niedziela, 20 października 2013

Epizod 75.

Przez trzy kolejne dni mojego pobytu w Warszawie, czyli do środy włącznie, usilnie próbowałem nawiązać kontakt z Robertem. Zagadywałem, pytałem o pracę, ale natrafiałem na solidny mur oporu. Zbywał mnie półsłówkami, omijał wzrokiem, zamykał się w sypialni na górze, a ja włóczyłem się samotnie po mieście, starając się znaleźć jakieś rozwiązanie z tej sytuacji. Nie dziwił mnie fakt, że wpienił się na moje limo pod okiem i paskudny wygląd - sam musiałem patrzeć na siebie codziennie rano w lustrze, że jego plan zdemaskowania Kamila poszedł się paść, ale zaczynało mnie to wkurzać.
W czwartek frustracja jego zachowaniem sięgnęła zenitu. Przed wyjściem do pracy zapytałem Roberta, kiedy realizujemy nasz plan. Tylko popatrzył na mnie i odwrócił się na pięcie. Trzasnęły drzwi, a w mieszkaniu zapanowała cisza. Tak to ma wyglądać? Myśli sobie, że może mnie tak traktować, bo jest zasranym prezesem agencji reklamowej? W dupę niech się pocałuje!
Tego samego dnia spakowałem walizkę i opuściłem przestronny apartament, zostawiając klucze w skrzynce.
- Asta la vista, bejbe - powiedziałem, żeby sobie ulżyć.
Wyszedłem prosto w rozgrzane słońcem miasto. Co teraz? Nawet nie wiem, o której mam pociąg do Krakowa. Pozostało podjechać na centralny i sprawdzić. A nuż jakiś InterCity pociągnie na południe. Nie chciałem jednak tak szybko wyjeżdżać ze stolicy, więc postanowiłem powłóczyć się jeszcze po mieście, chociaż ciągnąc walizę za sobą to nie jest żadna przyjemność. Ale przynajmniej miałem czas przeanalizować mój pobyt w Warszawie. Będąc tutaj, mogłem zdemaskować Kamila i pogrążyć go w zeznaniach. Taki był zamiar. Niestety nic z tego nie wyszło. Co prawda nic nie zrealizowałem, ale za to spotkałem się z Arkadiuszem. I dodatkowo w prezencie otrzymałem fioletową śliwę pod okiem, jako taki bonus.
Kiedy w końcu dotarłem na stację metra, okazało się, że jestem przy Polu Mokotowskim. Usiadłem na ławce. Ludzie kręcili się we wszystkich kierunkach. Co parę minut wjeżdżały pociągi, a ja nie wsiadałem. Patrzyłem za nimi, jak znikają w tunelu.


Uświadomiłem sobie, że nie pożegnałem się z Arkiem. Nie mogę tak wyjechać bez uściśnięcia mu dłoni. Wystukałem szybkiego esemesa.
"Hej. Masz ochote na lunch teraz?"
Dwa pociągi później, które odjechały ze stacji nadeszła upragniona wiadomość. Od Arka.
"OK. Za 30 minut na Placu Zbawiciela."
Odpisałem natychmiast.
"Do zo."
Wysłane. Mogłem spokojnie zmierzać w kierunku miejsca spotkania.
Dotarłem. I jeszcze przed czasem. Usiadłem na schodach przy kawiarni Charlotte. Tylko obejrzałem się przez ramię. Towarzystwo, które zebrało się przy stolikach, typowo ciepłe. Boże, spojrzałem błagalnie w niebo, wszędzie ci geje! Czy aby na pewno w dobrym miejscu czekam na Arka?
Dziesięć minut później okazało się, że było idealne miejsce. Zjawił się. Gdy mnie zobaczył siedzącego przed Charlotte, jego twarz rozpromienił szeroki uśmiech. Mimowolnie też się uśmiechnąłem.
- Wiedziałem, że tu będziesz czekał - rzekł na powitanie, wskazując dyskretnie głową na kawiarnię za mną. - Wiesz, że właściciel jest z branży?
- Jakiej? - zapytałem perfidnie, choć dobrze wiedziałem o co chodzi. - Budowlanej?
- Bardzo śmieszne. Masz ochotę na pierogi?
- Myślałem, że tutaj zjemy. - Palec wskazujący wycelował w Charlotte.
- Nie, gdzie indziej.
- Okej, zatem prowadź.
Arkadiusz zaprowadził mnie na Plac Konstytucji. Od razu dał mi do zrozumienia, że ma dłuższą przerwę, więc możemy trochę posiedzieć. Ale kiedy złożyliśmy zamówienie, zadał pytanie:
- Po co tachasz tę walizkę? Wyjeżdżasz gdzieś?
- Tak, wracam do Krakowa.
- Jak to? Dlaczego nic o tym nie wiem?
- Miałem wyjechać, miałem ci o tym nawet nie mówić, ale głupio byłoby tak postąpić - odparłem, bawiąc się kartą menu. - Nie mam w ogóle kontaktu z Robertem. Traktuję mnie jak powietrze, w ogóle ze mną nie rozmawia, więc co się będę produkował i męczył. Kiedy poszedł do pracy, spakowałem walizkę i wyszedłem. Nawet nie zostawiałem kartki. Niech się w dupę pocałuje! Plan był taki, żeby jechać prosto na dworzec, ale pomyślałem o tobie. Nie wybaczyłbyś mi tego.
- Racja! - potwierdził. - Miałbyś przejebane.
- Dlatego musiałem się z tobą spotkać przed wyjazdem.
- A co z Kamilem i tym waszym planem?
- No jak to co? - wzruszyłem ramionami. - Plan był, ale teraz planu nie ma. - Zdjąłem okulary i wskazałem palcem na śliwę pod okiem. - Przez to Robert ma minę kota, który nie ogarnia kuwety i który nawet słowem się do mnie nie odezwie.
Z powrotem założyłem okulary. Nie chciałem, by ludzie na mnie patrzyli. Od razu snuliby domysły, że jestem z szemranego towarzystwa.
- I zostawisz to tak? - zapytał zdziwiony Arek.
- A co mam robić? - wszedłem mu szybko w słowo. Kelnerka postawiła przed nami szklany dzbanek świeżej lemoniady, a kiedy tylko odeszła od stolika, mówiłem dalej: - Plan poszedł się jebać. Prezesik strzelił focha i w ogóle się nie odzywa.
- Przyjechałeś tu po to, żeby wyjechać z niczym?
Arkadiusz uwielbiał deptać czułe punkty. Tym samym wszedł mi właśnie na ambicję. I dobrze o tym wiedział, więc robił to perfidnie.
- Nic nie mów - pogroziłem mu palcem.
- Filip, ty w tym momencie uciekasz. Przyjechałeś do Warszawy w konkretnym celu. Robert się wypisał, ale to wcale nie oznacza, że sam nie możesz nic z tym zrobić. Chcesz się zemścić na Kamilu? Chcesz? To to zrób i odzyskaj dobre imię. I zrób to sam. Będziesz miał większą satysfakcję.
I wjechał na ambicję. Oj, wjechał. Uparcie wpatrywał się we mnie i czekał na reakcję. A ja myślałem, co mam zrobić. Zostać w Warszawie? A może wracać do Krakowa? I broń, Panie Boże, to nie jest żadna ucieczka! Ale właśnie zdałem sobie sprawę, że zaczynam siebie tłumaczyć i rozgrzeszać, podczas gdy Arkadiusz wciąż patrzył i czekał na finał.
- Mam zostać w Warszawie...
To nie było nawet pytanie. Ani stwierdzenie. Po prostu głośno myślałem.
Arek sięgnął do torby, która wisiała na poręczy wiklinowego krzesła. Położył przede mną smycz z kluczami. Spojrzałem na niego, potem na klucze i znów na niego.
- Co to jest? - wskazałem na pęk.
- Klucze do mojego mieszkania - odparł z uśmiechem. - Nie wracasz do Krakowa i nie wrócisz do Krakowa, dopóki nie zakończysz sprawy z Kamilem. Po to tu przyjechałeś. Nie wrócisz do apartamentu prezesa, ale zamieszkasz u mnie. A poza tym... - nachylił się w moją stronę - jest coś, co może cię zainteresować.
- Co takiego? - Już mnie zaciekawił.
- Sebastian.
W mgnieniu oka moja twarz spoważniała, słuch się wyostrzył, a umysł skoncentrował. Warszawa to duże miasto, bardzo duże i dowiedzieć się czegoś o Sebastianie graniczyło z cudem. Ciekawe czego dowiedział się Arkadiusz?
- Sebastian? - powtórzyłem z zainteresowaniem. - Zamieniam się w słuch.
- Przypomniało mi się, że znałem jednego Sebastiana. Średniego wzrostu chłopak, czarne włosy, prawie niczym się nie wyróżniający z tłumu. Pojawił się znikąd, zrobił oszałamiającą karierę, po czym zniknął. Przepadł bez wieści, jak kamień w wodę. Nie specjalnie się nim interesowałem. Trzymał się trochę na uboczu, nie nawiązywał znajomości, choć był z niego niezły żartowniś.
- Być może to nie on - rzekłem nieśmiało.
- Osób o tym imieniu może być tysiące - potwierdził - ale krążyły plotki, że wyjechał do Krakowa.
- Kiedy dokładnie?
- Jeszcze wtedy pracowałem w agencji.
Ściągnąłem brwi. Czy Arkadiusz chciał mi właśnie coś powiedzieć? Przekazać jakąś zaszyfrowaną wiadomość?
- Co ty sugerujesz? - zdziwiłem się. - Że ten Sebastian...
- Tak - skinął głową - pracował w agencji i trzymał sztamę z kierownictwem. Stąd ta szybka kariera.
Opadłem na krzesło. Zapowiadało się prowadzenie dochodzenia. A jeśli to prawda, co mówi Arek? Że Sebastian, który z nim pracował, to ten Sebastian, który odbił mi Damiana? I to ten sam Sebastian, który teraz rządzi Edenem? I to może dlatego tak chciał, żebym wyjechał z Warszawy. Obawiał się, że poznam prawdę o jego życiu w Warszawie. Sprawy zaczęły przybierać tempa. Jeśli to rzeczywiście to ten Seba i na dodatek pracował w agencji, to mogę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Bo i dowiem się prawdy i zrewanżuję się Kamilowi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz