środa, 8 stycznia 2014

Epizod 105.

- Proszę. Dla ciebie.
Michał wsunął mi w zmarznięte palce styropianowy kubek z parującym grzańcem galicyjskim, zakupionym przed momentem na trwającym jeszcze kiermaszu świątecznym, zlokalizowanym przy pomniku Adama Mickiewicza. Zniknął jakieś pięć minut temu, zostawiając mnie samego pod ogromną sceną, rozłożoną pod Ratuszem i specjalnie przygotowaną na jutrzejszą imprezę sylwestrową.


W oczekiwaniu na jego powrót z rozgrzewającym trunkiem, próbowałem nie zmarznąć, wykonując podskoki, przytupy, pocierając dłonie. Nic to nie dawało. Choć nie było wcale tak zimno, bo mrozy raczej ulokowały się gdzieś na Syberii, to jednak przenikliwy chłód i nieprzyjemna wilgoć w powietrzu dawała w kość. I pomimo ciepłego swetra pod grubą kurtką, dostawałem momentami dygotek. A staliśmy już w tym jednym miejscu od dobrych dwóch godzin.
Ale na całe szczęście gorący grzaniec miał mnie ogrzać od środka.
- Dziękuję ci bardzo - odpowiedziałem Michałowi, wciągając przyjemny aromat wina. Taki jeszcze świąteczny. - Tego właśnie potrzebuję.
Siorbnąłem cicho parujący trunek. Przyjemna fala ciepła przecisnęła się przez przełyk i wpadła do żołądka. Z każdą sekundą czułem, jak napój rozgrzewa mnie od środka. By zatrzymać na dłużej to uczucie, upiłem jeszcze kilka solidnych łyków, a z każdym miałem wrażenie, że robi mi się coraz goręcej.
- Niech ci wyjdzie na zdrowie!
Uniósł w górę swój kubek z grzańcem w geście wzniesienia toastu.
- Kto teraz zagra?
- Future Folk podobno - odparłem. - Brzmi bardzo zakopiańsko, ale niestety nie znam zespołu.
- A ja parę razy słyszałem chłopaków - stwierdził Michał. - Całkiem nieźle grają. - Po czym upił parę łyków i mówił dalej: - No i muszę cię pochwalić i zwrócić honor. Spotkałem się dzisiaj z Karolem.
- O! - rzekłem zaskoczony. - I jak było?
- Wyobraź sobie, że zadzwonił i zakomunikował, że ma do mnie ważną sprawę. Oczywiście od razu zaznaczył, żebym sobie nie wiadomo czego nie pomyślał, że niby wracamy do siebie, czy coś w tym stylu. Ale po głosie poznałem, że jarał się jak mały konik na wybiegu. Wystroił się na spotkanie, wypachnił, niczym szczur na otwarcie kanału... Czyli wniosek z tego, że mu zależało.
- Sorki, że ci przerwę - wtrąciłem - bo czegoś tu chyba nie rozumiem. Spotykasz się z nim, a zdając mi relację, kpisz sobie z niego. Co jest grane? Ja wiem, że zamiast serca masz kamień i pierdolisz uczucia, bawisz się nimi, potrafisz w sobie rozkochać niejednego geja, a potem tak po prostu się go pozbyć, ale... Michał! Co jest z tobą nie tak? Czemu to robisz?
- Bo życie jest za krótkie, by certolić się z uczuciami? Hello! Trzeba się bawić.
- A nie sądzisz, że ten ktoś może mieć serce? Może czuć? A ty tak go traktujesz!
- No to ma problem - Michał z uśmiechem wzruszył ramionami, przerzucając spojrzenie na scenę.
- Nie miałbym pretensji, gdybyś te swoje wybryki przerzucił na osoby, które nie znam, choć i to byłoby wobec nich świństwo. A ty jak na złość skupiłeś się na Karolu i na Bartku. Dlaczego oni? Przecież Kraków to kopalnia gejów! Dżizas, nie rozumiem cię!
- Lubię się dobrze zabawić - podsumował niewzruszony Michał. - A ty - wycelował we mnie palcem - nie baw się w Matkę Teresę wszystkich gejów, bo oni nie posłużą ci pomocą, kiedy będziesz tego potrzebował.
- Zdziwiłbyś się.
- Ty byś się zdziwił.
Nic do niego nie docierało. Pod tym względem facet był żywą skamieliną, odporną na słowa, uczucia, może nawet i łzy. Jak do niego dotrzeć, by zrozumiał, że swoim cholernie chamskim postępowaniem kogoś krzywdzi? Jedyna opcja, to sprawić, by się zakochał, a ta druga osoba, mogłaby go zrobić w buca. Wtedy mógłby poczuć, jak to jest bawić się cudzymi uczuciami. Cała nadzieja w Bartku. Gdyby udało mi się go namówić, żeby zostawił Michała... Tyle że Michał nie był nawet zauroczony Bartkiem. Traktował go, jak normalną, zwyczajną rozrywkę.
- Michał! - pokręciłem głową zrezygnowany.
- No co Michał? Co Michał? Mam ploty o Karolu. Chcesz wiedzieć, co było dalej?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się na parę długich sekund. Patrzył na mnie tymi wielkimi oczami, które śmiały niewzruszenie, spokojne, sprawujące kontrolę nad otoczeniem, pełne nieodkrytych tajemnic. Ile one widziały, to tylko jeden Michał może wiedzieć.
- No dobra, mów dalej - zachęciłem.
Michał upił kolejny łyk grzańca.
- Patrząc mi głęboko w oczy, stwierdził że ma przyjaciela, który prosił go przysługę i dlatego się ze mną spotyka. - Przez cały ten czas, kiedy Michał streszczał spotkanie z Karolem, z jego twarzy nie znikał uśmiech. - Podałem mu namiary do siebie, żebyś mógł się ze mną skontaktować, więc pewnie niedługo zadzwoni i czeka nas oficjalne spotkanie i rozmowa.
- Daruj sobie te ceregiele, Michałku - poklepałem go po ramieniu. - Zapomnij. Wystarczy, że teraz rozmawiamy i okazałeś odrobinę serca, dając mi dach nad głową na dzisiejszą noc.
- Dla ciebie wszystko. - Michał zamrugał zalotnie powiekami.
- No to mam nadzieję, że już przestaniesz mnie szantażować wyjawieniem tajemnicy?
Musiałem się upewnić, że mój sekret jest bezpieczny i nie grozi mu niespodziewane publiczne wyjawienie i ujrzenie światła dziennego. Nieczuły kolega, stojący obok i przerastający mnie o pół głowy, spojrzał na mnie z politowaniem w oczach.
- Kochany Filipku. Dopóki Karolek znów nie zatańczy, jak ja mu zagram, wciąż twoja słodka tajemnica balansuje na krawędzi.
- No to co ja mam, kurwa, robić? Może mi powiesz? - podniosłem głos wpadając w szał.
- Nie wiem. - Michał wzruszył spokojnie ramionami. - Postaraj się bardziej.
- Pierdolę cię!
Przechyliłem styropianowy kubek z grzańcem, opróżniając go z napoju. Czułem, jak krew zaczyna mi szybciej pulsować. Ze złości, a jakże inaczej. Co za ćwok! Z jednej strony go lubiłem, bo był fajny. Miał twarde podejście do życia. Niepowodzenia traktował, jak coś normalnego, nie załamywał się i zawsze spadał na cztery łapy, by po chwili podnieść się z ziemi, otrzepać spodnie i ruszyć dalej. Nie, nie rozczulał się nad sobą, jak ja, czy inni moi znajomi. Michał należał do innych ludzi, tych silniejszych. Za to go lubiłem i to w nim ceniłem najbardziej. Ale ostatnio pokazał również swoją ciemną naturę, czyli jak bardzo potrafi być mściwy, złośliwy i jakich środków może użyć, by dopiąć celu. A ja za cholerę nie mogłem znaleźć na niego metody. Nic nie skutkowało. Facet ze stali normalnie!
- Aż taką masz ochotę? - zaśmiał się Michał.
W tym momencie na scenie zrobiło się zamieszanie. Jakiś pan z wielkimi słuchawkami zapowiedział występ zespołu Future Folk, odliczył do jednego i z głośników popłynęła głośna muzyka. Chciałem mu odpowiedzieć, ale zrezygnowałem. Machnąłem tylko ręką. Bo i tak nic moje gadanie by nie dało.
Odsłuchaliśmy występu do końca, po czym udaliśmy się przez Sławkowską w kierunku Basztowej, skąd odjeżdżał tramwaj na Krowodrzę Górkę, a stamtąd przesiedliśmy się w autobus na Prądnik Biały do mieszkania Michała.
U niego miałem spędzić noc. Nie chciałem nikogo innego prosić o nocleg, a na niego mogłem liczyć, więc kiedy zadzwoniłem do niego i powiedziałem, że będę przejazdem w Krakowie, od razu wyskoczył z propozycją przenocowania u niego. Przynajmniej pod jednym względem okazywał serce.
Dochodziła już północ. Wykąpany i przygotowany do snu siedziałem jeszcze w kuchni, popijając ciepłą herbatę i przeglądając kolorowy magazyn dla panów. Z jakimiś odżywkami białkowymi, rozpisanymi treningami. Skąd u Michała taka gazetka? A może nie będę w to wnikał. Pewnie różnych typków przyjmuje do siebie na noc. Mógł się zdarzyć jakiś pakeros, który zostawił u niego swoją biblię o specyfikach.
Szum wody spod prysznica ustał. Po kilku minutach drzwi od łazienki zaskrzypiały. Plask, plask, plask, plask i jeszcze jedno plask. Michał paradował na bosaka po mieszkaniu. Zatrzymał się w progu i patrzył na mnie. Nie widziałem jego wzroku, ale czułem go na sobie.
- O co chodzi? - zapytałem, nie podnosząc głowy.
- Tak się zastanawiam...
- Nad czym?
- Nie miałeś nigdy ochoty na mnie?
Urwałem czytanie przyjemnej lektury w pół zdania. Zaskoczył mnie tym, więc mimowolnie uniosłem głowę. Stał oparty o futrynę, owinięty wokół pasa białym ręcznikiem, sięgającym do owłosionych łydek. Na wygolonym, silnie umięśnionym torsie lśniły kropelki wody. Kilka szukało ścieżek na skórze, by dotrzeć do podbrzusza, omijając sutek, ślizgając się po napompowanej od siłowni piersi, a potem wspinając się wolno po napiętym żeberku uformowanego kaloryfera. Do tego włosy w artystycznym nieładzie dodawały mu swoistej urody. W takim stanie wcale się nie dziwię, że Bartek czy Karol nie mogli się mu oprzeć.
Odchrząknąłem, prostując się energicznie.
- Nie - odparłem, patrząc mu w oczy - nigdy nie miałem na ciebie ochoty.
- Nawet teraz? - Puścił oczko, a ja skamieniałem. O cholera! I co teraz?
Poczułem się dziwnie przymroczony. Wstałem bezwiednie od stolika, odkładając gazetkę i zbliżyłem się do Michała na niebezpieczną odległość. Od jego twarzy dzieliło mnie może dwadzieścia centymetrów. Kusił swoim wdziękiem, uśmiechem, mokrym i seksownym ciałem.
- Leciałeś na mnie na studiach, przyznaj to - rzekł prawie szeptem, a jego oddech sprawił, że zadrżałem.
- Przyznaję, masz rację. Było w tobie coś intrygującego. Ale ty wolałeś przeruchać kogoś innego. Tego niewinnego studencika z pierwszego roku.
- Sam nadstawiał tyłek. - Michał musnął wargami małżowinę uszną.
Znów poczułem przyjemne drżenie.
- Zgwałciłeś go - zauważyłem.
- To nie był gwałt. Chciał tego. A co? Chciałeś być na jego miejscu?
- W tamtym czasie? - zamyśliłem się na moment i zamknąłem oczy, czując ciepły oddech Michała na szyi. - Może. Ale to było dawno temu. Chwilowa słabość.
- Ale teraz możemy to naprawić i nadrobić zaległości.
Otworzyłem oczy i przyjrzałem mu się z bliska. W tych szalejących źrenicach czaił się seksualny obłęd, chęć fizycznego kontaktu i wspaniałych cielesnych doznań. Zbliżyłem wargi do jego ucha.
- Michałku - szepnąłem ostrożnie - zapomnij. Za żadne skarby świata nie pójdę z tobą do łóżka.
Odsunął się gwałtownie, by móc mnie lepiej obserwować. Był zaskoczony. Na twarzy dominowało zdziwienie i szok. O, biedny Michałek. Czyżbym wystrychnął go na dudka?
- Nie rozumiem - rzekł po dłuższej chwili milczenia, próbując przez ten czas ułożyć sobie wszystko w głowie. - Co to miało być?
- Nic - wzruszyłem niewinnie ramionami.
- Bawiłeś się mną?
- Przecież nie masz serca - klepnąłem go lekko w klatkę, w miejscu, gdzie zlokalizowany był mięsień pompujący krew. - Idę spać. Dobranoc.
Z uśmiechem zadowolenia skierowałem się do pokoju gościnnego, gdzie miałem przygotowane łóżko. Byłem z siebie dumny, że mogłem choć w takiej części zrewanżować się Michałowi za wszystkie jego wybryki. 1:0 dla mnie. Jupi!
- Masz kogoś! - Jego głos zatrzymał mnie w progu. - Dlatego nie chcesz się bzyknąć, bo kogoś masz? Prawda? - Spojrzałem na niego z politowaniem. Patrzył na mnie i mierzył w moją stronę palcem wskazującym. - Tu cię mam. Już wszystko jasne. Wyjechałeś sobie do Zakopanego, poznałeś górala i teraz tam jest twoje miejsce. Tak szybko zapomniałeś o Arturze? Czy tam Krzysztofie? - dodał szybko. - Zresztą jak zwał, tak zwał. Masz górala, który rucha cię swoją ciupagą.
- Daruj sobie te obraźliwe teksty. Nic nie wiesz.
- Uderzyłem w czuły punkt. Co? Góral wierny, jak pies? Nie prowadzi podwójnego życia, jak twój Arturo? Ale czy na pewno? - zaśmiał się szyderczo. - Może powinieneś go skontrolować. Albo nie! - zawołał. - Mam lepszy pomysł. Poznaj mnie z nim, zostaw na godzinę samych, a udowodnię ci, że po dziesięciu minutach będzie mi obciągał. I to wszystko z miłości.
Oczami wyobraźni zobaczyłem, jak zbliżam się do niego, kładę dłonie na szyi i zaciskam z całych sił. Dusi się i dławi. Macha rękami, broniąc się przed śmiercią i próbując łapczywie złapać oddech. Lecz nie puszczam; wręcz zaciskam jeszcze mocniej. Czuję jak pod palcami pęka grdyka, a Michał wydaje ostatnie tchnienie, osuwając się na ziemię...
Ocknąłem się. Stał nadal tam, gdzie stał, z tym swoim głupkowatym uśmiechem. Szkoda go zabijać, by potem siedzieć za takiego dziada w pierdlu. Mam tylko nadzieję, że ktoś w końcu kiedyś dobierze się do tej jego dupy i usadzi na amen. Nie będę to ja. Cóż, niedługo cieszyłem się swoim zwycięstwem nad nim. Chłopak zawsze znajdował rozwiązanie, by kogoś pogrążyć. I właśnie to cholernie mi się w nim podobało. Niczym się nie przejmował, a jak spadał, to spadał na cztery łapy. Jak kot.
- Dobranoc.
Zamknąłem drzwi za sobą i położyłem się spać.
Następnego dnia wstałem przed dziewiątą. Michała już było; skoro świt wyszedł do pracy. Zjadłem jakąś kanapkę, zebrałem się szybko i udałem na dworzec. Wsiadłem do autobusu, który jechał do Zakopanego. Przez pół drogi zastawiałem się co mam ze sobą zrobić. Szantaż Michała zaczynał mi ciążyć, a sekret stawał się jeszcze bardziej niewygodny. Może już nadeszła pora, by stanąć z problemem twarzą w twarz i starać się go jakoś ułaskawić. Konsekwencje tamtego czynu muszę ponieść, to pewne, ale czy starczy mi odwagi, by przyznać się do wyrządzonej przed laty krzywdy? Bałem się. Cholernie się bałem.
Strach minął, kiedy dojechałem do Zakopanego, a w momencie gdy przekraczałem próg pensjonatu Anieli, całkiem zapomniałem o Michale i moim sekrecie. Znów osiągnąłem wewnętrzny spokój. Aniela wycałowała mnie na powitanie, zaprowadziła do jadalni i posadziła przy stole.
- Może chociaż zaniosę walizkę do pokoju - rzekłem z uśmiechem.
- Potem! - machnęła ręką. Postawiła przede mną kubek grzańca. - Spróbuj.
Zaciągnąłem się świeżym aromatem goździków. Zwilżyłem usta w gorącym napoju. Solidna dawka alkoholu uderzyła w nozdrza.
- Co to jest? - odstawiłem na bok kubek, krzywiąc się od nadmiaru oparów alkoholowych.
- No jak to co? No grzaniec!
- Jakiś inny - zauważyłem.
- A tyś taki skrzywiony, jakby ci nie smakował.
- Bo ma za dużo spirytusu. Chcesz upić dzisiaj ludzi?
- Przecież sylwester.
- To nie znaczy, żeby się tak od razu ubzdryngolić. Miej litość, Aniela.
- No dobra.
Aniela wstała i podeszła do kontuaru, skąd wzięła jakąś ulotkę i położyła przede mną. Powiedziała, żebym się z tym zapoznał, bo w styczniu jadę na jakieś targi hotelarskie do Poznania, by reklamować przy okazji jej pensjonat, a skoro się na tym znam, to ja zostałem tam oddelegowany. Wzruszyłem tylko ramionami, przecież decyzja już została podjęta.
- No i byłabym zapomniała. - Aniela z powrotem usiadła obok mnie. - Był tu taki pan i pytał o ciebie.
- O mnie? - zapytałem zaskoczony.
- No o ciebie, o ciebie. Chciał jakiś telefon, ale powiedziałam, że nie dam mu, żeby przyszedł, kiedy przyjedziesz.
Wiktor. To musiał być on. Przecież w wigilię napisał do mnie, że zerwał z Konradem, że za mną tęskni. To na pewno on. Nie odpisałem co prawda, bo nie chciałem mieszać, ale mógł zatem mnie szukać. I poprzez Elizę, swoją przyjaciółkę pewnie trafił do pensjonatu Anieli. Zresztą Zakopane to małe miasto i ludzie się znają.
- To był Wiktor? - zapytałem z nadzieją.
- Wiktor? - Aniela zmarszczyła czoło. - Nie wiem, nie przedstawił się, a ja nie pytałam. Może i Wiktor, kto go wie.
- Ale Wiktor ma do mnie numer komórki - pomyślałem głośno. - To nie mógł być on.
- Nie wiem. Pewnie przyjdzie po Nowym Roku, to się sam przekonasz, czy to był Wiktor, czy ktoś inny. No, wracam do pracy.
Aniela wstała i zniknęła na kuchni.
- Super - powiedziałem do siebie na głos. - Szuka mnie jakiś obcy mężczyzna. A już miałem nadzieję, że to Wiktor. Ja pierdzielę.
Westchnąłem głośno. Powąchałem gorący napój sporządzony według receptury Anieli. Natychmiast mnie cofnęło. Wziąłem walizkę i ulotkę o targach i poszedłem do swoich podhalańskich czterech ścian. Dzisiaj sylwester. Trzeba przygotować się do pracy.
- Happy New Year - bąknąłem pod nosem.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz