czwartek, 26 września 2013

Epizod 65.

Wiktor mnie olał. Totalnie! Przestał odbierać telefony, odpisywać. Czekałem na jego odpowiedź, na jakąkolwiek wiadomość. Daremnie. Żal mi było tej znajomości, że tak musi się to skończyć. Ale chciałem utrzymać z nim kontakt, pomimo kilometrów, które nas dzieliły. Ten jednak puścił focha, niczym obrażona panienka, spalił za sobą mosty i uciął naszą relację. Jakby to, co wydarzyło się w Zakopanem w ogóle nic dla niego nie znaczyło. Naprawdę chciałem.
Cóż... Bywa i tak. Trudno, zdarza się. Trzeba żyć dalej.
Może więc dlatego tak bardzo czułem się podekscytowany, kiedy przekraczałem próg szpitala, w którym wylądował niedoszły samobójca - Damian, mój ex - że wreszcie po tylu latach ponownie go zobaczę. Mój ex. Podświadomie zapragnąłem odnowienia z nim kontaktu. Mało tego! Moja wyobraźnia pognała dużo dalej, wyciągając na jaw ukryte marzenia. Przez umysł przemknął obraz, że znów jesteśmy razem. Jak dawniej. Bo przecież było nam tak dobrze.
Ale dokładnie w tym samym momencie, kiedy obudziły się te żądze, w głowie zakiełkowała antagonistyczna myśl, która natychmiast sprowadziła mnie na ziemię i wywołała uczucie strachu. Serce zaczęło szybciej walić w piersi. Wspinając się po schodach, miałem wrażenie, że zaraz mi wyskoczy. Przecież to nie może się udać, podpowiadał mi wewnętrzny głos. Jesteś śmieszny!, słyszałem. To się nie uda. I nie ma najmniejszych szans na istnienie. To były facet, a dwa razy do tej samej rzeki przecież się nie wchodzi.
Euforia i podekscytowanie szybko minęły. Jeśli do tej pory unosiłem się ze szczęścia dziesięć centymetrów nad ziemią, to od tego momentu czołgałem się w błocie i plując sobie w twarz, że jestem takim idiotą, który nabiera się na wybujałe fantazje swojego poronionego mózgu. Wolnym krokiem przemierzałem korytarz, mijając zabiegane pielęgniarki. W dyżurce zapytałem, w której sali leży Damian. Zadrżałem ze strachu, kiedy wypowiadałem jego imię. Przeczucie podpowiadało mi, że to spotkanie nie skończy się zbyt dobrze. Ale mimo to musiałem go zobaczyć. Może to błędne przeczucie. Mam taką nadzieję, wmówiłem sobie w myślach. Na chwilę strach popuścił. Dosłownie na chwilę.
Nie uszedłem pięciu metrów, kiedy wprost wpadłem na Dominika, który wypadł zza zakrętu. Upuścił teczkę. Papiery sfrunęły na posadzkę i rozjechały się we wszystkich kierunkach.
- Przepraszam cię! - zawołałem, zapominając o strachu, który jeszcze przed momentem szedł obok. - Zamyśliłem się.
Na chwilę nasze spojrzenia się przecięły. W jego oczach dostrzegłem dziwny błysk, jakby przerażenia i zmieszania. W następnej sekundzie obaj klęczeliśmy i zbieraliśmy niezdarnie dokumenty.
- Nic się nie stało - rzekł speszony. - To tylko papiery.
Próbował je szybko uporządkować, upychając w teczce.
Dostrzegłem leżący pamiętnik, który nieodłącznie mu towarzyszył. Odruchowo sięgnąłem po niego.
- Widzę, że się z nim nie rozstajesz.
Dominik przerwał zbieranie papierów. Zerknął na mnie, potem przeniósł wzrok na gruby zeszyt.
- To taki mój przyjaciel. Mogę go odzyskać?
- Oczywiście - poprawiłem się. Wręczyłem mu jego prywatne zapiski. - To przecież twoja własność.
Schował pośpiesznie do teczki, po czym wrócił do porządkowania papierów.
- Co tu właściwie robisz? - zapytał, nie przerywając zbierania.
- Przyszedłem odwiedzić Damiana.
- Damiana? - zdziwił się Dominik. Jednocześnie podnieśliśmy się z klęczek. - Ale po co?
Dziwnie to zabrzmiało. Miałem wrażenie, że coś przede mną ukrywa, próbuje to zatuszować. Zresztą już na samym początku naszego spotkania, w chwili zderzenia, patrzył tym niepokojącym wzrokiem. Coś było na rzeczy. Na pewno! Intuicja nie mogła mnie zawieść.
- Sam mi powiedziałeś, że mogę go odwiedzić - zacząłem się głupio tłumaczyć. Dlaczego ja to robię? - A zresztą mam dla niego nowe klucze na mieszkanie. Chciałem mu je oddać.
Na dowód tego automatycznie wyciągnąłem z torby nowiuteńki pęk kluczy. Machnąłem nimi przed oczami Dominika. Zabrzęczały znajomo.
- I chcesz mu je oddać? - Dominik drążył nieśmiało temat. Coś niepokojącego zawisło nad nami.
- No tak - kiwnąłem głową.
Patrzyłem na niego, próbując nawiązać z nim kontakt wzrokowy. Ten jednak unikał mojego spojrzenia, poprawiając papiery, które sterczały mu z teczki we wszystkich kierunkach.
- Dominik! - Nie wytrzymałem i podniosłem głos. - Co jest grane?
Popatrzył niepewnie na mnie.
- O co chodzi? - zapytałem.
Milczał przez dłuższy czas, wodząc bezczynnie oczami po szpitalnym korytarzu.
- W sumie o nic.
- Jak o nic, jak widzę, że coś jest nie tak! Bądź poważny. Co się stało? Coś z Damianem?
Westchnął głośno. Przycisnął mocniej teczkę do siebie.
- Nie, z nim wszystko w porządku. Już wraca do siebie.
- To o co chodzi?
- Po prostu nie chce cię widzieć na oczy nigdy więcej.
To zdanie Dominik wypowiedział jednym tchem i tak szybko, że w pierwszej sekundzie nie mogłem zajarzyć o co chodzi. Dopiero po chwili słowa zaczęły do mnie docierać, a ich sens stawał się jasny. Wyprostowałem się energicznie. Zatkało mnie. Po prostu nie wiedziałem co powiedzieć. W gardle wyrosła mi gula, praktycznie nie do przełknięcia. Widziałem, jak Dominik uważnie mi się przygląda. Pewnie chciał sprawdzić moją reakcję na tę wiadomość. Fakt, nie należała do najprzyjemniejszych.
- Przykro mi - dodał ostrożnie.
- Ale... dlaczego? - Bardziej zadałem to pytanie samemu sobie, niż Dominikowi.
- Nie wiem, Filip - wzruszył ramionami. - Kiedy mu powiedziałem, że przyszedłeś do niego na mieszkanie, prawie wpadł w szał. Krzyczał, że nie życzy sobie, żebyś go nachodził. Że nie chce cię oglądać ani z tobą rozmawiać. Kazał mi dopilnować, żebym cię nie wpuszczał na salę.
- Ale... dlaczego? - zapytałem ponownie. - Co ja takiego zrobiłem?
- Chciałem się dowiedzieć, ale stwierdził, że ty znasz powód.
- Ja?
- Tak, ty - skinął głową. - Więc może mi rozjaśnisz, co takiego zrobiłeś Damianowi, że tak agresywnie reaguje na twoje imię.
- Sam chciałbym to wiedzieć - odparłem zdziwiony.
Boże, o co chodziło? To jakiś matrix. Odkąd Damian zaczął się spotykać z Sebastianem, zszedłem mu totalnie z drogi. Zniknąłem z jego życia.
- Przecież ci mówiłem, że się z nim już od dawna nie widziałem.
- W takim razie nie wiem o co chodzi, ale tak reaguje.
- Idę do niego. Muszę to wyjaśnić.
Dominik zaszedł mi drogę.
- Filip, nigdzie nie pójdziesz - rzekł oschle Dominik. - Obiecałem mu, że tego dopilnuję, więc... dotrzymam słowa. Przykro mi, muszę to zrobić.
Zmarszczyłem czoło. Miałem wrażenie, że to wszystko mi się śni. Niesłuszne oskarżenie o próbę gwałtu na tym całym pedale z Warszawy, Kamilu. Potem wywalenie z pracy właśnie za to. I teraz jeszcze sprawa z Damianem. To przechodzi ludzkie pojęcie.
- Ale... - próbowałem się jeszcze bronić. I po co? Przecież i tak nic nie wskóram.
- Filip, proszę cię. Nie komplikuj sprawy. Lepiej będzie, jak sobie pójdziesz.
Krew pulsowała w skroniach. Miałem wrażenie, że zaraz mi głowę rozsadzi od tych wszystkich skomplikowanych spraw. Tego na trzeźwo nie mogłem ogarnąć. Okręciłem się na pięcie. Zrobiłem zaledwie krok, kiedy zatrzymał mnie głos Dominika:
- Filip.
Odwróciłem się. Patrzył smutnymi oczami, ściskając teczkę.
- Klucze.
Wyciągnął rękę. W tym momencie poczułem, jak ciążą mi one w dłoni. Oddałem je Dominikowi.
- Dzięki - rzekł łagodniej. - Przykro mi, naprawdę. Trzymaj się.
Zniknął za zakrętem. Pewnie poszedł wręczyć klucze Damianowi. A jeszcze piętnaście minut temu cieszyłem się, jak dziecko na spotkanie ze swoim byłym. Spuściłem głowę, niczym zbity pies. Było mi strasznie, ale to strasznie przykro. I okropnie smutno. Zawróciłem i ruszyłem przed siebie. Tylko jeden krok. Pod grzejnikiem leżał papier. Odruchowo sięgnąłem po niego. Widniało tam parę zdań, spisanych ręcznie, znajomym pismem. To pisał Dominik. Dwa dni temu, o 23:45. Czyli w dniu, kiedy Damian próbował popełnić samobójstwo.


"ZWROTKA OSTATECZNA"
"Oto człowieka grób.
Co pragnął wszystkich dóbr.
Lecz nie udał mu się kawał.

Zeszedł na zawał." (*)


Dominik napisał wiersz. Krótki, ale treściwy. Zapewne dokonał tego pod wpływem chwili. Może odnosił się do sytuacji z Damianem. Może jego próba samobójcza wywołała w Dominiku chęć przelania emocji na papier. Możliwe. Wiedziałem, że lubi pisać. Nie sądziłem jednak, że będzie stawał w szranki z wierszami. Choć jemu, jako poloniście wypada pisać poezję.
Ale nie to było w tej chwili najważniejsze. Mając przed oczami tych kilka zdań czułem, że ten wiersz przemawia do mnie. Chwyta solidnie za bety i potrząsa mną tak mocno, że dostaję zawrotów głowy. W jednej sekundzie całe moje życie przeleciało mi przed oczami. Śmignęło tak szybko, a jednocześnie tak wyraźnie, że zachwiałem się na nogach. Wziąłem głęboki wdech, by wyrównać oddech. Wolnym krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z budynku.

1 komentarz:

  1. * Wiersz udostępniony dzięki uprzejmości autora - michal87, a mojego serdecznego przyjaciela. Więcej wierszy jego autorstwa pod linkiem poniżej:
    http://www.poeto.pl/profil,1671,michal87.html

    OdpowiedzUsuń