środa, 4 grudnia 2013

Epizod 91. Rozterki Bartka /5/.

Za oknem hulał wiatr. Po prawdzie to szalał tak od czwartkowej nocy. Potężny niż, ochrzczony jako Ksawery, rozpętał istne piekło, doprowadzając miasto do paraliżu komunikacyjnego. Krótko mówiąc: nastała zima.
Co mnie podkusiło, żeby w taką niepogodę pałętać się po Krakowie? Jechać do centrum i usiąść w knajpie na Kazimierzu? Sam nie wiem. Chociaż nie, wiem co było przyczyną. A raczej kto... Karol. Wczorajsze spotkanie w Marchewce z Groszkiem wpędziło mnie w nostalgiczny nastrój. By nie siedzieć samotnie między czterema ścianami, uciekłem z niego późnym popołudniem i wylądowałem w Krainie Szeptów. Zamówiłem grzane piwo i udałem się piętro wyżej, na poziom dla palących. Nie, nie paliłem, ale... No właśnie, naszła mnie taka ochota na fajkę, że nim dotarłem do knajpy, kupiłem po drodze paczkę L&M. Zielony jestem, jeśli chodzi o marki, wziąłem więc to co najbardziej rzucało mi się w oczy.
Dumnie wyjąłem paczkę fajek z kieszeni i położyłem przed sobą na stole. Wziąłem głęboki wdech i energicznie rozerwałem opakowanie, dobierając się do zawartości. Wciągnąłem nosem zapach tytoniu. Matko Boska, zawołałem w myślach Świętą Panienkę. Nigdy nie paliłem, a teraz siedzę przed otwartą paczką papierosów i wzywam na pomoc siły niebieskie. Chyba tylko po to, żeby pomogły mi wypalić zawartość, bo niby w czym innym?
Stukałem energicznie palcami w blat stolika, nie odrywając spojrzenia od grzechu, który miałem lada moment popełnić. Pociągnąłem kilka łyków ciepłego piwa. Chciałem, żeby ktoś mi przeszkodził. Nie wiem, żeby ktoś nagle tutaj przyszedł, dosiadł się do stolika, zaczął ze mną dyskusję. No cokolwiek. W ten sposób uniknę uduszenia się dymem papierosowym.
Niespodziewanie przed moimi oczami stanął Karol. Jemu nie spodobałby się fakt, że sięgnąłem po truciznę. Znaczy inaczej. Nie spodobałby się, gdybyśmy utrzymywali kontakt. Po wczorajszym zdarzeniu upewniłem się tylko, że Karol nie chce mieć ze mną nic wspólnego. Ma żal. Ogromny żal. Ale przecież przeprosiłem. Nawet odsunąłem się w cień. Zniknąłem na parę miesięcy, choć nie było mi łatwo. Fakt, że musiałem ograniczyć z nim kontakt, bardzo mnie bolał, ale myślałem, że jeśli po jakimś czasie się z nim przypadkowo spotkam na mieście lub zadzwonię do niego, będziemy mogli normalnie znów rozmawiać. Myliłem się. To milczenie było mu na rękę, dlatego wczoraj zareagował, jak zareagował. Przyjaźni między nami już nie ma i nie będzie, nie wspominając już o czymś więcej. Pora ruszyć do przodu i może dać sobie wreszcie szansę na szczęście przy boku, ale nie Karola, tylko innego faceta. Na Karolu świat się nie kończy. Tylko że... Jezu, strasznie mi na nim zależy. Mam do niego sentyment. I podoba mi się. Czemu akurat w nim musiałem się bujnąć? Czemu trafiłem, jak sroka w gnat?
Westchnąłem głośno. Pociągnąłem solidny łyk piwa. Mój wzrok ponownie spoczął na papierosach. Zapalić czy nie zapalić?
Wtem rozległ się dzwonek telefonu. Komórka zawibrowała głośno na blacie. Na wyświetlaczu pojawiło się imię mojego przyjaciela, który od bardzo dawna milczał. Staszek, choć w szkole średniej mówiliśmy do niego Stasiek. I tak zostało. Zamarłem, patrząc w komórkę.
W jednej sekundzie odżyły wspomnienia. Stasiek miał w szkole złą reputację. Oprócz tego, że źle się uczył, ciągle oblewał klasówki i generalnie miał w dupie system szkolnictwa, lubił dręczyć młodszych i słabszych kolegów. Jednego pierwszaka pobił do nieprzytomności, bo rzekomo nazwał go karłowatą mieszanką człowieka i świni. Ten nieprzyjemny incydent jakoś rozszedł się po kościach, sprawa została wyciszona, a Staśkowi dano szansę. Z trudem, bo z trudem przepychano go z klasy do klasy, nauczyciele wyciągali z niego informacje, by tylko mieć z nim spokój. Aż wreszcie dobrnął do końca czwartej klasy, jakimś dziwnym cudem zdał maturę i szkoła odetchnęła z ulgą pozbywając się ciężaru.
Ale prócz złej reputacji i plotek o jego domniemanych kontaktach z dilerami narkotykowymi, które nawiasem mówiąc nigdy mu nie udowodniono, był pieron przeprzystojny. Śliniłem się na jego widok, jak pies na widok suki. Musiałem się pilnować, kiedy mój członek rozsadzał spodnie i parł do przodu. Najgorzej było na wuefie. W szatni zerkałem na jego ogromne przyrodzenie, które nie mieściło się w gaciach. Jak na złość prawie zawsze wypinał się dupskiem na mnie, co tylko jeszcze bardziej mnie podniecało.
Czy był gejem? Ciężko było to wtedy wyczuć. Ja przecież kryłem się z tym, nie dopuszczając do siebie myśli, że mogę odstawać od grupy, więc jak wszyscy kumple z klasy udawałem, jak to mnie pociągają laski z dużymi balonami. Jednak w głowie szalałem za Staśkiem i to z nim uprawiałem seks, kiedy zamykałem się w pokoju po powrocie ze szkoły. To Stasiek doprowadzał mnie do potężnej eksplozji, nie jakaś tam Dominika, czy Iwona.
I wreszcie w czwartej klasie moje marzenie się spełniło...
Stasiek przez cały poniedziałek wodził za mną wzrokiem. Zazwyczaj nigdy nie siedzieliśmy razem przy jednej ławce. Omijał mnie, choć czasami lubił zagadywać. A ja płonąłem rumieńcem, kiedy z czymś się zwracał. Nigdy jednak nie trzymałem z nim sztamy. Ale tego dnia na religii przepędził Poldka z miejsca i usiadł obok mnie w ostatniej ławce. Zerkał, żartował, zagadywał. Wreszcie niespodziewanie chwycił za udo, a ja pisnąłem cichutko w panice. Głos ugrzązł w gardle. Kutas automatycznie się naprężył. Stasiek zauważył moją reakcję. Luknął pod ławkę, a widząc reakcję mojego przyrodzenia, zaczął chichotać. Ale ręki nie zdjął. Mało tego, przejechał nią wyżej, bliżej krocza. Drgnąłem niekontrolowanie. Milion myśli przepłynęło wówczas przez moją głowę, wytworzone wcześniej przeze mnie projekcje z naszych wspólnych dokonań wydostały się z zakamarków mózgu. Ścisnął mocniej, a wtedy trysnąłem, zalewając ciepłą spermą bokserki. Przechodząc orgazm, prawie odjechałem, ale kontroli nad sobą na całe szczęście nie utraciłem. Pamiętam tylko uśmiechniętą twarz Staśka i ponure, karcące spojrzenie Jezusa z krzyża.
Zapanowałem nad ekstazą, jękami i innymi efektami specjalnymi. Nie zapanowałem tylko nad swoim penisem. Cóż, on żył swoim życiem.
Po tym incydencie Stasiek chodził z dumnie podniesioną głową, zerkając na mnie z kpiącym uśmieszkiem. Najbardziej obawiałem się, że może to rozgadać całej klasie. I pewnie paru osobom wspomniał, bo czułem się pod pilną obserwacją, kiedy mijałem gang Staśka, a potem słyszałem za sobą ryk śmiechu. Nigdy więcej już to się nie powtórzyło. To był jeden jedyny raz. Nigdy też do tego nie wracaliśmy, choć spotkaliśmy się kilka lat temu na zjeździe maturzystów z okazji pięciolecia matury. Kończyłem wówczas studia i rozmawialiśmy całkiem normalnie. Na dziesięciolecie nie dotarłem, więc nie wiem co tam się działo.
Aż do dzisiaj, kiedy Stasiek postanowił wybrać do mnie numer.
- Słucham - zapytałem i podekscytowany faktem, że do mnie dzwoni, i jednocześnie przerażony. Czego on może ode mnie chcieć?
- Cześć Bartek! - krzyknął do telefonu. - Co tam stary u ciebie?
- W porządku, dzięki. - Bo co innego mogłem powiedzieć.
- Stary, czemu cię nie było rok temu na zjeździe? Coś taką chałę odpierdolił, co? Dorobiłeś się prezesowskiego stanowiska, więc kumple z liceum już idą w odstawkę? Takiś dumny pan?
Kumplami nigdy nie byliśmy, przeleciało mi przez głowę, ale nie powiedziałem tego na głos.
- Nie miałem czasu. Byłem za granicą w delegacji, więc nie umiałem się rozdwoić.
- Czyli powodzi się prezesikowi - ryknął śmiechem po drugiej stronie telefonu.
Wieśniactwo jednak z niego nie wyszło. Nadal siedziało, głęboko zakorzenione. Wstyd!
- Nie jestem prezesem - wyjaśniłem spokojnie.
- No jak, kurwa, nie, jak wozisz dupę za granicę? - obruszył się Stasiek. - Kasiory masz w pizdu i zapierdalasz. He he he he! - zawył do słuchawki.
Że też on mi się podobał. Muszę to zweryfikować jeszcze raz i przeanalizować dokładnie. Czy to nadal ten sam przystojny Stasiek, który doprowadził mnie do wytrysku?
- Po co dzwonisz? - zapytałem prosto z mostu. Po co dłużej czekać i rozwlekać tę rozmowę? Trzeba przejść do sedna sprawy.
- Tak po prostu. A musi być powód?
- Ty nigdy bez powodu nie dzwonisz - odparłem.
- Chciałem dowiedzieć się, co tam u mojego kolegi słychać w wielkim świecie.
Kolegami też nie byliśmy. Co najwyżej z klasy, ale to się nie liczy.
- Jest okej - wzruszyłem ramionami. - Pracuję, podróżuję, odpoczywam... Jak życie.
- A bo wiesz u mnie...
I zaczęła się trajkotka. Stasiek relacjonował swoje dotychczasowe życie spędzone w licznych rozjazdach, długich lub krótkich; dziwne, bo zazwyczaj dochodziły mnie słuchy, że siedzi w domu i nic nie robi. Jak zarabia na swoje utrzymanie? Ta opcja zawsze pozostawała w cieniu. Nikt do końca nie wiedział, czym zajmuje się Stasiu, choć domysły różne były, że zasuwa jako "rozwoziciel towarów do dużych sklepów". A tu się okazuje, że dostawał jakieś zlecenia, wsiadał w samochód i sunął na drugi koniec Polski, by dokonywać transakcji z klientami, którzy wysoko się cenili; cokolwiek to znaczyło.
W tym momencie dobrnął do sedna rozmowy. Wspomniał, że w następnym tygodniu będzie w Krakowie, by dopilnować pewnej sprawy. Ma już zarezerwowany hotel, więc o nocleg nie musi się martwić, ale skoro tu mieszkam, to wyskoczył z opcją, że czasami może wpaść do mnie na wódkę, wypić i pogadać.
Trochę się tego obawiałem. Tego picia wódki, bo przypuszczając z kim będę miał do czynienia, to raczej nie będę nadążał z kolejką. A wtedy on może mnie wykorzystać seksualnie. O Jezu! Penis drgnął, naprężył się, stanął do gotowości. Co miałem mu odpowiedzieć?
- Co ty na to? - dopytywał Stasiek.
- Nooo... Uff! Nie wiem. Zobaczymy, jak przyjedziesz. I jak czas pozwoli.
- No coś, Bartek, pierdolisz farmazony. Wypijemy i pobojcymy. Powspominamy szkołę, nauczycieli. Zobaczysz, że będzie fajnie.
Powspominamy to na pewno, ale coś innego. A ja już w szczególności.
- Dobra, zobaczymy się - zgodziłem się na spotkanie. Niepotrzebnie, wiem, ale... Ułożyłem głowę na blacie ze zrezygnowania. - Przyjedziesz, to pogadamy.
- Zadzwonię do ciebie. Trzymaj się, stary pryku.
- Cześć! - Rozłączyłem rozmowę. - Ożeż kurwa, co za wioska.
To się wkopałem. Zajebiście!

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz