wtorek, 24 grudnia 2013

Epizod 103. Odcinek specjalny.

FILIP
Pierwsze promienie słoneczne padły prosto na moją twarz. Odczułem przyjemne ciepło, które wybudziło mnie z głębokiego snu. Odwróciłem głowę na bok, ale już nie spałem. Do rodzinnego domu przyjechałem w środku nocy, nieco zafrasowany, lekko przybity, mając w pamięci uśmiechniętą buźkę Mikołaja. Mój stan dał się od razu zauważyć, ale zrzuciłem winę na męczącą podróż. Jakoś uszło uwadze. Nim poszedłem spać umieściłem pod choinką kilka upominków.
Wierciłem się w łóżku, próbując jeszcze przywołać sen. Było tak wcześnie, a ja już nie spałem. Po kilkunastu minutach męczenia się i wiercenia z boku na bok, podjąłem decyzję o wstaniu. Podszedłem do okna, przez które wdzierały się promienie porannego słońca. Wielka kula jarzyła się oślepiającym blaskiem i odbijała od zalegającego śniegu. Tu, w tych "niby" górach, święta zapowiadały się białe. Trochę śniegu, błękitne niebo, przystrojone domy. Idealny nastrój na ten czas.
Myślami wróciłem do przeszłości.
Miałem jakieś czternaście lat, może mniej. W każdym razie były to lata dziewięćdziesiąte. Zima wówczas zaczynała się już pod koniec października, a śnieg zalegał na polach i łąkach aż do końca marca. Ale święta Bożego Narodzenia i Wigilia, miały wówczas swój niezapomniany urok. Towarzyszyła im magia, spokój, aura tajemniczości i ciekawości, pomieszana z euforią radości. Pomimo kłótni, które się zdarzały się między mną a moją starszą siostrą, do stołu wigilijnego zasiadaliśmy już pogodzeni. Za to za oknem... To były widoki. Śnieg tworzył w wielu miejscach prawie metrowe zaspy, mróz ściskał mocno i malował na szybach kwieciste wzory. Z trudnością dawało się wypatrzeć pierwszą gwiazdkę. Jeśli się udawało, zasiadaliśmy wówczas do kolacji, ale zazwyczaj niebo pokrywały pierzaste chmury, z których padały wielkie płatki białego puchu.
Z rozmyślań wyrwał mnie odgłos małych stóp, które wspinały się po schodach na drugie piętro. Podbiegło do drzwi i bez pukania pchnęło je do środka. Ustąpiły, a w progu stanął mój pięcioletni siostrzeniec, Miruś.
- Wujek! - zawołał, kiedy dostrzegł mnie pod oknem.
Nim się zorientowałem już miałem go w ramionach. Już trajkotał o przedszkolu, o zajęciach, o zadaniach domowych, o prezentach, o Mikołaju, o choince. Totalny mix, jak to u dziecka. Nie wdawałem się z nim w dyskusje, bo i tak by mnie przegadał. O prezentach wiedział najwięcej, ale chyba nie dotarło do niego jeszcze, że pod choinką w salonie coś na niego czeka. Wspomniałem mu o tym, że wieczorem będzie mógł sobie otworzyć pudełko. To wystarczyło, by jego ciekawość wzięła nad nim górę. Zostawił mnie i popędził ile sił do salonu, by obejrzeć zapakowany prezent.
Przedpołudnie i popołudnie spędziłem z rodziną na przygotowaniach do wigilii. Ostatnie potrawy zostały odstawione na bok, gdzie spokojnie czekały na konsumpcję. Mały zajął się zabawkami i kreskówkami, więc nie przeszkadzał w kuchni. Ojciec usadowił się na kanapie i zanurzył nos w gazecie, a mama z siostrą przygotowywały stół. Szwagier kręcił się bez celu po domu, a ja udałem się do swojego pokoju.
Chyba przysnąłem na moment, bo kiedy się ocknąłem, zdawało mi się, że słyszę dzwonek do drzwi. W pokoju panował półmrok. Zmierzchało. Nad wschodnim horyzontem zamrugały wesoło blade punkciki. Wystarczyło się wpatrzyć.
Nasłuchiwałem. Na dole zapanowało ożywienie. Ktoś jednak raczył nas odwiedzić w wigilijny wieczór. Nie wiedziałem czy to dobry, czy zły znak, ale coś jednak mnie zaniepokoiło w tym zamieszaniu. Ruszyłem na dół. Gdzieś na pierwszym piętrze usłyszałem, jak Basia, moja siostra woła mnie po imieniu. Niepewnie wkroczyłem do salonu. Przy choince bawił się Mirek, a obcy chłopak, stojący do mnie tyłem, właśnie zdjął szal i rozpinał płaszcz. Mama o czymś z nim zawzięcie dyskutowała, śmiejąc się i żartując. Z obcym człowiekiem taka komitywa? Coś mi tu nie pasowało.
- On do ciebie. - Obok mnie zmaterializowała się Basia. - To twój kolega. Podobno się znacie - wyszeptała z uśmiechem. - A nawiasem mówiąc... masz bardzo przystojnych kolegów.
- O jesteś! - Mama uśmiechnęła się do mnie. - Masz gościa. Czemu nie powiedziałeś, że cię odwiedzi kolega z akademika z czasów studenckich?
Kolega z akademika? Zmarszczyłem czoło.
- Bo nie wiedziałem? - próbowałem zgadnąć.
- Jasne - mama poklepała mnie po ramieniu. - Idę przygotować pokój.
- Ale...
- Cześć Filip!
Mężczyzna stanął twarzą w twarz przede mną. Nie, to jakiś sen. To naprawdę kiepski sen. Głupi żart mojej podświadomości! Zaraz się obudzę, a jego tutaj nie będzie. Zniknie z mojego domu. Zamknąłem oczy.
- O Boże! - wyszeptałem z przerażeniem. - Ja chyba śnię.
- Nie śnisz, Filip. To naprawdę ja, Michał. Wiem, że to może być dla ciebie zaskoczenie, mój przyjazd tutaj, ale tak wyszło. Przypadek po prostu.
Przetarłem oczy ze zdumienia i spojrzałem na niego. Kpiący uśmieszek kipiał na jego ustach. Fagas dobrze się bawił moim zażenowaniem i roztargnieniem. Wiedział, jak uderzyć i gdzie uderzyć, by mnie wybić z pionu, by wprowadzić zamieszanie. I cholera udało mu się to. Zrealizował swój niecny plan. Chciał, żebym nie czuł się pewnie, żebym wiedział, że jest tuż za mną, śledzi każdy mój krok i może w każdej chwili spełnić swoją groźbę ujawnienia naszego sekretu. Mojego sekretu, który mu w zaufaniu powierzyłem. Jaki ja byłem wtedy głupi.
Zerknąłem na Mirka. Jakoś niespecjalnie interesował się nowym gościem. I dobrze, przynajmniej mogłem spokojnie zamienić choć parę słów z Michałem, nim zdecyduje się wyjawić mojej rodzinie tajemnicę.
- Przypadek. Czyżby? - Patrzyłem prosto w jego oczy. - Naprawdę przypadek?
- Jasne. - Michał wzruszył ramionami, ale z twarzy nie znikał ten zaczepny uśmiech. - Byłem w pobliżu i nie zdążyłem na autobus do domu. Pomyślałem, że wpadnę do ciebie na święta, ty mnie przygarniesz pod swój dach ze względu na starą, dobrą przyjaźń. Zadzwoniłem do ciebie, pogadaliśmy, zaprosiłeś mnie, bo co się mam wałęsać po mieście i to jeszcze w wigilię, więc oto jestem; wedle zaproszenia.
- Ładnie to sobie wszystko wymyśliłeś.
- Prawda? Mnie też się spodobał ten pomysł.
Podszedł i oddał mi swój płaszcz. Popatrzył głęboko w oczy. Dostrzegł, że się go obawiam, bo obdarzył mnie zatroskanym spojrzeniem.
- Nic się nie martw, Filip, wszystko będzie dobrze - rzekł prawie szeptem. - Jeśli tylko będziesz trzymał się zasad naszej zabawy. Inaczej... Cóż. Dla twoich rodziców niezaprzeczalnym szokiem, z którego ciężko byłoby się im pozbierać, byłby fakt, że jesteś odrobinę inny, prawda? - A głośniej dodał: - Podobno za chwilę kolacja. Jestem strasznie głodny. Gdzie jest łazienka?
Ominął mnie i zniknął w korytarzu. Kurde mać, co za perfidny koleś! Stałem oniemiały i nie wiedziałem co robić dalej. Musiałem trzymać go, jak najdalej od rodziców. Moją kartą przetargową do jego milczenia mogła być wiadomość, że rozmawiałem z Karolem i ma się zastanowić nad skontaktowaniem się z Michałem. Ale czy to wystarczy Michałowi? To cwana bestia i byle czym się nie zadowoli.
Wróciłem do pokoju. W pośpiechu wysłałem ostatnie esemesowe życzenia do znajomych. Za chwilę czekała mnie wigilijna kolacja. Miałem zasiąść do stołu razem z rodziną i z obcym facetem, Michałem. Basia cieszyła się, że wreszcie pusty talerz nie będzie tak naprawdę pusty, bo będzie jadł z niego niespodziewany gość. Niespodziewany i niezapowiedziany ściślej rzecz ujmując.
W liście kontaktów dostrzegłem Wiktora. Chciałem wysłać do niego życzenia, żeby wiedział, że o nim pamiętam w ten magiczny wieczór. Ale na pewno nie jest sam. O tej porze pewnie siedzi już z Konradem przy stole, łamią się opłatkiem i jedzą wigilijną kolację. Śmieją się i cieszą własnym szczęściem. Nie, nie będę wysyłał. Po co psuć taką rodzinną i szczęśliwą sielankę. Niech im się wiedzie. Po policzku spłynęła łza.
- Wesołych świąt, Wiktor - szepnąłem wzruszony.
Wyłączyłem smartfona. Zgasł szybko. Są święta, czas dla najbliższych, więc telefon idzie w odstawkę.
Zszedłem do przystrojonego salonu. Odciągnąłem na bok Michała.
- Rozmawiałem z Karolem.
- No, jakiś  progres jest - zauważył z uśmiechem. - I co?
- Powiedział, że się zastanowi nad spotkaniem, ale postaram się go jeszcze przycisnąć bardziej. Będę z tobą w kontakcie. A teraz udawaj, że jest wszystko cacy.
Kolacja wigilijna upłynęła w radosnej atmosferze. Postne potrawy smakowały wprost wybornie. Michał zachwalał je z zadowoleniem. Rozwodził się nad ich delikatnością, walorami, doborem przypraw. Używał takich epitetów, że niejeden kucharz, by chciał usłyszeć taką pochwałę od szefa kuchni. A ile było w tym szczerości? Tylko Michał to wie.
Wieczór spędziliśmy przy choince. Mirek szalał z radości, rozpakowując prezenty, zdzierając papier i wyłuskując z pudełek zabawki. Nie interesował się sprawami dorosłych. Siedzieliśmy na kanapie i fotelach, popijając grzane wino, przyrządzone według receptury mojego szwagra. Na lekkim rauszu, ale naprawdę na bardzo minimalnym przed północą udaliśmy się na pasterkę. Michał, jako że niechętnie chodził do kościoła, tym razem musiał dostosować się do reguł, które panowały w moim rodzinnym domu. Wynudził się cholernie. Błądził wzrokiem po sklepieniu, po obrazach, szukając jakiegoś interesującego punktu zaczepienia. Żadne jednak malowidło ani figura świętego nie przykuła na dłużej jego uwagi, dlatego odetchnął z ulgą, kiedy opuścił świątecznie przystrojony kościół, pachnący świeżym świerkiem i obsypany niebywałą ilością kolorowych światełek. Po powrocie padł, jak długi do łóżka i zasnął w parę minut, mamrocząc coś pod nosem.
- Byłby z ciebie fajny facet - rzekłem do niego. - Szkoda tylko, że jesteś takim łajdakiem.
Zamknąłem drzwi i udałem się do swojego pokoju. Stanąłem jeszcze przy oknie. Księżyc świecił intensywnym blaskiem, odbijając się w kryształkach ubitego śniegu. Nad wsią ukrytą między górami panowanie objęła cicha noc. Z tym błogim spokojem zanurzyłem się w pościeli, przytulając głowę do miękkiej poduszki. Niepostrzeżenie przez moje myśli przemknął Wiktor. A może... A może tylko mi się wydawało...

WIKTOR
Dwudziesty czwarty grudnia przywitał Zakopane słoneczną pogodą. Nigdzie się nie wybierałem. Zakupy zostały wcześniej zrobione. A mimo to tyle jeszcze rzeczy było do przygotowania. Sama wieczerza wigilijna wymagała sporego nakładu czasu i pracy. A właśnie czas działał tutaj na niekorzyść. Jak zawsze o tej porze roku, jakby mu się gdzieś śpieszyło. Dwanaście potraw dla dwóch osób, dla mnie i dla Konrada. Od czterech lat jesteśmy razem i od czterech lat spędzamy co roku te święta w swoim towarzystwie.
W tym roku stanęły pod solidnie dużym znakiem zapytania. Na wiosnę rozstaliśmy się. To był marzec. Coś się wypaliło w naszym związku. Od połowy stycznia, z tego co pamiętam, zaczęło dochodzić między nami do sprzeczek, ale to takich, które kończyły się awanturami. Zdecydowaliśmy się pójść każdy w swoją stronę. Konrad wyprowadził się, wynajął mieszkanie i zniknął z mojego życia. Ale po paru miesiącach wrócił. Przyznał, że popełnił błąd, że nie potrafi żyć beze mnie, że jestem jego ostoją, jego stabilizacją. A że nie miałem nadal nikogo, poza przelotnym romansem z Krakuskiem, zgodziłem się dać nam drugą szansę. Wprowadził się jeszcze tego samego dnia.
Romans z Krakuskiem. Tak nazywałem sobie Filipa. On o tym nie wiedział. Ech, chłopak totalnie zawrócił mi w głowie. Oszalałem, jak nastolatek na jego punkcie. Zawładnął moimi myślami, moim ciałem, moją duszą, umysłem... Cały byłem jego. Ale jak to na prawdziwych Centusiów przystało, tak i ten nie mógł w pełni zdeklarować się, co tak naprawdę do mnie czuje. Więc zaczął mnie unikać. A ja, mimo że wróciłem do Konrada, nie potrafiłem o nim zapomnieć. Nawet teraz myślę o Filipie.
To mogły być nasze pierwsze wspólne święta. Moje i Filipa. Zadrżałem na samo wspomnienie jego imienia. Oczami wyobraźni widziałem jego pogodną twarz. Te niesamowite oczy, ta głębia, w której można było się zanurzyć i łatwo zatracić. To mogły być nasze święta. A są... moje i Konrada.
Filip, wymówiłem w myślach jego imię. Z oczu popłynęły łzy. Boże, co mi jest? Przecież nie mogę tak kombinować i krążyć wokół wspomnień o Filipie. Mam Konrada, muszę na nim się skupić. To mój obowiązek. Jesteśmy razem, jest nam ze sobą dobrze, wprost świetnie, bo przecież się nie kłócimy, co najwyżej różnica zdań. Ale szybko dochodzimy do porozumienia i nie ma sprzeczek ani boczenia się na siebie. Ciche dni to już przeszłość. A mimo to miałem wrażenie, że nie do końca, że nie w pełni jestem szczęśliwy. I to przez kogo? Przez Filipa. Zawrócił mi w głowie. A prawie byłem na dobrej drodze do odzyskania świętego spokoju. Zniknął z mojego życia. Totalnie przepadł. Aż tu nagle po paru miesiącach znowu się pojawia. Odradza, niczym Feniks z popiołów. Muszę to przyznać przed samym sobą - cholernie za nim tęsknię.
Konrad wrócił z miasta, kiedy już mrok spowijał Zakopane. Ostatni dzień w pracy. Zauważył, że jestem w jakimś dziwnym nastroju. Dopytywał co jest grane, ale udało mi się go spławić. Powiedziałem, żeby się przebrał i przygotował do kolacji.
Pół godziny później Konrad zjawił się wypachniony w kuchni, elegancko ubrany. Zawsze zważał na to, by w taki czas, jak dzisiaj ubrać się adekwatnie do święta. Cenił sobie wigilię. Od dziecka miał wpajane, że dwudziesty czwarty grudnia to szczególnie magiczny dzień, w którym wszystko może się zdarzyć. Wyglądał tak przystojnie i schludnie, że powstrzymując napierające łzy, uśmiechnąłem się do niego i pocałowałem w usta.
- Pięknie wyglądasz.
- Dzięki, kochanie - szepnął.
Składając mu życzenie zdrowych i spokojnych świąt, myślami byłem przy Filipie. Widziałem go przed sobą, czułem zapach jego skóry, woń perfum, których używał unosiła się wokoło. Rzeczywiście to magiczny czas, pomyślałem z żalem. Nie pamiętam czego mi życzył Konrad. Patrzyłem na niego, dostrzegałem poruszające się wargi, które wypowiadały słowa, ale nic nie słyszałem.
Kiedy usiedliśmy do stołu, wówczas coś we mnie pękło. Kilka dużych kropel łez, wielkich jak grochy, spłynęły po policzkach. Konrad natychmiast zjawił się przy mnie i objął ramieniem.
- Kochanie, co ci jest? - zapytał. - Czemu płaczesz?
Kręciłem głową, próbując zapanować nad sobą, ale im bardziej się starałem, tym bardziej słowa grzęzły w gardle. Chciałem mu powiedzieć, że nic mi nie jest, że to efekt tego dnia, wspólnej wigilii, że jestem szczęśliwy, ale kłamstwo nie mogło mi przejść przez usta, bo natychmiast zaczynałem głośno zawodzić.
- Już spokojnie - przytulił i poklepał po plecach. - Już w porządku. Cichaj, kochanie.
Po chwili byłem już odrobinę spokojniejszy. Nie mogłem dłużej tak tego ciągnąć. I ja się źle z tym czuję, rozczulam się w najmniej spodziewanym momencie, i Konrad na tym cierpi, bo może tylko snuć domysły, co mi dolega.
- Konrad - zacząłem, patrząc w skupieniu na parujący z talerza barszcz, w którym pływały uszka. - Muszę ci o czymś powiedzieć.
- Mów śmiało. Widzę, że coś cię gryzie.
Wziąłem głęboki wdech. Chwila prawdy.
- Nie możemy być razem. Nie czuję się z tobą szczęśliwy. Musimy się rozstać.
Dłoń Konrada zawisła w powietrzu. Nastała niezręczna cisza. Poprzez łzy spojrzałem na jego bladą twarz. Raczej nie takiej wiadomości się spodziewał. I nie w takim dniu, jak ten dzisiejszy.
- Przepraszam - wyszeptałem, czując, jak kolejne gorące krople spływają po policzkach. - Wybacz.
Wstałem od stołu i zamknąłem się w sypialni. Zanurzyłem twarz w dłoniach. Oto ja, dotychczas spokojny i opanowany mężczyzna, nie czyniący nikomu nic złego, pogodny i ciepły, właśnie zrujnowałem życie Konradowi. Czyli jednak nie byłem taki do końca dobry. Cieniem na moim życiorysie położyła się jeszcze świadomość, że rzuciłem faceta w wigilię, niezwykły i magiczny dla niego dzień. Dzień, w którym podobno dzieją się cuda. I oto jeden z tych cudów właśnie się ziścił. Co za ironia losu!
Trzask drzwi wyjściowych przywołał mnie do porządku. Wyjrzałem ostrożnie. W przedpokoju nie było butów ani kurtki Konrada. Wyszedł na miasto, by pobyć sam. W tej chwili poczułem niesamowitą ulgę. Że jestem wolny, że mam swobodę działania, że nie mam zobowiązań wobec Konrada. Nareszcie mogłem być naprawdę szczęśliwy. U boku Filipa.
O Jezu, pomyślałem z roztargnieniem, Filip. Muszę do niego zadzwonić. Chwyciłem komórkę i wybrałem jego numer. Nie odpowiadał. Automatyczna sekretarka od razu mówiła, że abonent jest poza zasięgiem. Czyli wyłączył telefon. Wiedziałem, że muszę mu o tym powiedzieć. A skoro nie mogę się dodzwonić, wyślę SMS-a. Odczyta, jak włączy telefon.
"Zerwalem z Konradem. Tesknie za Toba. Wesolych Swiat, Filip."
Wystukałem szybko wiadomość i wysłałem. Mam nadzieję, że jeszcze zdąży go odczytać w ten magiczny wieczór. Oby. Objąłem dłońmi komórkę i spojrzałem na kolorowe światełka.
- Filip, jak ja za tobą tęsknię, to sobie nawet nie wyobrażasz - wyszeptałem.

BARTEK
Suta wigilijna kolacja dobiegła wreszcie końca. Nie sądziłem, że mamuśka tyle przygotuje. Co prawda zawsze gotowała dużą ilość jedzenia, jak dla całej armii żołnierzy, ale obiecała, że w tym roku będzie objętościowo mniej. I niby odrobinę było mniej, ale musieliśmy i tak wszystko wmłócić w siebie. Ze zmęczenia i z przejedzenia padłem na kanapę i zamknąłem oczy.
Przez całe popołudnie próbowałem dodzwonić się do Michała, ale nie odbierał telefonu. Wspominał, że może nie mieć zasięgu, ale chciałem go usłyszeć. To pierwsze święta od wielu lat, kiedy jestem tak szczęśliwy. Mam faceta, na którego punkcie oszalałem. On też za mną przepada. Jesteśmy zgrani w seksie, spędzamy ze sobą mnóstwo czasu. Czegóż można chcieć więcej od życia?
Przed północą wybrałem się, jak co roku na pasterkę. Nie pchałem się do przodu. Znalazłem sobie miejsce tuż pod chórem. Zazwyczaj większość młodych okupowało tę miejscówkę. Dlaczego? Daleko od centralnej części kościoła, oko księdza aż tak w dal nie sięga, nie trzeba się wysilać w śpiewaniu, a przy okazji ma się pod kontrolą kto wchodzi i kto wychodzi.
- Cześć.
Obok mnie zjawił się Stasiek.
Ożeż ja pierdzielę, pomyślałem zestresowany. Akurat jego to tutaj się nie spodziewałem. Wszystkich tylko nie jego. Przecież on nawet nie chodził do kościoła w liceum. Co go tak nagle wzięło? Co go tak nawróciło? No to się w głowie nie mieści. Stasiek w kościele! Ale cyrk. Świat staje na głowie.
- Cześć - wyszeptałem z przerażeniem.
Mocny uścisk przywołał wspomnienia naszego ostatniego pobytu. W tym samym momencie rozbolała mnie głowa, a dokładniej miejsce, w które uderzyło czoło Staśka. Natknęliśmy się na siebie, całkiem przypadkiem oczywiście w Blue. Doszło do czołowego zderzenia z dość przykrym skutkiem następnego dnia. Guz, rozcięta skóra i ból czaszki, z którym musiałem się zmagać. A w pracy pytania oraz dziwne insynuacje. Od tamtego feralnego momentu nie spotkaliśmy się więcej.
- Miło cię wreszcie zobaczyć - odparł z uśmiechem.
Zdałem sobie sprawę, że nadal ściska moją dłoń, więc wyswobodziłem rękę.
- Ciebie też - bąknąłem. - Co ty w ogóle tutaj robisz? Przecież ten Stasiek nie chodzi do kościoła.
- Ty też nie chodzisz, ale wiem, że od święta bywasz. Domyślałem się, że będziesz, a muszę z tobą pogadać. Uciekłeś wtedy z Blue tak szybko...
Wyprostowałem się energicznie. Tamten pamiętny wieczór z prędkością światła śmignął mi właśnie przed oczami. Czyli jednak pamięta.
- A ja chciałem cię wyruchać - wyszeptał do ucha.
Ciało zadrżało pod wpływem jego elektryzującego głosu. Rozpływałem się, ale przecież, no na Boga, jestem w kościele. Muszę się opanować. Mimo mojego samokarcenia, poczułem twardość w kroczu. O Jezusie! Tylko nie teraz.
- Ale zawsze możemy to nadrobić. Wiem, że na mnie lecisz. Masz do mnie słabość. Widziałem to już w liceum, nawet wtedy, jak doprowadziłem cię na religii do wytrysku. Byłeś cholernie szczęśliwy.
- Przestań, Stasiek - wyszeptałem.
- Wiem, że tego chcesz. - Był jak ukryte pragnienie, które dotąd nieosiągalne, teraz wystarczyło sięgnąć po nie ręką.
- Przestań - powtórzyłem.
- Ja też tego chcę. - Spojrzałem w jego oczy. Dostrzegłem w nich pożądanie. - Znam fajne miejsce. Zobaczysz, Bartek, nie pożałujesz.
- Mam kogoś - rzekłem, jakby na swoje usprawiedliwienie, ale bardziej starałem się uzyskać przyzwolenie i akceptację. Nie wiem co we mnie wstąpiło.
- Nie musi o tym wiedzieć...
Mój umysł, jakby został nagle przyblokowany i inne racjonalne sygnały przestały do niego w tym momencie docierać.
Dwie i pół godziny później wróciłem do domu. Spełniony i cały happy. Uśmieszek zadowolenia rozkwitał na ustach. Dziwne, ale nie miałem wyrzutów sumienia, że przed momentem zrealizowałem swoje ukryte marzenie jeszcze z czasów liceum. Ani przez moment nie myślałem o komplikacjach i wyrzutach sumienia. Po prostu byłem spełniony.

B l o g i   g e j ó w

2 komentarze:

  1. Wszystkim Czytelnikom tego bloga składam serdeczne życzenia zdrowych i spokojnych świąt. Odpoczynku od codziennych zmartwień, zwolnienia tempa, spojrzenia na ważne życiowe sprawy z dystansu, a przede wszystkim rodzinnego ciepła i kochającej drugiej połówki :)
    Wypoczywajcie :)
    Pozdrawiam serdecznie.
    Felix Pisarski

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak to się mówi... Nawzajem! :)

    OdpowiedzUsuń