czwartek, 5 września 2013

Epizod 57.

Minęła sekunda, może dwie. Odczułem paraliżujący strach. Cisza oplotła mnie wokoło. Otworzyłem oczy z niepokojem. Już nie byłem w gabinecie pani Magdy, na jej pierdzącej kanapie, która wydawała ohydny dźwięk przy każdym poruszaniu się. Znajdowałem się przy szatni, w korytarzu, w którym panował półmrok. Przez uchylone drzwi wdzierało się światło, zachodzącego słońca.
- Eden - wyszeptałem. Czyli wróciłem do lokalu, w którym spotkałem dwóch irytujących kolesi, Sebastiana i Tomasza. Jak to dobrze, że pamięć wracała!
Dostrzegłem ich przy barze. Siedzieli i śmiali się ze swoich żartów. Przystanąłem na moment. Do tej pory w tym dziwnym klubie byłem ofiarą, zagubioną owieczką, którą porzuciło stado. Tym razem postanowiłem iść na pewniaka. W końcu już nie jestem tutaj pierwszy raz. Ale będą w szoku. Podszedłem do baru.
- Witajcie, panowie - przywitałem się radośnie, choć serce waliło w piersi, jakby zaraz chciało wyskoczyć. - Dawno się nie widzieliśmy.
Ten z czarnymi włosami, Sebastian, zamarł, blondyn - czyli Tomasz - spanikowanym wzrokiem błądził po klubie, jakby szukał wsparcia od kogoś z zewnątrz. W ich oczach dostrzegłem przerażenie i strach. A im bardziej oni byli przerażeni, tym bardziej ja nabierałem pewności siebie. Triumfowałem.
- Co ty tu robisz? - wyszeptał ten pierwszy, jakby bał się, że ktoś może go usłyszeć. - Nie powinno cię tutaj być. Jak się tu dostałeś?
- Normalnie. - Wskazałem ręką na wejście. - Przez drzwi.
- Nikt cię nie zapraszał. Nie wzywaliśmy cię.
- To już muszę mieć tutaj zaproszenie? - zdziwiłem się. - Do Edenu? Myślałem, że mam kartę stałego klienta. Skoro raz mnie wezwaliście, myślałem, że mogę częściej wpadać.
- Nie możesz! - oburzył się blondyn. - To nie jest miejsce na częste przebywanie dla śmiertelników. Nie możesz tutaj wpadać, kiedy chcesz. Jak... Jak w ogóle ci się udało tu wejść?
Temat przewodni - wejście do Edenu. Niby otwarte, ale jednak nie powinno mnie tu być. Usiadłem wygodnie na obok chłopaka o czarnych włosach.
- Dlatego może wyjaśnijmy sobie wszystko po kolei - zwróciłem się do siedzącego najbliżej mnie. - Jestem w Edenie już któryś raz. Za pierwszym razem zjawiłem się w klubie wbrew własnej woli...
- Wezwaliśmy cię, ponieważ miałeś ratować Damiana. Odmówiłeś pomocy...
- Ale ty mimo to szedłeś w zaparte i wciąż mnie tutaj sprowadzałeś - dokończyłem za niego z nutą sarkazmu w głosie. - Teraz zjawiam się sam od siebie i mi się obrywa.
- To Eden! - Do rozmowy wtrącił się Tomasz. - Nie wiesz co to znaczy? Uczyłeś się o tym w szkole! - Był wściekły, jak nigdy dotąd. Za pierwszym razem oprowadzał mnie po klubie, byłem dla niego jak najdroższy przyjaciele, a teraz traktował mnie niczym wroga. - To miejsce, gdzie żywi mogą się spotkać ze swoimi bliskimi, którzy odeszli. To taka przejściówka.
Musiałem trzymać się swojej pewności siebie. Rozejrzałem się po lokalu. Z głośników sączyła się leniwie muzyka, już nie tak głośna, jak ostatnim razem.
- I tak sobie tutaj siedzicie, popijacie drineczki i czekacie na bliskich z realnego świata - zakpiłem.
- Bawi cię to? - zapytał Sebastian.
- Raczej nie mam zamiaru płakać - wzruszyłem ramionami. - Sam bym chętnie czegoś się napił, ale pewnie nie mam na co liczyć. Cóż, bywa... Ale wiesz co? - zwróciłem się do Sebastiana. - Kiedy Damian odchodził ode mnie, kiedy nas poznawał ze sobą, nie sądziłem, że tak szybko go zostawisz.
Nie wiedziałem skąd nagle tyle informacji, tyle wiadomości znalazło się w mojej głowie. Prawie o tym zapomniałem. W tym świecie wszystko było takie klarowne, a tam skąd przybyłem zamazane. Miałem nadzieję, że po powrocie nie zapomnę szczegółów tej wizyty. Zbyt dobrze bawiłem się teraz kosztem spanikowanego Sebastiana i jego przyjaciela, Tomasza.
- A potem miałeś jeszcze czelność wzywać mnie tutaj, żebym pomógł Damianowi wyjść na prostą. Żal mi go, naprawdę. A ty jesteś żałosny. Wiesz dlaczego? Bo nawet nie stać cię na powiedzenie mu prawdy. Przychodzi do tego Edenu - wskazałem ręka na złażącą ze ścian farbę - praktycznie codziennie, żeby się z tobą zobaczyć. Tyle ze sobą rozmawiacie i nie potrafisz mu na spokojnie powiedzieć, że musi zacząć żyć własnym życiem? Taki jesteś mądry?
- Przerwę ci - Sebastian energicznie wypiął klatę do przodu. - Był tu dzisiaj. Jakieś pół godziny temu. Rozmawialiśmy. I skończyliśmy.
No wreszcie jakiś postępek. Aż przez parę sekund byłem w szoku. Nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Ale ten spokój trwał krótko. Zbyt krótko. Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by w umysł wkradł się strach. Dziwny, paraliżujący i niespokojny. Czy aby na pewno wszystko potoczyło się po dobrej myśli?
- Co mu powiedziałeś? - Zaatakowałem ostro Sebę.
- Że to koniec - odparł zadowolony chłopak.
- Ale co dokładnie? - podniosłem głos.
- Nie rzucaj się! - Seba próbował mnie uspokoić. - Powiedziałem, że źle zrobiłem, zaczynając z nim związek, rozkochując go w sobie. Że tego żałuję i gdybym mógł cofnąć czas, to nie dopuściłbym do rozpadu waszego związku. Usunąłbym się w cień.
- Co za heroiczny czyn! Tylko szkoda, że tak późno! - wrzasnąłem.
- O co ci chodzi? - zdziwił się Sebastian.
- Powinieneś już iść - zwrócił się do mnie Tomasz. - To nie pora na takie rozmowy.
Żadne z nas nie zwróciło uwagi na komentarz blondyna.
- Gdybyś znał lepiej Damiana, wiedziałbyś że może się załamać. Co mu jeszcze powiedziałeś? - Musiałem wiedzieć, bo uczucie niepokoju wciąż mną targało.
- Że nie może tu więcej przychodzić. Zrobiłem to, co sam mi doradziłeś.
- Ja pierdolę! To kopnięcie w kalendarz uszkodziło ci mózgownicę. Jesteś jebnięty! - wybuchłem na Sebastiana. - Nie doradzałem ci rozstania z nim, tylko rozmowę. Zresztą sam stwierdziłeś, że może przychodzić do Edenu, kiedy tylko zechce, kiedy tylko będzie tego potrzebował, a teraz powiedziałeś mu coś takiego!
- O co się złościsz? To mój facet.
No jeszcze czego! Nie dość, że Seba wącha kwiatki od spodu, to na dodatek przywłaszcza sobie Damiana. Boże, Damian. Odczułem silniejszy niepokój, kiedy o nim pomyślałem.
- Były facet! - podkreśliłem. - Pierdolnąłeś w kalendarz. Wasz związek się skończył. Rozpadł się, rozumiesz? Jesteś... - spojrzałem na niego z niesmakiem. - Nawet nie wiem kim, czy czym jesteś.
Damian! Damian! Muszę koniecznie się z nim zobaczyć. Zerwałem się z krzesła i pognałem w stronę szatni. Gnany niepokojem, wypadłem z baru prosto w promienie słoneczne. Zatrzymałem się przed wejściem. Przywykłe do mroku oczy zabolały od nagłego ataku światła. Oślepłem.
- Damian. Damian - powtarzałem na głos, a słowa odbijały się echem po głowie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz