czwartek, 19 grudnia 2013

Epizod 99. Rozterki Bartka /12/.

Otworzyłem oczy.
Dziwne wrażenie powrotu z nicości pozostało. Trwało to zaledwie ułamek sekundy. Czarna studnia bez dna rozpływała się w słonecznym poranku nowego dnia, który budził się do życia.
Rozejrzałem się po pokoju. Cały w drewnie, z charakterystycznymi belkami pod sufitem, które utrzymywały strop. Leżałem w dość obszernym łóżku, przykryty grubą i ciepłą kołdrą. Dodatkowe trzydzieści sześć i sześć grzało mnie minionej nocy. Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Wczoraj, a raczej już dzisiaj padłem do wyra i zasnąłem jak dziecko. Potem poczułem tylko, jak obok kładzie się Michał i obejmuje mnie ramieniem oraz wtula twarz w kark. Chcąc go pogłaskać, położyłem rękę obok, gdzie w moim założeniu miał spać Michał. Dłoń trafiła w pustkę. Odwróciłem się. Naprawdę obok nikogo nie było. Usiadłem więc i rozejrzałem się po pokoju. Pusto. Nastawiłem uszu. Może jest w łazience. Wsłuchiwałem się w ciszę przez kolejne trzydzieści sekund. Nadal nic. Byłem sam, a Michał rozpłynął się niczym kamfora.
Podszedłem do okna.
- Śnieg! - Z gardła wydobył się ochrypły dźwięk.
Co prawda wczoraj dostrzegałem jakieś białe zwały ulokowane na poboczu Krupówek, ale sądziłem, że to zaszłości po ostatnim niespodziewanym ataku zimy, którą sprowadził Ksawery. Nie przypuszczałem, że tyle białego puchu zdąży się ostać. A tu przed moimi oczami roztaczał się widok zasypanych pól, dróg i ośnieżonych szczytów górskich.
Odczułem przyjemny dreszczyk ekscytacji, kiedy spoglądałem na ten bajkowy krajobraz, skrzący się w promieniach wspinającego się po niebie słońca. Szkoda, że takiego bielusieńkiego śniegu nie ma w Krakowie. To byłaby dopiero frajda na święta. Pierwsze śnieżne święta Bożego Narodzenia, no i Wigilia, od paru lat.
Zegar na ścianie wskazywał kwadrans po dziewiątej. Gdzie w takim razie był Michał? Może już zszedł na śniadanie? Ale żeby nie czekał na mnie? Trudno. Wziąłem więc szybki poranny prysznic, który dobudził mnie do reszty i zmył sen, ubrałem się i usiadłem na łóżku. Dochodziła dziesiąta, a Michała nadal nie było. Żołądek zaburczał cicho, dając znać o sobie. Trudno się mówi.
Kierowany instynktem samozachowawczym, zszedłem na jadalnię. Zajrzałem do salonu, w którym kilkoro gości popijało kawę i prowadziło ciche rozmowy. Myślałem, że tutaj zastanę Michała, ale też go nie było. W jadalni jakaś młoda parka siedziała w kącie pod oknem i jadła śniadanie. Co się zatem stało z Michałem? Zaczęło mnie to martwić. Nie zostawił żadnej wiadomości, nie obudził mnie, tylko zniknął bez wieści.
Usiadłem przy stole najbliżej kominka, w którym płonęły polana, a ogień wesoło trzaskał. Mój wzrok mimowolnie powędrował w kierunku kontuaru, przy którym wczoraj załatwialiśmy formalności wynajęcia pokoju. Dzisiaj nikogo tam nie było z obsługi. To znaczy bardziej chciałem zobaczyć Filipa. Sam nie wiem dlaczego i skąd wzięło się ta ochota.
I jakbym sobie wykrakał. W holu pojawiła się jego postać. Niósł jakieś papiery. Wszedł na jadalnię. Zatrzymał się niespodziewanie. Nasze spojrzenia skrzyżowały się na moment. Potem obejrzał się za siebie, w stronę salonu, jakby chciał się upewnić czy nie ma w nim Michała. Na pewno chciał wiedzieć, czy jestem sam. Wszedł ostrożnie i wolnym krokiem skierował się do stolika, przy którym siedziałem. Zatrzymał się w niewielkiej odległości. Spuściłem wzrok i utkwiłem spojrzenie w drewnianym blacie.
- Cześć! - przywitał się ostrożnie Filip.
- Cześć - odparłem po chwili.
- Nadal się dąsasz?
Spodziewałem się tego pytania. Kiedyś musiało ono paść, a skoro przyjechałem do Zakopanego i miałem spędzić weekend w pensjonacie, w którym pracuje Filip, nieuniknione było spotkanie z nim. Wcześniej czy później musiało do niego dojść. Tak się złożyło, że akurat stało się to w sobotni poranek. I jak na złość nie było przy mnie Michała. A pewnie udałoby się to odwlec nieco w czasie, gdyby Michał nie zniknął.
Czy nadal się dąsałem na Filipa? O Jezusie, nie wiem. To prawda, zachował się po chamsku wtedy w Warszawie. Przecież i ja, i Arek martwiliśmy się o niego, a on pojechał sobie z prezesem na mieszkanie, zdecydował, że nie będzie odbierał komórki, wybzykał się z nim, wysłał jakiegoś SMS-a w nocy, że wszystko w porządku, bez żadnych przeprosin, bez skruchy, więc co miałem sobie o nim pomyśleć? No co? No że jest nieodpowiedzialnym bałwanem!
Tak, dąsałem się na Filipa, ale... To było jakiś czas temu. Przez pierwsze tygodnie byłem obrażony i sfochowany. Potem chciałem go tylko ukarać za jego warszawskie zachowanie, więc uparcie unikałem z nim kontaktu. A dzisiaj... A dzisiaj brakowało mi z nim rozmów.
- A jak myślisz? - spojrzałem na niego z wyrzutem. Nie chciałem być złośliwy, ale gdzieś w środku mnie nadal drzemała ta diabelska natura, by jednak mu dopiec. - Zostawiłeś mnie tam samego? W tym wielkim mieście! Nie pomyślałeś o mnie? Tak - odpowiedziałem natychmiast na swoje pytanie - myślałeś tylko o sobie i o nikim innym. Wiesz, jak się martwiliśmy?
- Wiem - wtrącił Filip - Arek mi mówił. Ale chyba nie wiesz, że wtedy kiedy czekałeś na mnie pod firmą, kiedy nie dotarłem, to nie była moja wina. Gdyby ode mnie zależało, nie wystawiałbym cię do wiatru. Mogę usiąść? - zapytał nieśmiało.
Bez słowa wskazałem wolne miejsce. Przysunął sobie krzesło i popatrzył mi w oczy.
- Możesz mi nie wierzyć, ale po wyjściu z firmy napotkałem problem w postaci Roberta. Natknąłem się na niego, a jego urażona duma nie pozwoliła mnie puścić wolno. Musiał się zemścić. Dlatego uprowadził mnie. - Filip powiedział to nadzwyczaj spokojnie. Bez cienia emocji. Za to ja wyprostowałem się energicznie, kiedy usłyszałem, że został porwany. - Spokojnie! - podniósł dłoń, by złagodzić skutek. - Nic mi się nie stało. Robert był wściekły, że sam podjąłem się zdemaskowania Kamila, choć był to nasz wspólny plan. Nie mógł znieść upokorzenia. Postanowił więc wymierzyć mi karę. Dlatego wtedy nie zjawiłem się, tam przed firmą. Chciałem ci to wytłumaczyć, ale...
O jaki ja byłem głupi! Spuściłem wzrok i ukryłem twarz w dłoniach. To ja zachowałem się, jak idiota, nie Filip. Udałem obrażonego, jak jakaś sfochowana panienka, która musiała pokazać kim to ona nie jest. Wychodzi na to, że to ja jestem bęcwałem. O kurde!
- Filip! - jęknąłem cicho. Było mi cholernie wstyd. Nie chciałem teraz patrzeć w jego oczy. Zresztą, jak miałem patrzeć, skoro pokazałem swoje chamskie oblicze. Nie no, zawsze muszę się pogrążyć. - Tak mi przykro. Jaki ja jestem głupi! No kurde mać! Przepraszam cię za tamto.
- Wiem, wiem - przytaknął z uśmiechem. - Męska duma, tak to się nazywa.
- Wybacz, Filip.
Spojrzałem na niego błagalnym wzorkiem. Uśmiechał się. Czyli że mi przebaczył?
- Jeśli ty mi wybaczysz, to okej, będziemy kwita.
Uścisk dłoni wystarczył. Zgoda między nami znowu powróciła.
- Zmarnowaliśmy cztery miesiące naszej znajomości przez jedno niedomówienie - zauważyłem. - Ale jesteśmy patałachy.
- Bywa - Filip przytaknął. - Przynajmniej nasza znajomość nabierze świeżości. W sumie nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- Ale żeby jechać aż do Zakopanego, by wyjaśniać sprawy z przeszłości? To się w głowie nie mieści. To mogą - rozejrzałem się po sali i nachyliłem w kierunku Filipa - tylko pedały tak postąpić.
Zaśmialiśmy się w głos.
- My tu gadu gadu, ale ty może głodny jesteś? - zainteresował się Filip.
Na dźwięk słowa "głodny", odczułem znajomy skurcz żołądka. No, upomniał się o swoje. Od wczoraj nic nie miał, więc potrzebuje się czymś zapchać, by wykonywać na spokojnie swoją pracę.
- Nie zaprzeczę, jestem cholernie głodny, ale poczekam może na Michała. Gdzieś zniknął...
Wzruszyłem ramionami. Po części odczułem wstyd za Michała. Przyjechaliśmy razem, a ten niespodziewanie znika, przepada bez wieści, ucieka z pensjonatu w ogóle mnie o tym nie informując. I co mam sobie myśleć? Przecież to miał być taki nasz wspólny weekend w górach, który miał nas do siebie jeszcze bardziej zbliżyć. No to, cholera, zbliżył.
- Bartek, mogę o coś zapytać? - Filip przypatrywał mi się uważnie.
- Jasne.
Wiedziałem o co chce zapytać. O Michała. Tej rozmowy też nie można było uniknąć. Ale i ja miałem do niego parę pytań. Na przykład dlaczego wyjechał z Krakowa? Dlaczego Zakopane? Co się stało, że podjął taką a nie inną decyzję? Ale wszystko po kolei.
- Dlaczego Michał?
Choć byłem na to przygotowany, choć wiedziałem jakie słowa padną, pytanie to uderzyło we mnie ze zdwojoną siłą. Echem rozniosło się po głowie i za całym impetem waliło w czaszkę.
- Przecież... - Filip rozłożył ręce w geście bezsilności. - On był z Karolem. Widziałeś go w Warszawie. Obaj widzieliśmy go z innym kolesiem. To ewenement, to przypadek, który nie jest stały w uczuciach. Dlaczego akurat on?
Siedziałem ze spuszczoną głową. Wzrok lizał śliską, wygładzoną powierzchnię wielkiego drewnianego stołu, stworzonego na góralską modłę. Też wiele razy zadawałem sobie to pytanie dlaczego zdecydowałem się być z Michałem, pomimo znanej mi jego bujnej przeszłości? Miałem wątpliwości, kiedy zaczynałem się z nim spotykać, kiedy nabrało to takiego rozpędu i taką formę znajomości, jak obecnie. Bałem się tego, cholernie się bałem, ale podjąłem ryzyko. A przecież nasze pierwsze spotkanie ograniczyło się tylko do zwykłego fizycznego kontaktu, pieprzenia się, wzajemnego zaspokojenia. Taką formę miało to przybrać, nie inną. Ale nie zapanowałem nad tym. I teraz jestem z Michałem. Dlaczego?
- Ze strachu przed samotnością...
Taka była prawda. Samotność, to jej wina. Cholernie bałem się, że już na zawsze pozostanę sam, że nie będę miał nikogo, że nikogo już więcej nie poznam. Potrzebowałem tylko seksu. Jedna noc wystarczyła, by się w nim zauroczyć bez reszty. Ale zmienił się. Wiem, że się zmienił, bo przecież do nikogo wcześniej nie zwracał się "Kochanie". Widziałem to w jego oczach. Zależało mu na mnie. Troszczył się, zabawiał, chciał zbliżyć nas do siebie, dlatego zaproponował wspólny weekend. I choć miałem obawy czy z nim być, to jednak postanowiłem zaryzykować.
- Ale Michał?
- Wiem, że to dziwnie wygląda, bo przecież byłem zabujany po uszy w Karolu, a Michała nienawidziłem całym sercem - zacząłem się usprawiedliwiać. - Ale życie płata nam czasami figla. Karol nie chce mnie znać, unika, a Michał pojawił się akurat w odpowiednim momencie. Filip, uwierz mi na słowo, on się zmienił. Takie mam wrażenie. Okazuje się, że Michał to troskliwy i ciepły facet.
Filip otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć. Zawahał się, patrząc na mnie swoim przenikliwym wzorkiem.
- Bartek... - zaczął ostrożnie, zaciskając dłonie w pięści.
Wtem rozległ się dźwięk otwieranych drzwi. Skrzypnęły głośno, potem zamknęły się i w progu jadalni zjawił się mój Romeo. Policzki miał zaróżowione od mrozu, uszy również. Musiał sporo czasu spędzić na powietrzu. Ciekawe co go tak wzięło?
- Cześć - Michał w kilku krokach znalazł się przy kominku.
- Gdzie byłeś? - zapytałem podejrzliwie.
- Na porannym spacerze - odparł wesoło, zerkając ukradkiem na Filipa.
Aha, zazdrosny. Mógł mnie zostawiać samego w pensjonacie.
- Czemu mnie nie obudziłeś?
- Spałeś tak słodko, że nie miałem serca cię budzić. Jak aniołek. A kręciłem się dość głośno.
Czyżby mnie kokietował? Na to wygląda. Chyba stwierdził, że Filip jest jego konkurentem, więc musi pokazać, że to on jest tutaj właścicielem. Imponujące zachowanie.
- Mogłeś mnie obudzić. Chętnie bym z tobą wyszedł.
- Będziesz miał okazję. Zjemy śniadanie i wychodzimy. Gubałówka czeka. Cała w śniegu. Ale widzę, że nie próżnujesz, tylko nawiązujesz znajomości z góralami.
Michał spojrzał wymownie na Filipa. Natychmiast na ustach pojawił się uśmiech. Filip zaśmiał się sztucznie.
- Dobry kawał - odparł po chwili - ale nie jestem góralem.
- Żartowałem. Nie wyglądasz na górala. Gdzie podhalański strój? Gdzie onuce? Gdzie kierpce? Przydałby się jeszcze kożuch z owczej wełny.
- Michał, przestań - wtrąciłem się do rozmowy. Był zazdrosny. To dlatego tak się zachowywał. Zastał mnie w towarzystwie Filipa. Stwierdził, że mnie podrywa, dlatego tak zareagował. Ale to miłe, że taki z niego zazdrośnik. No i tak dzielnie walczy. Mimo to musiałem zapanować nad sytuacją, zanim skoczą sobie do gardeł. - Mówiłem ci, że Filip jest moim kolegą. Poznajcie się. Filip, Michał; Michał, Filip.
Nim podali sobie dłonie, wymienili się buńczucznymi spojrzeniami. Po czym Filip wstał od stołu, ustępując miejsca.
- Powiem na kuchni, żeby przygotowali dwa śniadania - rzekł do mnie, po czym zwrócił się do Michała: - Naprawdę, żałosny żart. Na twoim miejscu w obecności górali nie sypałbym takimi tekstami. Chyba że chcesz zbierać jedynki na Giewoncie.
Puścił oczko i zniknął w kuchni. Michał stał przez chwilę niczym słup soli, patrząc za Filipem, którego już dawno nie było. Uśmiechnąłem się do siebie.
- Co za bezczelny typek! - wykrztusił wreszcie z goryczą.
- Sam zacząłeś. Siadaj - pociągnąłem go za rękaw kurtki. - Co dzisiaj robimy? Co mamy w planach? Oprócz tego, że już mnie wystawiłeś do wiatru dzisiaj rano.
- Oj tam, nie becz. Będziesz miał wieczorem kolację na mieście, to jeszcze mi podziękujesz. A przez dzień trochę się pomęczymy po Zakopanem. Ale będzie frajda - potarł z zadowoleniem dłonie.
- Co ty znowu kombinujesz?
- Zobaczysz - mrugnął okiem w moją stronę.
Rozejrzałem się dyskretnie po jadalni. Sprawdziłem, że nikt na nas nie patrzy i uścisnąłem jego zmarzniętą dłoń. Zaczął opowiadać, jak to pomknął dzisiaj rano na miasto, by zażyć górskiego powietrza. I choć słuchałem z zapartym tchem jego opowieści, moje myśli krążyły wokół Filipa. Cieszyłem się, że znów ze sobą rozmawiamy, że wszystko sobie wyjaśniliśmy. Żałowałem tylko, że nie zdążyłem go zapytać o powód przeprowadzki do Zakopanego. Ale może będzie jeszcze okazja, żeby spokojnie z nim porozmawiać i dowiedzieć się szczegółów. W końcu jeszcze cała sobota przede mną i niedziela.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz