czwartek, 24 października 2013

Epizod 78.

Choć wszedłem z Bartkiem do budynku agencji pewnym krokiem, to zaledwie parę metrów dalej ogarnęło mnie zwątpienie. Szczęście nam sprzyjało. Przy recepcji kręciło się mnóstwo ludzi, chyba pracowników, więc nikt nas nie zatrzymał. Odetchnąłem z ulgą dopiero w windzie.
- Przez ten stres wyzionę zaraz ducha - oparłem się o lustro. - Jeszcze nigdy tak mi serce nie łomotało.
- Czego się boisz? - prychnął zadowolony Bratek. Po nim całkowicie to spływało. Był wyluzowany, uśmiechnięty, z białą teczką w dłoni, choć wystroił się, jak szczur na otwarcie kanału. Mówiłem mu dzisiaj rano, żeby aż tak się nie angażował w plan. To miała być tylko aranżacja, ściema, dobra mina do złej gry, a nie prawdziwe staranie się o pracę w agencji Ya-Ha. O reklamie Bartuś nie miał zielonego pojęcia, mimo to postanowił dobrze zagrać swoją rolę. - To ja staram się o pracy, nie ty. Ciebie wylali.
- No i przypominaj mi o tym.
- Filip, skup się. - Spojrzał mi głęboko w oczy. - Ja zagaduję laskę w kadrach, a ty masz dosłownie kilka minut na przeszperanie szuflad z kartotekami i znalezieni danych tego Sebastiana Czarko. To twoja działka, więc jej nie spartacz, przez głupi stres, bo drugiej okazji nie będzie.
Nim dopracowaliśmy plan, Arek - kochany Aruś - uruchomił pradawne kontakty z ludźmi z firmy, by dowiedzieć się coś więcej o Sebastianie. Oczywiście, jak przeczuwał, Seba nie był zbytnio towarzyską duszą. Stronił od imprez, w pracy trzymał się na uboczu, choć kręcił się koło szefostwa. Wszyscy znajomi Arkadiusza kojarzyli go, jako przydupasa i kabla. Dlaczego? Zjawił się znikąd, szybkie awanse, podczas gdy inni latami nie mogli się doczekać głupiej podwyżki czy premii. A Sebuś dostawał wszystko. Dlatego niewiele osób za nim przepadało. I może dlatego trzymali go na dystans. Zyskał ksywę Przedłużka. Gdy tylko pojawiał się wśród pracowników, robiła się cisza. Nikt nie chciał, by Przedłużka czegokolwiek się dowiedziała, bo od razu relacja leżała na biurku dyrektora w postaci krótkiego raportu.
Ale znalazła się jedna dziewczyna, która zapamiętała sobie nazwisko Sebastiana. Utkwiło jej w pamięci, ponieważ chamska postawa Seby, zniszczyła drogę kariery. Marzena pluła przez telefon, jaki to ćwok z niego był, skończony idiota i kurdupel. Czarko - duparko, mawiała o nim. Zniszczył kilkoro ludzi, po czym sam przepadł bez wieści.
- Czarko, Czarko - powtarzałem sobie, by się uspokoić. Zapowiadała się akcja, którą sam wymyśliłem, więc nie mogłem teraz jej spierniczyć.
Winda zatrzymała się na dziewiątym piętrze. Drzwi bezgłośnie rozsunęły się w dwie strony. Korytarz zapełniony był ludźmi, zwykłymi pracownikami, którzy masę czasu spędzali za biurkiem, prowadząc rozliczenia finansowe, ganiając z dokumentami we wszystkich kierunkach. Dzwoniły telefony i faksy, ktoś wbijał pieczątki, inni stukali w rytmicznie w klawiaturę. Z tego tworzył się jeden wielki szmer, który aż pozytywnie mnie przeraził. Bo oto poczułem, jak strach mija, uspokajam się i oddycham równomiernie. Biura tak właśnie na mnie działały. Uff, odetchnąłem z ulgą. Teraz mogłem na spokojnie przystąpić do mojego niecnego planu.
- Zatem ruszajmy.
W ostatniej chwili, bo drzwi windy już zaczęły się zamykać. Wyskoczyliśmy, jak oparzeni i kierując się zapamiętaną instrukcją, przekazaną przez Arka, przeszliśmy korytarzem na lewo. Drzwi do pokoju kadr były uchylone. Bartek zapukał głośno. Zza kontuaru uniosła się głowa biurwy. Zmęczonym wzrok spoczął na przystojniaku. Dostrzegłem, jak oczka zaczynają się uśmiechać. Szybko opamiętała się i przerzuciła wzrok na mnie. Tym razem już nie była taka zadowolona. No cóż, nie mam tego uroku osobistego, co Bartek. Dobrze, że go wziąłem ze sobą. Na coś się przyda.
- Słucham - zapytała oschle pani za biurkiem.
Miała czarne, niczym węgiel włosy upięte w niemodny już kok. Może kiedyś, przed laty, stanowił pewien rodzaj urody, ale taka fryzura wyszła już dawno z obiegu. Na końcu nosa leżały okulary w cienkich oprawkach ze srebrnym rzemykiem. Musiały jej się często zsuwać, więc w obawie przed rozpizgraniem się o posadzkę zabezpieczyła je tym łańcuszkiem.
- Dzień dobry pani! - Bartek przystąpił do akcji. Ambitnie, pewny siebie i z celem do zrealizowania. - Nie będę owijał w bawełnę, ale nie sądziłem, że takie piękne panie tutaj pracują.
Biurwa wytrzeszczyła gały. Chyba nie spodziewała się takiego komplementu od razu.
- Dlatego mam nadzieję, że pani mnie wysłucha i doradzi - machnął rączką. Jak jakaś ciota! Chłopie, pilnuj się! - Bo widzi pani... Latam od prawie godziny po agencji i nikt nie jest w stanie mi pomóc. Każdy zajęty, zabiegany, nie wspomnę, że nawet mnie ignorowali, a to jest najgorsze, co mnie mogło spotkać. No bo jak to tak? Ja z sercem do ludzi, a oni do mnie z pyskiem? Coś okropnego, tak traktować drugiego człowieka.
Jeszcze chwila i Bartek zaraz jest gotów wybuchnąć rzewnymi łzami!
Dyskretnie, krok po kroczku, ruszyłem wzdłuż ściany w kierunku ustawionych po mojej lewej stronie ogromnych szuflad z aktami osobowymi pracowników. Oj, to będzie ciężkie zadanie. Mam nadzieję, że Bartkowi uda się zagadać tę panią.
- Bo widzi pani - drugi raz to dzisiaj powiedział - szukam pracy. Chciałem z kimś pogadać. Jestem dobry w reklamie, naprawdę świetny, a wiele dobrych opinii słyszałem o firmie. Pracownicy świetnie zarabiają, są zadowoleni...
- Ale z tym powinien pan pójść do prezesa albo jego asystenta - rzekła dobrotliwie pani z kadr. Miałem wrażenie, że zatrzepotała do niego rzęsami. - Ja się nie znam na tych wszystkich reklamach.
- Na pewno się pani orientuje. Choć trochę. - Bartuś rozpędzał się z tym słodzeniem. - Widzi pani ich wszystkich. No niech pani sama spojrzy na moje projekty.
Strzeliła gumka od teczki, zaszeleściły dokumenty. Odwróciłem się. Biurwa poprawiła okulary na nosie i zajęła się oglądaniem projektów reklam. Moich projektów, nawiasem mówiąc, nie Bartka. Bartek w ogóle się na tym nie znał. Wyczuł się tego, co ma mówić, by brzmieć przekonująco.
Wziąłem głęboki wdech. Musiałem skupić się na swojej części. Na palcach przemknąłem między dwa pierwsze rzędy szuflad. Przeleciałem oczami po literach alfabetu. A, A, A, A. Wszędzie, kurwa, A. Gdzie jest to cholerne C? Przecież to początek alfabetu? O, jest i B. I znowu B przez kolejne kilka szuflad. Wreszcie pod samym oknem znalazłem C. Czarko, to będzie gdzieś przy końcu. Może w tej, na samym dole. Szuflada cicho zaskrzypiała. Na szczęście zagadana biurwa nawet nie zwróciła uwagi na minimalny szmer w aktach. Wyjąłem pierwszą z brzegu teczkę. Niejaki Cugryk. Daleko do Czarko. Przeskoczyłem dalej. Cuwińki, drugi Cuwiński, Cymiański, Cytko. I wreszcie znalazł się Czarko. Na całe szczęście tylko jeden taki pracował w firmie.
To był on. Ten Sebastian, skurczybyk, który pojawił się niespodziewanie w moim życiu, rozpieprzył mi związek z Damianem. Jego zdjęcie nie wskazywało, że był takim skurwielem, jak go określali koledzy z pracy. Raczej wyglądał na pogodnego faceta. Dobrze mu z oczu patrzyło. W sumie, jak go poznałem, też na takiego wyglądał, a mimo to potrafił zniszczyć idealną relację partnerską. Czyli był skurwielem. Pobieżnie przeleciałem po jego danych osobowych. Urodził się na południu Polski, w Krynicy, ale mieszkał w Żegiestowie. Skończył podstawówkę z dobrymi ocenami, w liceum był prymusem, potem studia w Krakowie, które przerwał po niecałym roku. W jego CV pojawiła się nazwa warszawskiej uczelni, gdzie tym razem zakończył edukację na dość wysokim poziomie. Z doświadczenia zawodowego niewiele wynikało. Kiedy mieszkał w Krakowie podjął pracę kelnera w Weselu, restauracji zlokalizowanej przy Rynku. Potem praca dorywcza w Warszawie. Mniej więcej w latach 2006-2007 urywa się CV.
Szperałem więc dalej. Nie szukałem daleko. Znalazłem umowę, a raczej kilka umów na czas określony. Skakał ze stanowiska na stanowisko, ale te skoki były coraz wyżej. W ciągu zaledwie roku wylądował, jako asystent...
O Jezusie!, prawie jęknąłem z niedowierzania. Wprost nie mogłem uwierzyć. Został asystentem prezesa, Roberta Sucha. Jego prawą ręką. Na wszystkich umowach widniał podpis łysego, jakby sam nad nim sprawował opiekę. A więc to oto chodziło Sebastianowi w Edenie. Chciał, żebym wyjechał od Roberta i nie dowiedział się, że mieli ze sobą coś wspólnego.
No dobra, tyle informacji wystarczy. Wiem, czym się zajmował, co robił, gdzie się urodził i skąd pochodził; powinno wystarczyć. Musiałem się zbierać. Ciekawe, jak długo Bartek mógł wciskać kit biurwie, nim się zorientuje, że przyszedł z kolegą, a kolega zniknął. Wsadziłem teczkę Seby z powrotem do szuflady i wolno ruszyłem do drzwi. Akurat Bartek głośno się śmiał, coś tłumaczył, wskazując na projekt. Ale kiedy dostrzegł mnie wyłaniającego się zza szuflad z aktami, przewrócił oczami i odetchnął z ulgą. To jednak tylko go pobudziło. Jeszcze bardziej się rozszczebiotał. Oj, Bartek, Bartek!
Wymknąłem się na korytarz i podążyłem w kierunku windy. Miałem jeszcze jedną sprawę do załatwienia. Z Kamilem. Potrzebowałem upiec dzisiaj dwie pieczenie na jednym ogniu, a po takiej dawce informacji o Sebastianie musiałem sobie ulżyć. Według ustalonego planu, Bartek miał czekać na mnie na zewnątrz, przed wejściem do agencji.
Ostatnie piętro. Cała świta. Władza i guru firmy Ya-Ha. Ekskluzywny korytarz, wyłożony miękkim dywanem. Pewnie go, kurwa, z Persji przywieźli. Przy każdych drzwiach złote tabliczki z tytułami i nazwiskami dyrektorów. Tu gabinet dyrektora finansowego i jego sekretarki. Tam biuro dyrektora regionalnego i jego asystentki. Dalej kolejne biuro, kolejnego dyrektora i kolejnej sekretarki. Potem biuro prezesika i... No a jakże, też asystentki. Szukałem nazwiska Kamila. Ale dostrzegłem go w sali konferencyjnej przez przeszkloną szybę, siedzącego ze znudzoną miną przy szklanym blacie długiego stołu. Bawił się długopisem, kompletnie niezainteresowany sprawozdaniem jednego z dyrektorów.
A co tam! Wchodzę na rympał. Zapukałem i nie czekając na zaproszenie wkroczyłem do środka. Oczy wszystkich dyrektorów spojrzało w moją stronę. Pewnie od razu rzuciła im się w oczy moja śliwa pod okiem. Podniosłem głowę do góry. Dostrzegłem ruch na końcu stołu. To Kamil poruszył się gwałtownie, aż zaskrzypiały kółka od fotela. Zbladł.
- Słucham pana - odezwał się starszy mężczyzna, siedzący obok Kamila.
- Pan jest głównym dyrektorem? - zapytałem.
- Tak - odparł spokojnie.
- Zatem jest pan jego wujkiem? - wycelowałem palcem w Kamila.
Wszyscy spojrzeli na purpurowego chłystka. A osób w sali konferencyjnej trochę było. Widziałem ich twarze, które aż płonęły z ciekawości przed plotkami. Tylko na to czekały, na jakąś rodzinną aferę. Choć każdy z nich jadł z ręki dyrektorowi głównemu, słodził mu i starał przypodobać, to jednak pragnęli pikanterii i słodkich sekrecików.
- To nie jest żadna tajemnica - rzekł dyrektor. - A pan... kim jest? Nie dosłyszałem nazwiska.
- Niedziałkowski. Filip Niedziałkowski. Ale pewnie moje nazwisko nic panu nie mówi. Pozwoli więc pan, że przybliżę nieco panu swoją osobę.
- Ale po co? - zareagował ostro Kamil. Wskazał na mnie ręką. - Wdarł się na spotkanie, jak na targ. Nawet nie wiemy, kto to jest. Ochrona powinna go stąd zabrać.
- Już ty mnie dobrze znasz, Kamilku, więc nie udawaj idioty przed wujkiem.
Ktoś parsknął śmiechem, ale szybko go stłumił. Nie wypadało śmiać się z siostrzeńca żywiciela.
- Przez tego oto delikwenta - zmierzyłem wzrokiem Kamila - pozbawił mnie pan pracy. Po prostu dał mi pan odgórne wypowiedzenie, prezes Such osobiście przyjechał, by mi je wręczyć, bo rzekomo napastowałem pana siostrzeńca na szkoleniu w Zakopanem. Do tego pobiłem go, bo nie chciał ze mną uprawiać seksu, więc go perfidnie zgwałciłem. W końcu Kamil jest kryształowy, bez skazy i nie może być gejem. Owszem, oberwał ode mnie - znów ktoś zachichotał - ale tylko dlatego, że nie mógł znieść odrzucenia. Bo jak stwierdził, nikt mu do tej pory nie odmówił seksu. A ja byłem tą pierwszą osobą, która powiedziała nie, więc stał się bardziej nachalny. Ostudziłem jego emocje, ale musiałem za to zapłacić wylotką z pracy.
- To absurd! - zawołał z drugiego końca Kamil. - Przyszedł tutaj, żeby mnie ośmieszyć.
- Nie jesteś gejem? - zapytałem kpiąco.
- Ależ skąd! - zareagował natychmiast. - Ty jesteś wrednym pedałem!
- W takim razie, skoro nie jesteś pedałem, jak mnie nazwałeś, pokaż wujkowi swój komputer. Na jakie strony wchodzisz i w jakich godzinach. Co ty na to? Przecież nie masz nic do ukrycia.
Krew zeszła mu z twarzy w jednej sekundzie. Skąd wiedziałem? Robert zdradził mi ten sekret, więc postanowiłem go teraz wykorzystać.
- Racja - podchwycił dyrektor. - Ten pan obraża nasze dobre imię. Musimy mu udowodnić, że tak nie jest.
Wstał z fotela i ruszył do wyjścia.
- Wujek, daj spokój! - zawołał przerażony Kamil. - Nie musimy mu niczego udowadniać.
- Nazwał cię gejem, a przecież niedługo się żenisz. Panowie - zwrócił się kilku dyrektorów, siedzących najbliżej wejścia do sali - poproszę was na świadków.
- Oczywiście, panie dyrektorze.
Byłem w siódmym niebie, kiedy kroczyłem za dyrektorami do gabinetu Kamila. Ale euforia ustąpiła przerażeniu, kiedy w progu zjawił się... Robert Such. Przecież miało go nie być. Arek rozmawiał z jedną z byłych koleżanek, która poinformowała go, że prezes wyjechał z Warszawy. Wymieniliśmy się spojrzeniami. Tylko na sekundę. Zaraz potem spuściłem głowę.
- Co się dzieje? - zapytał, choć dobrze wiedział, co się święci.
- Dobrze, że jesteś, Robercie - rzekł dyrektor. - Zapewne znasz pana Filipa - wskazał na mnie. - Pan Filip oskarżył mojego siostrzeńca, że jest gejem.
- Doprawdy? - Robert udawał idealnie zaskoczonego. Ale z jego oczu biła wściekłość. Oj, miałem przejebane u prezesa.
Kamil stał pod oknem, blady niczym ściana. Prawie zlewał się z tłem. Jego kariera w rodzinnej firmie właśnie się kończyła. Dyrektor klikał myszką, wpisywał coś na klawiaturze. Wreszcie usłyszałem upragnione słowa:
- O Jezu!
Uśmiechnąłem się do siebie z dobrze wykonanego zadania.
- Kamilu, co to ma znaczyć? Co to jest, do cholery?!
Chłopak milczał, patrząc na zasnutą chmurami Warszawę. Czasami tylko przez kołdrę pierzastych obłoków, przebijały się promienie słoneczne.
- Panie dyrektorze - odezwałem się spokojnie, ale stanowczym głosem. - W związku z zaistniałą sytuacją oczekuję rekompensaty za niesłuszne oskarżenie mnie o pobicie pańskiego siostrzeńca. Takiej zadowalającej. Nie chcemy przecież wlec tej sprawy do sądu, prawda?
Dyrektor milczał, ale honor nie pozwalał mu na zhańbienie rodziny. Dlatego nie chcąc mieszać w ten przykry incydent władz wyższych, skinął głową na znak, że się zgadza.
- W porządku. Pan prezes Such bywał w Krakowie, więc będę oczekiwał na wycofanie oskarżeń w biurze agencji. Proszę się ze mną kontaktować. Zatem miłego dnia państwu życzę.
Skierowałem się do wyjścia. Mijając Roberta, wyczytałem z jego twarzy, jak bardzo mną gardzi. Trudno. Przynajmniej miałem teraz spokój.
Przepełniało mnie poczucie szczęścia. Ciężar spadł mi z serca, czułem się taki lekki, że przez przypadek nacisnąłem poziom minus jeden. Już miałem nacisnąć zero, żeby wysiąść z windy przy recepcji, ale przejdę się. Spacer dobrze mi zrobi. Parking zawalony był samochodami. Co jedna marka, to lepsza od drugiej. Audi. Opel. Citroen. BMW. Mercedes. Jakieś lamborghini. Lexus. Jasna cholera, bogato tutaj.
- Filip!
Za sobą usłyszałem znajomy głos. Odwróciłem się. W moją stronę zmierzał Robert. Wydawało się, że wyglądał na spokojnego, ale były to tylko pozory.
- Co ty sobie wyobrażasz? - syknął mi w twarz. - Że możesz sobie tak wchodzić do biura, jak do jakiegoś klubu? Pamiętaj, że jesteś nikim.
- A jeszcze nie tak dawno chciałeś mi pomóc w odegraniu się na Kamilu. Nie chcę ci przypominać, ale to był twój pomysł. Mam wrócić do biura dyrektora i mu powiedzieć, że to ty też spiskujesz za jego plecami?
Chyba przesadziłem. Robert zacisnął z wściekłości zęby. Teraz i na niego miałem haczyk i jakoś nie obawiałem się go użyć. Wiedziałem, że w każdej chwili mógł zareagować dość agresywnie, jeśli poczuje się w niebezpieczeństwie. Bo właśnie przekroczyłem granice wytrzymałości. Postanowiłem się ulotnić.
Zrobiłem kilka kroków, gdy poczułem silne ukłucie w kark. Jęknąłem z bólu. Czułem, jak jakiś płyn wtłacza mi się pod ciśnieniem pod skórę. Znikąd pojawiły się mroczki przed oczami. Parking zawirował, a ja zrozumiałem, że tracę kontrolę nad ciałem. Zatoczyłem się. Zrobiło się ciemno.
Nagle błysk!
Dach czarnego samochodu. Tylne siedzenie.
Ciemność.
Błysk!
Przyciemniona szyba. Czarne chmury za oknem. Bartek na poboczu?
Ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz