piątek, 22 listopada 2013

Epizod 89.

Odpaliłem papierosa. Wziąłem głęboki wdech, zatrzymując na kilka sekund powietrze w płucach i rozkoszując się smakiem nikotyny. Po chwili z ust wydobył się obłoczek dymu. Dwa głębokie pociągnięcia i poczułem się dużo lepiej. Byłem spokojniejszy.
Zapatrzyłem się przed siebie. Tam, w oddali, w centrum Krakowa toczyło się życie towarzyskie. Do mojego mieszkania na Krowodrzy Górce docierały jedynie przytłumione odgłosy. Ale oczami wyobraźni widziałem Rynek zatłoczony turystami, ogródki pełne ludzi, zaprzęgnięte w konie dorożki. A dalej Kazimierz, równie oblegany, co Rynek, Wisła, bulwary...
Będzie mi tego brakowało. Ale trzeba ruszać dalej.
Westchnąłem i wypaliłem do końca papierosa. Spojrzałem na zegarek. Było kilkanaście minut po trzynastej. Przeliczyłem szybko w myślach ile potrzebuję czasu na dotarcie na PKS. Mogę spokojnie ruszać. Zgasiłem papierosa, a peta chamsko wyrzuciłem przez balkon. Wszedłem do ogołoconego mieszkania. Na środku salonu stała duża walizka i torba podróżna. W nich znajdowały się najpilniejsze rzeczy potrzebne do przeżycia i normalnego egzystowania. A reszta dobytku, czyli książki, jakieś dokumenty i papiery, ciuchy oraz inne duperele na jakiś czas znalazły tymczasowy dom w mieszkaniu Przemka. Sam wyszedł z ofertą, więc skorzystałem.
To zatem w drogę. Zarzuciłem torbę na ramię, chwyciłem walizkę i skierowałem się do wyjścia. W drodze na pętlę tramwajową, zadzwonił telefon. Nie zatrzymując się, wyciągnąłem go z kieszeni. Karol? A czego on znowu chce? W ostatnim czasie nie utrzymywaliśmy ze sobą zbyt ścisłego kontaktu. Ja wyjechałem do Warszawy na parę tygodni, by załatwić pilne sprawy, a on zabawiał się z Michałkiem. Potem wyszło na jaw, jaki z tego Michała ancymon i przekręt. Karol odezwał się coś ponad tydzień temu, zrzucając na me barki wiadomość o seksualnym incydencie, do jakiego doszło między Michałem a Bartkiem w pociągu do Krakowa. W końcowym efekcie wyszło, że Karol nie odzywa się z Bartkiem, Bartek obraził się śmiertelnie na mnie, a ja z Karolem mamy mizerny kontakt. Suma summarum nasza przyjaźń, nasz przyjacielski trójkąt... po prostu znacznie się poluźnił. I nie wiem czy coś jest jeszcze w stanie przywrócić go do dawnej świetności.
- Słucham cię. Co się stało? - przyjąłem połączenie.
- Co tam?
Najbardziej irytujące pytanie na świecie, które ostatnio zaczyna doprowadzać mnie do szewskiej pasji. Co tam? No a co ma być? Czego może się spodziewać? Że stanę się nagle wylewny i zacznę się żalić ze swojego prywatnego życia? Nie, nic z tych rzeczy nie będzie miało miejsca.
- W porządku - odparłem. Jednak z przyzwoitości zapytałem Karola: - A co u ciebie? Jakieś zmiany?
- A wiesz... - zaczął rozwlekle. No to się zaczyna. Czyli jednak coś tam się w nim buzowało. - Czuję się strasznie samotny i opuszczony. Życie dało mi porządnego kopa.
- Pewnie po to, żebyś się ocknął - mruknąłem bardziej do siebie niż do Karola, ale i tak to usłyszał.
- Być może masz rację. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak tęsknię za Michałem.
Mając na uwadze moją ostatnią rozmowę z Michałem w restauracji na Rynku, wziąłem głęboki wdech. To wbrew moim zasadom, ale nie miałem wyboru. Szantaż Michała wisiał nade mną.
- Może z nim pogadaj.
- Z Michałem? - Karol podniósł głos. - Oszalałeś?
- No... przecież tęsknisz za nim - wzruszyłem ramionami. Jak ja miałem z nim rozmawiać? Raz mówi, że nie może bez niego żyć, a gdy podsuwam mu pomysł, naskakuje z pretensjami. O co mu chodzi? Co za facet! - Daj mu się wytłumaczyć.
Choć i tak będzie miał na boku tuzin innych gachów. A to w Warszawie. W Krakowie też znajdzie kilku chętnych na pojedyncze wyskoki. U niego to normalka.
- Słyszysz się co mówisz? - zapytał zaskoczony Karol. - Przecież on mnie zdradził.
- A ty się słyszysz? - odbiłem piłeczkę. - Jeszcze przed chwilą mi mówiłeś, jak to za nim tęsknisz, a potem na mnie naskakujesz, jak podsuwam ci rozwiązanie. To tylko rozmowa! Nie musisz od razu się z nim bzykać! Niech się wytłumaczy!
- A z czego ma się tłumaczyć, co? Że ma kolesia w Warszawie? Że przerżnął mojego przyjaciela?
- To on jest aktywem? - zapytałem zaskoczony.
- Co?
Całe szczęście nie dosłyszał.
- Nie nic.
- A co to w ogóle za hałas tam u ciebie? - Karol szybko zmienił temat. - Gdzie jesteś? Bo wiesz, może byśmy się tak wreszcie spotkali. Dawno się nie widzieliśmy.
Doszedłem na pętlę tramwajową. Wsiadłem do pięćdziesiątki, przestronnego bombardiera, który zmierzał w kierunku dworca.
- Teraz to raczej nie będzie możliwe.
- Dlaczego?
- Wyjeżdżam.
- Dokąd tym razem? - zapytał zaskoczony.
- Do Zakopanego.
- Ale po co?
- Tak po prostu. - Nie chciałem by poznał prawdę. Nie musi przecież znać prawdziwego celu mojego wyjazdu do Zakopca. - Muszę zobaczyć Giewont.
Sam się zaśmiałem z tego niby żartu. Przynajmniej Karol nie zadawał więcej pytań. Takie wytłumaczenie w zupełności mu wystarczyło. I było zadowalające. Nie powiedziałem mu jednej, ważnej rzeczy - że to wyjazd na dłużej, a nie tylko na parę dni. Jeśli zadzwoni, to wtedy się dowie.
Bombardier ruszył parę minut później. Najpierw toczył się wolno, ale między przystankami nabierał prędkości. Przyłożyłem głowę do szyby. Z jednej strony cieszyłem się, że ponownie wyjeżdżam z Krakowa, że znów zawitam do Zakopanego, że popatrzę na górskie szczyty. Być może nawet zdobędę jakąś górę. Ale mimo tej całej euforii, gdzieś w środku tłukł się żal i smutek. Bo przecież przywykłem do tego miasta. Takich uczuć brakowało przy wyjeździe do Warszawy. Dlaczego? Bo Warszawa to Warszawa. Duże miasto, wieżowce, metro, zatłoczone ulice. A Zakopane? Cóż, nazwa mówi sama za siebie. Jest piękne na swój sposób i nikt mu tego uroku nie zabierze.
Po wyjściu z tramwaju, pognałem na górną płytę dworca, gdzie już na stanowisku stał autobus do stolicy Tatr. Władowałem do bagażnika walizkę, a z torbą na ramię wskoczyłem na wolne miejsce. Do odjazdu nie zostało wiele. Mogłem się jeszcze rozmyślić. Bo kiedy drzwi się zamkną, odwrotu nie będzie. I dobrze. Muszę tam jechać. Tak postanowiłem. To naprawdę dobry pomysł. Co prawda, to pomysł Przemka, ale nie obraził się, kiedy przypisałem go sobie.
Wreszcie kierowca odpalił silnik. Jeszcze chwila, jeszcze moment postoju i drzwi zamknęły się, a autobus ruszył ze stanowiska. No to w drogę, pomyślałem nabierając głęboko powietrza. Z głową przy szybie patrzyłem, jak wyjeżdżamy z dworca i Aleją Trzech Wieszczów pojazd kieruje się w kierunku Ronda Matecznego, a stamtąd zakopianką do stolicy Tatr. Odwrotu nie było. Jeszcze tylko spojrzenie na Wawel, który niewzruszenie prężył się na niewielkim wzgórzu i górował nad miastem.
Czy się obawiałem wyjazdu? Oczywiście, że tak. Nie wiedziałem co mnie spotka u stóp Giewontu. Jechałem w ciemno, bez zarezerwowanego noclegu, totalnie zielony. Co zrobię, kiedy dotrę na miejsce? Co zrobię, kiedy wysiądę z autobusu, wezmę bagaż i wyjdę przed dworzec? Gdzie się skieruję? Miałem plan, ale on nie miał solidnego podłoża, wytrzymałych fundamentów. Za to mógł i miał prawo wziąć w łeb, jak tylko moja noga zostanie postawiona na góralskiej ziemi.
Zaczynałem mieć wątpliwości. Słusznie. W końcu jechałem na rympał, bez zabezpieczenia, bez żadnej rezerwacji. Po prostu - totalny spontan. Ale z głupią nadzieją, że jednak ktoś będzie tam na mnie czekał.
Zamknąłem oczy. Wówczas dostrzegłem postać Krzysztofa, który znany mi był bardziej jako Artur. Jak żywy stał przede mną i uśmiechał się. Patrzył na mnie tym samym spojrzeniem, co kiedyś. Jak za starych dobrych czasów, które przecież już nigdy nie wrócą.
- Żegnaj - wyszeptałem.
Nie odpowiedział. Jakby w ogóle nie słyszał. Jakby do niego nie docierało, że odchodzę i że nasza znajomość nie ma prawa istnienia.
Nie pamiętam kiedy zasnąłem. Ale w chwili, gdy się obudziłem, miejski krajobraz ustąpił górzystym terenom. W oddali piętrzyły się górskie szczyty, na których gdzieniegdzie leżał jeszcze tegoroczny śnieg. A więc byłem już u celu podróży.
Kilkanaście minut później autobus wjechał do miasta. Przejechał wąskimi uliczkami nim zatrzymał się na płycie zakopiańskiego dworca. Świeże powietrze uderzyło w moje nozdrza. Jezu, jaka różnica w oddychaniu!, zauważyłem zdziwiony. Przerzuciłem torbę przez ramię, wyciągnąłem walizkę z bagażnika i ruszyłem w kierunku wyjścia do miasta.
- Może nocleg dla pana?
Z prawej strony przyskoczyła do mnie kobieta, wyglądająca na oko na około pięćdziesiąt pięć, sześćdziesiąt lat. Machnęła mi wywieszką przed oczami, na której widniały dwa krótkie słowa: TANIE NOCLEGI.
- Nie, dziękuję. Ktoś już na mnie czeka - odparłem z uśmiechem.
Skłamałem oczywiście. Nikt na mnie nie czekał. Ale jeśli mój mizerny plan pójdzie się paść, niczym owce na hali, zawsze pozostanie mi alternatywa wynajęcia pokoju u gosposi w pensjonacie. Gosposi, czy jak ich tam zwą w Zakopanem.
Przystanąłem przed wejściem do budynku dworca. Rozejrzałem się niepewnie. Czułem się tutaj obco i na dodatek strasznie samotnie. Ostatnim razem, kiedy tu przyjechałem, miałem ze sobą Matusza. Teraz wylądowałem sam, na własne życzenie. Co ja najlepszego zrobiłem? Obejrzałem się za siebie? A może by tak wsiąść a autobus powrotny do Krakowa? Nie, skoro już tu dojechałem, muszę zrealizować cel. Sięgnąłem po smartfona i wystukałem wiadomość:
"Cześć. Wiem, że się do mnie nie odzywasz, że urwaliśmy ze sobą kontakt i że masz do mnie uraz, ale... Jestem w Zakopanem pod dworcem PKS. Czekam na Ciebie... Filip."
SMS został puszczony do... Wiktora. Serce zabiło szybciej. Bałem się tego spotkania. Strasznie się go bałem, bo nie wiedziałem, jak chłopak może zareagować na mój niespodziewany przyjazd. Nie mogłem przewidzieć jego reakcji. Aż tak dobrze go nie poznałem. Z jednej strony mogłem go poinformować wcześniej, że wybieram się do Zakopanego. Mógłby się przygotować, ale mógł też strzelić focha i nie przyjść. Dlatego po konsultacjach z Przemkiem doszedłem do wniosku, że lepiej wziąć go z zaskoczenia. Poinformuję go, że jestem w Zakopcu, kiedy dojadę na miejsce. Ciekawość go zeżre i przyjdzie, by naocznie się przekonać czy rzeczywiście jestem. Albo... Albo też oleje sprawę.
Ale żaden SMS zwrotny nie dotarł do mnie przez następne dwie godziny. Żadnej odpowiedzi. Żadnego telefonu. Milczenie. Milion razy sięgałem po swojego samsunga. Cisza. Telefon milczał, jak zaklęty, a swoim rozczarowanym spojrzeniem nie przyspieszałem nadejścia wiadomości od Wiktora. Czyli jednak jest na mnie obrażony. W ostatniej naszej rozmowie przecież wspominał, że nie chce, żebym więcej do niego wydzwaniał, że to koniec. Co ja sobie myślałem? Że przyjadę do Zakopanego, napiszę do niego SMS-a, a on rzuci nagle wszystko i przyjedzie się ze mną zobaczyć? Czy aż taki głupi jestem, że w to uwierzyłem? Że to się tak wszystko cudownie ułoży? I będzie szczęśliwe zakończenie, jak w bajce? Gdzie ja miałem głowę, kiedy podejmowałem tę bezsensownie głupią decyzję? Chyba musiałem się czegoś wtedy naćpać.
Przeklinając siebie w myślach, zacząłem obmyślać drogę powrotną do Krakowa. Wsiądę w autobus i ze spuszczoną głową wrócę do miasta. Może nikt ze znajomych nie wytknie mnie palcami.
- To naprawdę ty?
Poprzez szum przejeżdżających samochodów, turystów wchodzących i wychodzących z hali, doleciał znajomy głos. Podniosłem wzrok. Wolnym krokiem zbliżał się Wiktor. Miał na sobie niebieski T-shirt z nadrukiem ptaka z animowanej gry Angry Birds, zielone materiałowe spodnie oraz tenisówki. Patrzył na mnie z niedowierzaniem zza okularów, jakby widział po raz pierwszy. I de facto widział, bo po tak długim czasie. Zatrzymał się w niewielkiej odległości. Szybko podniosłem się z ziemi. Pachniał nieziemsko, wręcz obłędnie, przyprawiając mnie o dreszcze.
- Już prawie zwątpiłem, że przyjdziesz - rzekłem nieśmiało. Bałem się, że z wrażenia zaschnie mi w gardle. Na szczęście było dobrze, choć serce waliło w piersi, jak oszalałe.
- Myślałem, że sobie żartujesz z tym przyjazdem do Zakopanego - wzruszył ramionami, a z twarzy nie znikał ten radosny uśmiech. - Nie wiedziałem, jak to interpretować. Niesamowite! Jesteś tutaj. W Zakopanem! Przyjechałeś tak sam od siebie. No proszę! Aż nie mogę w to uwierzyć.
- Ale uwierz - zaśmiałem się. - Bo mnie widzisz na własne oczy! Jestem tutaj i stoję przed tobą. Czemu urwałeś ze mną kontakt?
- Filip, to ty urwałeś ze mną. - Wiktor natychmiast spoważniał na wspomnienie tamtych wydarzeń z przeszłości. - Przestałeś się kontaktować. Przestałeś dzwonić, miałeś zbyt mało czasu dla mnie. Przyznaj, że nie było ci na rękę, żeby jeszcze jakiś góral z Zakopanego dręczył cię wiadomościami i telefonami.
- Proszę cię, Wiktor, nie przesadzaj.
Jego słowa zabolały. Ale częściowo miał rację. Ja wróciłem do Krakowa, a on pozostał w Zakopanem. Choć wywołał totalną burzę w mojej głowie, choć spowodował istne spustoszenie, to jednak związek na odległość w moim przypadku nie wchodził w grę. Ale zależało mi na nim. I wtedy, i teraz też. Cholernie mi na nim zależy. Nie wiem tylko jeszcze, jaki to przybierze obrót, ale nie chciałem, by nasza znajomość tak po prostu się zakończyła.
- Ale taka jest prawda. - Mimo to na twarzy znów pojawił się uśmiech. - Na długo przyjechałeś do Zakopanego?
W mojej głowie coś błysnęło. Nie miałem pojęcia co to jest.
- To zależy od ciebie.
- Ode mnie? - zapytał zaskoczony Wiktor. Spojrzał na mój bagaż. - Chyba jednak nie ode mnie. Widzę - wskazał na walizkę - że jakieś plany już masz.
- Przyjechałem tutaj dla ciebie - odparłem. - Przemyślałem to wszystko i zrozumiałem, że... - wziąłem głęboki wdech górskiego powietrza. - Że chcę z tobą być.
Na kilka sekund Wiktor oniemiał. Patrzył na mnie z niedowierzaniem, uśmiechając się, starając się sprawdzić, czy aby czasami nie żartuję. Ale nie miałem najmniejszej ochoty, żeby robić sobie z niego żarty.
- Naprawdę dla mnie? To miłe, Filip. No, zaskoczyłeś mnie, ale bardzo pozytywnie. Nie sądziłem, że zdecydujesz się na taki krok. Wow! - Był trochę zmieszany, ale... chyba się cieszył. - Nie spodziewałem się. No, muszę to przyznać, że nikt do tej pory nie zrobił mi takiej niespodzianki, jaką ty zrobiłeś mi dzisiaj.
- Cieszę się, że mogłem cię czymś zaskoczyć - rzekłem zadowolony.
- Ale... - zaczął spokojnie - przykro mi, Filip. - Spojrzał mi głęboko w oczy. Obawiałem się tego, co ma mi zaraz powiedzieć. - Bardzo mi przykro, naprawdę, ale... to się nie uda.
- Dlaczego? - nie wierzyłem w słowa, które przed chwilą usłyszałem.
- Z prostej przyczyny. Bo... - obejrzał się za siebie i uśmiechnął do kogoś, kto znajdował się kilka metrów dalej - ja już kogoś mam.
Przy zaparkowanym na poboczu peugeocie, jakieś piętnaście metrów dalej stał wysoki mężczyzna o czarnych włosach i z kilkudniowym zarostem. Ręce miał skrzyżowane na piersi i spoglądał w naszą stronę. Gdy zauważył, że patrzę w jego stronę, machnął ręką na powitanie. Z wrażenia nie wiedziałem co zrobić. Ledwo kiwnąłem głową, ale pewnie z tej odległości, która nas dzieliła i tak niewiele widział.
- Przepraszam cię, Filip. Wiem, że to boli, ale kiedy wyjechałeś i przestałeś się kontaktować... Naprawdę bardzo mi ciebie brakowało.
Wiktor mówił, a ja czułem jak od środka zaczynają mną szarpać żal i smutek. Zbłaźniłem się. Po prostu się zbłaźniłem, przyjeżdżając tutaj i licząc na to, że taki przystojniak, jak Wiktor będzie na mnie czekał w nieskończoność. Jaki ja byłem głupi.
- Bardzo mi cię brakowało - powtórzył szeptem Wiktor. - Ale wtedy ponownie zjawił się on i...
- On? Ponownie? - wszedłem mu w słowo. Czy ja dobrze usłyszałem?
- No tak. - Wiktor potwierdził skinieniem głowy. - To mój były - wskazał głową w kierunku peugeota. - Rozstaliśmy się jakiś czas temu, ale nie może beze mnie żyć. Postanowiliśmy, że damy sobie znowu szansę.
- Aha - wydukałem. Tylko na tyle było mnie stać.
- Przepraszam.
- Nie, spoko - podniosłem ręce w geście obronnym. - Masz do tego prawo. - Choć do oczu cisnęły się łzy, to przełknąłem je i przywdziałem na twarz uśmiech. - Nie masz za co przepraszać. Skoro jesteś szczęśliwy...
- Jestem - odparł zadowolony Wiktor.
- To zatem wracaj do niego.
- A ty baw się dobrze w Zakopanem. Nie zapomnij iść w góry.
No, chyba po to, żeby skoczyć w przepaść, pomyślałem z żalem. Patrzyłem jak odchodzi, jak śmieje się do swojego faceta, jak rozmawiają, jak wsiadają do samochodu, jak odjeżdżają. Wiktor nie obejrzał się na mnie ani jeden raz.
Kiedy peugeot zniknął z pola widzenia, osunąłem się na ziemię, obok bagaży. Pierwsza łza spłynęła po rozgrzanym policzku, spłynęła dwie sekundy później, zwiastując wzbierający potok. Ukryłem twarz w dłoniach, próbując jeszcze na siłę powstrzymać napierającą falę. A po drugiej stronie ulicy, kierowca busa nawoływał wesoło z góralskim akcentem:
- Morskie Oko!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz