środa, 4 września 2013

Epizod 56.

Pierwszy telefon od Lady Margaret olałem. Zbyt zajęty zbliżającą się kampanią reklamową nie miałem ani ochoty na wdawanie się z nią w dyskusje o jej weselnych problemach z salą czy jedzeniem, ani na wysłuchiwanie narzekań, że nic nie robię. A przecież drużba powinien trzymać rękę na pulsie. Tak twierdziła od początku, kiedy Paweł mnie poprosił na świadka. Zgodziłem się, ale tylko do pomocy w organizacji tego galimatiasu, a nie odwalaniu całej roboty. Dobrze wiedziała, że jestem w pracy i mam inne obowiązki. To jej ślub, jej wesele, więc niech sama ogarnia ten kurwidołek, w który się wpędziła. Współczułem tylko Pawłowi, ale jakby na to nie patrzeć, to on klęknął przed nią ze złotym pierścionkiem. Myślałem wtedy, że jebnę. Byłem w takim szoku, jakby to przynajmniej mi się oświadczył. Mej osobie, mój heterycki przyjaciel. Nie mogłem dojść do siebie, kiedy ta przeradosna wiadomość trafiła do mnie, a szczęśliwy pisk Margaret potrafiłem sobie wyobrazić... i niestety również usłyszeć. Przy pierwszej okazji spotkania ze mną nie omieszkała wymachiwać ciągle rączką, na której błyszczał zaręczynowy pierścionek. Nosiła go dumnie, niczym królowa swoją ciężką koronę. Życzyłem jej wówczas w duchu, podczas kolacji w Pizza Hut, żeby puściła pawia. Pech chciał, że to ja wylądowałem w łazience i rzygałem jak kot w przydrożnym rowie.
Drugi telefon również zignorowałem. Ale zacząłem się zastanawiać czego może chcieć. Czyżby aż tak panikowała przed ślubem, że nie mogła już ogarnąć przygotowań? Obiecałem sobie, że oddzwonię po pracy. Te parę godzin może jeszcze zaczekać. Świat się nie skończy, a do wesela zostało kilka dni.
Niestety Margaret była nieustępliwa. Telefon dzwonił trzeci, a nawet i czwarty raz. Żadnego nie odebrałem. No na litość boską! Nie będę na zawołanie tej wrednej piczy! Bo ona ma pilną potrzebę i musi się skontaktować. A takiego wała! Niech się cmoknie.
Piąty raz telefonowała, kiedy wychodziłem z biura. W korytarzu dołączył do mnie Matti.
- Gotowy na seans? - zapytał podekscytowany.
 Wizyta u psychologa - moja wizyta, nie jego - tak go podnieciła, jak dobry seks z rana. W oczach Mateusza płonęły iskierki. Jarał się samym faktem, że tam idę. Niekoniecznie muszę być poddany hipnozie, by wrócić do momentu wypadku i śmierci klinicznej. Opowiem lekarce o snach, wizjach, czy jak tam zwał te obrazy w mózgu, które mi ostatnio towarzyszą, i wrócę na mieszkanie. Matti był jednak innego zdania. Konieczna jest hipnoza, żeby odblokować jakieś sygnały nerwowe w mózgu, czy coś w tym stylu.
- To tylko wizyta u psychologa - poprawiłem go po raz kolejny. W międzyczasie przyjąłem połączenie od Margaret. - Słucham. O co chodzi?
- Zabiję cię! - krzyknęła prosto do słuchawki.
Z podniesionym głosem zaczęła mnie opierdzielać, że spiłem Pawła na wieczorze kawalerskim, że doprowadziłem go do ruiny, że nie umiem się o niego zatroszczyć, skoro oberwał w twarz.
- Widziałeś, jak on teraz wygląda?! Widziałeś?! - Ton głosu wciąż był na zbyt wysokim poziomie. Moje bębenki miały już dość. - Ma śliwę pod oczami! Wygląda, jak pirat!
A jak ma inaczej wyglądać? Przecież wpierdolił mu pedał, a sam się o to prosił, więc nie współczułem mojemu heteryckiemu przyjacielowi.
- Zderzył się z drzwiami od kibla - odparłem spokojnie. Przeczuwałem, że mój spokój i olewka tylko rozdrażni Lady Margaret.
- I myślisz, że w to uwierzę? - prychnęła do telefonu. Dobrze, że była po drugiej stronie. Gdyby mnie spotkała osobiście, już miałbym wydrapane oczy. - Gdzie byliście?
- A co cię to obchodzi? To był męski wieczór i nie twój interes.
Matti szedł obok mnie krok w krok. Widziałem, jak robi wielkie oczy. Na pewno strzępy naszej rozmowy docierały do jego uszu, a ton jakim Margaret odnosiła się do mnie musiał wprawić go w osłupienie. Gorące lipcowe powietrze uderzyło w nas, kiedy opuściliśmy klimatyzowany budynek korporacji.
- To jest mój przyszły mąż i mam prawo wiedzieć, gdzie się szlajaliście - usłyszałem w odpowiedzi.
- Pragnę ci przypomnieć, że nie tak dawno jeszcze miałaś wątpliwości, czy wstąpić w sakramentalną drogę małżeństwa. Nagle ci się odwidziało. Gratuluję zdecydowania.
Cisza. Ale nie trwała zbyt długo. O nie, nie z Margaret.
- Kończę. Jesteś beznadziejny.
- I vice versa, panienko.
Po drugiej stronie rozległ się trzask. Urywany sygnał świadczył o zakończeniu przyjemnej pogawędki.
- Kto to był? - zapytał Matti.
- Zdenerwowana panna młoda.
Wsiedliśmy do pierwszego autobusu, który podjechał i zmierzał w kierunku centrum. Duchota dała się nam we znaki. Zatłoczony środek transportu zbierał z każdego przystanku coraz liczniejszą grupę podróżnych, a mało kto go opuszczał. Klima nie działała sprawnie, ktoś z przodu otworzył okno, więc do pojazdu wdzierało się nagrzane miejskie powietrze. Wkrótce poczułem na plecach strużki potu, żłobiące na skórze nierówne linie, które mknęły w dół, do bokserek. Ja pierdzielę, pomyślałem zażenowany, jeśli stąd szybko nie wyjdę, to się tutaj uduszę. Rozejrzałem się po twarzach ludzi dookoła. Każdy z głową odchyloną do tyłu łapczywie chwytał i tak cuchnące już powietrze. A świeżego zapasu tlenu nie przybywało. Tylko Matti wciąż uśmiechał się pod nosem. Cieszył się na tę wizytę u psychologa - moją wizytę - jak dziecko, które zaraz dostanie cukierka.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, w gabinecie była pustka. Na stoliku leżały jakieś psychologiczne gazetki, typu SENS, ZWIERCIADŁO oraz liczne broszurki. Recepcjonistka wpisała moje dane do komputera i kazała czekać, wskazując jednocześnie miejsce w poczekalni. Usiedliśmy na kanapie.
- Powinienem się stresować? - zapytałem Mateusza.
- Nie, spokojnie - machnął ręką. Ale był podekscytowany tym spotkaniem. W życiu nie widziałem go tak zadowolonego. - Najpierw cię wypyta, co i jak, zrobi wywiad, a potem każe zrelaksować i wprowadzi cię w stan półsnu, dzięki któremu przeniesiesz się do miejsca, w którym byłeś podczas śmierci klinicznej. Uruchomisz pokłady neuronów, które dotrą do tych rejonów mózgu, gdzie są wspomnienia.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem. Skąd u niego taka fascynacja tym tematem?
- Ale pierdolisz - podsumowałem. - Naczytałeś się głupot w internecie i teraz szalejesz.
Chciał coś powiedzieć, lecz w tym momencie zegar na ścianie wybił pełną osiemnastą. Jednocześnie drzwi się otwarły i w progu gabinetu stanęła młoda, na oko trzydziestokilkuletnia pani doktor. Niebieskie oczy zatrzymały się na dłużej na mojej osobie. Ściągnęła okulary - pewnie lepiej widziała bez - i podeszła do mnie z wyciągniętą ręką.
- Pan Filip, prawda? - zapytała z uśmiechem, ściskając jednocześnie moją dłoń. Potrząsnęła nią mocno. - Magdalena Florczyk, jestem psychologiem. Widzę, że Mateusz namówił pana na wizytę.
- Udało się skurczybykowi - zażartowałem.
Żart nie wypalił. Chyba nie przepadała za tego typu słownictwem, chociaż nie powiedziałem nic obraźliwego. Zażenowana spojrzała na Mattiego, potem na mnie i zaprosiła do środka. Ruszyłem za nią, ale przed drzwiami zatrzymałem się jeszcze i obejrzałem za siebie.
- Ty nie idziesz? - spytałem zdziwiony Mateusza.
- To terapia indywidualna, nie grupowa - odparła oschle pani Magda.
Za ten żart raczej miałem już u niej minusa. Sztywniara, przemknęło mi przez myśl. Zamknąłem za sobą drzwi. Wskazała skórzaną kanapę, klasyczną, jaką widzi się na filmach, kiedy bohater idzie na terapię. Zaproponowała wodę. Kiedy odwróciła się tyłem, na spokojnie mogłem rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nic specjalnego. Biurko pod ścianą, na nim jakieś dyplomy w ramce, zapewne z tytułami, niewielki aneks, fotel, mały stolik z papierami.
Wypiłem jednym haustem. Po podróży miejskim autobusem, pełnym ociekających potem ludzi, zimna woda była zbawienna. Usiadła naprzeciwko mnie, wzięła papiery, długopis i zaczęła przeprowadzać ze mną wywiad, czyli skąd pochodzę, jakie choroby przeszedłem w dzieciństwie, czym się zajmuję, jakie mam zainteresowania i plany na przyszłość. Trochę to trwało i robiło się nudno. Leżąc na kanapie, bo taką pozycję obrałem, ogarnęło mnie znużenie i popołudniowe zmęczenie.
- Przejdziemy teraz do pana wypadku sprzed paru miesięcy - rzekła wyjątkowo serdecznym głosem.
- Nie za wiele, jak na pierwszy raz? - zapytałem, patrząc w biały sufit.
- Dzisiaj zaczniemy, następnym razem dokończymy. Jeśli będzie panu wygodnie, proszę zamknąć oczy, rozluźnić się... To ułatwi napływ wspomnień z tamtego okresu.
O tak, ułatwi. Z przyjemnością je zamknąłem. A raczej zbyt gwałtownie opadły. Nawet miałem wrażenie, że z hukiem trzasnęły. Ale może to tylko złudne wrażenie. W każdym razie podpytywany snułem opowieść z "Papierosa i kawy", kiedy upadłem na podłogę i straciłem przytomność. Teraz też odpływałem. Lada moment zasnę...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz