poniedziałek, 6 stycznia 2014

Epizod 104. Rozterki Bartka /14/.

Kraków.
Kawa wypita do połowy wystygła już godzinę temu. Ostatnia smużka dymu uniosła się bezwiednie ku górze, po czym rozmyła się w powietrzu. Zniknęła, ot tak. A ja pogrążyłem się w zalegających mój umysł myślach. Myślach, które trawiły mózg i nie pozwalały normalnie funkcjonować, a które dotyczyły wydarzenia, mającego miejsce w wigilijną noc.
Popatrzyłem z obrzydzeniem na zimną kawę i odstawiłem kubek na bok. Praca. Muszę się skupić na pracy, a wtedy na pewno te popaprane myśli, te wspomnienia ulecą. I oby na zawsze. Otworzyłem pierwszą z brzegu tabelkę z danymi. Cyferki i opisy zaczęły skakać przed oczami, jak oszalałe. Pierwsze czynności szły nawet nawet. Ale nim się zorientowałem już zagłębiłem się myślami w obrazach, które niespodziewanie wyskoczyły z zakamarków mózgu i dumnie paradowały, ukazując pełnię męskiej nagości, a przy tym perfekcyjnie odtwarzając wydawane dźwięki.
Chciałem, by zniknęły, więc ukryłem twarz w dłoniach. Nic to nie dało.
Błysk!
Jęk, który wydawałem wtedy, tuż pod lasem, w starej rozwalającej się szopie, wydobył się znikąd.
Błysk!
Stasiek energicznie zdarł ze mnie spodnie i dał z zadowoleniem porządnego klapsa, mówiąc przy tym, że mi się należał od wielu lat. A mnie sprawił on jeszcze większą przyjemność.
Błysk!
Dławiłem się. Krztusiłem, plując śliną, próbując zapanować nad odruchem wymiotnym, by nie zwrócić kolacji wigilijnej. A przed oczami prężył się ogromny kutas Staszka. Złapał za głowę i przycisnął mocno. Połknąłem go w całości. W gardle poczułem, jak pulsuje energicznie, drażniąc podniebienie. Znów poczułem, że się krztuszę. Wyrwałem się, patrząc załzawionymi oczami na ten ogromny nabytek, który był dumą i chlubą Staśka.
Błysk!
Poczułem go w sobie. Jedno mocne pchnięcie, potem następne i kolejne. I znowu to samo. A z gardła wydobył się nieartykułowany dźwięk.
Błysk!
- Bartek, co z tobą?
Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki dobrej wróżki z bajki o Kopciuszku, obrazy mojej zdrady Michała z młodzieńczą i dotychczas platoniczną miłością licealną prysnęły niczym bańka mydlana. Znów byłem w biurze, w pracy, przed komputerem na którym widniała zapisana tabelka, obok w kubku niedopita zimna kawa rozpuszczalna. I ona, Karolina, ostatnio strażniczka mojego samopoczucia. Kiedy widzi, że nagle odlatuję gdzieś myślami, zjawia się i przywołuje do porządku.
- Znowu bujasz w obłokach - zauważyła, podchodząc do mojego biurka.
Andrzej zajęty swoimi sprawami, nie oderwał oczu od ekranu. Z kolei Agata totalnie wsiąkła w pracę, ignorując wszystkich w biurze. Może dlatego, że dzisiaj był jej ostatni dzień w firmie. W sylwestra wzięła sobie wolny dzień. Między wyjściem do toalety a jej powrotem za biurko, Karolina zdążyła się wypaplać, że Agata szykuje się na jakiś większy bal z okazji zakończenia roku. Podobno zjawił się absztyfikant, który zaprosił ją imprezę. Agata długo się nie zastanawiała. Prawie w ogóle nad tym nie myślała. Po prostu złapała wiatr w żagle i zgodziła się pójść.
- Akurat coś mi się przypomniało. - Starałem się, by moja odpowiedź zabrzmiała bardzo realnie, jednak odniosłem wrażenie, że wywołała wręcz odwrotny skutek. - Wigilia, o! Święta. Dom. Pełno żarcia i zjazd rodzinny, jak co roku.
Karolina usiadła lewym półdupkiem na brzegu biurka. Jej twarz rozświetlił wymuszony uśmiech.
- Tak, jasne. I myślisz, że w to uwierzę? - Nachyliła się w moją stronę i zapytała szeptem, tak by ani Agata, ani Andrzej nie usłyszeli żadnego słowa: - Chcesz pogadać?
- Nie, daj spokój.
- Ale Bartek, dobrze wiesz, że możesz zawsze na mnie liczyć! Może i nie wyglądam na osobę godną zaufania, ale to tylko pozory. Milczę, jak grób. Cokolwiek mi powiesz, to jak kamień w wodę.
I gdyby przyszło mi powiedzieć o sobie, że jestem gejem, to pierwszą osobą, która by się o tym dowiedziała, byłaby z pewnością Karolina. Yhy, tak jasne. Już to widzę, jak leci do Karolina leci do swojej najlepszej psiapsiółeczki z podwórka i niby w sekrecie opowiada jej, zaznaczając przy tym, żeby nikomu nie mówiła i nie przekazywała tej rewelacyjnej wieści dalej, że pracuje z gejem. Dziewczyny już mają to we krwi, że muszą się podzielić cudzymi tajemnicami. Ale duża część tak zwanych "ciepłych chłopców" też ma takie zaleciałości. Ploteczki to ich chleb powszedni.
- Wiem, Karolcia, ja to wszystko wiem - przytaknąłem z uśmiechem. - Jak będę gotowy, to wszystko ci wygadam i streszczę każdy fragment mojej ciekawej historii.
- Trzymam za słowo.
Odprowadziłem Karolinę wzrokiem do biurka, a kiedy usiadła i wróciła do przerwanej pracy, ja przeniosłem wzrok na monitor mojego komputera. Ale zamiast słynnej już tabelki, znów zobaczyłem twarz Staszka. Już nie był platoniczną miłością, niespełnioną zachcianką, którą jarałem się w liceum. W zeszłym tygodniu, w wigilijną noc, tuż po pasterce, ten oto mężczyzna spełnił moje najbardziej wyuzdane marzenie. Mało tego - zdradziłem Michała. Doprawiłem mu rogi, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Że mogę go skrzywdzić. Tak po prostu oddałem się Staszkowi.
Przez dwa dni świąt nie miałem wyrzutów sumienia. Ogarniała mnie tylko przyjemna fala zaspokojenia i spełnienia. Michał zniknął z pamięci. Może i dobrze, że w tym okresie nie dzwonił. Ale, ale... To nie wszystko. Gdzieś w głowie przewijała się wówczas myśl, że pragnąłem Staszka jeszcze bardziej. Tak, brałem pod uwagę powtórzenie tego wybryku. Ale moja dziwna natura kazała mi unikać spotkań z licealnym kolegą.
Wątpliwości pojawiły się nagle, w formie krótkotrwałych rozbłysków o Krakowie. Że trzeba wracać. Że od poniedziałku czeka mnie praca. Prawdziwe obawy zaatakowały przy niedzielnym obiedzie. I zaczęło się. Myśli typu: co ja najlepszego zrobiłem?, jak spojrzę teraz Michałowi w oczy?, czy zauważy po mojej minie, że go zdradziłem?, zostawi mnie?, każe pójść do diabła?, trzepały mną na prawo i lewo.
Ta chwila miała wkrótce nadejść. Musieliśmy się w końcu spotkać. Jednak z obawy, że mnie zostawi za zdradę, nawet nie raczyłem go poinformować, że już wróciłem do Krakowa. Dzisiaj też nie dzwoniłem, on zresztą również nie dawał znaku życia. Ale jutro sylwester. I mieliśmy go spędzić razem, Michał i ja. Takie były plany, lecz teraz... Nie wiedziałem, co mam robić. Przecież on po moim zachowaniu zorientuje się, że jest coś nie tak.
Targany emocjami i kumulującymi się wyrzutami, odczułem niespodziewanie chęć wygadania się przed kimś z tego, co zrobiłem przed tygodniem. Mimowolnie wzrok spoczął na Karolinie. Oferowała swoją pomoc, swoje uszy, oczy, ciepły głos. Zapewniała o możliwości zaufania właśnie jej. Taka fajna lokata. Ale ja niestety do końca nie potrafiłem się przed nią otworzyć.
Sięgnąłem po telefon. W liście kontaktów odnalazłem Filipa. Choć przed paroma miesiącami poróżniła nas głupota, był jedynym człowiekiem, któremu mogłem zaufać, któremu mogłem się zwierzyć. Najgorsze w tym było to, że Filip przeprowadził się do Zakopanego. Być może przyjechał na święta do domu, kto wie, ale w okresie świąt polskie Tatry są oblegane przez turystów, więc pensjonat, w którym pracował mógł przeżywać najazd, a wtedy nici z wyjazdu. Zawsze jednak istniała nadzieja, że wcale nie musiało tak być. Jak to sprawdzić? Tylko zadzwonić i przekonać się na własne uszy, gdzie obecnie jest Filip i co porabia. A nuż się okaże, że jest w Krakowie!
Szczęście mi sprzyjało tego dnia.
Filip odebrał po trzech sygnałach. Był w drodze do Krakowa. Tutaj miał się zatrzymać na noc, a jutro przed południem planował wsiąść w autobus do Zakopanego. Kiedy więc zaproponowałem mu spotkanie, pomyślał nad ofertą przez chwilę, jakby rozpatrywał wszystkie za i przeciw, by wreszcie przystać na propozycję.
Spotkaliśmy się w Kładce Cafe przy Mostowej. Przyszedł z rozwianym włosem, opatulony szalem i z torbą przerzuconą przez ramię. Wymieniliśmy się uściskami dłoni i zamówiliśmy po latte. Początkowo rozmowa krążyła wokół świątecznej atmosfery, obfitym jedzeniu i ograniczonym ruchach na świeżym powietrzu. W końcu zapytałem:
- A na sylwestra przyjechałeś do Krakowa?
- Nie - zaprzeczył szybko, upijając parę łyków gorącego latte. - Wracam do Zakopanego. W zimowej stolicy Małopolski to gorący okres, sporo turystów i jeszcze więcej pracy. Aniela nie chciała tego mówić, ale mam wrażenie, że ma w pensjonacie porządny zajeb. No więc wracam.
- Nigdy nie sądziłem, że przeniesiesz się do Zakopanego. Ty, miastowy, który nie potrafi wytrzymać bez imprez, korporacji i spotkań towarzyskich w restauracjach nagle rzucasz wszystko i wyjeżdżasz do małego miasteczka w górach, gdzie ludzi się znają i wszystko o sobie wiedzą.
- Cztery miesiące już tam mieszkam. - Filip przeliczył szybko w pamięci. - Idzie się przyzwyczaić. Jeśli nie wybijasz się z tłumu, robisz to co do ciebie należy, to jest wszystko w porządku.
- Ale Zakopane? - nadal nie kryłem zdziwienia. - Zrozumiałbym Warszawę, Poznań czy Gdańsk, ale nie Zakopane. Co w nim takiego jest, że akurat tam pojechałeś?
Filip milczał. Tylko po twarzy przemknął blady uśmiech, znikając szybko w kącikach ust. I wtedy mnie olśniło. Jaki ja mądry jestem! Filip nie pojechał tam, ot tak sobie. Przeprowadził się do Zakopanego, bo miał tam kogoś.
- Albo kto tam jest? - poprawiłem się szybko, akcentując słowo "kto".
- Raczej był. - Filip wzruszył ramionami.
- To już nie ma? - zapytałem zdziwiony.
- Kierowałem się tym pulsującym mięsem - wskazał palcem na lewą część klatki piersiowej. - Zachowałem się, jak zakochany nastolatek, rzucając wszystko, zabierając walizki ze sobą i jadąc do ukochanego, w którym się zabujałem. A tam, na dworcu, przyjeżdża mój góral ze swoim byłym i mi oznajmia radosną nowinę, że ma kogoś. Wiesz jak się poczułem? Jak skończony idiota. Chciałem się zapaść pod ziemię. Ale zostałem w Zakopcu, bo w sumie nie miałem też po co wracać do Krakowa. Co prawda w wigilię wyskrobał esemesa, że zerwał z Konradem i że za mną tęskni, ale jakoś nie czuję rytmu.
- Ale nie wszystko stracone. Jest szansa - zauważyłem.
- Zobaczymy. A co u ciebie?
- Co u mnie? - zapytałem samego siebie.
No właśnie u mnie same komplikacje, odpowiedziałem sobie w myślach. Musiałem pożalić się Filipowi. Dźwiganie takiego ciężaru, ciężaru zdrady, to nie lada wyczyn. Dla jednej osoba to katorga.
- Więc... Co u ciebie? Jak się tam sprawy sercowe mają? - Filip wciąż drążył temat, popijając swoją kawę.
- No właśnie między innymi dlatego chciałem się z tobą spotkać.
- To zamieniam się w słuch.
Spojrzałem na niego. Uśmiechał się, a tym szczerym uśmiechem przekonywał mnie, by podzielić się z nim moim sekretem. Sekretem, który trawi mnie od środka i nie daje spokoju.
- Zdradziłem Michała... - wyszeptałem powoli.
Oczy Filipa zrobiły się wielkie, jak pięciozłotówki. A już po kilku sekundach zanosił się śmiechem. Rozejrzałem się po sali. Nikt specjalnie nie zwracał na nas uwagi; każdy zajęty był swoimi sprawami.
- Śmiejesz się? - przerwałem mu zaskoczony. Nie takiej reakcji spodziewałem się po nim. - To dla ciebie jest śmieszne, Filip? - Irytacja we mnie narastała.
- Wybacz. - Jego śmiech dogorywał. Filip usilnie starał się go stłumić. - Nie sądziłem, że ty...
Kolejny chichot zjadł słowa, które chciał wypowiedzieć.
- Ale tak się złożyło, że jestem do tego zdolny. I bardzo ci dziękuję za wsparcie.
Udałem obrażonego. To jednak nie pomogło Filipowi się opanować. No musiał się wyśmiać do końca. Po upływie kilkunastu dobrych sekund wreszcie się uspokoił.
- Jestem z ciebie dumny, naprawdę - odezwał się po chwili.
- Ze mnie? - zapytałem zaskoczony.
- Bo myślałem, że jesteś zakochany po uszy w Michale, a tu takie cyrki odstawiasz. Nie posądzałem cię o to, ale chylę czoło przed tobą.
- Jaja sobie robisz, prawda? - Nadal wątpiłem w jego słowa.
- Nie - zaprzeczył natychmiast. - Może to zabrzmi dziwnie, ale cieszę się, że go zdradziłeś, bo to oznacza, że podchodzisz na luzie do tego związku. Sam wiesz, jak Michał traktował Karola, kiedy z nim był. Zdradzał go z warszawiakiem. Jak widać, Michał nie jest stały w uczuciach, więc ta zdrada jest nawet na rękę.
- Tak sądzisz? - nie do końca wierzyłem jego słowom.
- Ależ oczywiście!
- Ale mi on wcale na takiego nie wygląda. Zmienił się...
- Wiem, wiem! - Filip wszedł mi w słowo. - Jest ciepły, troskliwy i takie tam bla, bla, bla. Ale jest facetem. Zdradził raz, ma tendencję do zdrady kolejny raz.
- Czyli ja też.
- To zależy z kim go zdradziłeś - Filip pokręcił głową na prawo i lewo.
Przed oczami zobaczyłem twarz Staśka. Męski typ, rozbudowane ciało. O Jezusie! Już mi się dobrze zrobiło na samą myśl o nim.
- Z moją platoniczną miłością z liceum - odparłem.
- No to już nie taka platoniczna - zauważył Filip. - Kiedy to się stało?
- W wigilię. A dokładnie po pasterce w starej szopie pod lasem.
- No, no, no. Wow! Po prostu ekstra - zachwycał się Filip moimi wyczynami.
- A wiesz co jest najlepsze? Że kiedy tylko sobie o tym przypomnę, nadal mam ochotę powtórzyć tamto zdarzenie. Jestem wprost okropny.
- Przeciwnie - zaoponował Filip. - Znaczy, że z tobą wszystko w porządku. Podejdź do tego na luzie. Nie przejmuj się, że to zrobiłeś.
- Nie wiem czy mam o tym powiedzieć Michałowi.
Filip zmrużył oczy, a po twarzy przemknął złośliwy uśmieszek. Miałem wrażenie, jakby w jego głowie zrodził się szatański pomysł. Ale dlaczego?
- Nie byłby to nawet taki zły pomysł - rzekł zamyślony. - Całkiem dobra opcja.
- On by mnie zabił.
- Nic by ci nie zrobił. Nie chcesz mu utrzeć nosa?
Podjudzał mnie. Naprawdę mnie podjudzał. Chciał, żebym się wygadał.
- Choć z drugiej strony może lepiej zachować to dla siebie. Dowie się w swoim czasie. A póki co masz faceta, a na boku bzykasz się z licealną miłością.
Na twarzy Filipa pojawił się tajemniczy uśmiech. Coś mi mówiło, że powinienem się temu dokładniej przyjrzeć i wypytać go o tę mimikę twarzy, ale nie chciałem psuć tak miłej atmosfery. Zresztą, dopiero co odnowiliśmy nasz kontakt po paru miesiącach. Żal znów to rozpieprzać z byle powodu; jakiegoś tam uśmieszku.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz