. Miałem wątpliwości co do trwałości tej znajomości. Bo związkiem tego nie mogłem nazwać. On tam, w Zakopanem, ja tutaj, w Krakowie. Tylko nie widziałem sensu codziennego dzwonienia. Jakby na tę moją myśl, usłyszałem w głowie błyskawiczną odpowiedź: "Bez pielęgnowania znajomości, to nie ma szans przetrwania".
- Zależy mi na tobie, Wiktor - rzekłem po chwili półgłosem, rozglądając się dyskretnie, czy nikt z turystów nie przysłuchuje się naszej rozmowie. Na szczęście każdy zajęty był swoją rozmową.
- Filip, nie zależy ci. Masz mnie w dupie. -  W jego głosie usłyszałem żal. Miałem dziwne i niepokojące wrażenie, że Wiktor podjął jakąś decyzję.
- Byłem zajęty - próbowałem się tłumaczyć. - Wiem, że to złe wytłumaczenie, ale...
- I nie miałeś czasu nawet wieczorem zadzwonić? - Wiktor wszedł mi niespodziewanie w słowo. - Wiesz co? To nie ma sensu.
- O czym ty mówisz? - zawahałem się. Nie chciałem dopuścić do głosu myśli, która zakiełkowała w głowie. - Co chcesz przez to powiedzieć?
- Nie masz dla mnie czasu. - Wiktor mówił smutnym głosem. - Nawet wieczorem nie jesteś w stanie do mnie zadzwonić i pogadać przed piętnaście minut. Łudziłem się, że może coś z tego być, ale pomyliłem się. Lepiej to skończmy.
- Nie! - zaprzeczyłem. - Nie ma mowy!
- Tak będzie lepiej. Bez sensu, że robimy sobie niepotrzebnie nadzieje. Zresztą... Ty jesteś w Krakowie i kochasz Kraków, ja żyć nie mogę bez gór, więc... Sam widzisz, stary.
- Wiktor, nie! - starałem się załagodzić naszą rozmowę. Próbowałem przywrócić ją na dobry tor. Miałem wrażenie, że zmierzała w przepaść bez dna, z której już nie ma powrotu.
Dziwne uczucie mną targało. Szarpało moim wnętrzem. Coś wydzierało mi cząstkę mojego ja. I skurwysyńsko zaczęło boleć. Nie! Nie mogłem dopuścić do skończenia tej znajomości w taki sposób. Potrzebowałem trochę czasu, żeby to ogarnąć.
- Miło było cię poznać.
Cios w samo serce. Zabrzmiało jak pożegnanie. Po chwili w telefonie usłyszałem urywany sygnał. Rozłączył się, tak po prostu.
- Wiktor! - Chciałem go jeszcze wywołać. - Wiktor!
Spojrzałem na wyświetlacz. Jego imię zgasło. Ściskałem smartfona w prawej dłoni, a w środku, w klatce piersiowej czułem narastający ból. Straciłem go. Straciłem Wiktora. Tajemniczy głos śmiał się ze mnie. Rechotał z radości, że znowu coś się nie udało. Jak wówczas, gdy pozwoliłem odejść Damianowi do innego chłopaka, a potem gdy opuścił mnie Artur. Damian. To imię zatrzymało się na dłużej w mojej pamięci. Nieodparte wrażenie, że mam mu coś do przekazania tliło się w szarych komórkach. Tylko co, do cholery?
- Filip?
Niespodziewanie tuż nade mną przystanął chłopak. Brązowe włosy, jarzące się w zachodzącym za dachy kamienic słońcu, mieniły się ognistą barwą. Teraz przybrały inny kolor niż był w rzeczywistości. Ale znałem tego kolesia. Szczerzył do mnie zęby w uśmiechu. Mimowolnie też się uśmiechnąłem. Ból w klatce piersiowej zniknął, tak szybko, jak szybko się pojawił.
- Dominik? To naprawdę ty? - Nie dowierzałem własnym oczom.
Rozłożył ręce, w których trzymał znajomo wyglądającą teczkę. Domyślałem się co w niej jest.
- We własnej osobie! - Zaprezentował się w całej okazałości.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz