środa, 21 sierpnia 2013

Epizod 48.

Kraków.
Lady "Zołza" Margaret spacerowała po restauracji, stukając szpilkami o marmurową posadzkę. Ze skwaszoną miną przyglądała się jej wystrojowi, dopatrując się w każdym szczególe jakiegoś mankamentu. Podczas gdy Paweł rozmawiał z właścicielem lokalu, uzgadniając ostatnie poprawki do weselnego menu, ta picza ani trochę nie wykazywała zainteresowania tym, co kuchnia będzie serwowała za parę dni jej gościom, których tak licznie sprosiła. Zerknąłem na listę gości Lady Margaret. Ponad sto dwadzieścia plus jeszcze dzieciaki. Wiedziałem, że wesele Małgorzaty i Pawła to jedna wielka pomyłka, zwłaszcza po tym, co mi zdradziła w sekrecie. W niedzielę zrobi pokazówę. Będzie błyszczeć na sali, a wszyscy goście będą wzdychać z zachwytu nad urodą Margaret. Tego jestem pewien. Mam tylko nadzieję, że nie odstawi wcześniej cyrku w kościele i pizda nie ucieknie sprzed ołtarza.
Szpile zastukały obok mnie. Stanęła nade mną. Jak zawsze ubrana w obcisłą mini spódniczkę z bluzeczką z wydatnym dekoltem była gwiazdą. Spojrzała na lewo, upewniając się, że Paweł nadal prowadzi rozmowę z właścicielem. Od naszej ostatniej rozmowy na Plantach nie mieliśmy okazji zamienić ze sobą paru słów w cztery oczy, aż do teraz.
- Liczę, że zadbasz już o to, jako nasz drużba, żeby nic nie zepsuło nam naszego święta - rzekła półgłosem, ale na tyle wyraźnie, żebym ją słyszał. - Obejdzie się bez niespodzianek. Wiesz, jak bardzo zależy mi na opinii naszych znajomych i rodziny.
- No tak, twoje szczęście jest najważniejsze - przytaknąłem złośliwie.
Utkwiła we mnie spojrzenie pełne jadu i złości. Oj, ta kobieta mnie nienawidziła. I w ogóle się z tym nie ukrywała. Owszem, w obecności Pawła, starała się trzymać język za zębami, ale czasami puszczały jej emocje i musiała sobie ulżyć, by mnie obsmarować paroma słówkami. Paweł nigdy tego nie dostrzegał. Zawsze ją wybielał. Twierdził, że ona po prostu taka już jest, a ja jestem przewrażliwiony. Wzruszałem więc ramionami i potulnie przytakiwałem mu rację. Zaślepiony urodą Lady Margaret nie widział, jak ta kobieta powoli, ale skutecznie go niszczyła i wysysała życie.
- Zabrzmiało złośliwie - zauważyła.
- Rzadko mamy możliwość porozmawiania tak w cztery oczy. Powiedziałaś, że za mną nie przepadasz, więc dlaczego mam się krygować z moją sympatią do ciebie, a raczej jej brakiem? Twoja antypatia do mnie jest odwzajemniona. Cieszysz się, prawda? Przecież wreszcie w czymś się zgadzamy.
- Jaka szkoda, że będę musiała cię tolerować jeszcze po ślubie - wycedziła przez zęby. - I pewnie codziennie oglądać. Bo przecież Paweł żyć bez ciebie nie może.
- To się nazywa przyjaźń. Ale co ty możesz o tym wiedzieć. Dla ciebie liczą się tylko tipsy, mini kiecka, dziesięciocentymetrowe szpile i dekolt z cyckami na wierzchu. Pominąłem coś?
Teraz pojechałem. Ale przeczuwałem, że to nie koniec naszych potyczek słownych. Lady Margaret przygotowywała się do wytoczenia największego działa, jakie miała. Ten wzrok, ten błysk wściekłości w oku. Nachyliła się nade mną i wyszeptała prosto do ucha:
- Czasami żałuję, że wybudziłeś się ze śpiączki. Byłby wtedy taki błogi spokój. Paweł parę dni by chodził struty po stracie przyjaciela, ale w końcu bym go pocieszyła. Wiesz, że wystarczy zrobić mu dobrze ręką i jest wniebowzięty?
- Po co mi to mówisz? - zapytałem zdziwiony, odchylając się na krześle.
Margaret zacisnęła dłonie na poręczach, uniemożliwiając mi wykonywanie ruchów. Znów poczułem ciepły oddech na karku i jej słodki zapach perfum, który drażnił nozdrza. Kokos, kurwa, czy coś innego?
- Za parę dni Paweł będzie moim mężem. A ja nie chcę cię często spotykać. Niestety jesteś jego przyjacielem. Wiesz, że nie zniosę twojej częstej obecności w naszym mieszkaniu? Zdajesz sobie z tego sprawę, prawda? Dlatego zniszczę waszą przyjaźń. Możesz być tego pewien.
- Spróbuj.
- Spróbuję. I wygram.
Kątem oka dostrzegłem ruch. Paweł i właściciel lokalu zmierzali w naszą stronę.
- A ty przegrasz - dodała szybko. - Albo po ślubie szybko się usuniesz w cień i będziesz unikał z nami spotkania, wymyślając, że nie masz czasu.
- A jeśli nie?
- Odeślę cię do diabła - szepnęła.
Zabrzmiało przerażająco. Przełknąłem głośno gulę, która niespodziewanie pojawiła się w gardle. O cholera, pomyślałem. Byłem w szoku. Nie sądziłem, że usłyszę kiedyś taką groźbę. I to z ust tej pizdy.
- O czym tak rozmawiacie?
Obok nas przystanął Paweł. Margaret zdążyła przywdziać na twarz uśmiechniętą maskę, pełną szczęścia i eskalacji emocji związanych z sobotnią uroczystością.
- Mówiłam właśnie Filipowi co przygotowałam ci na noc poślubną.
- Ale Filip... Ty jesteś blady? - zauważył Paweł.
A jaki mam być, idioto? Żenisz się z wariatką niespełna rozumu, która mi grozi i mam się z tego powodu cieszyć? Nic jednak nie powiedziałem. Za to usłyszałem chichot Małgorzaty.
- Jaki tam blady - machnęła ręką. - Po prostu jest pod wrażeniem.
Chwyciła Pawła pod ramię i poprowadziła wzdłuż sali, wskazując palcem na żyrandole. Znów jej się coś nie podobało w wystroju. A sama wybierała tę restaurację! Patrzyłem jak się oddalają. Co ten Paweł widzi w tej dziwnej kobiecie? Ani to piękne, ani mądre. Typowa głupia blondynka. Ale jak go uratować z rąk tej czarownicy? Ślub tuż tuż.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz