środa, 18 grudnia 2013

Epizod 98.

- Do zobaczenia jutro, Fifi.
Ewka ucałowała mnie na pożegnanie w policzek i wybiegła z pensjonatu, zatrzaskując za sobą z hukiem drzwi. Jak na osiemnastolatkę przystało lubiła szlajać się w piątkowe wieczory po knajpach. Spotykała się ze znajomymi ze szkoły i urządzali sobie clubbing. Jej rodzice, właściciele pensjonatu, u których pracowałem krzywym okiem patrzyli na zachowanie córki, na jej rozrywkowe życie. Ale poza takimi właśnie wieczornymi, głównie weekendowymi eskapadami do knajp, Ewka nie sprawiała problemów. Dlatego dyskretnie przekonywałem Anielę i Tadeusza, by bardziej skupili się na buńczucznym gimnazjaliście, Lucku, który bywał momentami naprawdę ciężkim chlebem powszednim, dającym solidnie w dupę.
I chyba za to Ewka tak bardzo mnie lubiła. Za to, że skupiłem uwagę rodziców na dorastającym małolacie, a nie na niej. Była nastolatką, jak dla mnie rozrywkową, ale nie wdającą się w konflikty z innymi. Zdecydowanie unikała jakichś większych masówek, ale przepadała za dyskotekami. Kto w jej wieku nie lubił biec na imprezy?
Usiadłem przy kominku. Wrzuciłem szczapę drewna. Ogień wesoło buchnął płomieniami. Przyjemne ciepło łaskotało mnie w twarz. Spojrzałem na wielki ścienny zegar, który wskazywał za kwadrans północ. Ostatni goście jeszcze nie wrócili. Wśród nich byli Bartek z Michałem. Przeczuwałem, że czeka mnie z nimi rozmowa. Najlepsze jest to, że z każdym z nich oddzielna, bo przecież Bartek nie może dowiedzieć się, że znam Michała od bardzo dawna. I najlepiej utrzymać to w tajemnicy. Nie sądziłem, że jeszcze ich kiedykolwiek zobaczę. Uciekłem z Krakowa i zaszyłem się tutaj, na Podhalu, w Zakopanem, u stóp Śpiącego Rycerza.
Do pensjonatu pod nazwą "Aniela pod Giewontem" trafiłem cztery miesiące temu. Zrezygnowany, porzucony, z problemami. Nie miałem planów na siebie, żadnego pomysłu. Znaczy się jakaś idea była, kiedy wsiadałem do autobusu, ale rozpierdzieliła się o twarde zakopiańskie skały, kiedy Wiktor obwieścił mi z zadowoleniem, że wrócił do swojego byłego. Cóż miałem robić? Pogratulowałem mu szczęścia, a on ładnie podziękował i zniknął ze swoim boyem.
Pamiętam, że wtedy cały mój świat wywrócił się do góry nogami. Zastanawiałem się, czy nie wracać do Krakowa? Bo co miało mnie czekać w Zakopanem? To małe miasto, a Wiktora mogłem spotkać w każdej chwili na jednej z ulic. Zdecydowałem się jednak zostać, tak na parę dni i przemyśleć to wszystko. Być może udałoby się wówczas znaleźć jakieś rozwiązanie.
I tak trafiłem do pensjonatu Aniela pod Giewontem. Przez pierwsze dwa dni prawie nie wyściubiłem nosa z domu. Siedziałem w pokoju, gapiąc się w telewizor albo w sufit, leżąc na drewnianym łóżku, śpiąc do południa i schodząc na dół tylko w godzinach wydawania posiłków. Mieli mnie wówczas za wariata. Patrzyli na mnie spod oka, jak snuję się po jadalni, przeglądam sterty prasówki w salonie albo uciekam do swojego pokoju.
Wreszcie pewnego dnia Aniela nie wytrzymała. Miała dość patrzenia na mnie, jak łażę przybity po jej chałupie, więc dosiadła się do stołu, przy którym jadłem śniadanie i zaczęła ze mną rozmawiać. Swoim góralskim temperamentem sprawiła, że otworzyłem się na świat i co nieco opowiedziałem o sobie. Zachęciła mnie do wyjścia w góry dla pięknych widoków, dla tych skalistych szczytów, które tylko czekają, by je zdobyć. Za przewodniczkę wepchnęła mi swoją córunię, Ewkę. Skoro i ona wyraziła chęć, i ja się zgodziłem, to nie zostało nic innego, jak zdobyć jakąś górę. Jednego dnia zaliczyliśmy Nosal, Sarnią Skałę oraz weszliśmy na Kasprowy Wierch. Ciężka i mozolna to była wyprawa, ale za to bardzo podbudowująca. Widoki sprawiły, że... Że znów chciałem żyć.
Po powrocie do pensjonatu wywiązała się taka dyskusja, nie tyle o górach, co o pomysłach na życie, że Aniela zaproponowała mi współpracę. Najpierw dyskretnie podpytała mnie, co bym zmienił w prowadzeniu pensjonatu, co bym ulepszył, co bym wprowadził nowego. Moje pomysły bardzo jej przypadły do gustu, więc wyszło wreszcie tak, że zostałem w Zakopanem aż do grudnia. Zarządzałem stroną internetową, łowiłem gości, sprowadzałem turystów, a interes kwitł. Reklama w internecie działała pełną parą, a Aniela z Tadeuszem cieszyli się z najazdu ludzi. Na ten czas urządzili dla mnie niewielki pokój na parterze, na końcu korytarza, tak bym jednocześnie miał spokój, ale i nie daleko do pracy.
Po dwóch miesiącach zatrudniłem się dodatkowo w hotelu, jako organizator masowych imprez i koordynator oraz opiekun służbowych spotkań i zjazdów. Aniela nie widziała problemu, bym pracował i u niej, i w hotelu. Wręcz zachęcała mnie do podjęcia dodatkowego zajęcia.
Aż tu nagle w pensjonacie Aniela pod Giewontem, dwudziestego grudnia wieczorem, wprowadzili się goście z Krakowa. Moi znajomi. Zdarzało mi się, że wiele razy myślałem o Bartku. Przed oczami miałem nasze ostatnie spotkanie w Warszawie, potem ślad po nim zaginął, przestał odbierać telefony. Nie naciskałem. Wycofałem się, bo w końcu to była moja wina, że Bartek odciął się totalnie od znajomości ze mną.
Za to sprawa z Michałem przedstawiała się zupełnie inaczej. On miał coś w sobie, co przekonywało do niego ludzi, zjednywało przyjaciół. Dzięki swemu wrodzonemu intelektowi, współczuciu, sztucznie granej serdeczności i dobroci, zyskiwał wokół siebie grono osób, które bezgranicznie mu wierzyło. Ja też dałem się na to nabrać, parę lat temu. Zwierzyłem się z problemu, wyjawiłem mu w zaufaniu tajemnicę, sekret, o którym wolałbym zapomnieć. Obiecał, że tę nieprzyjemną sprawę pokryje kurz. Nie pokrył, wręcz przeciwnie - zaczął straszyć mnie, że przypadkiem może komuś o tym chlapnąć, jeśli nie będę stosował się do reguł jego gry.
O sprawie przesądziła nasza ostatnia rozmowa pod Sukiennicami. Nie bałem się go, aczkolwiek powinienem, skoro miał na mnie haka. Jednak dopóki również ja wykazywałem się odrobiną sprytu i łechtania jego zadufanego ego, wszystko było na dobrej drodze do zachowania sekretu przed światem. Zażądał wówczas, bym pogadał z Karolem i przekonał go do powrotu do Michała. Starałem się, ale Karol, choć zakochany po uszy w Michałku, twardo stał przy swoim zdaniu i nie zamierzał go zmieniać. Wówczas podjąłem decyzję o wycofaniu się z Krakowa.
Gwoździem do tej decyzji stało się spotkanie z Arturem w Coconie. Przepraszam, z Krzysztofem. Towarzyszył mu Oskar, który musiał to pokazać, jak są ze sobą blisko. Wygadałem się wówczas o podwójnym życiu Krzysztofa vel Artura. Auć, co za bolesne przeżycie.
Dzisiaj, kiedy zobaczyłem przy kontuarze Bartka i Michała razem, zamarłem. Zabrakło mi słów. Zaschło mi w gardle, spoglądając to na jednego, to na drugiego. Nie wierzyłem własnym oczom. Oni razem? I wtedy do mnie dotarło. Nie mogło być inaczej. To kolejna zagrywka Michała. Jakim cudem udało mu się mnie odnaleźć? Jak tego dokonał? Kombinowałem, szukałem odpowiedzi, bezskutecznie. Wiedziałem tylko, że spotkanie, że rozmowa jest nieunikniona. Lepiej ją więc odbyć, jak najszybciej.
Przysnęło mi się na kilka minut. Obudził mnie hałas przy drzwiach. Goście wracali. Wśród głosów rozpoznałem również Bartka i Michała. Nie zatrzymując się, poszli na górę. Zerknąłem na zegarek. 0:36. Jeszcze wcześnie, by iść spać. Liczyłem więc upływające minuty. Kiedy wybiła pierwsza, wciąż czekałem.
1:28
Schody zaskrzypiały cicho. Ktoś zszedł na dół. Osoba zatrzymała się przy wejściu do salonu. Przez kilka sekund stała w progu i zastanawiała się czy wejść dalej. Oddychała równo. Czułem na sobie jej wzrok. Już wiedziałem, kto mnie odwiedził tej nocy.
- Ciężko było cię odnaleźć.
Chłodny głos Michała przeciął powietrze. Mimowolnie wyprostowałem się, ale nie odwracałem twarzy od trzaskającego wesoło ognia.
- Kto by pomyślał, że Filip Niedziałkowski zaszyje się akurat tutaj. W Zakopanem. To tutaj odnalazłeś swój święty, podhalański spokój?
Zakpił ze mnie. Bawiła go ta cała sytuacja. Wiedział, że jest górą, bo oto zdobył kolejnego mojego przyjaciela. Co za perfidny koleś!
- Czego chcesz? - zapytałem spokojnie. Starałem się, by głos nie zadrżał. Musiał zachować spokój. - Po co tu przyjechałeś?
- Po co tu przyjechałem? - powtórzył po mnie zdziwiony. - A jak sądzisz? Mieliśmy układ. A ty - prychnął ustami - tak po prostu znikasz niczym wróżka z bajki. Myślałeś, że tu się schowasz przede mną? Tu w tej zakopiańskiej dziurze? Że co? Że niby górale z ciupagami staną w twojej obronie? Chyba sobie żartujesz. Gdyby się dowiedzieli, że wolisz dmuchać chłopców, już oni by cię tymi ciupagami wyruchali. Trochę czasu zajęło nim cię znalazłem. Ale znalazłem, to się liczy. Nie wywiązałeś się z naszego układu, a to może pociągnąć za sobą konsekwencje.
Miałem dość tego ciągłego straszenia. Jeden błąd z przeszłości, ciągnął się za mną niczym widmo, aż do tej pory. I nie zamierzało popuścić. Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie z tej sytuacji. Przecież zacząłem nowe życie w Zakopanem.
- Zdobyłeś Bartka. Czego jeszcze chcesz? - W moim głosie dało się wyczuć zmęczenie.
- Bartek może i jest niezłą dupą. Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Ale ja chcę Karola, rozumiesz? Nie może być tak, że on ze mną skończył. To ja kończę z innymi, nie odwrotnie.
Odwróciłem się w jego stronę. Stał oparty o futrynę.
- Tu cię boli - wycelowałem w niego palcem wskazującym. - Boski Michał, Gigolo, jest tym, który daje kosza. No coś podobnego! - zakpiłem.
- Dokładnie - przytaknął z uśmiechem. - Więc jak będzie? Przekonujesz Karola do mnie, czy twój słodki sekrecik wychodzi na jaw, co?
- Szczerze? - wzruszyłem ramionami. - Nie wiem komu bardziej zaszkodzisz, sobie czy mnie. Bo wiesz... Z Karolem nie mam kontaktu, a Bartek... Bartek strzelił focha i się do mnie nie odzywa.
- Przecież masz jeszcze innych znajomych. - Michał chwycił się kolejnej deski ratunku.
- Jak sam zauważyłeś - wskazałem na siebie - ja jestem w Zakopanem, a moi znajomi rozsypani po Polsce. Więc sam widzisz, że nasze stosunki są bardzo luźne.
Michał przygryzł dolną wargę. Nie spuszczając ze mnie wzorku, zamyślił się głęboko. Znając go na tyle dobrze, na ile go znałem, obmyślał właśnie kolejną strategię. Musiał uderzyć. On nie należał do facetów, którzy tak łatwo się poddają. Zawsze mają jakiegoś asa w rękawie. I chyba w złą godzinę o tym pomyślałem, bo na jego twarzy pojawił się szelmowski uśmieszek. Co też tym razem wymyślił?
- Święta się zbliżają - zauważył.
Zmarszczyłem czoło. Skupiłem na nim całą uwagę. Musiałem być bardzo ostrożny. Nie wróżyło to nic dobrego. Był za bardzo spokojny.
- Wiesz, dobra nowina i te sprawy - machnął ręką. - A co by się stało, gdyby taka nowina, niekoniecznie dobra dotarła do twoich rodziców? Co wtedy? Chociaż im wystarczy chyba powiedzieć, że jesteś gejem, prawda? Byliby w szoku i to akurat w Boże Narodzenie.
Cień strachu padł na mnie. Zadrżałem. Dobrze, że nie widział paniki w moich oczach. Odwrócony tyłem do kominka, patrzyłem w jego twarz.
- Czemu to robisz? - zapytałem z wyrzutem. - Dlaczego nie dasz mi spokoju?
- Bo tak, jak ty też chcę być szczęśliwy - odparł.
- Nie zrobisz tego.
- Chcesz się przekonać? - Głos Michała zawisnął złowrogo w powietrzu. - Cyk, cyk, cyk, cyk. Czas leci. Do świąt zostało naprawdę niewiele czasu. Ech! - westchnął głośno, wciągając wysuszone powietrze. - Piękne macie te góry. Mogę sobie zrobić herbatę z prądem?
Uśmiechnął się. Puścił oczko i zniknął w jadalni. Jeszcze przez pięć minut słyszałem, jak się krząta, jak cicho pogwizduje, a potem wchodzi po schodach na piętro. Aż nastała cisza. Znów zostałem sam. Spojrzałem na ogień w kominku. Znałem Michała dobrze. Zbyt dobrze. I wiedziałem, że nie chodzi tylko o Karola. Gra toczyła się o znacznie wyższą stawkę. Tylko o co?

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz