piątek, 13 września 2013

Epizod 61.

Dwie godziny temu prawa ręka Bażyńskiego przemaszerowała przez nasz dział i zamknęła się z Markiem w jego gabinecie. Wszyscy zostali postawieni w stan gotowości. Dotąd kozakujący Mateusz, nagle spokorniał i zaszył się za swoim biurkiem. Próbowałem do niego zagadać, ale zbył mnie. Puste dotąd biurko w parę sekund zarosło stertą papierów. Z tej odległości widziałem, jak ręce telepały mu się z wrażenia. Robert potrafił wywołać strach wśród pracowników. Może to przez jego wygląd. Łysa, wypucowana na glanc głowa sprawiała groźne wrażenie. Wysoki, postawny, dobrze zbudowany budził respekt. No nie powiem, żebym ja kozaczył przed nim. Tylko bym spróbował, a powaliłby mnie zaledwie spojrzeniem.
Najgorsze było to czekanie, tak naprawdę nie wiadomo na co. Jaki mógł być cel jego wizyty? Chciał nas zastraszyć swoją niezapowiedzianą wizytą? OK, udało mu się, może już wracać do stolicy. Chyba że sprawa należała do bardziej delikatnych. Podwyżki, awanse, przeniesienia, cokolwiek. Ale żeby musiał przyjeżdżać sam prezes? Przecież takie rzeczy załatwiało się drogą mailową, podsyłając odpowiednie dokumenty. Chyba że nasze kampanie reklamowe nie odniosły należytego sukcesu. I zjawił się, by nas zjebać za złe wyniki. Wtedy jego wizyta miałaby sens.
Telefon stacjonarny wyrwał mnie z rozmyślań. Matti aż podskoczył w fotelu. Przerwał pracę mnożenia dokumentów i wznoszenia papierowej blokady i patrzył z przerażeniem na mnie. A ja na telefon. Na wyświetlaczu widniało imię Marek Stróżyński, a przed nim przedrostek "dyr.". O kurde, jęknąłem w myślach. Poczułem jak żołądek ściska się w małą kulkę i podchodzi do gardła. Przeczucie podpowiadało mi, że nie wróży to nic dobrego, chociaż mogłem się mylić. Położyłem dłoń na słuchawce, wziąłem głęboki wdech i przyłożyłem ją do ucha.
- Słucham. - Głos zadrżał, choć chciałem nad nim zapanować.
- Przyjdź do mnie do biura - usłyszałem Marka w słuchawce. - Natychmiast.
- Dobrze - rzekłem wypuszczając powietrze.
Przez pięć sekund patrzyłem tępym wzrokiem w telefon i ze zdenerwowania pocierałem ręką czoło, wyskubując niewidzialne skórki. Nie zapowiadało się dobrze, czułem to, choć naprawdę chciałem się mylić. Wręcz usilnie wmawiałem sobie, że to tylko rozmowa. Kurwa! Rozmowa. Gdyby to była zwykła rozmowa, bez obecności Roberta, może bym się tak nie stresował.
- Co się stało? - W drzwiach swojego gabinetu stał Matti. Jego twarz była zielona. - Coś przeskrobałem?
Ja pierdolę! Czy on myśli, że jest dupą wołową tego świata? Że jest winien wszystkiemu co złe?
- Daj spokój - machnąłem ręką. - Wzywają mnie.
Nieme spojrzenie Mateusza odprowadziło mnie do drzwi. Szedłem niczym na skazanie. Ale gdzieś tam w zakamarkach mojego mózgu obijała się o jego fałdy optymistyczna myśl, że może w gabinecie Marka czeka mnie pochwała od samego prezesa Sucha.
Zapukałem delikatnie w drzwi firmy GERDA. Kiedy usłyszałem "proszę", wślizgnąłem się do środka, ostrożnie, by nie robić zbyt dużego hałasu. Prezesik stał twarzą zwróconą do okna ze skrzyżowanymi na klatce rękami. Jego łysa czacha świeciła, odbijając promienie letniego słońca. Nie odwrócił się, kiedy wszedłem, kompletnie nie zainteresowany kto przyszedł. Zresztą nie miałem się czemu dziwić. Prezes Such nie będzie patrzył z góry na podrzędnego pracownika.
- Dzień dobry - przywitałem się, przywdziewając na twarzy sztuczny uśmiech, by choć trochę rozluźnić napiętą i duszną atmosferę.
Nie zareagował. Nawet nie drgnął. Oby nie zakochał się w Krakowie, patrząc przez to wielkie okno na miasto.
- Siadaj. - Marek wskazał ręką fotel.
Nie spojrzał na mnie. Ale w obecności szefa z Warszawy, nawet on dygał. Zrobiłem, jak kazał. W milczeniu czekałem na dalszy rozwój akcji. Dostrzegłem, że Marek ma przed sobą jakiś dokument, któremu ciągle się przygląda. Czyta, jakby chciał się upewnić. Jego posępna twarz nie wyrażała żadnych emocji. Niespodziewanie podniósł głowę, spojrzał na mnie z politowaniem - tak, z politowaniem, dobrze znałem ten wzrok - po czym podsunął mi dokument pod oczy.
- To dla ciebie - rzekł.
- Co to? - zapytałem.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Za to odczytałem słowa, które widniały na papierze. Tym razem to moja twarz nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu czytałem zdanie po zdaniu, z pełnym zrozumieniem. Ale mimo to ani nie jęknąłem z rozpaczy, ani nie uśmiechnąłem się ze szczęścia. Jakaś blokada uniemożliwiła mi podzieleniem się emocjami po przeczytaniu pisma. Dopiero po chwili coś zaczęło się przejaśniać. Zapora runęła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz