niedziela, 15 września 2013

Epizod 62.

- Co to jest? - wskazałem głową na pismo, leżące na biurku.
- Nie umiesz czytać? - kpiący głos Marka rozbrzmiał echem w mojej głowie.
Kurde, co mu się stało? Miewał swoje humory, bywał opryskliwy, ale nigdy dotąd nie postępował w taki sposób ze swoimi pracownikami. Co go ugryzło? Czyżby obecność łysego też mu się udzielała?
- Umiem - odparłem - ale nie rozumiem powodu.
Jeszcze raz popatrzyłem na wypowiedzenie z pracy. Na pewno dotyczyło mnie, nikogo innego. Tylko dlaczego akurat ja?
- Jeśli jesteś inteligentny, powinieneś się domyślić.
- Najwidoczniej nie potrafię czytać między wierszami.
Marek odchylił się w fotelu. Poprawił garnitur i krawat, chcąc wyglądać dumniej i pewniej.
- Zapomniałeś o szkoleniu w Zakopanem? - zapytał.
Energicznie się wyprostowałem. Moja intuicja już zaczęła podpowiadać, że wspomnienie o delegacji w Zakopanem sprzed dwóch tygodni nie wróży nic dobrego. Ale tak na chłopski rozum, jeśli chodzi o samo szkolenie, to nie tylko ja się nudziłem. Może chcieli zrobić ze mnie królika doświadczalnego i każdy następny kto będzie znudzony wykładami i zajęciami podzieli w niedalekiej przyszłości mój los. Agencja reklamowa również i następnym da wypowiedzenie.
- Nie, nie zapomniałem - odparłem niepewnie, spodziewając kolejnego ataku. - Co z nim nie tak?
- Wszystko w porządku. - Marek wzruszył ramionami. - Wszyscy są zadowoleni.
- Zatem o co chodzi?
Zerknąłem na prezesa. Nadal podziwiał Kraków. Chociaż wiedział o mojej obecności w biurze, od początku nie raczył nawet na mnie spojrzeć.
- O twoje chuligańskie zachowanie.
Zaniemówiłem. Patrząc na Marka, miałem wrażenie, że oczy robią się coraz większe i lada moment wyjdą z orbit. W życiu podobnej głupoty nie słyszałem.
- Jakie chuligańskie zachowanie?
Czułem, jak krew zaczyna się we mnie buzować. Nie znosiłem kłamstwa, bezpodstawnych oskarżeń, a kiedy takie teksty trafiały pod mój adres, wybuchałem niczym wulkan. I wiedziałem, że jeśli zaraz nie usłyszę jakiegoś racjonalnego wytłumaczenia, polecą przekleństwa i nie tylko.
- Twoje, pedale - syknął Marek.
Ostatnie słowo wcisnęło mnie w fotel. Pod oknem dostrzegłem poruszenie. Robert Such drgnął. Po raz pierwszy od mojego przybycia odwrócił się w stronę biurka. Surowa twarz nie pochwalała zachowania dyrektora małopolskiej agencji reklamowej.
- Panie Marku, przywołuję pana do porządku! - rzekł podniesionym głosem. - Sprawa z panem Filipem miała zostać rozstrzygnięta polubownie i bez chamskich wyzwisk. Co pan sobie wyobraża? Jest pan dyrektorem i nie przystoi panu używać takich zwrotów, niezależnie od tego, jakie jest pańskie zdanie. Pan ma się wykazać profesjonalizmem!
- Przepraszam - rzekł po chwili Marek, unosząc ręce w geście poddania się. - Poniosło mnie. Ma pan rację, panie prezesie.
Wziął parę głębokich wdechów, po czym spojrzał w moją stronę. W jego oczach dostrzegłem nienawiść i szaleństwo. Gdyby nie było tutaj prezesa, już dawno straciłbym zęby. Tylko jakim cudem dowiedział się o mojej orientacji? Mateusz? On też nic nie wiedział. Co prawda mógł podejrzewać, kiedy nocował u mnie Wiktor, ale to mało prawdopodobne.
- Podpiszesz wypowiedzenie i odejdziesz z firmy jeszcze dzisiaj - rzekł Marek.
- Żądam wyjaśnień.
Nie wiem po co wdawałem się jeszcze w dyskusję. Powinienem sobie dać spokój. Jednak ciekawość wzięła górę. Chciałem wiedzieć o jakim zachowaniu mowa. Wszystkie możliwe czarne scenariusze przelatywały mi przed oczami, nawet ten, w którym pieprzyłem się z Wiktorem pod Gubałówką. Ktoś z firmy mógł nas podpatrzeć i donieść dalej.
- Tylko dlatego, że jest tu prezes powstrzymam się przed komentarzem i rękoczynem. - Marek oparł ręce na biurku. - Zostałeś oskarżony o pobicie siostrzeńca dyrektora głównego.
- Co takiego?! - krzyknąłem.
- Pobiłeś siostrzeńca dyrektora głównego za to, że odmówił uprawiania z tobą seksu.
Słowa Marka głośno obijały się po czaszce. To mi się śni! To na pewno mi się śni. Za chwilę się obudzę i wszystko będzie tak jak dawniej. Wstanę z łóżka, wezmę prysznic, zjem śniadanie i pojadę spokojnie do pracy. To tylko zły sen. To jakiś absurd!
- Nic takiego nie miało miejsca. - Nie wiedziałem co mam więcej powiedzieć. Cokolwiek bym mówił brzmiało niedorzecznie z moich ust, a Marek i tak nie uwierzy. - Nawet nie znam żadnego siostrzeńca dyrektora...
- A Kamila nie pamiętasz?
I wtedy wszystko stało się jasne. Zasłona z hukiem opadła na scenę. Słowa tego pedała rozbrzmiewały w mojej głowie. Że jemu jeszcze nikt nie odmówił seksu, że pożałuję tego, jeśli się z nim nie bzyknę. I oto dopełniła się jego groźba.
- Czyli jednak pamiętasz - rzekł po chwili Marek.
- Ale to on mnie zaatakował, ja tylko się broniłem. - Ze spuszczoną głową wymamrotałem te słowa, jak przedszkolak tłumaczący się przed opiekunką.
- Nie pogrążaj się - rzekł kpiąco Marek. - Podpisz i zakończymy tę farsę.
A więc to tak kończyła się moja przygoda w agencji reklamowej. Co prawda, to nie był szczyt moich marzeń, ale nie spodziewałem się, że w taki sposób odejdę, oskarżony przez jakiegoś bufona z Warszawy za to, że nie dałem mu dupy. Czego mogłem się spodziewać? Moje słowo prawdy, przeciwko słowu Kamila, siostrzeńca dyrektora głównego. No kto może tu mieć rację? Tylko Kamil. Dopełnił zemsty.
Marek podsunął dokument i długopis. Patrząc na pismo, jeszcze się wahałem, czy poddać się tak łatwo, czy walczyć. Może warto rozpętać burzę. Ale z drugiej strony ta korporacja dawała mi się we znaki. Ciągać się z nimi po sądach, patrzeć na te ich mordy... Nie, nie miałem już sił. Chwyciłem długopis i wyskrobałem podpis w oznaczonym miejscu. Wstałem zza biurka i ruszyłem w kierunku drzwi.
- Kopia! - zawołał za mną dyrektor.
- Maruś - otworzyłem drzwi na korytarz - wsadź sobie ten dokument wiesz gdzie.
Wymaszerowałem z pokoju Marka z podniesioną głową. Natychmiast po przekroczeniu progu mojego gabinetu przyskoczył do mnie Mateusz, chcąc się dowiedzieć czego dotyczyła rozmowa. Zbyłem go machnięciem ręki. Miałem wrażenie, że jeśli tylko otworze usta, to uduszę się tym korporacyjnym powietrzem, zalegającym w klimatyzacji. Odstąpił ode mnie dopiero w momencie, kiedy zabrałem się za pakowanie osobistych rzeczy z biurka. Wiedział co to znaczy. Próbował jeszcze ze mną rozmawiać. Bezskutecznie. Po chwili wycofał się do swojego biura, zostawiając mnie samego.
Kilkadziesiąt minut później, kiedy z niewielkim pudełkiem przemierzałem parking w stronę przystanku autobusowego, drogę zajechał mi czarny citroen C5. Przez zaciemnione szyby nie widziałem kierowcy, ale kiedy wreszcie uchyliło się okno, dostrzegłem łysą pałę prezesa Sucha.
- Możemy porozmawiać? - zapytał.
- Obawiam się, że rozmowę zakończyliśmy u Marka w biurze - skinieniem głowy wskazałem na wieżowiec za mną.
- Wiem, ale ta rozmowa dotyczy Kamila.
- Tego idioty? Proszę wybaczyć, ale nie mam ochoty o nim rozmawiać.
- Nawet na temat jego specyficznej orientacji. Panie Filipie, możemy sobie pomóc...
Skinieniem głowy zaprosił do środka. Krystaliczny Kamil ma jakąś skazę. A to ciekawe!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz