czwartek, 12 września 2013

Epizod 60.

Od dobrych trzydziestu minut siedziałem nad szklanką soku z czerwonych pomarańczy, próbując ogarnąć swoim małym rozumem wpis Damiana do pamiętnika Sebastiana. Ostatni, zamykający ich wspólne życie; tu na ziemi, tutaj między żywymi. Jak wspomniał, co noc przenosi się do klubu i odtwarza tamtą sytuację. Dlaczego? Bo Sebastian sam mu na to pozwolił. I tak to trwa już dwa lata. Aż do dzisiaj, kiedy to Damian zdecydował się targnąć na swoje życie. Po co chciał to zrobić? Odpowiedź nasuwała się tylko jedna - tak bardzo kochał Sebastiana, że postanowił być z nim na zawsze. Tam po drugiej stronie.
Schowałem twarz w dłoniach.
A najstraszniejsze w tym wszystkim było to, że w jakiś dziwny sposób moja droga zaczęła przypominać ścieżkę Sebastiana. No na przykład jego wypadek w Coconie, gdzie trafiony butelką po piwie stracił przytomność. U mnie podobnie. Też nadziałem się na szkło i odpłynąłem na parę dni. Z tą różnicą, że ja się obudziłem. Gdzieś, w którymś momencie nasze drogi po prostu się skrzyżowały. Może to efekt naszego pierwszego spotkania? Ale po długim czasie? Wiedziałem, że Seba jest dziwny, kiedy go poznałem. Czułem to, patrząc na niego. Miał to szaleństwo w oczach. Już sam fakt, że śnił o nim, to brzmi nienormalnie.
Tylko dlaczego teraz ja muszę pokutować za grzechy Sebastiana? Przecież ten koleś nie był dla mnie nikim szczególnym! Nie zapałałem do niego sympatią, kiedy go pierwszy raz ujrzałem. Był dla mnie obojętny. Boże, co za paranoja! Muszę się z tego uwolnić. Skończyć te "skoki" do Edenu i odesłać tego kurwiszona w zaświaty. Niech przestanie bruździć w życiu normalnych ludzi.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos zamykanej skrzynki z narzędziami. Ślusarz, który przyszedł wymienić zamek w drzwiach, właśnie kończył swoją pracę. Całe szczęście. Chciałem jak najszybciej opuścić to mieszkanie, gdzie wszystko przypominało o mojej obecności i obecności Sebastiana. Potrzebowałem świeżego powietrza. Spacer przez miasto dobrze mi zrobi. Wyczyszczę szare komórki z wrażeń z dzisiejszego dnia, usunę w kąt wspomnienia. Będzie dobrze. Musi być dobrze. Damian wróci do siebie, ogarnie się i zacznie normalnie żyć. Wyperswaduję mu z głowy tego zasranego Sebastiana.
Ślusarz wręczył mi nowe klucze, wypisał odręcznie kwit, zapłaciłem odliczoną kwotę i pożegnałem go, prawie wypychając za drzwi. Rozgadał się chłopak o pracy. Młody był, pewnie w firmie sami starsi panowie z wąsami, żonaci i dzieciaci, a on jeden samotnik. Trafił na mnie, więc myślał, że sobie pogada. Niestety nie chciało mi się wchodzić z nim w dyskusję. Odczekałem pięć minut, tak dla pewności, żebym go przypadkiem nie spotkał na parkingu i kiedy już miałem wychodzić, zatrzymałem się jeszcze na chwilę w korytarzu. Nie wiem czemu to zrobiłem. Rozejrzałem się po mieszkaniu. Coś pchnęło mnie w stronę sypialni. Po co? Próbowałem sobie wyperswadować ten szalony pomysł, ale było już za późno. Drzwi znajomo skrzypnęły. Mój wzrok spoczął na zapiskach Sebastiana. Chwyciłem go jedną ręką, a drugą przejechałem po okładce. Nim się zorientowałem, zamykałem mieszkanie Damiana, dzierżąc pod pachą pamiętnik.
Do mieszkania wróciłem dość późno. Zmęczony, spragniony i przepocony wziąłem prysznic i padłem do łóżka. Całkowicie zapomniałem o spisanych wspomnieniach Seby.
Następnego dnia gnałem ile sił na autobus do pracy. Oczywiście zaspałem. Z rozwianym włosem wpadłem do biura, na wdechu. Idąc do swojego gabinetu i mijając znajome twarze, podnosiłem rękę na powitanie. Nie byłem w stanie nic wykrztusić. Opadłem na fotel i wreszcie zacząłem normalnie oddychać.
Dziesięć minut później zjawił się Mateusz. To cud, że i tak długo nie przychodził.
- Masz czas? - zapytał od progu.
- Wchodź - zaprosiłem go do środka.
Usiadł naprzeciwko mnie i lustrował spojrzeniem. Oho, zapowiadało się coś ostrzejszego.
- O co chodzi? - zapytałem.
- Ty mi powiedz.
Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zielonego pojęcia.
- Nie udawaj, że nie wiesz o co chodzi?
- Kompletnie.
- Co to miało wczoraj znaczyć? - zapytał wreszcie.
- Chodzi ci o sesję u psycholożki - załapałem.
- Otóż to! - Matti podniósł głos. Oj, będzie wojna. - Co to w ogóle za zachowanie? Wypadasz w trakcie spotkania, uciekasz z gabinetu i pędzisz gdzieś przed siebie! Tak się nie robi. Ona chciała ci pomóc! A ty zachowałeś się, jak skończony baran!
Wyprostowałem się energicznie w fotelu. Przyszła pora na kontratak.
- Po pierwsze, mój drogi, nie podnoś na mnie głosu, bo tego sobie nie życzę. Po drugie zauważ, że ona bardziej chciała sobie pomóc niż mnie. Była ciekawa, czy rzeczywiście czegoś doświadczyłem, a może pisała jakiś niekonwencjonalny artykuł o dziwnych stanach ludzi i chciała sobie na mnie popatrzeć. Poza tym mam wrażenie, że ona mi coś dała na wywoływanie "halunów".
Symboliczne cudzysłowie zawisło w powietrzu, kiedy wypowiadałem ostatnie słowo. Końcówkę trochę ubawiłem, bardziej dla rozluźnienia napiętej atmosfery, ale zauważyłem strach w oczach Mattiego. Policzki nabrały niespodziewanie rumieńców, a na czoło wystąpiły charakterystyczne kropelki potu. Czyżby coś było na rzeczy? Trafiłem w jakiś słaby punkt? Naprawdę mi coś wsypała?
- Przestań tak mówić - wyjąkał Matti, uciekając spojrzeniem w okno.
- Jeśli to prawda...
- Przestań - przerwał energicznie. - Chciała ci pomóc, a ty po prostu stamtąd uciekłeś.
- Matti, jeśli się dowiem, że w tej wodzie, którą mi podała, rzeczywiście coś było...
Nie dokończyłem. Znowu! Tym razem przerwał mi dźwięk telefonu stacjonarnego. Na wyświetlaczu widniał napis RECEPCJA.
- Słucham.
- Intruz na terytorium - usłyszałem zaledwie szept recepcjonistki.
Potem był już tylko urywany sygnał. Szybko się rozłączyła.
- Co się stało? - zapytał zaciekawiony Mateusz.
- Główny prezes z Warszawy przyjechał - wykrzywiłem usta.
Tak zwykliśmy określać, my - szarzy pracownicy wielkiego działu reklamy, prawą rękę dyrektora Bażyńskiego, niejakiego Roberta Sucha. Rzadko wpadał do nas z wizytą, a jeśli już to robił, musiał mieć bardzo poważny powód.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz