wtorek, 22 października 2013

Epizod 76.

- Filip, śpisz?
Słowa Arkadiusza płynęły leniwie do moich uszu. Tak spokojnie, bez pośpiechu. Pasowało dać jakiś znak życia, ale nie miałem ochoty się odzywać. Chociaż coś pomruczeć pod nosem, żeby wiedział, że jednak nie śpię. Ale z drugiej strony, jeśli się nie odezwę, to może da mi spokój. Dojdzie do wniosku, że jednak zapadłem w drzemkę i nie ma sensu mnie budzić.
- Filip! - Tym razem Arek stał się bardziej natarczywy.
- Co? - mruknąłem niezrozumiale.
- Leżysz na wznak już prawie godzinę. Słońce cię spiecze, a w nocy będziesz jęczał. Myślisz, że chcę ci robić okłady z kefiru.
Pora wracać do rzeczywistości, a tak mi się nie chciało. Otworzyłem oczy i podparłem się na łokciach. Kropelki potu skrzyły się na torsie, a w pępku utworzyło się już jezioro. Plum! Palec wniknął do środka i wypróżnił zawartość. Arkadiusz leżał na brzuchu i wpatrywał się przed siebie. Powędrowałem wzrokiem w tamtą stronę. W odległości zaledwie kilku metrów ulokował się przystojny brunet, który niczym młody bóg prężył swoje muskuły, zrzucając koszulkę i ściągając czerwone spodenki. Pod kąpielówkami wyraźnie zaznaczała się jego męskość.
- Trzeba było powiedzieć, że ciacho na horyzoncie!
Chłopak chyba dosłyszał mój komentarz, bo odwrócił się w naszą stronę. Zamarłem. Zaraz podejdzie i da mi z liścia. Jeden siniak jeszcze się nie zagoił, a już pojawi się kolejny. Ale po jego twarzy przemknął uśmiech, który szybko zniknął w kącikach ust. Ułożył się na kocu i założył okulary przeciwsłoneczne.
- Głośniej się nie dało. - Zauważył Arkadiusz.
- Przecież się nie obraził. Jest czarujący - odparłem.
Pole Mokotowskie tonęło w słońcu. Lipcowy żar lał się z nieba i nic nie wskazywało, żeby pogoda dzisiaj uległa zmianie. Według prognoz, które Arkadiusz namiętnie przeglądał w internecie, zbliżało się ochłodzenie, jakieś burze, gradobicie, oberwania chmury, wichury i te sprawy. No tak, niektórzy mieszkańcy Warszawy z wytęsknieniem czekali na nadejście chłodnego frontu, na deszcz, na niższe temperatury, ale mnie upały nie przeszkadzały. Mógłbym tak żyć. Ciesząc się zajebistą pogodą, wystawiłem twarz do słońca. Czułem, jak gorące promienie muskają moją rozpaloną skórę. Na pewno już przybrałem kolorów, ale trzeba było do spodu wykorzystać sprzyjającą aurę.


- Chodź, zbieramy się! - rzucił niespodziewanie Arek.
- Dlaczego tak wcześnie? - zapytałem poirytowany, nie otwierając oczu.
- Bo już się grzejemy prawie trzy godziny. - Aruś założył spodenki. Rozłożył koszulkę, popatrzył na swoją spieczoną klatę, która lśniła od kropelek potu. Mruknął coś do siebie i wcisnął się w T-shirt. - A poza tym trzeba coś zjeść.
- Prędzej uwierzę, że Jaruś przyjeżdża, niż że jesteś głodny.
Zebrałem się szybko, jeszcze luknąłem na ciacho, które leżało parę metrów dalej, ale nie było żadnej reakcji. Nawet palcem nie kiwnął. Jakby zapadł w sen. Zwinąłem koc i powlokłem się za Areczkiem.
Zerknąłem na telefon. Zero wiadomości. Zero połączeń. Komórka milczała, jak zaklęta od czwartku. Myślałem, że Robert będzie się martwił, że zainteresuje się moim niespodziewanym zniknięciem z mieszkania, że będzie dzwonił lub pisał i dopytywał się, gdzie jestem, ale on najwyraźniej nie czuł takiej potrzeby. Trudno.
- Nadal nic? - Arek spojrzał na mnie z ukosa.
- Nic. - Trochę mnie to martwiło. Każdy na jego miejscu wykazałby się odrobiną empatii, ale ta łysa pała nawet nie chciała się fatygować. - Dziwny ten Robert.
- Ja to już wiedziałem wcześniej - zauważył kolega.
- Ja też - potwierdziłem - ale zaprosił mnie do Warszawy. Obiecał pomoc w odegraniu się na Kamilu. Potem ta akcja w Toro, śliwa pod okiem i Robert od razu zmienia front.
- Najwidoczniej ma coś na sumieniu. Masz już jakiś pomysł, jak to rozegrasz?
Wzruszyłem ramionami. Chciałem jednocześnie dowiedzieć się o pracowniku, który parę lat wcześniej przyjął się do agencji i według zeznań Arkadiusza zrobił zawrotną karierę w firmie, utrzymując bliskie kontakty z kierownictwem. Miał na imię Sebastian, podobnie, jak Sebastian, którego miałem okazję poznać w Krakowie, a który odbił mi faceta. Wciąż mam to w głowie i wciąż ten fakt nie daje mi spokoju. Do tej pory nie potrafiłem się pogodzić ze stratą Damiana, choć potem wiodłem na pozór szczęśliwe i ułożone życie przy boku Artura.
Oprócz Sebastiana była jeszcze kwestia przywrócenia mi dobrego imienia i podkopania pozycji Kamila. Chciałem, żeby przyznał się przed szefostwem, że mnie wrobił w ten domniemany gwałt i pobicie. Chociaż nie! To nie ja chciałem. Tego chciał Robert, ale wmówił mi, że ja też muszę o to stoczyć bój. I jego plan miał do tego doprowadzić. Teraz byłem jednak skazany sam na siebie. Cóż, postaram się tego dokonać.
- Nie mam zielonego pojęcia - rozłożyłem bezradnie ręce. - Cokolwiek przychodzi mi do głowy i z początku wydaje się fajne, potem okazuje się pomysłem do dupy. Może by tak iść na żywioł.
- Chcesz wejść do działu kadr i poprosić o akta Sebastiana? - W głosie Arkadiusza zabrzmiała ironia.
- A masz lepszy pomysł?
- No nie - odparł i wzruszył ramionami. - Choć warto rozważyć wszystkie pomysły, które się pojawiają. Może ten jeden okazać się całkiem dobry.
- Tobie to łatwo mówić.
Dwadzieścia minut później przekroczyliśmy próg mieszkania. Arkadiusz miał nadzieję, że przynajmniej w bloku zażyje rozkosznego chłodu. A tu, jak na złość, przyszło rozczarowanie. Słońce wciskało do salonu i kładło się na podłodze. Klął na głos, że tak się nie da żyć, że jest za gorąco, że musi coś zrobić, żeby było chłodniej. Ale co mógł zrobić? Jedynie założyć rolety. Kiedy on narzekał, ja wskoczyłem pod zimny prysznic. Mega ulga. Rozgrzana do czerwoności skóra w kontakcie z lodowatą wodą powoli zniżała temperaturę. Potem było już tylko lepiej.
- Telefon ci dzwonił. - Arkadiusz stanął w przedpokoju w momencie, kiedy zamykałem drzwi od łazienki. - I to dosyć długo.
- Ciekawe kogo niesie.
Jak się okazało, tym natarczywym delikwentem był Bartek. Oddzwoniłem więc do niego.
- Siema Bartuś! - przywitałem się entuzjastycznie. - Co tam w Krakowie oprócz upałów?
- To ciebie tutaj nie ma? - zapytał zdziwiony. - Gdzie jesteś?
- Wypoczywam w Warszawie. A wiesz, mam pewną sprawę do załatwienia. - Machnąłem w powietrzu ręką. - No ale co tam u ciebie?
- Filipku, mój drogi, spokojnie. - Bartek studził emocje. - Powiedz mi, co ty najlepszego kombinujesz?
- No ok, chodzi o Kamila. - Wyjaśniłem Bartkowi, że przystałem na propozycję Roberta, a potem w skrócie przedstawiłem przebieg zdarzeń w Toro. - Robert milczy, a ja siedzę u mojego przyjaciela i zastanawiam się, jak się do tego zabrać - podsumowałem.
- Czyli Robcio wywinął kitę - zamyślił się Bartek. - Jesteś skazany na siebie.
- Dosłownie. Ale nieważne! Mów lepiej co u ciebie? Jak się sprawy mają z Karolem?
- A daj spokój. - Głos Bartka natychmiast się zmienił. - Z jego zdawkowych relacji wynika, że z Michałem sielanka. Spotykają się, liżą się pod lampami, dupczą się po krzakach, aż gałęzie trzeszczą. Mam dość tego wszystkiego. I nie wiem, co robić. Bo z jednej strony całkowicie oddał się Michasiowi, że czasu nie znajduje na spotkanie ze mną, a z drugiej dopytuje się mnie na g-talku, co tam porabiam. No jakiś jebnięty jest! Albo skupia się na tamtym pedale i daje mi święty spokój, albo niech się zacznie mną interesować. Przecież, kurwa, to dla niego tak się stroję. Zmieniłem fryzurę, ciuchy, a ten, kurwa, widzi tylko tego Michała.
Oj niedobrze, pomyślałem. Już podczas naszej rozmowy nad Wisłą, Bartek przyznał się, że jest zakochany w Karolu na zabój. Że nie widzi poza nim świata. Że jest gotowy zrobić dla niego dosłownie wszystko. To on się poświęca, urywa się z pracy, zawala spotkania ze znajomymi, byleby tylko być blisko Karola, zobaczyć go, powzdychać ukradkiem, sycić wzrok, a Karol nawet tego nie zauważa. Chciałem mu pomóc. Wtedy, podczas spaceru, zaoferowałem Bartkowi pomoc - że pogadam z Karolkiem. Zabronił. I słusznie, bo nie potrzebnie miałbym się wtrącać. Ale z drugiej strony żal mi było Bartka. Przecież on się coraz bardziej angażuje. I zamiast się leczyć z nieodwzajemnionego uczucia, pogrąża się coraz bardziej.
- Stary, musisz się ogarnąć - zacząłem spokojnie. - Dobrze wiesz, że to nie wpływa dobrze na twoje samopoczucie. Jesteście przyjaciółmi. Znacie się kawał czasu. Z twojej strony przyjaźń przerodziła się w miłość. Zakochałeś się, ale Karol nadal traktuje cię, jak przyjaciela. I nadal będzie cię tak traktował. Wiem, że chcesz być blisko niego. Wiem to...
- Nawet nie wiesz jak bardzo - wskoczył mi w zdanie.
- Właśnie. Ale, może to nie jest najlepsze rozwiązanie, jednak chyba najbardziej skuteczne. Bartek - zawiesiłem głos, bo to, co miałem za chwilę powiedzieć, mogło wywołać w nim szok - musisz ograniczyć z nim kontakty. Musisz przestać się z nim spotykać, bo to działa na ciebie destrukcyjnie.
- Wiem, Filip. Masz rację, tylko... Tylko tak cholernie zrobić ten pierwszy krok.
Obudziła się nadzieja. Maleńka szansa pojawiła się na horyzoncie.
- Jeśli zrobisz pierwszy krok, każdy następny będzie już łatwiejszy. Pamiętaj o tym. Ale musisz mu odmówić raz spotkania. Jeśli tego dokonasz, a wierzę, że możesz to uczynić, potem przyjdzie ci to dużo łatwiej.
- Odzywał się do ciebie?
- Nie. Pewnie jest mu głupio od ostatniej imprezy.
- Niech go sumienie zeżre!
Wyjrzałem przez okno na zalaną słońcem Warszawę. Kilka pięter niżej delikatny wiatr kołysał liśćmi drzew, jakby kołysał je do snu. Pomyślałem, że może gdyby Bartek wyjechał na parę dni z Krakowa, na przykład do Warszawy, to odzyskałby chwilowy spokój i zapomniał o Karolu i wszystkim co z nim związane.
- A nie przyjechałbyś do Warszawy? - zapytałem.
- Ja? - Po drugiej stronie usłyszałem zaskoczenie i szok. - Ja do Warszawy?
- No ty. Odpoczniesz, a przy okazji pozwiedzasz stolicę.
- Ale gdzie ja będę spał?
Super! Rozważa tę kwestię, czyli nie jest z nim tak źle.
- W mieszkaniu Arkadiusza. Poznasz go. Zapytam się go, czy mogę cię tutaj sprowadzić, ale wydaje mi się, że nie będzie robił problemów. Jeśli się nie zgodzi, to coś ci znajdę.
- Muszę to przemyśleć - stwierdził. Ale w jego głosie pojawiła się nutka fascynacji.
- Przemyśl. I daj mi znać.
Pożegnaliśmy się. Bartek miał lepszy humor, a ja poczułem satysfakcję, że dałem mu nadzieję. Jeszcze tylko musiałem przekonać Arka, by się zgodził przygarnąć na parę dni mojego przyjaciela z Krakowa. Chłopak chyba się załamie, trzymając pod jednym dachem aż dwóch Krakusów. Odwróciłem się w stronę łazienki. Co by tu wymyślić? Jak przekonać Arka?
Woda nagle przestała szumieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz