wtorek, 10 grudnia 2013

Epizod 94. Rozterki Bartka /8/.

Te spojrzenia... Czułem je na sobie. Śledziły każdy mój krok, kiedy kierowałem się do swojego biura. O co mogło im chodzić? Może przez ten głupkowaty uśmiech na twarzy, z którym wszedłem do firmy. Chciałem przywołać powagę, ale za cholerę nie potrafiłem tego zrobić. Unosiłem się, czułem się tak lekko, wchodząc do pokoju.
- Dzień dobry - przywitałem się serdecznie.
Andrzej podniósł głowę znad papierów i zmrużył oczy. Agata westchnęła z utęsknieniem, spoglądając na mnie, a Karolina, która stała w kącie i zdejmowała płaszcz, przyjrzała mi się uważnie.
- Bartek! - zawołała z drugiego końca. - Na twoich ustach "dzień dobry"? Skąd taka zmiana?
- Tylko się przywitałem. - Usiadłem przy biurku i odpaliłem komputer.
- A wyglądasz, jakbyś w nocy przeżył najlepszy orgazm w życiu. - Karolina z uśmiechem wbiła szpilę.
W jednej sekundzie ja spłonąłem rumieńcem, Agata zbladła i spuściła wzrok, a Andrzej z zaciekawieniem przyglądał się całej sytuacji. Skąd wiedziała?
- Nie wiem o czym mówisz? - bąknąłem pod nosem.
- Jasne. Oczywiście. Nie, no skąd. Ty i seks? Boże uchowaj od takiego kataklizmu...
- Starczy, okej? - przerwałem ten wytrysk słów.
- O, nasz Bartuś ma nieczyste grzeszki na sumieniu - Karolina wciąż nie dawała za wygraną. - Musiałeś dobrze się bawić tej nocy. No no no! Streścisz?
- Do roboty! - Chciałem być srogi. Musiałem być stanowczy. Dzisiaj niestety wszystko szło nie tak, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmowałem.
Zalogowałem się na dawnego Gtalka. Luknąłem kątem oka na Karola. Był niedostępny, może to i dobrze. Na moje szczęście jedna osoba była w zasięgu. Daro.
<Cześć!>, napisałem. <Co tam?>.
Zacząłem bardzo ogólnikowo. Najlepiej tak, potem przejdę do sedna sprawy, a musiałem z kimś o tym pogadać, bo inaczej zjedzą mnie własne myśli.
<No cześć. Kogo ja widzę? Coś dawno się nie odzywałeś. Zapomniałeś o starym przyjacielu?>.
<Jakbym śmiał? Daj spokój>, odpisałem prędko. I dodałem: <Wiem, że masz dużo pracy i musisz się przygotować do zajęć, więc nie chciałem się narzucać>.
<Yhym, jasne! A tak na serio, to o co chodzi?>.
<Przespałem się tej nocy z facetem...>.
Wyplułem z siebie emocje na klawiaturę. I ulżyło mi, naprawdę. Choć nadal czułem się przezajebiście szczęśliwy. Może i Karolina miała rację, że człowiek po seksie jest taki happy, że potrafi góry przenieść. Taka mała rzecz, a cieszy.
Patrzyłem w ekran i czekałem na odpowiedź Daro. Wreszcie po dłuższej chwili raczył odpisać.
<No proszę, proszę. Nasz Bartuś stracił cnotę. Super! To trzeba opić! Kiedy?>.
Ten jak zwykle gotowy do picia.
<Jak się spotkamy>.
<Możemy dzisiaj w wiadomym miejscu>.
<Ile razy Ci mam powtarzać, że nie chadzam po takich spelunach. Może jakaś knajpa?>.
<Oj Bartek, przesadzasz. Blue wcale nie jest speluną. To normalny pub dla facetów>.
<Chyba do dupcenia>, wystukałem.
<Mówi to ten, który minionej nocy jęczał wniebogłosy. Bartuś, Bartuś... Nie potępiaj innych, proszę>.
<Nie wejdę tam>, oponowałem. <Wystarczy, że raz tam z Tobą byłem>.
<To było lata temu. Mój drogi, zmieniło się tam>.
<Umów się ze mną do Coconu>, zaproponowałem nieśmiało. W sumie miałem ochotę na potańcówkę. Po tym seksie poczułem chęć do takich zachcianek.
<Żeby mnie uczniowie zobaczyli? Ty już kompletnie ocipiałeś!>.
<Ale w Blue też Cię mogą zobaczyć>, nie dawałem za wygraną.
<Ale wtedy mogą mi naskoczyć, bo do szkoły już gówniarze nie chodzą. Za to do Coconu piętnastolatka wpuszczą. Zresztą muszę lecieć już na lekcję. Pomyśl i daj znać. See you, kochasiu!>.
<OK, pomyślę. Nara!>.
Daro wylogował się z komunikatora. Westchnąłem. On jeden mi tu został, więc jeśli chciałem z kimś pogadać o tym, co zaszło minionej nocy - no dobra, pochwalić się - to musiałem dostosować się do Darka. A co mi tam! Zrobię ten wyjątek dla niego.
Zabrałem się do pracy. W pierwszej kolejności skrzynka mailowa. Jak zwykle zapchana o tej porze. Nazbierało się przez całe popołudnie, wieczór i przez noc. Cóż, niektórzy muszą popierdzielać w nocy. Potem trzeba podpisać parę dokumentów, przejrzeć "cefałki", może kogoś zaprosić na spotkanie, przy okazji zatrudnić.
Późnym popołudniem otrzymałem esemesa od Staśka. Podziękował w nim za możliwość spotkania, za to, że znalazłem dla niego czas i dodał, że chce to powtórzyć, bo świetnie się bawił. On może i się bawił super, wspominając cały czas liceum, nauczycieli i to, jak robił sobie jaja z oświaty. Trochę to było żenujące, ale gdyby nie to spotkanie, nie wylądowałbym w łóżku z Michałem.
No właśnie, Michał. Milczał. Nic nie pisał, nie dzwonił. Przepadł bez wieści, jak tylko wyszedł z mieszkania bladym świtem, zostawiając mnie samego nad śniadaniem. Miałem dylemat, czy odezwać się pierwszy? Czy może poczekać jeszcze? A nuż coś napisze do mnie. Przecież zwrócił się do mnie "Kochanie"...
Boże, co ja mam robić? Z jednej strony przepełniała mnie taka radość, czułem się taki szczęśliwy, że mogłem nawet w tej chwili wstać zza biurka i zacząć krzyczeć z radości. Ale zaraz nachodziły obawy. A jeśli to się nie uda? A jeśli to tylko chwilowe? Parę dni, góra. Może nawet skończyć się za kilka godzin, a ja niepotrzebnie robię sobie nadzieje.
Przecież ja tylko chcę być szczęśliwy. Czyżby to była szansa? Z Michałem? Czemu nie, to całkiem możliwe. Czasami najbardziej niespodziewana znajomość, może przerodzić się w głębszy związek. Może warto wyzbyć się tych wszystkich wątpliwości i otworzyć się. Dać sobie wreszcie szansę na szczęście przy boku Michała. W końcu nazwał mnie swoim Kochaniem...
Westchnąłem ciężko i wróciłem do przerwanej pracy.
Być może to zrządzenie losu. Być może tak było zapisane w gwiazdach albo pech tak chciał. W każdym razie Michał nie odezwał się do końca tygodnia. Z utęsknieniem wpatrywałem się w wyświetlacz smartfona, oczekując na wiadomość, sygnał lub cokolwiek, co by świadczyło, że jednak o mnie myśli. Nic! Zero! Pustka. A ja zaczynałem popadać w depresję i dziwną paranoję. Zacząłem pluć sobie w brodę, że narobiłem sobie tylko niepotrzebnie nadziei, że pozwoliłem sobie na wyimaginowaną przyszłość przy boku Michała. Jego "Kochanie", którym tamtego poranka się do mnie zwracał, okazało się czczą gadaniną, pustym słówkiem, tak naprawdę gówno wartym.
Z tej rozpaczy dałem się wyciągnąć przez Darka na piwo do Blue. Stwierdził, że się odprężę, zrelaksuję, pobędę wśród normalnych gachów i od razu mi się dobrze zrobi. Przy pierwszym piwie streściłem Darkowi, jak poznałem Michała, jak toczyły się nasze koleje, by w ostatecznym rozrachunku wylądować w łóżku.
- Musiałeś go nieźle jarać, skoro tak był na ciebie napalony - podsumował Darek.
Siedzieliśmy przy barze nad drugim kuflem zimnego browaru.
- Tak był napalony, że aż się wypalił - odparłem z żalem w głosie. - Popierdolone to.
Spojrzałem na Darka. Był rosłym mężczyzną, dobrze zbudowanym, bez wyraźnych efektów po siłowni, jednak uprawiającym jogging i pływanie. Lubił jeździć też na rowerze. Po jego dość wysportowanej sylwetce, ale zaznaczam, że nie pakował na siłowniach, można było snuć podejrzenia i przypuszczenia, że jest nauczycielem wuefu. Nic bardziej mylnego! Darek uczył w gimnazjum angielskiego, a poza szkołą oprócz korków, pracował jako lektor w prywatnej szkole językowej dla dzieciaków. Nie zarabiał kokosów, ale jemu ten fakt niespecjalnie przeszkadzał. Na wszystko mu starczało, a to znaczyło, że umie dobrze gospodarować kasą.
Po raz pierwszy spotkałem Darka na rozmowie kwalifikacyjnej, sześć lat temu. Ja byłem po świeżo po studiach, młody absolwent krakowskiego uniwersytetu z przygotowaniem pedagogicznym, on starszy o rok również starał się o tę pracę. Miło spędziliśmy czas w oczekiwaniu na naszą kolej rozmowy z dyrektorem szkoły. Okazało się, że to Darek otrzymał pracę, a ja musiałem obejść się smakiem. Ale dobrze się stało, bo o wiele lepszą kasę i bez użerania się z dzieciakami otrzymałem w korporacji.
Spotkaliśmy ponownie po kilku latach. Gdzie? No właśnie tutaj, w Blue. Szok, że akurat spotkaliśmy się w takim miejscu, szybko minął. Jakiejś super przyjaźni między nami nie było. Spotykaliśmy się rzadko, czasami w przelocie, by tak sobie po prostu pogadać o wszystkim i o niczym, a przy okazji ponarzekać na pracę. On na dzieciaki i zadufane w sobie nauczycielki, ja na korporację. Ale zawsze potrafiliśmy się z tego śmiać.
- Chyba pierwszy raz gadamy w takim kontekście o facetach - słusznie zauważył Darek. - Do tej pory braliśmy ich na języki, ale nie przeżywaliśmy rozterek z tego powodu. A dzisiaj ty jojczysz i użalasz się nad sobą?
- Co? - zapytałem zaskoczony. - Ja jojczę? Ja użalam się nad sobą? Po prostu jesteś jedynym, z którym mogę sobie teraz pogadać o facetach.
Odwróciłem się twarzą do barmana. Niby pucował szklanki na błysk, ale dyskretnie można było zauważyć, że obserwuje nie tyle nas, siedzących przy barze, co przechodzących za naszymi plecami facetów. Tamci pewnie byli dla niego bardziej atrakcyjni, niż my, takie nijakie wypłosze. Ni to stare, ni to młode.
- A co z pozostałymi? - zapytał Darek.
- Teraz cię to interesuję? - spojrzałem lekceważąco. - Daro, daj spokój.
- No skoro tylko ja ci zostałem, to muszę wiedzieć, co się stało z twoimi przyjaciółmi.
- Po prostu ich nie ma. Nie wiem, gdzie są, co robią... Nie mam z nimi kontaktu. No ale... - wzruszyłem ramionami i upiłem kilka głębszych łyków. - Nie ma co się zamartwiać. Trza żyć dalej! - podsumowałem.
Zerknąłem na zegarek. Dochodziła północ.
- Na mnie czas - rzekłem. - Dzięki za wieczór...
- Ale już lecisz? - wtrącił zaskoczony Daro. - Jeszcze piwa nie dopiłeś.
- Nie smakuje mi już. Baw się dobrze.
- Dasz se radę?
To miała być troska? Zmrużyłem oczy i przyjrzałem się Darkowi. On i troszczenie się o kogoś? Przecież on zawsze martwił się tylko o swoją dupę.
- Dam - odparłem. - Trzymaj się. Do następnego razu. I oby częściej - nachyliłem się nad nim - i oby nie tutaj - wyszeptałem.
Zaśmiał się głośno. Poklepałem go po ramieniu i ruszyłem w kierunku szatni. I nagle bum! Doszło do zderzenia czołowego. W mojej czaszce rozległ się huk, a tępy ból gwałtownie rozszedł się po głowie. Zacząłem przepraszać, że nie zauważyłem, że tak się spieszyłem, że to moja wina, że... Niespodziewanie słowa ugrzęzły mi w gardle. Przede mną wyrósł... Stasiek. Trzymał się za czoło i z otwartymi ustami wpatrywał się we mnie.
- O Jezusie Nazarejski! - wydukałem zaskoczony. - Mam zwidy!
Zataczając się, ominąłem stojącego przede mną gościa i pomimo cholernego bólu, pognałem do wyjścia.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz