poniedziałek, 28 października 2013

Epizod 79. Rozterki Bartka /1/.

Ileż ona mogła mieć lat? Czterdzieści? Czterdzieści pięć? Do pięćdziesiątki na pewno jeszcze nie dobiła, choć ten wielki postawiony na sztorc kok dodawał jej jeszcze ze dwie dekady. Kadrowa biurwa firmy Ya-Ha patrzyła już maślanymi oczami na mnie. Ach ten mój urok osobisty.
Dziesięć minut temu ulotnił się Filip, który grzebał w aktach, podczas gdy ja kokietowałem panią za biurkiem. Próbowałem uwolnić się jakoś z jej macek, ale tak się kobiecina rozgadała, że nie mogła przestać. W końcu cudem udało się stamtąd wydostać. Wyszedłem zmęczony, jak po najgorszym dniu pracy. A spędziłem z nią zaledwie kilkadziesiąt minut.
- Jezusie - jęknąłem na korytarzu po opuszczeniu biura - co za upierdliwa baba.
Zjechałem windą na sam dół. W umówionym miejscu, przy drodze wewnętrznej prowadzącej do parkingów podziemnych nie dostrzegłem Filipa. Czyli jeszcze toczył boje z głównym dyro. Posnułem się chwilę po ulicy, gapiąc się na mijanych fagasów, którzy lustrowali mnie wyzywającym spojrzeniem. Miałem ochotę zrobić coś szalonego, żeby takiej warszawskiej ciotce zrobiło się cholernie głupio. Ale przecież nie byłem u siebie, nie wypadało.
Wyciągnąłem smartfona. W galerii zdjęć odnalazłem ujęcie sprzed dwóch dni, kiedy na Placu Zamkowym uchwyciłem kryształowego Michałka, przydupasa Karola, z jego nowym boyfriendem. Zdjęcie ewidentnie wskazywało na to, że tych dwoje łączy coś więcej niż tylko zwykła przyjaźń. To spojrzenie, ten uśmiech, ten błysk w oczach, to szaleństwo. A Karolek ślepo wierzył, że Michałek pojechał do rodziny. Może by tak przesłać Karolowi fotkę? Tę fotkę. Wtedy może przejrzy i zobaczy co hoduje pod swoim dachem.
Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Parę kliknięć i zdjęcie poszło do odbiorcy. Dopisałem tylko komentarz:
"Patrz jak twoja dupa bawi się u rodziny na Podkarpaciu. Ktoś cię tutaj ewidentnie okłamuje."
Poczułem dziką satysfakcję. Ach, jak mi było dobrze, że wreszcie Karol dowie się, jaki jest jego facet. Ciekawe jak zareaguje na zdjęcie? Będzie w szoku, to na pewno. Pewnie w pierwszej kolejności zadzwoni do Michała, by dowiedzieć się prawdy. Padną wyzwiska, będą kłótnie, krzyki, w końcu się rozejdą. Ale wtedy przy boku Karola będę ja. Wreszcie mnie dostrzeże.
O Jezu! Przecież właśnie w tym momencie powinienem być w Krakowie i czekać na telefon od Karola. Przecież on będzie załamany i będzie potrzebował wsparcia. A ja siedzę sobie w najlepsze w Warszawie! Cholera jasna! Nie pomyślałem o takich konsekwencjach. Głupia zazdrość tak mnie zaślepiła, że nie rozważyłem tej opcji. Muszę się ewakuować do Krakowa i wesprzeć Karola. Gdzie jest do cholery ten Filipo? Tyle mu schodzi u dyra.
Telefon zawibrował w dłoni. To Karol. Szybki jest. Rozejrzałem się dookoła. W zasięgu wzroku nie zauważyłem nikogo znajomego.
- Słucham - przyjąłem połączenie.
- Cześć Bartek! - usłyszałem jego głos. Nie był załamany, aczkolwiek dało się usłyszeć nutkę żalu. - Co to za zdjęcie?
- Hej - przywitałem się. - Chyba widzisz kto jest na nim. Twój piękny, który powiedział ci, że jedzie do rodziców. Chociaż... jeśli ma takiego młodego ojca i tak na niego patrzy, jak widziałem... Tylko mu pozazdrościć.
- Nie nabijaj się. - Smutek już objął prowadzenie. - Na pewno to jest on?
- Na bank - zapewniłem. - Filipo też go widział i nie mógł wyjść z podziwu, że tak dałeś się nabrać.
- Nabijacie się teraz ze mnie?
Jednak się załamał. Ewidentnie! Żmudnie stawiany mur, który miał chronić ich uczucie, czy związek, runął niczym domek z kart. Choć usilnie starał się zachować pozory i pokazywać, że jest silny, cała struktura sypała się systematycznie.
Żal mi się go zrobiło. A jeśli sobie nie poradzi? Jeśli się załamie na amen? Zamknie się w sobie i przestanie się spotykać ze znajomymi. Ze mną... Nie, nie mogłem do tego dopuścić. Właśnie w takiej sytuacji musiałem być przy nim, by wiedział, że może na mnie liczyć.
- Nikt się z ciebie nie nabija. Właśnie teraz chciałbym być przy tobie.
Kilka samochodów z piskiem opon przejechało obok, zagłuszając słowa Karola.
- Co mówiłeś? Bo nie dosłyszałem.
- Że sobie poradzę. Trzymaj się.
- Karol!
- No co? - Jezu, ja muszę jeszcze dzisiaj być w Krakowie. On może sobie coś zrobić! - Co się stało?
- Nie rób głupot. Będę w Krakowie tak szybko, jak będę mógł.
- Nie przeszkadzaj sobie, Bartku. Poradzę sobie. Trzymaj się.
I się rozłączył. Nawet nie poczekał, aż się z nim pożegnam. Boże, co najlepszego zrobiłem? Chciałem go ukarać za to, że spotyka się z Michałem. Chciałem zniszczyć ich związek. Chciałem tego. I doprowadziłem do rozpadu uczucia. A teraz żałuję. Żałuję, że to zrobiłem. Żałuję, że mnie nie ma przy Karolu, kiedy jest w potrzebie.
- Filip, gdzie ty, kurwa, jesteś? - zapytałem samego siebie, patrząc na gmach agencji.
Ale Filip nie pojawił się przez najbliższą godzinę. Jakby przepadł. Zacząłem do niego namiętnie wydzwaniać. Jedno połączenie. Drugie. Potem trzecie. I tak prawie dziesięć razy. Sygnał za każdym razem był, ale nie kwapił się z odbieraniem telefonu. Co jest do cholery?, pomyślałem rozdrażniony. Ile taka gadka z dyrem może zająć? Dziesięć minut? Dwadzieścia? No ale nie ponad godzinę.
Popatrzyłem na budynek z logo firmy. Wbijamy, zdecydowałem szybko. Muszę wiedzieć, co się stało z Filipem. Czemu cholernik nie odbiera tego telefonu?
- A pan dokąd? - Recepcjonistka zaczepiła mnie, kiedy próbowałem przemknąć do windy. Kokietowanie nie wchodziło w grę. Nie miałem na to czasu, a poza tym kadrowa mnie wymęczyła.
- Do dyrektora - odparłem szczerze.
Młoda lala, wypizdrzona w białej bluzce, przez którą prześwitywał jej cycnik, zaśmiała się w głos.
- Proszę pana, pan jest chyba śmieszny.
- Co w tym takiego śmiesznego? - zapytałem bez cienia uśmiechu.
- Byle kto nie może wejść, ot tak sobie, do dyrektora głównego.
- Taka jesteś mądra? - zaatakowałem ostro. - A Filipa Niedziałkowskiego znasz?
- Kto to taki? - zapytała zdezorientowana.
- Zadzwoń na górę i się dowiedz, czy taka osoba, jak Filip Niedziałkowski nie jest przypadkiem u dyrektora.
Super! Zamiast tarabanić się na któreś tam piętro, mogłem wykorzystać lalunię z recepcji. Oczywiście wykręciła numer. Zapytała o Filipa. Zerknęła na mnie, po czym odłożyła słuchawkę na widełki.
- No i? Jest tam taka osoba?
- Była dzisiaj, ale dawno wyszła.
Tym razem mnie zamurowało. Zmarszczyłem czoło. To raczej niemożliwe. Filip nie mógł, ot tak wyjść, nie informując mnie o tym. I co? Teraz tak nagle przepadł bez wieści? Jak go dorwę... Aż zacisnąłem pięści ze złości. Gdzie go wywiało?
- Jak to wyszła?
- Normalnie - odparła zdenerwowana recepcjonistka. - Mogę ci jeszcze w czymś pomóc?
- Nie, dzięki.
Wyszedłem z agencji. Słońce przebiło się przez grubą warstwę chmur. Choć zapowiadał się chłodny dzień, pod chmurką, to jednak promienie dogrzewały. I zrobiło się strasznie gorąco, więc musiałem ściągnąć marynarkę. Ponownie wybrałem numer do Filipa. W uszach dźwięczały sygnały, bez odpowiedzi. Coś tu nie grało. Filip nigdy tak się nie zachowywał. Jeśli się z kimś umawiał, dotrzymywał obietnicy.
Rozejrzałem się wokoło.
- Ja pierdzielę! - Właśnie sobie uświadomiłem, że przecież nie znam miasta. Jestem sam w Warszawie, w wielkim mieście. Nie znam nikogo. Nie wiem, gdzie jestem ani dokąd iść. - O kurwa!
Nie dołujemy się. Nie poddajemy się. Jestem dużym chłopcem i sobie na pewno poradzę w tej miejskiej dżungli. Byleby tylko dotrzeć do mieszkania. Tam poczekam na Arkadiusza i razem już coś wymyślimy. A Filipowi na pewno nic się nie stało. Jest cały i zdrowy, tylko coś mu wypadło.
Jednak wyobraźnia podpowiadała coś zupełnie innego. Czarne scenariusze przemykały mi przed oczami, jeden gorszy od drugiego.
Po wielu trudach, błądząc po mieście, przesiadając się z autobusu do tramwaju, klucząc ulicami, dotarłem pod znajomy blok. Arek pojawił się późnym popołudniem. Zdziwił się, że nie ma Filipa, więc mu opowiedziałem, że nagle przepadł bez wieści.
W mieszkaniu Arek wykonał kilka telefonów. Nie chciałem podsłuchiwać, ale docierały do mnie jedynie strzępy rozmowy. W końcu usiadł przy stole.
- Co jest? - Nie wytrzymałem milczenia. - Dowiedziałeś się czegoś?
- Nie wróży to nic dobrego. - Arek zamyślił się nad dalszą odpowiedzią. - W każdym razie akcja Filipa przechodzi do historii. Nikt takiej furory nie zrobił, jak on dzisiaj. Cała agencja reklamy huczy o tym, jak Filip wpadł do sali konferencyjnej i wytknął Kamilowi, że jest gejem. I to oczywiście w obecności jego wuja, czyli dyrektora. Mit o Kamilu runął.
- Czyli cel osiągnięty.
- Dokładnie - przytaknął Arek.
- W takim razie, co się stało z Filipem? Gdzie on jest teraz? Nie odbiera telefonów.
- Pojawił się problem. - Arek znowu się zamyślił. Z niecierpliwością czekałem na dalszy ciąg. Czy on to robi specjalnie, żeby mi podnieść ciśnienie? Przecież martwię się o naszego wspólnego przyjaciela! - Robert Such.
- Prezes? - nie dowierzałem. - Przecież miało go nie być.
- No miało go nie być, ale się zjawił... I podobno ulotnił się szybko z firmy. Zaraz po całej tej akcji.
Przez mój otępiały umysł przemykało setki myśli. Każda kolejna wydawała mi się nad wyraz absurdalna. Poszli się czegoś napić? Świętować sukces powodzenia misji? Ale przecież Filip by się odezwał! Może okazało się, że Robert to też ciota i uciekli razem w obce kraje. No ale też by dał znać. Porwanie? Ale jestem głupi. Przywołałem się szybko do porządku.
Absurd! Absurd! Absurd!
- Co sugerujesz? - zapytałem.
- Że maczał w tym palce - odparł.
Czyli jednak nie absurd. Docierało właśnie do mnie, że to mogło wydarzyć się naprawdę, tylko w jakim celu prezes Such miałby porywać Filipa?
- Znaczy się... porwał go? - Musiałem to usłyszeć. Musiałem się przekonać na własne uszy, że moja wyobraźnia nie szaleje.
- Tak.
- Arek, nie przesadzajmy znowu. - Próbowałem logicznie myśleć, ale im bardziej chciałem sobie wytłumaczyć zniknięcie Filipa, tym bardziej nabierałem pewności, że zaraz ocipieję. Czekał mnie Kobierzyn, jeśli nad sobą nie zapanuję. - Kurwa! To nie może być prawda! Co teraz? Co my teraz zrobimy? Musimy iść na policję!
- Bartek, spokojnie. Nie mamy dowodu, że Robert stoi za sprawą zniknięcia Filipa. To tylko nasze przypuszczenia i nic więcej.
- Czy on jest gejem? - zapytałem z ciekawości. - Może leci na Filipa.
- Filip twierdził, że nie jest. Ciężko było go wyczuć. Nigdy nie pokazywał, że podobają mu się faceci.
- Gdzie on mieszka?
- Gdzieś na Mokotowie. Ale nikt nie wie gdzie. W pracy nie wiedzą. Wiedział tylko Filip, ale nie podał adresu.
- Ale skoro jest prezesem wielkiej firmy, musi mieć full wypas mieszkanie. A takich mieszkań...
- Jest sporo - wtrącił Arek.
- Zatem nie czekajmy. Musimy znaleźć to właściwe.
Zabraliśmy się do roboty. Arek wydrukował mapy Warszawy z Mokotowem w roli głównej.
Parę minut po północy skończyliśmy. Na topografii miasta widniały zacienione okręgi bogato wyglądających bloków i mieszkań. Z informacji, które znaleźliśmy w internecie można było wywnioskować, że mieszkają tam szychy. Tylko teraz, jak sprawdzić, które mieszkanie należy do prezesa.
Znów byliśmy w punkcie wyjścia.
W tym momencie na komórkę Arka przyszedł esemes.
- To od Filipa... - rzekł zdziwiony.
- Co pisze?
- "Nie martwcie się o mnie. Nic mi nie jest. Jestem z Robertem." - odczytał.
- Tak po prostu napisał? - zapytałem zdziwiony. - Żadnego "Przeproś Bartka za to, że musiał na mnie tak długo czekać pod agencją"? Co za ciul! Pierdolę go.
Wstałem z krzesła i wyszedłem na balkon.
Warszawa tonęła w mroku, ale światła latarni ulicznych skutecznie rozpraszały ciemności. Buzowała we mnie wściekłość. Nie spodziewałem się po Filipie takiego zachowania. Wszyscy, tylko nie on. Zawsze dotrzymywał słowa. Tym razem jednak pojechał po bandzie. I to jeszcze napisał tego durnego esemesa do Arka, a to ja cały dzień do niego wydzwaniałem. Chuj złamany!
- Jesteś na niego zły? - W progu stanął Arek. Nie odwracałem się. Zły? Ja mam być zły? Nie, kurwa, jestem oazą spokoju. Piaszczystą pustynią. Spokojnym wielbłądem, przemierzającym Saharę. - Wcale bym się nie zdziwił, gdybyś był zły.
- Tak się nie robi - bąknąłem pod nosem. - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi, a on pokazał, jaki jest naprawdę. Człowiek cały dzień się zamartwia, a ten bawi się z prezesem. I świętuje sukces ujawnienia kolejnego pedała w firmie. A my? Jego najbliżsi przyjaciele? Zapomniał o nas, a przecież to my mu pomagaliśmy, bo ten cały prezesik się wypiął.
- Wiesz... Wydaje mi się - zaczął spokojnie Arek - że gdyby wszystko było w porządku, Filip by do nas zadzwonił i powiedział, żebyśmy się nie martwili. Ale mam wrażenie, może mylne, że próbuje jeszcze czegoś się dowiedzieć od Roberta.
- Skąd takie przypuszczenie? - zapytałem zaciekawiony.
- Trochę go znam. - Arek wzruszył ramionami.
Nie przekonał mnie. Nadal byłem negatywnie nastawiony do Filipa za tę akcję, za to wystawienie mnie pod agencją. Przecież ja tam czekałem na niego! A ten nie pokwapił się z odbieraniem cholernego telefonu.
- Wracam jutro do Krakowa.
Szybka decyzja. I słuszna. Bo co mam tutaj robić? Arka przecież nie znam i nie mam z nim tematów do rozmów. Filip gdzieś się szlaja i bawi w detektywa. A moja miłość czeka na mnie w Małopolsce. Pewnie teraz jest w strasznym dole i potrzebuje mojego wsparcia.
Już jutro... Co ja mówię? Już dzisiaj będę przy tobie, Karolku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz