wtorek, 8 października 2013

Epizod 71.

- Matko! - Arkadiusz zatrząsł w posadach ogrody BUW-u swoim potężnym barytonem. Mimo to, jakiejś specjalnej euforii w nim nie było. Nie podskoczył ze szczęścia ani nie przyspieszył w przebieraniu nogami. Szedł wolnym krokiem, spokojnie, z rękoma w kieszeni, ale z wielkim bananem na ustach. - Filipie, ale się zmieniłeś. Normalnie bym cię nie poznał.
Wpadliśmy sobie w objęcia po długim okresie niewidzenia się. Męski zapach wody toaletowej połechtał nozdrza. Aż miło się zrobiło.
- Tak się cieszę, że cię widzę - powiedziałem, nie kryjąc zadowolenia.
- Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłem, kiedy do mnie zadzwoniłeś z wiadomością, że zawitasz do Warszawy! - rzekł Arek. - Ile lat się nie widzieliśmy?
- Będzie ponad dwa lata - wzruszyłem ramionami, próbując na szybko dokonać obliczeń w pamięci. Niestety z moją matematyką na szybko jest kiepsko, więc nie mogłem doprecyzować konkretnie. W ogóle matematyka to dla mnie kosmos. - Coś koło tego.
- Będzie. - Arek potwierdził skinieniem głowy. - W tym roku miną dwa lata.
Poznaliśmy się w Krakowie, jakieś trzy lata temu, skoro ostatnio widzieliśmy się przed dwoma laty. W tamtym okresie Arkadiusz pracował w głównej siedzibie agencji reklamowej w Warszawie, ale został wydelegowany na parę dni na szkolenie do stolicy Małopolski. Dość szybko znaleźliśmy wspólny język, zapałaliśmy do siebie sympatią, więc dla ułatwienia kontaktu wymieniliśmy się numerami telefonów. Oczywiście, Arkadiusz był z branży. Nie krył się z tym, choć patrząc na niego, nikt nigdy nie podejrzewałby go o skłonności homoseksualne. Może dlatego taka rzesza kobiet ciągle się koło niego kręciła. Niby nie jest znowu taki przystojny, ale jednak swój urok ma. Coś w nim jest, co przyciąga uwagę i kobiet, i mężczyzn. Razem z Arkiem stworzyliśmy zdrową przyjacielską atmosferę, bez żadnych łóżkowych ekscesów. Po prostu dwie bratnie dusze, które się rozumiały.
Rok temu Arkadiusz odszedł z agencji. Tak sam od siebie złożył wypowiedzenie i przystawił pod nos zwierzchnikowi. Zadzwonił do mnie, obwieszczając tę przeradosną nowinę, używając przy tym tonę wulgaryzmów, chamskich zwrotów i mieszając z błotem kierownika swojego działu. Wreszcie cieszył się życiem. Powiedział, że jest wolny. Pomimo że zrezygnował z pracy, kontakt pozostał. Skromny, bo zaledwie ograniczony do kilku telefonów, paru SMS-ów i kilku maili.
Fryzury do tej pory nie zmienił. Nosił krótkie, brązowe włosy, regularnie przycinane. Czasami zakładał okulary w czarnych oprawkach, które dodawały mu powagi i wskazywały, że jest molem książkowym, tonącym i w książkach, i w papierach. Miał pociągłą twarz i wydatne kości policzkowe. Jego facet, Jaruś, mieszkający w Mińsku Mazowieckim lubił stroić sobie z niego żarty i mawiał, że wydłużona twarz Arka jest efektem zapłodnienia matki przez kosmitę.
- Jak ten czas zapierdziela - rzekłem z żalem. - Co tam u ciebie?
Usiedliśmy na ławce pośród zieleni. Idealne, spokojne miejsce, z dala od zgiełku wielkiego miasta. W sam raz na towarzyskie spotkania i rozmowy.
- Nie mogę narzekać - odparł z uśmiechem Arek. - I w życiu prywatnym, i w zawodowym układa się pomyślnie. Jest dobrze. Jaruś czasami daje popalić ze swoimi schizami, ale to chwilowe i mija.
- Przeprowadził się do Warszawy?
- Ciągle nad tym myśli. Ale chyba dobrze mu na garnuszku rodziców - Arek zaśmiał się w głos. - Ostatnio na niedzielę, akurat w porze obiadowej wpadła do nich na mieszkanie jakaś jego koleżanka ze szkoły. Jeszcze z czasów licealnych.
- Przypadkiem? - zapytałem zdziwiony.
- Niby przypadkiem. Mama Jarka zaprosiła ją na obiad. Potem okazało się, że to było ustawiona akcja. Ten niecny plan wymyśliła Helenka, żeby wyswatać swojego pierworodnego.
- Co ci rodzice mają z tym swataniem? Przecież te czasy dawno minęły.
- Pewnych nawyków nigdy się nie pozbędziesz.
- A w pracy? Jakiś awans?
Popatrzył na mnie podejrzliwie. Znał moją sprawę, bo pokrótce opowiedziałem mu, co zaszło w firmie i w jaki sposób szybko się mnie pozbyto.
- Moja praca to najmniejszy problem. Lepiej skupmy się na tobie.
- Arek, po prostu chcę wiedzieć, jak ci się układa.
- Jest dobrze - odpowiedział. - Lepiej mi powiedz, czy warto ufać temu prezesowi. Bo wiesz... jakoś nigdy specjalnie za nim nie przepadałem i w pracy wprowadzał taką dziwną atmosferę. Pojawiał się, to wszyscy się spinali i stali jak żołnierze w wojsku.
Coś na ten temat wiem. W końcu, kiedy wpadał do firmy, wszyscy staliśmy na baczność i czekaliśmy, aż łysa pała Roberta opuści budynek i odjedzie swoją limuzyną. Tak było w pracy. Ale prywatnie...
- Prywatnie jest całkiem fajną osobą - rzekłem z uznaniem. Już oczami wyobraźni widziałem go na peronie, jak stał i czekał na mój przyjazd. Wyglądał obłęd. Gdyby był homosiem, pewnie schrupałbym go na powitanie. A właśnie w sprawie pewnego homosia, Kamila, miał mi pomóc odzyskać reputację, dobre imię i powrót do firmy. - Możesz mi wierzyć, że bałem się tego spotkania dzisiaj. Sam na sam, z nim, na peronie. Nie wiedziałem ani o czym będziemy rozmawiać, ani jak.
- Podoba ci się?
Arek zaskoczył mnie tym pytaniem. Wybuchnąłem śmiechem.
- Żartujesz sobie? - Nie kryłem oburzenia. - Oczywiście, że mi się podoba - dodałem szybko, przywdziewając szeroki uśmiech. - Jest obłędnie przystojny. Ma tribala na ramieniu, mega pięknego i podniecającego. Uwielbiam facetów z tatuażami. Szkoda tylko, kurwa, że akurat ten jest heterykiem. Gdybyś go widział... - Rozmarzyłem się na moment, przywołując w pamięci widok z peronu. - W garniturze wygląda obłęd. Widzę, że mam jakiś fetysz na punkcie garniaków, ale - machnąłem szybko ręką - bez dresscode'u to już orgazm na całej linii.
- Musisz cyknąć mu fotkę i mi przesłać - zaśmiał się Arek.
- Jak tylko mi się uda. Sam chętnie chciałbym mieć taką pamiątkę. Zdjęcie Roberta na pulpicie w telefonie. Mmm... Marzenie.
- Pomoże ci w odzyskaniu pracy? - Arek szybko sprowadził mnie na ziemię.
- Obiecał, że zrobi wszystko, co w jego mocy. Ma plan i obaj liczymy, że się uda. Ale wiesz co?
- Co takiego?
- Zastanawiam się, czy chcę wracać do tamtej pracy. Rozumiesz... Marek będzie krzywo na mnie patrzył, reszta pewnie też. Fama, że rzekomo jestem pedałem, pewnie już rozeszła się po firmie. W tej kwestii to nawet sprzątaczki zapewne szepczą o mnie po kątach. Dla nich stałem się swego rodzaju celebrytą. Jak się tam zjawię, będę pokazywany palcami, każdy będzie chciał ode mnie autograf i "słit focię" z ręki. O pedał, pedał! - spróbowałem naśladować jedną z pań sprzątających o skrzeczącym głosie.
Spojrzałem przed siebie. Pałac Kultury i Nauki ostrym końcem ciął błękitne niebo. Stał na straży i spoglądał na stolicę. Obok piętrzyły się pozostałe wieżowce. Wielki i niepokonany Marriott, Żagiel - kolejny biurowiec, który wyrósł w centrum miasta. Podobało mi się tutaj. Będąc tutaj, w Warszawie, czułem taką dziwną ulgę i spokój.
- Czy chcę w ogóle wracać do Krakowa... - Dodałem ciszej.
- Nie chcesz? - Arek spojrzał na mnie pytająco.
- Jestem w Warszawie od paru godzin, a czuję się, jakbym był tutaj od zawsze.
- Podoba ci się tutaj, po prostu - rzekł z uśmiechem Arek. - Tylko co z Arturem? Zostawisz go tam?
No przecież Arkadiusz nie znał zakończenia bajki o dwóch krakowskich pedałach, królu Arturze i księciu Filipie.
- Nie jesteśmy już razem.
Arek milczał. Patrzył na mnie z niedowierzaniem i przerażeniem w oczach i milczał.
- Ale byliście szczęśliwi! - rzekł z zauważalną pretensją w głosie.
- Byliśmy, dobrze powiedziane. Czas przeszły dokonany.
- Przejdziemy się? - zaproponował Arek. - Widzę, że dużo się u ciebie podziało. Opowiesz po kolei.
Przystałem na propozycję spaceru.


Opuściliśmy teren BUW-u. Opowiedziałem Arkowi całą historię o Arturze, włącznie z każdą kłótnią, która miała miejsce, nie pomijając żadnych szczegółów o co wówczas szło. Co do joty! Nawet wspomniałem o jego podwójnym życiu.  Dodałem również najświeższe informacje, które dostarczył mi Przemek. Co prawda nie znałem sprawy dokładnie, nie wiedziałem co takiego odkrył, ale na pewno nie wróżyło to nic dobrego. Póki co, nie zaprzątałem sobie tym głowy. Kiedy do Krakowa i spotkam się z Przemkiem, dowiem się wszystkiego.
Arek szedł obok i słuchał. Nie przerywał. Milczał, niczym zaklęty głaz. W tym momencie wystarczyła mi sama jego obecność. W duchu cieszyłem się i czułem jednocześnie ulgę, że mogłem jeszcze raz zrzucić ten ciężar z siebie. A Arek tak spokojnie wziął go ode mnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz