czwartek, 12 grudnia 2013

Epizod 95. Rozterki Bartka /9/.

- Auć! - syknąłem z bólu, kiedy palcem wskazującym dotknąłem nabrzmiałą narośl na czole. - Ja pierdzielę!
Patrzyłem na swoje odbicie lustrzane, na wielkiego guza, z którego parę dni temu sączyła się jeszcze krew. To wyglądało okropnie. Taki pięknie prezentujący się siniak nad okiem. Pamiątka po piątkowym zderzeniu ze... To naprawdę był on? Stasiek? Przez sobotę i niedzielę myślałem, czy mi się to wszystko nie śniło, ale guza sobie nie nabiłem, ot tak, przy okazji, tylko zderzyłem się ze Staśkiem. W Blue. Miałem do niego zadzwonić i pogadać o tym, co zaszło, ale odwlekałem wykonanie telefonu, aż weekend się skończył, przyszedł poniedziałek i teraz stałem przed lustrem, ślepiąc w ten paskudny gratis. Przykleiłem rozciętą skórę kawałkiem plastra opatrunkowego, który przynajmniej odrobinę go zakrywał.
Wychodząc z mieszkania i kierując się na przystanek autobusowy, moje myśli powędrowały w kierunku Michała. Oczywiście siedział w mojej głowie przez cały weekend, katowałem się wspomnieniami naszej szalonej nocy. A potem, następnego dnia, kiedy poczułem się ciut niepewnie i wyskoczyłem z pytaniami, ten tak po prostu wstał od stołu, od śniadania i wyszedł. No i zamilkł, przepadając bez wieści. Słuch po nim zaginął.
Autobus wtaszczył się ciężko na przystanek, sapiąc i dysząc. Mroźne powietrze kąsało mnie w nozdrza, ale dało się wytrzymać. Wcisnąłem się głębiej w kurtkę, schowałem twarz w wełniany szal, który oplatał mnie paroma warstwami, niczym wąż boa i upchnąłem się wraz z ludźmi do pojazdu. Drzwi zamknęły się za mną.
A wracając do Michała...
Wiem, roztrząsam strasznie. Wiele razy już karciłem się w myślach za moją głupotę, ale nic nie mogłem poradzić na natłok wspomnień, które jak fala zalewały mój mózg. Starałem się odpędzać od siebie myśli o Michale i skupić się na czymś innym, bardziej przyziemnym, ale one wracały, jak bumerang. Chyba uwielbiam się katować. Taki masochista ze mnie. Albo paranoik. Może powinienem do niego napisać. To nie jest wcale taki głupi pomysł. Przynajmniej będę wiedział na czym stoję. Jeśli coś z tego ma być, niechaj będzie teraz, now, a jeśli nie, to lepiej to szybko zakończyć. Tak też zrobię. Koniecznie dzisiaj, ale dopiero wieczorem, po pracy.
W biurze od razu zwrócili uwagę na opatrunek na głowie. Najpierw padały pytania sprawdzające, troskliwe, a zaraz potem zaczęły się dyskusje i dywagacje o tym, kto jest odpowiedzialny za moje okaleczenie. Karolina posunęła się nawet do stwierdzenia - chyba za bardzo pozwoliła się ponieść swojej wybujałej fantazji - że to ta laska, z którą ostatnio uprawiałem namiętny seks, lubi dominować i pozwoliła sobie na użycie siły, przy okazji doprowadzając partnera łóżkowego, czyli mnie, do uszczerbku na zdrowi. Andrzej i ja śmialiśmy się, tylko Agata nie potrafiła się uśmiechnąć. Zmierzyła mnie wzrokiem, przyjrzała się opatrunkowi i wróciła do pracy.
Prawie do końca dnia Agata utrzymywała dystans. Zauważyłem, zresztą nie tylko ja, że Agata od mikołajków stała się bardziej milcząca. Kiedy ulotniła się na chwilę z biura, Karolina wstała, podeszła do drzwi i wyjrzała na zewnątrz.
- Żal mi Agatki - wzruszyła ramionami.
Spojrzałem na nią pytająco. Andrzej również podniósł głowę znad papierów.
- Jest w tobie zakochana po uszy. - Te słowa skierowała do mnie, choć wciąż patrzyła w korytarz. - Wiesz... zastanawiam się czasami czy jest na tyle silna, że sobie poradzi z odrzuceniem.
- Karolina, ale to nie moja wina, że ona nie jest w moim typie - odparłem. - I proszę cię zakończmy już ten temat. Skoro Agata nie potrafi tego zrozumieć, to nie jest to już mój problem.
- Ależ owszem, mój drogi, to też twój problem. Rozmawiałeś z nią? Mówiłeś, żeby dała sobie spokój? Żeby znalazła sobie inny obiekt westchnień?
- No nie...
- W takim razie dopóki z nią szczerze nie porozmawiasz, to też jest twój problem. Musisz jej to wyjaśnić.
- Chyba daję jej wystarczające sygnały. Nie kuma tego?
- Może i kuma, ale kobiecie trzeba czasami powiedzieć wprost. A co ci się w niej nie podoba?
Wydąłem usta. Zaskoczyła mnie tym pytaniem. Jezusie, co może mi się w niej nie podobać? No przede wszystkim to, że jest kobietą, a mnie jarają kutasy. Taka prawda. Nawet gdyby miała dorobionego, nadal jest kobietą.
- Co? Ma małe cycki? Wielkie usta, jak u Shreka?
- Co? - zapytałem zdziwiony. Jajcara z tej Karoliny, przebiegło mi przez myśl. - Co ty gadasz?
- O ja pierdzielę! - krzyknęła w popłochu.
Dała nura do biura i usiadła przy biurku. Zarzuciła włosy i już po sekundzie doleciało głośne stukanie w klawiaturę. Andrzej nie wytrzymał i ryknął śmiechem. W tym momencie do biura weszła Agata. Nie spojrzała na nikogo, tylko pognała do swojego biurka. Mało brakowało, a tez ryczałbym tutaj ze śmiechu. Zaciskając usta i powstrzymując się przed parsknięciem, wyszedłem na korytarz z teczką dokumentów.
Rozniosłem papiery po działach, zebrałem kilka potrzebnych podpisów, a wracając po piętnastu minutach odebrałem pocztę. Kilka faktur, nic szczególnego, parę pisemek, jakieś projekty i... I znowu tajemnicza koperta z moim imieniem. Rozejrzałem się po korytarzu. Nikt nie patrzył w moją stronę, a jeśli ktoś mnie obserwował, robił to bardzo dyskretnie.
Rozerwałem kopertę. W środku była kolejna świąteczna kartka. Zimowa, górska sceneria. Drobne płatki śniegu, spadające łagodnie z nieba, przystrojona choinka i zakochana para, zmierzająca za rękę w kierunku oddalonego domu. Odwróciłem kartkę na drugą stronę.
"Bartku, wiem... Nie dostrzegasz mnie. Nie zauważasz. Domyślam się, że pewnie masz na głowie mnóstwo innych spraw, ale nie potrafię... Po prostu nie umiem przestać o Tobie myśleć.
Widzę Cię codziennie, patrzę na Ciebie, ale Ty omijasz mnie wzrokiem. Mam wrażenie, że jestem dla Ciebie powietrzem. Czy coś w końcu sprawi, że mnie zauważysz?
Twój uśmiech na ustach jest wprost zniewalający, ale nie jest przeznaczony dla mnie."
W pierwszym odruchu pomyślałem, że to sprawka Agaty. Tą drogą próbuje się dostać do mnie, więc pisze wyznania. To całkiem prawdopodobne. Czytałem dalej.
"Nie wiem dlaczego tego nie widzisz, że ciągle na Ciebie patrzę. Wywołuję Cię wzrokiem, a Ty tego nie widzisz. Ostatnio, w zeszłym tygodniu, wszedłeś do firmy taki szczęśliwy, radosny, jakbyś unosił się nad ziemią. Ciekawe czym był spowodowany Twój dobry humor? Podejrzenia mam, ale nie chce je wypowiadać na głos. Bo to boli. Bardzo boli.
Ale jeśli wciąż nie będziesz zwracał na mnie uwagi, dam sobie spokój. Nie będę Cię tak nagabywać nachalnie, jak to robi Twoja koleżanka z pokoju. Potrafię przeżyć tak zwanego kosza.
J.
No proszę. Podpisała się. Jest jakiś ślad. Nareszcie. Mam punkt zaczepienia. Ale... J. Jej imię zaczyna się na literę "J". Czyli to nie jest Agata. A to oznacza, że w firmie mam jeszcze jedną cichą wielbicielkę. Szkoda, że to nie cichy wielbiciel, z którym można byłoby poflirtować.
Wróciłem do biura i zalogowałem się do bazy pracowników. Przez następne kilka godzin zrobiłem spis dziewczyn w przedziale wiekowym dwadzieścia pięć do trzydziestu ośmiu lat, których imiona zaczynały się na literę "J". W ten sposób powstała dość pokaźna, aczkolwiek znowu nie taka ogromna lista kobiet. Bagatela, sto osiemdziesiąt cztery dziewczyny. Dużo? Sam nie wiem. Teraz czekała mnie dość żmudna praca. Musiałem je odpowiednio zlokalizować w odpowiednich działach. Szło to wolno i bardzo opornie. Ale częściowo zrobiłem.
Agata wymknęła się pracy jako pierwsza. Pożegnała się krótkim "cześć" i wyszła. Zaraz za nią wyszła też Karolina, sugerując wciąż, że powinienem poważnie porozmawiać z Agatą na temat jej uczucia do mojej osoby. Machnąłem ręką i wróciłem do pracy.
- Masz zamiar nocować?
Andrzej zakładał właśnie płaszcz. Rozejrzałem się po biurze. Za oknem było już ciemno. O Jezu, zasiedziałem się!
- Nie, już się zbieram.
- Może wyskoczymy na jakiegoś drinka? - zaproponował Andrzej, otulając się szalem. - Zapraszam do knajpy, gdzie czasami wieczorami jestem za barem.
- Dzisiaj też jesteś? - zapytałem, gasząc komputer.
- Tak się składa, że tak - przytaknął z uśmiechem.
- To raczej nie możesz pić.
- Zrobimy tak. Ty będziesz pił, a ja będę w pracy. Siądziesz przy barze. Zrobię ci coś wyjątkowego.
Pomyślałem, pomyślałem i zgodziłem się.
Andrzej pracował na Kazimierzu w Le Scandale, przy Placu Nowym. Nie przypuszczałem, że jest barmanem w tak dobrej i znanej knajpie. I nie tylko knajpie, bo w menu lokalu można było również upolować bardzo dobre dania. Akurat głodny nie byłem, więc skupiłem się na bogactwie alkoholi, którym dysponował bar. To whisky, to rum, to wódka, to wino, to koniak, a nazwy tak dziwne, tak różne, że nie miałem wcześniej bladego pojęcia, że coś takiego istnieje. Za whisky nie przepadałem, więc od razu przerzuciłem wzrok na rumy. Jezusie, pomyślałem zadowolony, co za wybór?
Dziesięć minut później za barem pojawił się Andrzej. Biała koszula, dopasowana do jego smukłej sylwetki, wprost na nim świeciła. Podwinięte rękawy odsłaniały owłosione, całkiem ładne ręce. Czarny krawat znikał pod kamizelką.
- To na co masz ochotę? - zapytał z uśmiechem.
- Macie taki wybór, że nie wiem - wzruszyłem ramionami. - Zaproponuj coś. Zdam się na twój gust.
- Okej - zgodził się Andrzej.
Tylko spojrzał na alkohole, zmrużył oczy i po chwili zabrał się za przyrządzanie specyfiku. Patrzyłem mu na ręce, ale nie potrafiłem odtworzyć w pamięci czynności, które wykonywał, jakie składniki dobierał do mieszanki i w jakiej kolejności. A było tego sporo. Kiedy więc gotowy koktajl stanął przede mną i zapachniało cytrusami, popatrzyłem na niego z niedowierzaniem.
- To naprawdę ty zrobiłeś?
Wzruszył ramionami.
- Pij.
Pociągnąłem przez słomkę łyka. Boski nektar rozlał się po gardle. Połechtał kubki smakowe, wyzwolił niezwykłe doznania, aż pomyślałem, że znajduję się w jakiejś egzotycznej knajpie na rajskich plażach, pod palemką, a nie w mroźnym Krakowie.
- Pychota! - krzyknąłem zadowolony. - Rany, i ty takie cuda przyrządzasz?
- Tak się złożyło - zaśmiał się Andrzej.
W Le Scandale spędziłem ponad dwie godziny. Opróżniłem cztery mocne drinki, które zaserwował mi Andrzej, i po których było mi już wystarczająco wesoło. To był ten moment, kiedy w końcu stwierdziłem, że pora się zbierać. Ale nagle przypomniało mi się, że choć pracuję z Andrzejem od początku grudnia, wciąż nie mam jego numeru telefonu. Napisał na kartce i wcisnął do ręki. Schowałem ją bezpiecznie do kieszeni spodni i wyszedłem na Plac Nowy.
Zamówiona wcześniej taksówka już stała przed knajpą, więc wsiadłem, podałem adres mieszkania i samochód ruszył z miejsca. Byłem w doskonałym humorze. Wprost wyśmienity, a to znaczyło, że jestem dobrze uwalony. Wtem odezwała się komórka. SMS. Sprawdziłem od kogo i... na chwilę zaparło mi dech w piersi z wrażenia. Potem pojawił się uśmiech.
"Tęsknię za Tobą. I codziennie myślę o Tobie."
To SMS od Michała.
Czyli zależy mu na mnie. Poczułem, jak serce z radości zaczyna szybciej bić. Jak szaleje w środku, jak skacze, jak zaczyna się wyrywać. O super! Prawie jęknąłem ze szczęścia, ale w porę się powstrzymałem. Wystukałem więc odpowiedź.
"Czekałem, aż napiszesz. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy, czytając te słowa."
Wysłałem. SMS zwrotny nadszedł już po kilku sekundach.
"Chcę naprawić błąd. Wyszedłem wtedy tak nagle... Czy możemy o tym zapomnieć i... zacząć od nowa?"
- Tak - wyszeptałem do komórki - możemy zacząć wszystko od początku.
Ścisnąłem mocno komórkę. Postanowiłem. Ryzykuję.
Daję sobie szansę na szczęście, u boku Michała./*

B l o g i   g e j ó w

1 komentarz:

  1. * Powyższy epizod dedykuję Przemkowi...
    Pamiętaj, że to Ty podsunąłeś mi pomysł na ten epizod. A raczej jego "landrynkową" część. Czyli połączenie Bartka i Michała.

    OdpowiedzUsuń