niedziela, 29 września 2013

Epizod 67.

Całą drogę od mieszkania do kościoła narzekała. Słychać było tylko jej gdakanie, że suknia się pomnie i jak ona będzie wyglądać przed tak liczną publicznością. Przecież wszyscy będą patrzeć tylko na nią. Stwierdziła, że powinniśmy jechać dwoma samochodami, że nie pomyśleliśmy o tym. Zwłaszcza mnie się oberwało. Dlaczego akurat dwoma? Bo jest upał na zewnątrz, a w jednym samochodzie pięć osób to za dużo. Przecież ona się spoci i cały makijaż spłynie jej z twarzy.
Milczałem. Nie wdawałem się z nią w głupią dyskusję. Nie z Lady Margaret. Wszystko rozumiałem, to był jej dzień, to w końcu dzisiaj stanie przed ołtarzem obok Pawła i złoży mu przysięgę wierności i miłości. Rany boskie, jak to brzmi. Jakoś nie mogłem sobie wyobrazić Lady Margaret, jak wyznaje mu miłość. Ona? Oby jednak ten makijaż spłynął jej po twarzy. Może suknia przylepi się do siedzenia i nie będzie mogła wyjść z samochodu, w rezultacie czego odwołają ślub.
Piotrek, kierowca, tylko uśmiechał się pod nosem, słysząc ciągłe jojczenie przyszłej żony Pawła.
Za to Paweł wyjątkowo sprawiał wrażenie spokojnego. I zamyślonego. Chyba się denerwował. Wcale się temu nie dziwiłem. Bierze zołzę na całe życie i jeszcze będzie musiał z nią współżyć. Jej druhna, Jolka, też blondynka starała się łagodzić spiętą Margaret, której wciąż nie zamykała się japa. Miałem tylko nadzieję, że nie jest tak głupia, jak jej koleżanka.
Kiedy dojechaliśmy na miejsce, Paweł wyskoczył z samochodu. Zamiast otworzyć drzwi swojej przyszłej małżonce, przebiegł przez parking i zniknął za kościołem.
- Pan młody ucieka! - zawołał ze śmiechem Piotrek. - Ja pierdzielę! Tego jeszcze nie grali.
- Co takiego? - zapytała przerażona Margaret. - Jak to ucieka? Nie może uciec. Przecież bierzemy ślub!
Bóg jednak istnieje, pomyślałem szczęśliwy, i nie dopuści do tej parodii. Opatrzność jednak czuwa.
Z uśmiechem na ustach wysiadłem z samochodu i udałem się w kierunku, w którym pobiegł Paweł. O jak fajnie. Ślubu nie będzie! Odnalazłem go w bocznej alejce. Pochylał się nad krzakiem i rzygał, jak kot.
- Dobrze się czujesz? - zapytałem.
Kiwnął głową. Podałem mu chusteczki.
- Na pewno dobrze?
- Tak - odparł spokojnie. - Po prostu wczoraj najadłem się frytek na noc. I chyba mi zaszkodziły.
- A mnie się wydaje, że się denerwujesz. Może jesteś chory. - I tu wpadł mi pomysł do głowy. Trzeba mu podpowiedzieć, co ma robić dalej. - Może powinieneś odwołać ślub.
- Przez to, że rzygam? - zdziwił się. - Nie, nic mi nie jest.
- Słuchaj - nie dawałem za wygraną - cała noc przed tobą. Będziesz zmęczony. Musisz tańczyć, musisz być cały czas na sali. Jak jeszcze zjesz rosołu weselnego, potem kolejne dania, popijesz wódką, to dopiero zaczniesz rzygać.
- Nie, już mi lepiej. Zaraz wracamy. Nie możemy pozwolić, żeby goście czekali.
Ja pierdzielę! A tak dobrze się zapowiadało.
- Paweł, ale ja nie powinienem być twoim drużbą. - Spróbowałem z innej strony. Póki istniała szansa na odwołanie ślubu, trzeba było próbować.
- Co ty znowu zaczynasz pierdolić? - zmarszczył czoło.
- Jestem gejem - szepnąłem. - Nie mogę ci świadkować, bo moja spowiedź jest nieważna. Nie powiedziałem o tym księdzu.
- I z takiej błahej przyczyny chcesz mi odmówić tej przyjemności? Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Filip. I tylko ciebie widzę, jako mojego świadka.
I pojechał po bandzie. Totalnie mnie zgasił. Cóż, to w końcu jego wesele. Wróciliśmy na parking. Margaret od razu wyskoczyła z mordą i z pretensjami na Pawła. Żeby nawet nie ważył się niszczyć tego dnia. Zgasił ją, kiedy tylko powiedział, że źle się poczuł i nie chciał puścić pawia na jej nieskazitelnie białą suknię. Po czym wystawił ramię, by poprowadzić ją do kościoła. Margaret odetchnęła z ulgą. Wcisnęła rękę pod jego ramię i ruszyli przez parking w kierunku otwartych drzwi. Margaret zażyczyła sobie, żeby wszyscy goście wcześniej dotarli do kościoła i zajęli miejsca w ławkach. Chciała wkroczyć do środka i przemaszerować u boku Pawła z dumnie podniesioną głową w amerykańskim stylu, by każdy mógł ją obejrzeć ze wszystkich stron i zachwycić się jej pięknem.
Niezdarnie wyciągnąłem rękę do Jolki. Ją też pasowało wprowadzić do kościoła. Oczywiście zwróciła mi uwagę, że źle to robię, że jestem sztywny. A jaki mam być?, pomyślałem zażenowany. Nie dość, że nigdy nie miałem dziewczyny, to mój przyjaciel za kilkadziesiąt minut popełni największy błąd życia. Trudno, jego sprawa. Nic tutaj nie poradzę.
Margaret kurczowo trzymała się Pawła. Szła dumna, wyprostowana, z uniesioną do góry głową. Znając ją na pewno się nie uśmiechała. Ona i uśmiech? To przecież Lady Margaret. Nie poniży się do tego stopnia, by uśmiechnąć się do kogoś.
Zbliżając się do centralnego miejsca w kościele, odczułem jak moim ciałem wstrząsa dreszcz. Czyżby stresik? A przecież to nie ja biorę ślub. Chyba udzieliła mi się atmosfera tej parodii, którą odstawiają Margaret i Paweł. Kiedy usiadłem za Pawłem, miałem wrażenie, że zaraz cała budowla na mnie runie. Strop się zawali, bo oto do Domu Bożego wkroczył nieczysty. Pedał. Zazwyczaj nie chodzę do kościoła, jedynie od święta. A tak poza tym unikam tej organizacji. Im mniej mam z nimi do czynienia, tym lepiej dla mnie.
Szopka ruszyła. Ksiądz wystąpił na środek, odśpiewał jakieś chorały, pomachał do publiczności rękami, coś tam powiedział. Przez cały ten czas myślami byłem gdzie indziej. Wciąż kombinowałem, jakby tu zapobiec tragedii, którą się zaczynała. Chciałem, żeby jakiś ex Margaret wparował do kościoła i powiedział, że nie dopuści do ślubu, ponieważ tak mu na niej zależy, że będzie o nią walczył. Niestety drzwi do kościoła nawet nie chciały drgnąć. Nikt nie kwapił się na przerwanie ceremonii. Patrzyłem z politowaniem, jak Margaret i Paweł ruszyli pod ołtarz, by tam złożyć przysięgę. Na twarzy mojego przyjaciela gościł uśmiech. Czyli jednak wiedział na co się pisze. Jest szczęśliwy. A więc krzyżyk mu na drogę. Widziałem, jak ustawiają się twarzą do siebie, jak ksiądz porusza ustami, czytając coś z książeczki, ale nic nie słyszałem.
- Ok, wystarczy.
To usłyszałem. Aż oniemiałem. Od razu wyostrzyłem słuch i pozostałe zmysły. W kościele podniósł się szmer. Ktoś wstał, ktoś jęknął, zastukał obcas. Ksiądz nachylił się w kierunku Pawła.
- Wszystko w porządku? - zapytał zdziwiony. Chyba też był w szoku. Pewnie po raz pierwszy zdarzyło mu się coś takiego, że ktoś przerywa mu wywód. - O co chodzi?
- Wystarczy tej parodii - odparł Paweł.
- Co ty wyprawiasz? - Margaret podniosła głos. - Robisz mi wstyd!
Opatrzność czuwa. A jednak! Uff, można było odetchnąć. Teraz to już na pewno ślubu nie będzie.
- No i co z tego? - wzruszył ramionami. Z jego twarzy nie znikał kpiący uśmieszek. Miałem wrażenie, że to perfidnie zaplanował, żeby ośmieszyć Lady Margaret. - Ciągle tylko ty, ty i ty. Nikt więcej się nie liczy. Ty jesteś najważniejsza. Ślubu nie będzie.
- Na pewno? - zapytał ksiądz. - Może jeszcze się zastanowisz.
- Po chińsku mówię? - Paweł podniósł głos.
Ja pierdzielę, ale jazda! Teraz to jest dopiero komedia.
- Ślubu nie będzie! - powtórzył Paweł.
- Jesteś draniem! - fuknęła Margaret. Była wściekła. Drżała, aż jej się zsunął kosmyk blond włosów na oczy. Spojrzała w moją stronę z nienawiścią. - To twoja wina. Miałeś mu nic nie mówić!
- Ja? - parsknąłem śmiechem.
- Powiedziałeś mu, że miałam wątpliwości! - krzyknęła. - A teraz robi taki wstyd. Chcesz się na mnie zemścić? - załkała z żalu, kierując te słowa do Pawła.
Paweł jednak zignorował lamenty swojej niedoszłej żony.
- Wiedziałeś o czymś? - zwrócił się do mnie. No teraz to mi się obrywa. To miała być ich impreza i oni mieli być w centrum uwagi, nie ja.
- Tak jakby - wzruszyłem ramionami.
- I nic mi nie powiedziałeś? - krzyknął oburzony, a jego potężny głos rozniósł się echem po kościele.
- Proszę się uspokoić. - Ksiądz postanowił zabawić się w pośrednika i złagodzić narastający konflikt. - Jesteśmy w Domu Bożym.
- Porozmawiamy potem - Paweł wycelował we mnie palcem wskazującym. Zapowiadała się długa rozmowa. Chyba mi się oberwie.
- Nie powiedział ci? - Margaret miała twarz zbitego psa. - To dlaczego mnie zostawiasz przed ołtarzem? I robisz taki wstyd przed wszystkimi?
- Bo zrozumiałem, że nasze życie byłoby parodią. Dzięki, było miło.
Lady Margaret nie mogła już znieść takiego upokorzenia. Wybuchnęła płaczem i wybiegła z kościoła. Jolka, do tej pory zamieniona w słup soli, zerwała się z miejsca i pognała za panną młodą. Matka Margaret wstała z ławki i podążyła za córką.
- Ślubu nie będzie! - obwieścił z uśmiechem Paweł. - W ramach rekompensaty zapraszam do restauracji. Możecie się tam najeść do syta. I tak zostało wszystko opłacone, a jedzenie nie może się zmarnować.
Pasowało mi się wycofać. Póki co stałem sam na środku kościoła, w przejściu i wyglądałem, jak jakiś idiota. Usiadłem, starając się robić to cicho i ostrożnie tak, by zaproszeni goście tego nie zauważyli. Dyskretnie wyciągnąłem komórkę i wystukałem esemesa do Bartka.
"Ale jaja! Slub odwolany. Margaret placze rzewnymi lzami."
Wysłałem.
- A ty idziesz ze mną!
Obok mnie wyrósł Paweł. Miał srogą minę, nie znoszącą sprzeciwu. Znałem ten wyraz twarzy.
- Musimy poważnie porozmawiać.
- Ale... - chciałem się bronić.
Złapał mnie za łokieć i pociągnął za sobą. Krzesło z hukiem upadło na posadzkę, a ja w ostatniej chwili złapałem równowagę. Próbowałem się wyswobodzić z uścisku. Nic to nie dało. Paweł chodził na siłownię i żelazna ręka nie puszczała tak łatwo. Jego agresja i zachowanie nie wróżyły nic dobrego. A przecież nic złego nie zrobiłem. Wsadził mnie do samochodu, a sam usiadł za kierownicą. Odpalił silnik i z piskiem opon wyjechał z parkingu. Porywał mnie, pomyślałem trochę przerażony. Ale odrobina pikanterii jest wskazana. Tylko dokąd mnie zabiera? Wolałbym to wiedzieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz