wtorek, 3 września 2013

Epizod 55.

Tysiąc myśli przetaczało się po głowie. I żadna konkretna. Jedna gorsza od drugiej. Pojawił się Wiktor, a jakże! Tyle że bez tego cudownego uśmiechu, za to przepełniony smutkiem i żalem. Był również nabzdryngolony Paweł, który wpierdala jakiemuś gejowi w Coconie, po czym sam obrywa w zęby od napakowanego ochroniarza i ląduje na ulicy przed klubem.Całkiem nieświadomie objawiała mi się nagle scena z dupczeniem. Przelatywała przed oczami, by w następnej chwili przeistoczyć się w obraz kościoła i rodzin spieszących na niedzielny obrządek.
Jak na umówiony sygnał rozdzwoniły się dzwony w pobliskim kościele. Południe. A na wyświetlaczu komórki zero wiadomości od Wiktora. Leżąc w to niedzielne południe w łóżku, odczuwałem narastającą we mnie samotność. Brakowało mi tego przystojniaka. Niestety przepadł. Trzyma się swojej umowy uparcie. Jeszcze raz spróbowałem się z nim połączyć. Sygnał był, ale nadal nie odbierał. Wysłuchałem monotonnego dźwięku, bez skutku. Popatrzyłem na widniejące imię. Czyli to koniec?
Wypuściłem głośno powietrze. Nie, nie będę się rozklejał. Wystarczy tych dołów. Wstałem z łóżka i pognałem pod prysznic. Odświeżony, wypachniony z wyszorowanymi zębami zjadłem lekkie śniadanie. Między ostatnim łykiem herbaty a wsłuchaniem się w odgłos przelatującego nieopodal samolotu, zniżającego się do lądowania, nadeszła wiadomość tekstowa. To od Przemka.
"Hej. Dasz rade spotkac sie dzisiaj? Mam info ktore potrzebowales. Moze sie przydac."
O! Całkiem sprawnie mu to poszło. Mam nadzieję, że będzie miał dla mnie coś konkretnego, coś dzięki czemu Paweł przejrzy na oczy i do ślubu z Lady Margaret nie dojdzie. Wystukałem odpowiedź:
"Bede dzisiaj na rowerze na Bloniach. O 15 od strony Salwatora."
Odpisał po chwili, że będzie czekał.
Ale okazało się, że to ja czekałem na niego. Całe pięć minut. Wyjechałem z mieszkania po czternastej. Postanowiłem zrobić sobie rundkę po Krakowie. Pognałem z Krowodrzy przez Nowy Kleparz w kierunku Rynku, przeciąłem Planty aż do Wawelu. Potem wzdłuż Wisły na Salwator, a następnie ruszyłem na Błonia. Zrobiłem dwie rundy wokół miejskiej zieleni, pełnej krakowian, turystów, rolkarzy i rowerzystów. Mimo to przyszło mi czekać na Przemka. Wreszcie przyjechał.
- Wiem, jak ci zależało na tych informacjach - wskazał ręką na dość pokaźną teczkę z dokumentami. Ile tam musiało tego być? Pewnie Lady Margaret miała bujną i pikantną przeszłość. - Dlatego mam nadzieję, że nie musiałeś przeze mnie rezygnować z niedzielnego obiadu.
- Jakiego obiadu? - prychnąłem, patrząc łapczywie na teczkę. Byłem strasznie ciekaw, co też kryje w sobie. - Jest niedziela, nie mam czasu. Ledwo co śniadanie zjadłem.
- Impreza do rana? - zapytał.
- Wieczór kawalerski. Ale znajomi Pawła chyba za mną nie przepadają.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Nie znaleźliśmy wspólnego języka. Oni żyją na wsi, mają swoje przekonania. Patrzyli na mnie, jak na zielonego ludzika z kosmosu, który ma jakieś aspiracje.
- Filip, sam pochodzisz ze wsi...
- Ale mieszkam w mieście - wszedłem mu szybko w słowo.
Mierzyliśmy się spojrzeniem przez kilka sekund. Przemek wiedział, że wkroczył właśnie na niepewny grunt. Temat mojego pochodzenia wywoływał we mnie frustrację. Nie chodziło tu wcale o to, że się odciąłem totalnie od swoich korzeni, bo nigdy tego nie zrobiłem i nie miałem zamiaru. Znał mnie, aż za dobrze. Poznał historię mojego życia od podszewki. I wiedział dobrze jak reaguję, kiedy rozmowa niepewnie zaczyna krążyć nad historią mojej rodziny, a ściślej rzecz ujmując nad skrupulatnie ułożoną wizją przyszłości swojego potomstwa, którą wymyślił sobie ojciec. Mimo to Przemciu lubił się czasem zapędzać. Teraz powinien dyskretnie się wycofać, żeby załagodzić narastające napięcie...
- Kiedy pogodzisz się z rodziną?
Pytanie zawisło w powietrzu. Słowa echem odbijały się po mojej głowie, ale wzniesiona kilka miesięcy wcześniej blokada skutecznie tłumiła docieranie takich informacji do mojej świadomości. Przesadził.
- Przemek... O mojej rodzinie nie rozmawiamy, ok? Znasz sytuację.
Tak naprawdę nie pokłóciłem się z nimi. Po prostu mój stary puścił focha, że poszedłem za swoimi marzeniami i wyniosłem się ze wsi, nie kultywując jego tradycji, którą zwykł mi wypominać za każdym razem ilekroć zjawiałem się w rodzinnym domu. Obecnie przyjeżdżałem tam jedynie od święta. Nawet po wypadku w "Papierosie i kawie" nie zajrzałem na wieś. Wiedzieli, że ze mną w najlepszym porządku i nic mi nie dolega.
- OK - uniósł ręce w geście kapitulacji - twoja sprawa. Chciałem tylko dobrze.
- Dziękuję - skinąłem głową.
Groźba sprzeczki wisiała nad nami. Na szczęście obyło się bez niej. Ale nieważne, nie chcę o tym teraz myśleć. Paweł i ta przyssawka, która się koło niego kręci są ważniejsi.
- Co masz dla mnie? - zapytałem zaciekawiony, przekierowując myśli na inny tor.
- Praktycznie niewiele. - Przemek wręczył mi dokumenty. - Oboje są czyści.
- To czemu ta teczka taka gruba?
- Parę rzeczy ciekawych jest na temat Małgorzaty, ale to raczej nie będzie kartą przetargową do odwołania ślubu. Poczytasz sobie o niej, dowiesz się czegoś nowego, czego pewnie nie wiesz.
Przemek uśmiechnął się znacząco.
- Co masz na myśli?
- Dziewczyna lubi szpiegować - zaśmiał się chłopak. - Choć robi to strasznie nieudolnie, powiedzmy że jakiś tam skutek osiąga. Parę razy włamała się na konto swojego przyszłego męża, żeby sprawdzić maile. Ciekawiły ją te od rodziny i jego znajomych. Parę razy przeglądała waszą korespondencję.
- Hakerka?
Lady Margaret hakerką? Nie powiedziałbym, że ta blondwłosa piękność, która uważa się za boginię może być zdolna do łamania haseł i kodów.
- Raczej amatorka - parsknął śmiechem Przemek. - Skuteczna, ale wciąż amatorka. Ale, Filip, sięgnąłem głębiej. Nie wiem czy wiesz, pewnie nie, ale Paweł niedługo może stać się posiadaczem nieruchomości w Wilanowie.
- Że co?
Wilanów. Po pierwsze musiałem zlokalizować co to jest i gdzie to jest. Pamięć szybko wróciła - przecież to dzielnica w Warszawie; ta dla bogatych. Po drugie nigdy nie wspominał, że ma rodzinę w stolicy. I po trzecie, że będzie dziedzicem nieruchomości.
- Może odziedziczyć mieszkanie w Warszawie - odparł spokojnie Przemek. - To prawie willa.
- To może dlatego Margaret wróciła do kokietowania Pawełka.
- Wątpię. Sam dziedzic nawet nie wie, że jakaś tam jego ciotka przymierza się do przepisania posiadłości. Poczytasz sobie, dowiesz się ciekawych rzeczy.
Spojrzałem niepewnie na teczkę. Chciałem ratować Pawła przed tą pajęczycą, która go zwabiła i usidliła. Wszystko było w moich rękach. Mogłem coś zrobić albo przymknąć oko. To, że Margaret szperała w mailach Pawła to pikuś! Można udać, że tego incydentu nie było. Trzymałem przed sobą najskrytsze tajemnice mojego przyjaciela i jej przyszłej żony, o których nawet oni nie mieli pojęcia. Ode mnie zależało, czy Paweł dowie się o nowym hobby swej blond piękności. A jeśli zdecyduję zachować to dla siebie, będzie musiał żyć ze szpiegiem pod jednym dachem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz