środa, 11 września 2013

Epizod 59. Ostatni zapisek - kilka słów od Damiana.

Sebastian odszedł...
Przez kilka dni dzielnie walczył o przetrwanie, przy pomocy aparatury medycznej. Po czterech dniach od niefortunnego wypadku w klubie serce przestało pracować, a mózg zaprzestał wysyłania impulsów nerwowych. Gdzie w tym czasie przebywał? Czy śnił o lepszym życiu? Czy jego dusza wędrowała po różnych światach, obierając kierunek, w którym miała zamiar dalej zmierzać? Nie wiem. Miałem tylko wrażenie, że gdzieś kluczy między naszym światem a tym o niebo lepszym od doczesnych zmartwień.
Chciałem go zatrzymać. Dzień w dzień trwałem przy jego łóżku, czekając z nadzieją aż otworzy oczy i uśmiechnie się do mnie. Już więcej tego nie zrobił. Odszedł w takim momencie, kiedy nasze życie, wspólne życie, dopiero nabierało rozpędu. Jeden wypad do klubu, niefortunny wypadek, zniszczył nasze marzenia. Głupia butelka po piwie odebrała mu wszystko - plany na przyszłość, nadzieje, pragnienia... Zabrała Sebastiana z moich rąk. Na zawsze...
Dwa dni temu Sebastiana pochłonęła ziemia. Przyjęła go rozważnie, spokojnie, z należytą czcią, w blasku popołudniowego słońca. Pomimo jego odmiennej orientacji, nie sprzeciwiała się. Miała do niego szacunek.
Długo nie mogłem się pozbierać po jego stracie, jego odejściu ode mnie. Wciąż nie potrafiłem pojąć ani uzmysłowić sobie, że Sebastiana już nie ma. I więcej go nie zobaczę. Gdzieś w zakamarkach mojego mózgu szalało przeświadczenie, że to tylko zły sen. Że się obudzę. Że Seba otworzy drzwi od mieszkania, wkroczy z impetem, z tym błyskotliwym uśmiechem, którym mnie obdarzał. Podejdzie, da soczystego całusa i... będzie jak dawniej. Jednak nie wracał. Mieszkanie zgasło, ale wciąż czułem rozchodzący się po pomieszczeniach zapach jego perfum, dezodorantu. Czułem jego obecność, ale jakąś taką dziwną. Niematerialną.
Szperając w rzeczach Sebastiana znalazłem ten zeszyt pełen zapisków, dokonanych jego ręką. Niewiele tego. Pierwszy wpis sięgał zaledwie trzech miesięcy wstecz, do momentu w którym wrócił do Krakowa. Potem kolejne zapiski ukazywały się nieregularnie. Mimo to cieszył się, że jest ze mną, ze swoim wymarzonym facetem. Wyśnionym w wieku dziewiętnastu lat. Pewnie napisałby dużo więcej, gdyby nie tamto wydarzenie w Coconie, które doprowadziło do jego odejścia.
Ale co noc, kiedy zamykam oczy, przenoszę się do innego świata. W podobnym klubie, jak Cocon, odtwarzam tamtą scenę. Widzę, jak szkło rozsadza mu czaszkę, tryska krew, jego ciało osuwa się bezwładnie na podłogę. W ostatniej chwili chwytam go i tłumię upadek. Niewidzącym wzorkiem stara się uchwycić szczegóły, ale nie potrafi. W końcu je zamyka. Jak się potem okazuje na zawsze... W następnej chwili, kiedy wycieram twarz od łez, jest przy mnie. Siada obok, głaszcze, uśmiecha się, jak gdyby nic się nie stało. Pociesza. Mówi, że w tym świecie będzie zawsze przy mnie, że zawsze możemy się spotkać. Że tylko jesteśmy razem i nikt nas nie rozdzieli.
Dziękuję Ci, Seba...

Kraków, lipiec 2011 rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz