środa, 23 października 2013

Epizod 77.

We wtorek do Warszawy zawitał Bartek.
Łobuzerski uśmieszek, modniarski gejowski fryz, obcisły T-shirt, w który "ledwo ledwo" zmieściły się napompowane bicepsy, krótkie niebieskie spodenki oraz lekkie tenisówki. A krokodylek Lacoste prężył się na obuwiu. Tak wyglądał Bartuś. Tylko wyjechałem z Krakowa, a ten stroi się i z każdym dniem wygląda coraz bardziej ponętnie. A przez telefon udawał takiego załamanego!
- No no! - Uścisnąłem dłoń Bartka i przetaksowałem go wzrokiem jeszcze raz. - Właśnie widzę w jakim dole siedzisz. Nowe szmaty, Lacoste. To tak popadasz w deprechę przez Karolka?
- Muszę sobie jakoś wynagrodzić jego brak zainteresowania, prawda? - Rozejrzał się po peronie, po czym klasnął w dłonie. - Będziemy tutaj tak stać, czy ruszamy w Warszawę?
Wyszliśmy na zalaną słońcem stolicę. Na horyzoncie zbierały się chmury. Ogromne kalafiory piętrzyły się na niebie, dorastając do olbrzymich rozmiarów. Z tego mogła być solidna burza, a jak wiadomo boję się piorunów i grzmotów, więc miałem obawy. Za to Bartek... Cały on! Nie zwrócił uwagi na formujące się chmury. Skrzywił się, patrząc na Pałac Kultury i Nauki, po czym zaczął narzekać, że za gorąco, że wytrzymać się nie da, że nie ma czym oddychać, że pot mu się po dupie leje, że fryzura nie wytrzyma takich ekstremalnych temperatur, że to i że tamto. Więc przytakiwałem z uśmiechem. Ale po przekroczeniu progu mieszkania Arkadiusza przestał jojczeć i wreszcie zaczął mówić z sensem.
Późnym popołudniem, kiedy wydawało się, że upał nieco zelżał, wyruszyliśmy na miasto. Warszawiakiem nie jestem i nigdy nim nie byłem - prędzej Arkadiusz mógłby się pobawić w roli przewodnika - ale chciałem pokazać Bartkowi trochę stolicy. Ile wiedziałem o historii miasta, tyle mu przekazałem, naciągając fakty historyczne i kalecząc kulturę. Ostatecznie dotarliśmy do Placu Zamkowego. Zaprowadziłem go na taras widokowy przy kościele świętej Anny. Wspinając się krętymi schodami coraz wyżej i wyżej, znów zaczął narzekać, że mu się kręci w głowie, że zwymiotuje, że nie wyjdzie, ale kiedy dotarł na szczyt usłyszałem z jego ust zachwycające WOW!


Przystanął przy barierce, skąd roztaczał się widok na Plac Zamkowy i Zamek Królewski. W jego wielkich oczach, w tym wytrzeszczu gałek dostrzegłem fascynację. Niczym dziecko rajcujące się zabawką. No proszę, tak niewiele czasem potrzeba również dorosłym.
- A jednak ci się podoba - zauważyłem.
- Nic nie mów, Filip - uciszył mnie machnięciem ręki. - Nie widzisz, że kontempluję.
Wzruszyłem ramionami i również zapatrzyłem się na panoramę Warszawy. Odkąd zamieszkałem w mieszkaniu Arkadiusza byłem tutaj, na tym tarasie, stałym bywalcem. Widok na stolicę mnie uspokajał i pozwalał zebrać myśli. Ale nie pomagał w obmyśleniu solidnego planu zdemaskowania Kamila. Chociaż... Zerknąłem na Bartka. W głowie zakiełkowała szatańska myśl. Aż się uśmiechnąłem sam do siebie.
Pół godziny później usiedliśmy pod wielkimi parasolami w jednej z warszawskich knajp, gdzie zamówiliśmy po zimnym piwie. Stuknęliśmy się kuflami i wypiliśmy kilka solidnych łyków. Od razu zrobiło się lepiej. Po chwili dołączył do nas Arkadiusz. Panowie poznali się, ale zauważyłem, że obaj dokładnie i perfidnie się zlustrowali. Miałem nadzieję, że przypadną sobie do gustu i do żadnych scen nie dojdzie.
- Muszę ci podziękować za to, że mogę skorzystać z noclegu. - Bartek zwrócił się do Arka. - Gdybyś nie wyraził zgody, nie byłoby mnie tu dzisiaj.
- Nie masz za co dziękować. W sumie dobrze się składa, że jesteś, bo możesz okazać się pomocny.
- W czym? - zaciekawił się Bartek.
- Wiesz w jakim celu Filip jest w Warszawie? - Arek musiał się upewnić.
- Łaskawie zgodził się powiedzieć - Bartek obrzucił mnie zdegustowanym spojrzeniem - ale musiałem się o to prosić i upominać, bo sam oczywiście nic nie powie.
- Oj przestań już mieć do mnie pretensje - zaśmiałem się.
- Przecież ja ci o wszystkim mówię, a ty nie potrafisz się tym samym zrewanżować. Trzeba cię ciągnąć za język, żeby się dowiedzieć jakichś niuansów.
- Kiedy mnie ciągnąłeś za język? - oburzyłem się.
- A chociażby z tą Warszawą! - Bartek ostentacyjnie zarzucił nogę na nogę i skrzyżował ręce. Jak rasowy gej, pomyślałem. - Do tej pory nie wiem, jak minęło wesele Pawła i Margaret. Napisałeś tylko esemesa, że ślub odwołano. Co było potem? Nie wiem. A dlaczego nie wiem? - pytał. - Bo Filip nie raczył udzielić szczegółów. Czemu? Bo po co.
Arek zaczął chichotać pod nosem. Obrzuciłem go karcącym spojrzeniem, które miało znaczyć, by zamilkł, ale nie sposób było go powstrzymać.
- No trochę się podziało - zacząłem się niezdarnie tłumaczyć.
- Chętnie posłucham - odparował Bartek. - A dam sobie rękę uciąć, tę oto - wyprostował lewą i pokazywał naokoło, że jest gotowy to zrobić - że Arkadiusz nawet nie wie, kto to jest Paweł.
- Nie no - wtrącił szybko Arek - o Pawle akurat trochę słyszałem. Ale owszem o weselu nic a nic. Chętnie posłucham.
Dwie pary oczu wlepiły we mnie spojrzenie. Coś mi się wydawało, że jednak te dwie osoby już zapałały do siebie sympatią i zjednoczyły siły przeciwko mnie.
- Co mam powiedzieć? Do ślubu nie doszło. Paweł odwołał ślub w kościele nim zaczęli składać sobie przysięgę. Oczywiście byłem przeciwnikiem tej całej zabawy, bo Lady Margaret w przypływie szczerości oznajmiła mi parę tygodni przed terminem ślubu, że ma wątpliwości czy chce się wiązać z Pawłem. A że nie przepadamy za sobą i ani ja nie pałam do niej wielkim uczuciem, ani ona do mnie, więc zaczęliśmy się żreć. Jakiś czas potem jednak jej się odmieniło. Postanowiła za wszelką cenę zostać jego żoną, a ja usilnie dążyłem, żeby nie dopuścić, by Paweł popełnił największy błąd życia. Zwerbowałem znajomego, takiego Przemka, by coś znalazł na Margaret. Nic konkretnego nie znalazł, oprócz tego, że w przyszłości Paweł może stać się dziedzicem nieruchomości w Wilanowie. Kobieta leciała na kasę, na jego samochód, więc myślałem, że chciała też zdobyć mieszkanie, ale sam zainteresowany nie był o tym poinformowany.
Wziąłem głęboki wdech. Teraz w sumie zapowiadała się najgorsza część opowieści. Bo do akcji wkraczałem ja, jako ten ruchający i ruchany. Oczywiście Paweł w roli głównej również tutaj był. Dalszy ciąg mógł jednak wywołać konsternację, lawinę pytań, oskarżycielskich spojrzeń. Że to niby przeleciałem heteryka, swojego najlepszego przyjaciela. Albo i zachwyt, że dokonałem rzeczy niemożliwej - zaciągnąłem zdeklarowanego homofoba do łóżka i go zerżnąłem. I on mnie również. Chociaż nie pamiętam w jakiej kolejności, ale fakt, że obaj byliśmy nadzy, jak Adam w raju i z bolącym tyłkiem, mogło tylko świadczyć o jednym.
- Jak to powiedział? - zaciekawił się Bartek.
- Po prostu - wzruszyłem ramionami. - Stwierdził, że nie będzie ciągnął dalej tej parodii. Lady Margaret wybiegła zapłakana, mamusia za nią, a Paweł...
Co tu robić? Mówić dalej, czy dać sobie spokój? Arek i Bartek wyostrzyli słuch. Patrzyli na mnie i czekali na dalszy ciąg.
- A Paweł wyciągnął mnie z kościoła, wpakował do samochodu i zawiózł do hotelu, gdzie piliśmy wódkę.
Tyle może tej historii wystarczy. Chyba już nie będą się dopytywać o nic więcej.
- Grrrr! - zawarczał Bartek. - Jak hardcorowo! Ostro pojechał. Już sobie wyobrażam, jaki z niego ogier.
Obrzuciłem go kpiącym spojrzeniem. Ale Arek nie odrywał ode mnie wzroku. Jego spojrzenie wciskało mnie w siedzenie.
- O co chodzi? - zapytałem, udając głupa.
- Co było dalej?
- To było coś jeszcze? - zainteresował się Bartek.
- Nie znasz Filipa? Nie mówi wszystkiego.
- To w takim razie mów dalej - ponaglał Bartek.
Znów wziąłem głęboki wdech. Pora powiedzieć prawdę, skoro tak nalegają.
- Piliśmy wódkę do upadłego, aż film mi się urwał. I nic nie pamiętam, co się potem wydarzyło - wzruszyłem ramionami. - W każdym razie rano obudziłem się z solidnym kacem i...
- I? - zapytali jednocześnie.
- I nagi - spuściłem głowę. Milczałem, a oni czekali na kontynuację. - Nie wiem, jak to się stało, jak do tego doszło, ale wylądowałem z Pawłem w jednym łóżku.
- Zerżnąłeś najlepszego przyjaciela? Heteryka? - Bartek dostał wytrzeszczu gałek ocznych. - Jacież pierdzielę! Ale jaja! I ty nie chciałeś o tym mówić? O kurwa... Jesteś niesamowity. I co on na to?
- Zwyzywał mnie od pedałów. Mało brakowało, a jeszcze by mnie pobił. Na szczęście zwiałem z hotelu. Potem wydzwaniał do mnie, ale nie odbierałem telefonu.
- Noo, tego się po tobie nie spodziewałem - podsumował z uśmiechem Arek. - Od tej strony cię nie znałem. Że też już mało ci gejów i bierzesz się za przyjaciół, którzy są heterykami.
- Bardzo śmieszne. Wcale tego nie planowałem. - Chciałem się usprawiedliwić, by mnie nie krytykowali. - Nawet nie mam pojęcia, jak do tego doszło - wzruszyłem ramionami.
- Ale zaliczyłeś heteryka - rzekł rozbawiony Bartek. - Niejeden gej ci pewnie teraz zazdrości i chciałby być na twoim miejscu. Wiesz, że zerżnięcie heteryka liczy się podwójnie?
- Przestań pierdolić! - obruszyłem się i pociągnąłem kilka łyków piwa. - Jakby to dla mnie miało znaczenie. Lepiej już do tego nie wracajmy. Paweł zaprzestał dzwonienia, i dobrze, a ja nie mam zamiaru pojawiać się na jego drodze. Wolę dochować wszystkie zęby do wieku emerytalnego. Póki co jestem w Warszawie i trzeba z tego korzystać.
- A skoro jesteś w Warszawie - temat pociągnął natychmiast Arek - musisz zrealizować plan zdemaskowania Kamila.
- I wpadłem już na pomysł, jak wykorzystać obecność Bartka.
- Mnie? - chłopak wskazał ręką na siebie. - Okej, w czym mogę pomóc?
- Kamil to jedna sprawa, sam mogę się nim zająć, ale jest jeszcze Sebastian.
- A Sebastian to kto? - zaciekawił się. - Znowu o czymś nie wiem? To ktoś, kogo wyruchałeś w Warszawie? Masz chłopie zdrowie.
- Seba to chłopak, który pracował w Ya-Ha.
- Przecież to twoja agencja reklamowa - zauważył Bartek.
- Wiem i dlatego potrzebuję twojej pomocy.
- Na mnie zawsze możesz liczyć.
Uśmiechnąłem się do chłopaków. Nachyliłem się nad stolikiem i zapoznałem ich z moim genialnym planem. No może nie aż tak genialnym, raczej był w powijakach i pasowało go jeszcze nieco dopracować. W końcu to tylko szkic, ale wystarczy trochę nad nim pomyśleć, rozważyć wszelkie kwestie i uderzać na agencję, a dokładniej na dział kadr.
Kiedy tak rozpędzałem się z planami uderzenia na kadry i snułem łatwą, prawie bezproblemową wizję dotarcia do akt Sebastiana X., bo nazwiska nie znałem ani ja, ani Arek, zadzwonił telefon Bartka. Ten luknął tylko na wyświetlacz, a twarz od razu mu spoważniała, choć oczy mówiły coś innego. Śmiały się do wyświetlacza, choć tu z pozoru zachowywał powagę. Niespodziewanie zerknął na mnie, jakby pytał o zgodę. W tym momencie już wiedziałem kto się do niego dobija.
- Nie odbierzesz? - Arek zadał pytanie Bartkowi.
Bartek patrzył na mnie i czekał. Podałem mu telefon.
- Odbierz. I powiedz, że jesteś w Warszawie ze mną.
- Myślisz?
- Dawaj!
Przyjął połączenie.
- Słucham... Hej... Siedzę i piję piwo... Z Filipem i jego przyjacielem, Arkadiuszem... Tak, jest przy mnie... Nie, Arka nie poznałeś i raczej go nie poznasz... No raczej to niemożliwe, żebyśmy się spotkali, bo dzieli nas ponad trzysta kilometrów...
Tutaj trochę przesadził, ale nie chciałem się wtrącać. Wsłuchiwałem się w urywaną konwersację Bartka z Karolem. Arek nachylił się w moją stronę i zapytał półszeptem:
- Kto to taki?
- Karol - odparłem - nasz wspólny znajomy. Bartuś się w nim bujnął, ale Karolek świata nie widzi poza swoją nową dupą, niejakim Michałkiem, którego udało mu się gdzieś dorwać.
- Oj - jęknął Arek.
- Spokojnie, chłopak da sobie radę.
- Co za palant! - Bartek cisnął smartfona na stolik. - Zdziwiony, że mnie w Krakowie nie ma. Co za ciota jebana z niego!
- Chciał się spotkać? - zapytałem.
- No a jak? Bo jego dupa wyjechała do rodziców, więc musi sobie ulżyć i się wygadać. Poza tym chciał się też z tobą spotkać, ale obawia się twojej reakcji. Dobrze zrobiłem, że powiedziałem, gdzie jestem?
- Jasne! Niech wie, że ty też masz swoje życie i nie jesteś na jego zawołanie.
Bartek zapatrzył się w przestrzeń. Widziałem, że się ze mną zgadza, ale jednocześnie jest mu czegoś żal. I nie myliłem się, bo po paru sekundach do moich uszu dotarły jego słowa:
- Chciałbym teraz być przy nim...
Wymieniliśmy się z Arkiem znaczącymi spojrzeniami.
- A mówiłeś, że da sobie radę - skomentował.
- Przejdzie mu z czasem - odparłem.
Bartuś spuścił głowę. W tej kryzysowej sytuacji na szczęście nie był sam. Choć Arek dopiero poznał mojego przyjaciela, zabrał się za pocieszanie. I przyznam szło mu całkiem dobrze. Tłumaczył, że powinien unikać spotkań z Karolem. Im rzadziej go widzi, im rzadziej się z nim spotyka, tym lepiej pracuje jego psychika i nie tworzy ona niepotrzebnych iluzji. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nagle z piersi Bartka nie wyrwało się przekleństwo:
- O kurwa!
- Co się stało? - zapytałem.
Patrzył przed siebie. Wskazał palcem w kierunku Placu Zamkowym. Mój wzrok powędrował we wskazanym kierunku, a przed oczami pojawiła się postać... Michała, dupy Karola.
- O kurwa! - powtórzyłem za Bartkiem.
- Co jest grane? - zaciekawił się Arek.
Obaj jednak zignorowaliśmy jego pytanie.
- Czy Michał ma rodziców w Warszawie? - Coraz bardziej sytuacja stawała się dziwna.
- Z tego co wiem, co mi Karol o swojej cizi opowiadał, Michałek pochodzi z Podkarpacia. A to szuja! - skomentował Bartek.
- I nie jest sam.
Tuż obok niego szedł wysoki, przystojny mężczyzna elegancko ubrany, w białej koszuli i czarnych spodniach, z przewieszoną przez ramię marynarką. Rozmawiali, śmiali się, prawie dotykali się łokciami, szturchali się. Mało brakowało, a łapaliby się za ręce. Najwidoczniej mieli tyle ogłady w sobie, że w miejscu publicznym unikali takich kontaktów, choć ich spojrzenia sugerowały, że są sobie bliscy.
Ale jaja!, pomyślałem. Michałek przyprawia Karolowi rogi.
Bartek sięgnął szybko po komórkę i pstryknął zdjęcie szczęśliwej parce. I to byłoby na tyle z kazania Arka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz