piątek, 8 listopada 2013

Epizod 85.

Palce zastukały w ladę. Recepcjonistka uniosła głowę znad stery korespondencji, która jeszcze dzisiaj miała dotrzeć do odbiorców. Na twarzy pojawił się grymas, który natychmiast przeszedł w kpiący uśmieszek. No tak, niecodzienna wiadomość o tym, że jestem gejem obiegła wszystkie działy agencji, docierając do źródła i siedliska plotek, skąd szła dalej.
- Cześć! - przywitałem się, jak gdyby nigdy nic. - Dyr Maruś u siebie?
- Tak - odparła. - Po co przyszedłeś?
Sekretareczka się znalazła, która musi o wszystkim wiedzieć.
- A co cię to interesuje? - odparłem z uśmiechem. Tej piździe trzeba było utrzeć nosa. Nawet jak pracowałem w agencji, nigdy za sobą nie przepadaliśmy. Tylko się znosiliśmy nawzajem. - Do dyra idę, nie do ciebie.
Zacisnęła wargi w wąską kreskę. Nie często ktoś jej tak odpowiadał. Przecież to pani recepcjonistka, która musi wyżej się ceni niż pozwala jej na to funkcja. Znając ją, odprowadziła mnie teraz wzrokiem do windy, wsadziła, zamknęła za mną, po czym chwyciła szybko za słuchawkę i wybrała numer do swej najlepszej psiapsióły. Nim dotrę do gabinetu Marka, wszyscy już będą wiedzieć, że przyszedł pedał. Będą musieli na mnie popatrzeć z oddali, rzucać ukradkowe spojrzenia, pokazywać sobie palcem, jakbym był jakimś kosmitą. A wszystko to w bezpiecznej odległości, żeby a nuż ich nie zarazić tą śmiertelną chorobą. Co za nieokrzesani i tępi ludzie pracują w tej agencji! W sumie - jaka firma, tacy pracownicy.
Nie myliłem się. Wiadomość, że Filip Niedziałkowski, "ten pedał, którego wylali za gwałt i pobicie", wszedł na teren agencji, rozeszła się lotem błyskawicy. Ach, byłem w centrum uwagi, niczym celebryta. To było co najmniej żenujące i niesmaczne. Jednak jak inaczej miałem sobie poradzić z homofobią, panującą w firmie? Tylko udawać, że mnie ta sytuacja śmieszy. Przeszedłem między boksami z uniesioną głową. Paru osobom, z którymi pracowałem powiedziałem w przelocie "cześć". Jedni odpowiedzieli, inni bąknęli coś pod nosem, pozostali udawali, że nie słyszą.
Zapukałem do drzwi dyrektora. I nie czekając na magiczne słowo "proszę", wszedłem do środka. Marek nie był wcale zdziwiony moją wizytą. Mimo że otwarcie pokazał, jakim to on jest homofobem, kiedy ostatnim razem rozmawialiśmy w tym gabinecie, to przynajmniej nie odstawiał takiej szopki, jak jego pracownicy. Za to można było mu dać plusa.
- Cześć - rzekłem spokojnie. Nie stresowałem się. Już nie miałem czym. I tak nic mi nie mógł zrobić. - Zapewne wiesz po co przyszedłem? Dałem Warszawie chyba wystarczająco dużo czasu na przesłanie dokumentów.
- Tak, już dotarły. Prezes Such osobiście je przywiózł.
Na dźwięk jego nazwiska drgnąłem. Wiadomo czemu. Był tutaj, z moimi papierami. Może chciał się ze mną spotkać. Chciałem, żeby tak było, ale moje wyobrażenia chyba mijały się z prawdą.
- Tutaj jest wszystko. - Marek wyjął teczkę z szuflady. - Oficjalne przeprosiny od głównego dyrektora z Warszawy oraz rekompensata finansowa za naruszenie twojego dobrego imienia. Dyrektor Bażyński czuje się w obowiązku zatrudnić cię w firmie na wyższym stanowisku z wyższą pensją...
Marek zawiesił głos. Przypatrywał mi się uważnie, jakby czekał na moją decyzję.
- Wcale się temu nie dziwię - odebrałem teczkę. - Zostałem niesłusznie oskarżony i zwolniony z pracy za coś, czego nie zrobiłem. Padłem ofiarą jego chorego na umyśle siostrzeńca, który chciał się zemścić. Tego się nawet spodziewałem, że mi zaproponuje powrót do pracy.
- To prawda - przytaknął Marek. - Dotarły do mnie informacje z Warszawy, jak skompromitowałeś Kamila na oczach wszystkich dyrektorów.
- Skompromitowałem? - zapytałem zaskoczony. - Ja bym tego tak nie określił. Walczyłem tylko o prawdę i o przywrócenie mi dobrego imienia. To agencja Ya-Ha mnie skompromitowała. Dlatego przyjmę tę podwójną rekompensatę finansową. - Wydawało się, jakby Marek odetchnął z ulgą. - W końcu wiem, że jestem tutaj niemile widziany. Kto by chciał pracować z gejem, prawda, Marku?
Nie był w stanie nic powiedzieć. Choć słowa cisnęły mu się do ust - zapewne te wulgarne - to jednak zdecydował się przemilczeć. Walczył z sobą, ale nie chciał zaznać kolejnej homofobicznej wpadki. Źle by się to na nim odbiło.
- Jesteś... solidnym pracownikiem - rzekł po dłuższej chwili milczenia.
- Pitu, pitu - odparłem z uśmiechem. - Dobrze wiem co sobie myślisz o mnie. Ale nie będę cię już dłużej męczył swoją osobą. Mam nadzieję - machnąłem teczką w powietrzu - że dałeś mi same pozytywne rekomendacje. Do widzenia.
- Do widzenia.
Opuściłem gabinet Marka. Odprowadzony ukradkowymi spojrzeniami pracowników, opuściłem z zadowoleniem agencję. Zmierzając przez parking w kierunku najbliższego przystanku, czułem ulgę, że już nie muszę tutaj przychodzić. Definitywnie zakończyłem współpracę z agencją reklamową Ya-Ha. Pora stanąć przed nowymi wyzwaniami.
Na trzydzieści minut przed dziewiętnastą byłem umówiony z Przemkiem w Szeptach. Przyszedł jak zwykle przed czasem. Siedział przy stoliku na zewnątrz knajpy, popijając zimne piwo. Najpierw pogadaliśmy o pierdołach. Opowiedziałem o pobycie w Warszawie, pośmialiśmy się z ekscesów, które miały tam miejsce, aż w końcu doszliśmy do sedna naszego spotkania. A mianowicie do Artura.
- Będąc w Warszawie, coś do mnie dotarło - mówiłem spokojnie, popijając piwo. - Nie ma co ukrywać, ale spieprzyłem swoje życie, a ostatnie miesiące są tego idealnym przykładem. Wiesz, Przemek, myślałem, że radzę sobie z odejściem Artura. Że sobie z tym poradziłem. Że jestem silny, że potrafiłem się podnieść z ziemi i ruszyć do przodu, kiedy ten tak nagle zniknął. Bo przecież nie dołowałem się. Nie płakałem po nocach... Zacząłem nowe życie, na nowym mieszkaniu. Ale pobyt w Warszawie uświadomił mi, że nie rozliczyłem się do końca z Arturem. Zagrzebałem wspomnienia o nim, przykryłem grubą warstwą bieżących spraw i wegetowałem. Tak, wegetowałem, bo nie potrafiłem sobie poradzić z własnym życiem.
- A dokładniej? - wtrącił Przemo.
- Po dwóch latach z Arturem, rozstaniu z nim, chciałem na siłę z kimś się związać. Teraz zdaję sobie sprawę, że chciałem być z kimkolwiek. Nie chciałem być sam. Ale nie umiałem, bo... Artur...
Zabrakło mi słów. Urywały się w gardle, nie przybierając werbalnej postaci. Znów poczułem się podle, przypominając sobie seksualne ekscesy w Warszawie i z Robertem, i z tym młodym kelnerzyną na szybko. Z jednej strony Robert tak strasznie mnie podniecał, że byłem gotów wyskoczyć z ubrań i baraszkować z nim w łóżku. A po drugiej stronie barykady stał Artur. Ten niesamowity Artur, na którego widok nogi uginały się w kolanach. Mdlałem, kiedy przypominałem sobie jego uśmiech, spojrzenie, dotyk, zapach, pocałunek, muśnięcie warg, szept.
- I co masz zamiar zrobić? - Przemek przyjrzał mi się uważnie.
Wziąłem głęboki wdech. Im częściej będę sobie to powtarzał, tym będzie mi dużo łatwiej doprowadzić to do zamierzonego celu.
- Chcę się z nim spotkać i porozmawiać.
- Myślisz, że Artur - Przemo zaakcentował jego imię - będzie chciał tego samego? Przecież to on zniknął. On się wyprowadził, nie ty.
- Dla świętego spokoju muszę to zrobić - westchnąłem. Tak będzie lepiej dla mnie.
Przemek sięgnął do plecaka i wyjął stamtąd usztywnioną teczkę. Położył ją przed mną i przysunął bliżej. Patrzyłem i nie wiedziałem co mam zrobić. Gdzieś w głowie zakołatała niespokojna myśl, że może chłopak ma jakieś informacje o Arturze. W telefonie sprzed paru tygodni coś o tym wspominał i obiecał udostępnić przy najbliższym spotkaniu. Przy tym spotkaniu właśnie.
- Co to? - zapytałem.
- Nim zdecydujesz się na spotkanie z nim, warto byś się zapoznał z tymi materiałami. To naprawdę ciekawa lektura, Filip.
Zerknąłem na teczkę, potem na Przemka. Kurde, co to ma być?
- A może ja nie chcę? - odparłem poirytowany. Sytuacja zaczęła mnie wnerwiać.
- Nie pożałujesz - uparcie nalegał chłopak. - Jak myślisz... Dobrze go znałeś?
- Przemek, do czego zmierzasz, co? Co ty sugerujesz? Czemu bawisz się w takie podchodu ze mną? Znałem go dobrze. Byliśmy ze sobą dwa lata! - pokazałem na palcach ilość spędzonych ze sobą lat.
- A czy w tym czasie widziałeś korespondencję, która do niego przychodziła?
- Skąd! - odparłem. - Cała poczta przychodziła od jego rodzinnego domu w Wadowicach.
- Dobra, to inny przykład. Dowód osobisty. Albo prawo jazdy.
- Co z nimi?
- Widziałeś je na oczy?
- Pewnie - odparłem odruchowo.
- Tak? - zapytał zdziwiony. - Jesteś tego pewien?
No nie, odpowiedziałem sobie w myślach. Przez kilka sekund usilnie próbowałem sobie przypomnieć sytuacje, w których miałem okazję zobaczyć jego dokument tożsamości. Ale jak na złość, akurat w tym momencie nic nie przychodziło mi do głowy.
- Pewnie widziałem - odparłem nie do końca przekonany. Wstyd się było przyznać, ale raczej Artur nigdy nie pokazał mi swojego dowodu. Za to ja jemu owszem. - Teraz nie pamiętam.
- Bo nigdy nie widziałeś. Nigdy ci nie pokazał. A wiesz dlaczego?
Otworzył teczkę i wyjął z niej jedną kartkę formatu A4. Było tam jego zdjęcie, widniało jego imię i nazwisko, czyli Artur Szlachta, data i miejsce urodzenia, a także miejsce zamieszkania. Wszystko się zgadzało.
- No to on - wzruszyłem ramionami.
- A teraz spójrz na to.
Przemek wręczył mi drugą kartkę, podobnego formatu. Zawierał skan dowodu osobistego i prawa jazdy. Na zdjęciu widniała twarz mojego byłego.
- No to są dokumenty Artura. Po co mi to pokazujesz?
- Nie widzisz różnicy?
Przyjrzałem się jeszcze raz. Data urodzenia się zgadzała, miejsce też. Wadowice zaznaczone, jako adres zamieszkania na pobyt stały. Wszystko było w należytym porządku. O co więc mogło chodzić Przemkowi? Wtedy przemknęło mi wpisane w dowodzie imię. Zatrzymałem się. To jakaś pomyłka urzędowa?
- No tu jest definitywna pomyłka - zauważyłem dumny z siebie, wskazując na imię i nazwisko wpisane na skanie dowodu. - Napisali, że nazywa się Krzysztof Kluczyński. Ewidentny błąd urzędu.
Przemek tylko się uśmiechnął. Spuścił wzrok i ukrył twarz w dłoniach. Ale żeby aż tak urząd mógł się pomylić? To było nie do uwierzenia.
- Filip! - Przemek wciąż się uśmiechał. Ale był to drwiący uśmiech, dziwny jak na tę okoliczność. - Nadal nic nie rozumiesz. Zaskocz, chłopie, wreszcie! Ten cały Artur, którego znałeś i z którym żyłeś przez dwa lata pod jednym dachem, jest oszustem i kłamcą! Nie widzisz tego? - wskazał na papiery. - Tego człowieka znałeś, jako Artura. Okłamał cię! Wymyślił sobie to imię. Bo tak naprawdę ma na imię Krzysiek. Dlatego nigdy nie widziałeś ani jego dowodu osobistego, ani kart płatniczych, ani żadnego innego dowodu tożsamości. Nic nie widziałeś! Bo ten człowiek prowadził podwójne życie.
Teraz zaczęło dopiero mi świtać. Zasłona opadła z hukiem. Patrzyłem na skany dokumentów i nie wierzyłem własnym oczom. To jakiś matrix! Cholerny, pierdolony matrix! Miałem przed oczami jedną osobę, ale pod dwoma różnymi nazwiskami. Artur i Krzysztof. Przez dwa lata mówiłem do niego Artur, czy Arti. A tak naprawdę miał na imię Krzysztof. To wręcz nieprawdopodobne! To absurd. To na pewno mi się śni. Przecież to nie może być prawda, bo to oznacza, że... Że cała nasza znajomość, cały nasz związek był jedną, wielką mistyfikacją. Nie dość, że już mam spierdolone życie, to spierdoliłem sobie jeszcze dwa lata. Przez własną i głupią naiwność. Oszukał mnie! A ja mu ufałem. I kochałem go.
Kręciłem z powątpiewaniem głową, mając w pamięci jego obraz. Co teraz czułem? Żal i wściekłość. Gdyby się nagle napatoczył przypadkiem koło Szeptów, zatłukłbym go na śmierć gołymi rękami. Zabiłbym dziada, który zniszczył mi życie. Na pewno?, usłyszałem wątpiący głos, dochodzący z głębi świadomości. Tak, padła szybka odpowiedź. Wątpię, usłyszałem.
Złapałem się za głowę. Myśli, jak opętane szalały po czaszce. Biegały we wszystkie strony. Czułem narastający ból i napięcie. Jeszcze chwila i eksploduję.
- Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale lepiej znać prawdę. - Przemek położył dłoń na mojej dłoni. Nie cofnąłem jej. - Długo zbierałem te informacje i zastanawiałem się czy ci w ogóle pokazać. W końcu byłeś z nim taki szczęśliwy. Ale naprawdę ucieszyłem się, kiedy mi powiedziałeś, że odszedł od ciebie i że już nie jesteście razem. Poczułem ulgę. Wiedziałem, że będziesz cierpiał i przeżywał rozstanie. Ale z czasem to minie. Biłem się z myślami, czy ci pokazać te informacje. Doszedłem do wniosku, że nadeszła już ta pora. Ale kiedy mi dzisiaj powiedziałeś, że chcesz się z nim spotkać i wyjaśniać sprawę jego odejścia, tylko się przekonałem, że podjąłem dobrą decyzję, by ci udostępnić materiały. Jeśli rozważałeś jeszcze kwestię powrotu do niego, a na pewno taka myśl ci przemknęła, to mam nadzieję, że po tych dokumentach - stuknął palcami w teczkę - po tych dowodach, zmienisz zdanie. Domyślam się, że to szok dla ciebie, ale dzięki temu łatwiej ci się będzie podnieść i rozpocząć nowe życie. Z kimś naprawdę wartym uwagi. A nie takim śmieciem, jakim jest - wskazał na skany - ten ktoś.
Słowa Przemka wlatywały jednym uchem, obijały się po mózgu, po czym upłynniały się drugim uchem. Miał rację w tym co mówił, to na pewno, ale nadal wydawało mi się to nie do pomyślenia. Przecież takie rzeczy się nie zdarzają! Choć prawdę miałem przed oczami, patrzyłem na nią, to wciąż trudno było mi się pogodzić i przyjąć do świadomości. Nadal wydawała mi się tak absurdalna, że wręcz niemożliwa do pojęcia. Dlaczego?
Bo wciąż miałem do niego sentyment. Wciąż coś czułem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz