środa, 9 października 2013

Epizod 72.

Zamknąłem oczy. Na moment. Na trzy sekundy. Pochłaniałem tętniące życiem miasto. Czułem, jak otacza mnie z każdej strony, przenika na wylot, przepędza złe myśli. Wrażenie, jakoby oczyszczało mój umysł, było tak silne, że aż prawdziwe. Tutaj, na ósmym piętrze warszawskiego mieszkania Arkadiusza, docierały ledwo wyczuwalne drgania stolicy, podobne do uderzeń serca, jej ciche szepty w formie lekkiego powiewu wiatru i głośny gwar ulic. Ona żyła, oddychała.
Uchyliłem powieki. Zbliżał się wieczór, a Warszawa ani na chwilę nie miała zamiaru zwolnić rytmu. Przeciwnie - przyspieszała. Spojrzałem w górę. Błękitne niebo było nieskazitelnie czyste. Nie szpecił je nawet drobny obłoczek, żadna smuga po przelatującym samolocie. Zapowiadała się przyjemna, ciepła, jeśli nie gorąca noc.



Rozmyślania przerwał dzwonek do drzwi. Wróciłem do mieszkania. W przedpokoju stał już Arek, który namiętnie przywitał się ze swoją drugą połówką. Soczysty cmok wywołał u mnie uśmiech.
- Ślinicie się, jak psy na widok suki - skomentowałem z żartem.
Bez odzewu. Nie zwrócili uwagi na mój komentarz, zajęci sobą. Coś tam mamrotali niewyraźnie. Głupio było podsłuchiwać, więc machnąłem ręką i usiadłem w fotelu. Normalka, pomyślałem, przecież są zakochani.
- Kogo moje piękne oczy widzą? - W progu zmaterializował się Jarek. - Krakusik odwiedził Warszawę.
Partner Arkadiusza był blondynem o typowej skandynawskiej urodzie i niebieskich oczach. Tak intensywnie niebieskich, że można było się w nich zatracić. Typowo rzymski nos nie szpecił jego urody, ale Arek wiele razy wspominał w rozmowach, że Jarek zbiera na operację plastyczną. Trochę trzepnie go po kieszeni, to na pewno, ale jeśli to ma mu pomóc, to niech  tak będzie.
- Taki ze mnie Krakus, jak z ciebie z warszawiak - prychnąłem złośliwie.
Zmrużył oczy. Czyżby był wściekły? Wyciągnął w moją stronę palec wskazujący.
- Przestań zachowywać się, jak debil - wtrącił z uśmiechem Arek. - Przecież to prawda.
- No, znalazł się "słoik" - odparował Jarek. - A ciebie - zwrócił się do mnie - kopę lat nie widziałem. - Padliśmy sobie w ramiona i wymieniliśmy mocnymi uściskami. Musiałem stanąć na palcach, żeby objąć tego wikinga. - Co tam w zaściankowym Krakowie? Krakowskie pedały wysłały cię tutaj na przeszpiegi.
- Widzę, że ktoś zna nasze niecne plany podboju i obrócenia w proch warszawskiego światka gejowskiego.
- Zatem serdecznie witamy i w imieniu reszty naszej stołecznej społeczności życzę powodzenia w akcji - rzekł z uśmiechem. - A tak na poważnie, co u ciebie? Fajnie, że wreszcie jesteś. Trochę trzeba było na ciebie czekać.
- Wybacz, ale wcześniej nie mogłem. Poza tym okazji nie było, teraz się nadarzyła, więc pomyślałem, żebyśmy się spotkali. I oto jestem - rozłożyłem dumnie ręce.
W ruch poszła wódka, którą Arkadiusz zakupił dzień wcześniej i która spędziła dwadzieścia cztery godziny w zamrażalce. Skąpe drinki wprawiły nas w dobry humor. Na tyle jednak było przyjemnie, że kiedy Jarek wkroczył z pytaniem o Artura, opowiadanie o nim, całej historii z jego nagłym odejściem i podwójnym życiem, które prowadził na boku, nie wywołało żadnych emocji.
- Jebany skurwiel - podsumował go Jarek.
- Nie wart uwagi - dodał spokojniej Arek.
- Gdybym takiego spotkał na swojej drodze - Jarek zacisnął pięści - sprałbym jego mordeczkę.
- Póki co go nie widziałem, więc nie wiem, gdzie przebywa i jak ci go podesłać - odparłem.
- Tak jak ci wspominałem - rzekł Arek - jestem zdania, że lepiej, że go nie spotykasz.
- Jak się ogólnie czujesz?
- Ogólnie? - wzruszyłem ramionami. - Ogólnie jest dobrze. Nie myślę o nim. Wyrzuciłem go z pamięci i zacząłem na nowo żyć.
- Brawo! - przyklasnął Jarek. - Zatem dzisiaj idziemy się bawić na miasto.
- Dokąd? - zapytałem.
- Do Toro! - zawołał. - Zbierajcie się. Zrobimy sobie jeszcze spacer po mieście.
Nim się zebraliśmy, musiałem się odświeżyć. Nie miałem przy sobie ciuchów na zmianę, a trochę połaziliśmy z Arkiem po mieście. Upał dał się we znaki, więc zimny prysznic był wskazany. Skorzystałem z zasobów perfum, dezodorantów i innych gadżetów Arka, by wyjść z łazienki, niczym nowo narodzony.
Pół godziny później zanurzyliśmy się w miasto. Wolno snuliśmy się uliczkami, by wreszcie dotrzeć do celu, naszego portu przeznaczenia. Sam lokal nie zachęcał do odwiedzin. Usytuowany niby w centrum, ale warszawskie centrum jest prawie tak duże, jak cały Kraków. Wejście do klubu znajdowało się nieco z boku, od ulicy Zoli, tuż przy Marszałkowskiej. Stare mury wyglądające na pozostałości po jakiejś fabryce, odstraszały swym widokiem. Ale przecież nie przyszedłem tutaj podziwiać piękno warszawskiej architektury, a bawić się.
Właściwa część, ta przeznaczona do tańczenia znajdowała się na piętrze, gdzie prowadziła ohydna, zagrzybiała klatka schodowa. Kurde, przecież Cocon niewiele lepiej wygląda, skarciłem siebie w myślach. Znalazłem się w Warszawie i już będę oceniał wystrój lokalu. W środku zebrała się już spora grupa osób. Przepychając się, dotarliśmy do baru. Jarek zamówił dla każdego z nas po jakimś czarodziejskim specyfiku z odrobiną mocnego alkoholu. Nie wiem, co to było, ale smakowało wybornie.
- Idziemy na dół? - Arek huknął mi do ucha, próbując przekrzyczeć muzykę.
Na dół, znaczyło drugi "torowski" bar, część dostępna tylko dla męskiej rzeszy. Kobiety nie miały tam wstępu. Mieściły się tam darkroomy, wydzielone na seks kabiny, loże, gdzie wyświetlano filmy porno oraz istne ciemne labirynty, w których można było się zgubić. Mroczna część Toro już raz odwiedziłem. Z Arturem. Pamiętam, jak trzymając się za ręce snuliśmy się po ciemnych pomieszczeniach, w których unosił się zapach moczu i spermy. Macki napalonych mężczyzn chwytały za krocza przechodzących chłopaków. Tak naprawdę nigdy nie wiedziałeś, kto i za co cię złapie. A mimo to takie spacery po lochach Toro wywoływały dreszczyk emocji.
Na samo wspomnienie tamtych przeżyć i przygód, pała wywindowała szybko w górę. Naparła z całych sił na bieliznę. O nie, pomyślałem z lekkim grymasem. Mimo że to miłe wspomnienie, to jednak wciąż dotyczyło Artura. Lepiej nie prowokować losu.
- Zostanę tutaj.
- Ale tam możemy spokojnie porozmawiać - tłumaczył Arek.
- Nie zgwałcimy cię! - zaśmiał się Jarek.
- Nie dałbyś rady! - puściłem oczko.
Znów przystawił mi palec wskazujący.
- Chodź już! - Arek złapał go za rękę i pchnął przed siebie w stronę wyjścia. - Dołącz potem do nas.
Oparłem się o bar. Przystojny barman, z fryzurą zrobioną na podobieństwo Justina Biebera, uganiał się za ladą, przygotowując drinki dla spragnionych klientów. Nawet na mnie nie luknął, choć widział, że go bacznie obserwuję i podążam za nim wzrokiem krok w krok. Chyba nie jestem w jego typie. Cóż...
Nagle tuż obok pojawiła się długonoga blondynka w wysokich szpilkach, rozpychając się łokciami. Bąknęła, że tu stała. Popatrzyłem na nią dziwnie i odszedłem kilka kroków. Tak sobie wówczas zacząłem myśleć, patrząc na te warszawskie buźki, że może właśnie tutaj czeka na mnie miłość. Skoro w Krakowie nie wyszło, w Zakopanem otarło się o lekki romans, to może Warszawa przyjmie pod swoje skrzydła. Więcej facetów, więcej gejów, więcej możliwości, większy wybór. Bo w Krakowie to wszyscy zamknięci w hermetycznym światku, w grupkach, do których obcy nie mają wstępu. I kiedy tak stałem, patrząc na roześmiane twarze, odczułem szarpnięcie za ramię i kobiecy głos.
- To on! - Blondynka, którą minąłem niedawno przy barze stała teraz z dwoma rosłymi gostkami i pokazywała na mnie palcem. - Obraził mnie. Jeszcze nigdy nikt mnie tak nie nazwał.
Dostałem chwilowego wytrzeszczu gałek ocznych.
- Ja? - zapytałem zdziwiony. - Przecież ja panią nawet nie znam.
Kobieta jednak totalnie nie zwracała na mnie uwagi. Zarzuciła rękę na szyję napakowanego gościa, który mógł być jej facetem, i wciąż mówiła podniesionym tonem.
- Znasz go prawda? Powiedz, że go znasz.
- Nie, nie znam - zaprzeczył, patrząc na mnie z góry. Na mnie, na chuderlaka.
- Znasz go! - krzyknęła rozjuszona blondi.
O, kurwa!, przemknęło mi przez myśl. Tego jeszcze nie grali. Pierwszy raz ich na oczy widzę, a ta twierdzi, że jej boy koniecznie musi mnie znać.
- Znasz go! Albo on, albo ja! - Blondi nie spuszczała z tonu.
- Nie znam go!
- Ja też tej pani nie znam! - zabrałem wreszcie głos. - Minęliśmy się tylko przy barze, ale nie zamieniłem z nią nawet słowa!
- Zamknij się! - huknęła mi w twarz, aż cofnąłem się o krok. Po czym odwróciła się do swojego faceta. - Przecież mnie znasz - mówiła już dużo spokojniej. - On mnie obraził. Jeszcze nikt nigdy mnie tak nie obraził.
Była bliska płaczu. Kurde! O co tej lasce chodziło? Pojebało ją zdrowo, czy coś innego jej odwaliło?
Postanowiłem się ulotnić. Ta sprawa nieprzyjemnie śmierdziała. Minąłem ich i ruszyłem do wyjścia. Ochłonę na świeżym powietrzu i wrócę do chłopaków. Jednak myśl o dziwnej blondynce, która wymyślała jakieś niestworzone opowieści, nie dawała mi spokoju./*
Ledwo usiadłem przy stoliku, a ona już się zjawiła. Wskazała mnie palcem. Jej przydupas podszedł do mnie. Poczułem, że robi się gorąco. Intuicja podpowiadała, że muszę spieprzać, póki jest jeszcze czas, ale rozsądek nakazywał zostać. Bo przecież nie jestem niczemu winien. Nie obraziłem tej gwiazdy. Nawet się do niej nie odezwałem.
- Jak ją nazwałeś? - Przypakowany przydupas syknął ze złości.
- Nie wiem o co tej pani chodzi - odparłem. - Nie znam jej. Nie zamieniłem z nią słowa.
Nim się spostrzegłem było już za późno. Zaciśnięta pięść goryla blondyny wylądowała tuż pod okiem. Siła uderzenia była tak mocna, że wyleciałem z krzesła wypuszczając z ręki szkło. Szklanka rozprysła się na kilka kawałków. Odczułem tak silny ból, że w pierwszej chwili nie wiedziałem, co tak naprawdę zaszło. Zakręciło mi się w głowie, ale podniosłem się. A raczej ukląkłem, czując przeszywający ból pod lewym okiem.
W kolejnej sekundzie wokół zrobiło się zamieszanie. Doszło do przepychanek. Ktoś oberwał, ktoś padł na ziemię, poleciały przekleństwa. Na koniec usłyszałem głos wściekłej blondynki:
- Spierdalaj, pedale.
Chciałem się odwrócić, zobaczyć co się stało, ale nim to zrobiłem, ktoś chwycił mnie pod ręce i pomógł wstać. Byłem tak oszołomiony, że całkiem się poddałem.
- Chodź, opuszczamy ten lokal. - Mężczyzna, który mi pomagał, wyprowadził na ulicę i wsadził do taksówki, która stała przy klubie. Oko pulsowało z bólu, ale zdążyłem zauważyć na samochodzie reklamę Toro. - Za dużo wrażeń, jak na dzisiejszy dzień.
Spojrzałem na niego, by zobaczyć twarz człowieka o dobrym sercu. Tego się nie spodziewałem. Patrzyłem i nie mogłem uwierzyć. On tutaj? On? Rzeczywiście, za dużo wrażeń. Zamknąłem oczy i skupiłem się na bólu. Może to tylko zły sen, z którego zaraz się obudzę.

1 komentarz:

  1. * Podobna historia, o mniej więcej takim przebiegu zdarzeń, opisana w powyższym epizodzie miała miejsce w Toro.

    OdpowiedzUsuń