piątek, 20 grudnia 2013

Epizod 100. Rozterki Bartka /13/.

Śnieg skrzypiał pod butami, mróz delikatnie szczypał w policzki, kiedy razem z Michałem wspinaliśmy się na Gubałówkę. Zipiałem ze zmęczenia, ślizgając się po wydeptanej i miejscami oblodzonej ścieżce. Wielokrotnie zatrzymywałem się, by zaczerpnąć powietrza, wyrównać oddech i nie wypluć płuc. W duchu dokonywałem samobiczowania za złą kondycję. Tyle razy obiecywałem sobie, że zapiszę się na siłownię, że zacznę regularnie trenować, może nawet biegać albo pływać, ale kończyło się na obietnicach i dobrych chęciach. Zachodziłem do klubu, zatrzymywałem się w progu, ale widząc tych osiłków z napompowanymi bicepsami, odwracałem się na pięcie i spieprzałem ile sił w nogach. Ze wstydu. No przecież gdzie ja się tam będę pchał. Wysoki i szczupły, jak tyczka, bez wyrobionych muskułów, gdybym położył się na ławeczce i wziął sztangę na klatę - samą sztangę, ona by mnie przygniotła. Lepiej nie ryzykować uszczerbku na zdrowiu i uniknąć wstydu.
Michał parł ostro do przodu. Już prawie znikał w lesie, kiedy niespodziewanie przystanął i odwrócił się twarzą do położonego w oddali miasta. Podparł boki. Dzieliło mnie od niego, jakieś dwadzieścia metrów, ale widziałem na twarzy uśmiech.
- Myślałem, że mnie tu zostawisz! - zawołałem do niego. - Pognałeś tak szybko do góry, że przez moment miałem wrażenie, że sam przyjechałeś do Zakopanego.
- Nie narzekaj, tylko przebieraj szybciej nóżkami.
W tej samej chwili minęła nas kolejka, która sunęła w górę, na Gubałówkę. Patrzyłem za nią, jak znika w lesie z upakowanymi niczym śledzie w puszce turystami. Może i upakowani, ale przynajmniej nie męczą się z podejściem, nie ślizgają się i nie zastanawiają się, czy daleko daleko jeszcze na ten cholerny szczyt.
- Mogliśmy jechać kolejką - jęknąłem. Bynajmniej nie udawałem. - Ale ty się uparłeś na spacer. Gdybym wiedział, że to tak daleko i to pod taką stromą górę - wskazałem przed siebie - wsiadłbym do tej cholernego wagonika i poczekałbym na ciebie, aż byś się doczłapał na górę.
- Rany, jak marudzisz.
Michał odwrócił się plecami i ruszył przed siebie.
- Hej! - zawołałem za nim. - Zaczekaj na mnie! Weź mnie na barana!
- Dam ci buzi, jak się pośpieszysz.
I zniknął między drzewami.
- O ten podły drań! - wymamrotałem do siebie.
Zebrałem się w sobie i ruszyłem w górę, klnąc pod nosem na śnieg, na oblodzoną ścieżkę i na Michała, który zostawił mnie na pustkowiu. I co? I mam teraz sam iść przez las? Miał szczęście; dogoniłem go. Pozwolił mi odpocząć tylko na minutę, potem znów przyspieszył tempo.
Kiedy wreszcie dotarliśmy na górę, odetchnąłem z ulgą. Między drewnianymi budami spacerowali turyści, przystawali i podziwiali podhalańskie rękodzieła. Dla mnie nic ciekawego. Po co mi kolejny breloczek do kluczy, czy kubek z napisem GUBAŁÓWKA lub ZAKOPANE? Albo jakaś figurka lub maskotka świstaka? Z pluszowych zabawek już dawno wyrosłem. Oczywiście Michał chciał kupić jakiś badziew, ale zrezygnował, kiedy zobaczył moją ponurą minę.
- Piękny widok.
Michał zachwycił się krajobrazem, który roztaczał się przed naszymi oczami. W oddali, w dolinie leżało miasto Zakopane, a nad nim majestatycznie królował Śpiący Rycerz, przykryty grubą pierzyną białego puchu. A za nim i obok niego wznosiły się inne szczyty, których nazw nie umiałem nawet wymienić. Bo co ja znałem góry? Tylko Zakopane, do którego pierwszy raz zawitałem z wycieczką szkolną. I tak sporadycznie zdarzało mi się tutaj przyjeżdżać, głównie po to, by pochodzić po Krupówkach, czy iść pod skocznię. Cała frajda tego małego miasta na Podhalu. Góry, te z prawdziwego zdarzenia, te ze skał, były dla mnie nieosiągalne.
Michał zaproponował niedzielny wypad na Kasprowy Wierch, tuż przed wyjazdem. Od razu go wyśmiałem. Gdzie ja i Kasprowy? Kolejką nie pojadę. Strach mnie zeżre i nie wsiądę do tego bujającego w powietrzu wagonika, który będzie wolno piął się na szczyt. O nie! Co to, to nie. Powiedziałem mu, żeby sobie darował. Jak chce, niech idzie, nie będę go zatrzymywał. Poczekam w pensjonacie. Ale od razu stwierdził, że skoro ja się nie wybieram, to on zostanie przy mnie. Tak, zrobił to z zazdrości i z obawy, że skumam się z Filipem. Nie, nie przyznał się do tego. Wypiął się dumnie i patrząc mi w oczy powiedział, że o Filipa nie jest zazdrosny, skoro to mój kolega. Jasne, swoje i tak wiedziałem.
Godzinę później wróciliśmy do miasta. Tym razem zjechaliśmy kolejką. Nie ryzykowaliśmy zjazdu z górki na czterech literach, choć muszę przyznać, że byłaby to niezła frajda. Przypomniałbym sobie lata dzieciństwa, kiedy szalało się na sankach albo worku ze słomą. Kwik, pisk i śnieg w ustach, kiedy runęło się twarzą w twardą zaspę.
Snuliśmy się bez celu po ulicach. Zachodziliśmy do paru sklepów, by przyjrzeć się tamtejszym wyrobom, czy też nasycić oczy dekoracjami świątecznymi. Zakopane pachniało Bożym Narodzeniem. Wtedy zdałem sobie sprawę, że do świąt pozostało zaledwie trzy dni. Prezenty dla rodziny miałem, w jakieś upominki dla znajomych również byłem zaopatrzony. Ale nagle olśniło mnie, że nie mam prezentu dla Michała. Nie brałem go pod uwagę, ponieważ nie przypuszczałem w najskrytszych snach, że możemy być razem. Teraz musiałem na szybko coś wymyślić. Problem w tym, że nie znałem jego gustu. Nie wiedziałem co lubi, co ma, czy co chciałby otrzymać. Może tak zapytać wprost? A może zwykły upominek? Nie. To musi być coś wyjątkowego, coś szczególnego. Michał to nie byle kto, tylko Michał. Mój Michał.
Podeszliśmy pod skocznię narciarską. Cyknęliśmy kilka fotek na pamiątkę. Michał nie chciał za bardzo pozować. Wolał być z tej drugiej strony, bo jak twierdził na zdjęciach wychodzi, jak krakowski maszkaron. Dał się namówić na dosłownie cztery zdjęcia.
Późnym popołudniem po obiedzie poszliśmy do zakopiańskiego Aqua Parku. Tłumu było co nie miara, najwięcej rodzin z dzieciakami. Parę razy łapałem Michała na tym, jak łakomie na mnie patrzy, mierzy wzrokiem, zatrzymując spojrzenie na dłużej w okolicach bioder. Zdarzało mu się, że lukał też na innych chłopców, ale nie robiłem mu wymówek, bo sam wodziłem wzorkiem po pięknie wypielęgnowanych i szczupłych ciałach nastolatków.
- Wiesz co? - Michał podpłynął do mnie na tyle blisko, że dotykaliśmy się udami.
- Nie, nie wiem, ale pewnie zaraz mi powiesz - odparłem, patrolując wzrokiem okolice, by nikt nie przyłapał nas na podwodnych macankach.
- Mam ochotę cię zerżnąć - szepnął do ucha.
Zadrżałem na samą myśl o seksie z Michałem. Krew zaczęła szybciej pulsować, a serce przyspieszyło rytm.
- Tutaj? - zapytałem dziwnie podekscytowany.
Nigdy dotąd mi się to nie zdarzyło. Nie miałem takiego uczucia, aż do dzisiaj. To wina tego czystego górskiego powietrza.
- Chodź do kibla.
Znów zadrżałem. Oczami wyobraźni już widziałem, jak Michał rżnie mnie w toalecie, a ja z trudem powstrzymuję się przed dzikimi okrzykami rozkoszy. Poczułem, jak członek nabiera rozmiarów. O kurwa!
- Właśnie mi stanął - wyszeptałem.
- Tym bardziej. Jestem strasznie napalony.
Michał wyskoczył z wody. Wziąłem kilka głębokich wdechów i ruszyłem za nim. Starałem się myśleć o czymś innym. O, na przykład o tajemniczych listach, które otrzymywałem w pracy. Ktoś o imieniu zaczynającym się na "J" podrzucał kartki i znikał. I nie wiedziałem kto.
Po części pomogło i parcie zmalało.
Osłaniając się rękoma, przemknąłem przez halę basenową i wszedłem za Michałem do kabiny. Drzwi zatrzasnęły się za mną z głośnym hukiem. Przywarliśmy do siebie, jakbyśmy byli wyposzczeni przynajmniej przez rok. Wodził gorącymi ustami po mokrym ciele, zlizując krople wody, wgryzając się w skórę i doprowadzając mnie do rozkoszy. Prawie jęknąłem, ale w porę jego dłoń zatrzasnęła mi usta. Odwrócił tyłem i zdarł kąpielówki, odsłaniając tyłek. Przejechał ręką po pośladkach, wsadził środkowego palca w odbyt, a kiedy usłyszał ciche westchnienie, naparł z całych sił swoim towarem. Wszedł bez oporu i rytmicznie zaczął wykonywać ruchy biodrami.
Seks z Michałem zawsze doprowadzał mnie do niebiańskiej rozkoszy. Wrażenie, że się unoszę, że odlatuję było tak realne, że sam w to wierzyłem. Trzymając na wodzy struny głosowe i przyduszany dłonią Michała, nie wydobyłem z siebie żadnego odgłosu, oprócz ledwo słyszalnych westchnień. Nie wiem czy w tym czasie ktoś odwiedzał łazienkę, ja w każdym razie byłem tam, u góry, pod samym sufitem.
Spermę Michała przyjąłem do ust. Połknąłem w całości, co do kropelki. Nie wiem dlaczego, ale zawsze kiedy ktoś mi się spuszczał do buzi, przypominał mi się rysunek zagubionych plemników, które po wystrzeleniu z członka ścigają się do komórki jajowej, ale po chwili dociera do nich, że jednak trafiły w inne miejsce. Znów się uśmiechnąłem do siebie.
Opadłem ze zmęczenia koło muszli. Michał stał nade mną w rozkroku i uśmiechał się zwycięsko. Pomasował jeszcze parę razy kutasa, który po chwili opadł, wracając do stanu spoczynkowego.
- Jak ja uwielbiam się z tobą pieprzyć! - rzekł zadowolony.
- Tylko pieprzyć? - złapałem go za słówko.
- Zakładaj gacie i spadamy stąd.
Cmoknął mnie w usta i wyszedł. Słyszałem, jak drzwi od toalety się otwierają, po chwili zatrzaskują i nastaje cisza. Trzydzieści sekund później podniosłem się z podłogi, założyłem kąpielówki i wyszedłem z kabiny. Przy drzwiach natknąłem się na młodego chłopaczka. Mógł mieć kilkanaście lat, który stał bez ruchu i dziwnie mi się przypatrywał. Minąłem go, obmyłem dłonie pod bieżącą wodą i wróciłem na halę.
W pensjonacie byliśmy tuż przed północą. Po basenie wyskoczyliśmy na kolację do karczmy na Krupówkach. Zasiedzieliśmy się trochę, sącząc grzane piwo. Na recepcji zastaliśmy jakąś dziewczynę, choć chciałem spotkać się z Filipem. Cóż, może jutro rano będzie w pracy.
Ale rano też go nie było.
Po południu, kwadrans po piętnastej, wróciliśmy z wycieczki po Zakopanem do pensjonatu. Odebraliśmy nasze bagaże, które zostawiliśmy rano przed wyjściem w miasto, pożegnaliśmy się z właścicielami i wsiedliśmy do taksówki, którą zamówił Michał. A Filipa jak nie było, tak nie było. Pewnie miał wolne. Odezwę się do niego, jak już będę w Krakowie. Nim wsiadłem spojrzałem jeszcze na drewniany dom, za którym majestatycznie unosił się Giewont.
Weekend w Zakopanem dobiegał końca.
Taksówka ruszyła w kierunku dworca.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz