wtorek, 5 listopada 2013

Epizod 82.

Snułem się ulicami Warszawy bez żadnego konkretnego celu, powłócząc nogami. Ludzie omijali mnie szerokim łukiem, by nie zaczepić, nie odezwać się. Każdy z nich pędził w swoja stronę. Jakoś wcale nie dziwiło mnie ich zachowanie. Było piątkowe przedpołudnie. Praca, praca i jeszcze raz praca. Na ulicach dojazdowych do centrum tworzyły się gigantyczne korki. Z początku zewsząd dobywający się dźwięk klaksonów zagłuszał moje rozochocone myśli. Biegały, skakały po głowie. Wszędzie ich było pełno. Na szczęście nie musiałem się skupiać. Lecz w końcu zaczęło mnie to drażnić. Bo po prostu chciałem znaleźć rozwiązanie z tej dziwnej sytuacji. Stawało się jasne, że Robert najzwyczajniej świecie wykorzystał mnie, po czym wypierdolił za drzwi, jak zwykłą szmatę. Czułem się strasznie. Okropnie. Świadomość, że zostałem tak potraktowany nie dawała mi spokoju. A mimo to nie chciałem spojrzeć prawdzie w oczy. Wciąż zaprzeczałem samemu sobie - przecież ostatniej nocy było nam dobrze. Pieprzyliśmy się, ale w tym uprawianym seksie stała przy nas namiętność. To ona górowała i grała pierwsze skrzypce. W takim razie dlaczego gdzieś w głębi czułem wstyd i upokorzenie? I pogardę dla siebie i dla własnego ciała? Dlaczego?
Zgłodniałem. Zatrzymałem się na środku chodnika. Od wczoraj nic nie miałem w ustach, a żołądek zaczął przypominać o sobie. Kierując się dalej, dojrzałem wreszcie w miarę sensownie wyglądającą restaurację. Śniadanie pochłonąłem w mgnieniu oka. Jeszcze nigdy dotąd niczego tak szybko nie zmłóciłem. Najedzony do syta ruszyłem dalej. Zacumowałem w jakiejś przydrożnej kawiarence, gdzie wśród młodych zamówiłem mocną, czarną kawę. Potrzebowałem mieć czysty umysł, skoncentrowany. Pasowało podjąć sensowną decyzję - co dalej? Głowiąc się i kombinując, snując fantastyczne plany mojej przyszłości, wybuchowej kariery w nowej, atrakcyjnej dziedzinie, ale wciąż pracując dla korporacji, widziałem siebie, jak miażdżę konkurencję i wspinam się na szczyt sławy. I to bez pomocy Roberta.
Siet!, przeleciało mi przez umysł. Czemu, do kurwy nędzy, znów pląta mi się po głowie ten Robert? Czemu nie potrafię o nim zapomnieć? Przecież to on mnie potraktował, jak dziwkę, a mimo tego nie potrafiłem się na niego złościć.
Podpierając głowę, spoglądałem przez witrynę na ulicę. Tam życie pędziło do przodu, tutaj leniwie płynęło. Tam ludzi przemykali ulicami, tutaj siedzieli i popijali kawę. A ja miałem wrażenie, jakbym przegrał własne życie z diabłem. Nie miałem nic, nie miałem pomysłu na siebie, na swoją przyszłość. Dopadło mnie znużenie i zmęczenie materiału.
Dziesięć papierosów później, tonąc w dymie, wciąż siedziałem w tym samym miejscu. Druga kawa nie skutkowała. W ogóle to nie miałem już pojęcia, czy to co piłem było kawą, czy wyrobem kawopodobnym? Skoro brakowało efektów. Zazwyczaj po jednej filiżance dostawałem kopa. Teraz po dwóch wciąż leżałem zbity. Może to efekt poppersa?
- Podać coś jeszcze?
Z tytoniowej mgły, która wisiała nade mną, wyłonił się kelner. Z kilkudniowym męskim zarostem, niebieskimi oczami i brązowymi włosami zaczesanymi na bok, stał przy stoliku z głupawym uśmiechem. Pewnie musiałem wyglądać śmiesznie. Siedziałem od paru dobrych godzin, pijąc dwie kawy i paląc papierosy.
- Może to samo - odparłem zniechęcony.
Kelnerzyna spojrzał z niesmakiem pustą filiżankę, na której dnie pływał czarny osad.
- A nie wiesz, że nadmierne picie kawy i to w dużych ilościach wpływa niekorzystnie na organizm? - Cenna uwaga zabrzmiała groźnie, jednak w oczach dostrzegłem nutkę kokieterii. Bawił się ze mną. - Między innymi wypłukuje magnez. Powieki zaczynają mimowolnie drgać, w nocy łapią cię bolesne skurcze.
- A matka cię nie nauczyła, żeby do obcych nie zwracać się po imieniu, jeśli nie dadzą ci takiego pozwolenia? - wtrąciłem szybko. Chciałem by zabrzmiało równie groźnie, jak jego pouczająca wypowiedź, ale ten koleś mnie rozbrajał.
- A nie dasz mi?
Czy on ze mną flirtował? Kokietował mnie?
No na pewno! Już wszyscy muszą z tobą flirtować! Jesteś takim bóstwem, chodzącym po ziemi, że wszyscy, jak cię widzą, to rzucają wszystkim i idą z tobą od razu do łóżka! Jasne!
W myślach zbeształem siebie za ten wybryk fantazji.
- Ile ty, chłopcze, masz lat? - zapytałem z ciekawości.
- Osiemnaście.
- Jest piątek, dziecko drogie. Nie powinieneś siedzieć teraz w szkolnej ławce na lekcji dobrego wychowania?
- Jak już w szkole, to na lekcji o przygotowaniu do życia w rodzinie - zaśmiał się.
Zlukałem go szybko. Krótka żółta koszulka, spod której wyłaniały się chuderlawe ramiona. Do tego czerwone spodnie i markowe sneakersy. Gej to czy nie gej?, zapytałem samego siebie. Wygląda na młodziutkiego pasywa, który lubi eksperymentować w klimatach sneakersu.
- Tak cię to bawi? Dzięki takiej lekcji dowiesz się do czego służy guma. Uchronisz się przed niańczeniem niechcianego dzieciaka.
- Mnie nie jest potrzebna guma. I tak nie zajdę w ciążę. - Puścił oczko i wyszczerzył zęby.
Mój penis niespodziewanie drgnął. Naparł na bokserki. O Jezu, przeleciała mi szybko myśl. Jeszcze wczoraj dawałem dupy, grałem pasywa, a już teraz chciałem powrócić do roli aktywa. I poczułem nieodpartą pokusę i parcie. Obudziło się we mnie takie pożądanie, że przez moment myślałem, że zwariuję. Dawniej to było nie do pomyślenia. A dzisiaj? A dzisiaj miałem ochotę zerżnąć młodziutką dupę, która na dodatek chciała się wypiąć. Gdyby istniała taka możliwość, zrobiłaby to tu i teraz. Bez skrępowania.
- Chcesz się przekonać? - zapytał prawie szeptem.
Rozejrzałem się po sali. Młodzież, która dominowała w kawiarni tonęła w rozmowach z przyjaciółmi, czytając książki, przeglądając kolorowe gazety, czy skrobiąc coś w zeszytach. Za barem uwijała się kelnerka. Druga z dziewczyn snuła się z tacą po sali.
- Nie jesteś przypadkiem w pracy?
- Mam przerwę. Chodź za mną.
Takiej okazji nie mogłem przepuścić. Zaprowadził mnie na zaplecze, do jakiegoś magazynu, gdzie wśród pudeł, kubłów i szczotek zsunął bez słowa spodnie. Szybki był.
Przyparłem go do ściany. Prawa ręka zacisnęła się na szyi. Całowałem go namiętnie, lizałem po małżowinie usznej, a on wił się i cicho pojękiwał. Nasze języki szukały siebie nawzajem. Chwyciłem jego naprężonego kutasa, który aż gotował się z czerwoności na mój widok. W dłoni pulsował rytmicznie. Wniknął szybko w gardle, docierając do migdałków. Kelner jęknął, zanurzając palce we włosach. Pociągnął mocno, aż poczułem delikatny, lecz przyjemny ból. Ssałem go i lizałem. Posuwistym ruchem wprawiałem tego niziołka w ekscytację. Czułem jak rozrasta się w moich ustach, jak rośnie, pręży się, gotowy splunąć.
- Zaraz dojdę - usłyszałem jęk.
Już na języku odczułem słonawy, ciepły posmak preejakulatu. Dla lepszego pobudzenia wsunąłem środkowego palca w jego odbyt. Stęknął, wpuszczając mnie do środka. W tym momencie naparł z całych sił kutasem w gardło. Trysnęło. Sperma zalała gardło. Mało brakowało, a zacząłbym się dławić. Druga dawka okazała się mniej obfita, a trzeci podryg był już tylko niewinnym zrywem pobudzonego penisa.
- Widzę, że lubisz obciągać z połykiem. - Spojrzał na mnie z góry.
Wstałem. Rozpiąłem suwak i zsunąłem spodnie. Teraz moja kolej, młody. Nim jednak zabrałem się za kelnerzynę, podzieliłem się z nim jego spermą. Przyjął ten niebiański nektar z rozkoszą, zbierając językiem każdą kropelkę.
Złapałem go mocno i odwróciłem twarzą do ściany. Byłem bardzo pobudzony. Aż za bardzo i wiedziałem, że niewiele mi potrzeba czasu, by sfiniszować w jego tyłku. Uparcie przeszukałem spodnie w poszukiwaniu prezerwatywy. Jak na złość nie miałem, a głupio pytać, czy koleś ma przy sobie gumę. Cholera! I to w takim momencie. Przecież im dłużej będę się zastanawiał, tym czar może prysnąć. Ochota minie, kutas opadnie i odmówi posługi.
- Dawaj bez. - Kelner wypiął zgrabną dupę. - Nie zajdę w ciążę.
Chwila zawahania... A pieprzyć to! I jego również. Nie bawiąc się w delikatności, wsadziłem ostro kutasa w jego wąską szparę. Jęknął głośno, ale od razu zacisnął zęby. Wiedziałem co odczuwa teraz pasyw i wiedziałem, że pomimo bólu, sprawia mu to nieziemską przyjemność. Tym mocniej posuwałem kelnera, który rytmicznie pojękiwał, a ja wraz z nim. Spoglądałem, jak penis pojawia się i znika, wysuwa i ponownie wchodzi. Zatrzymałem się na moment. Przydałaby się odrobina żelu dla lepszego poślizgu. Ale w takich sytuacjach umiałem sobie poradzić. Splunąłem na nasadę i znów wprawiłem go w ruch. Przyśpieszyłem. Kelner również. Jego rozkoszny jęk, dawał mi powera. Wiedziałem, że za chwilę dojdę. A najlepsze, że chciałem się spuścić w jego tyłku.
- Zapłodnij mnie! - Z jego gardła wydobył się jakiś inny głos.
Jeszcze kilka szybkich ruchów, mocne klapsy w pośladki dla dodania efektu i poczułem, jak opuszczają mnie życiodajne plemniki. Biedne, małe żyjątka. Mające przed sobą jeden cel, czyli wyścig do jajeczka, znowu się rozczarują. Jajeczka nie będzie. Za to będzie ciemno, dosłownie, jak w dupie.
Opadłem z wyczerpania. Dostałem takiego orgazmu, że prawie odleciałem, dlatego położyłem głowę na plecach kelnera, mając przed oczami los biednych plemników. Bywało, że wysyłałem je nad morze, teraz raczej morza nie zobaczą.
Ale co tam. Musiałem się zbierać, a kelner wracać do pracy. Wciągnąłem pośpiesznie spodnie.
- Najlepsze rżnięcie w pracy, jakie miałem. - Kelner założył spodnie i usiadł na pudełku obok. Zaśmiał się i mrugnął porozumiewawczo do mnie.
- Cieszę się, że mogłem ci umilić czas w pracy - odparłem - ale chyba pora wracać do pracy, prawda?
- Zostaniesz jeszcze?
Zostałem. Wypiłem zimną lemoniadę, którą chwaliła się kawiarnia. Kelner cały czas lukał do mnie zza baru, przemykał obok, zagadując od niechcenia. W końcu trzeba było się podnieść z miejsca i ruszać dalej.
Przez kolejne godziny błądziłem po mieście, ale w tym skwarze, który znów lał się z nieba, nie dało się za długo spacerować. Usiadłem w Ogrodzie Saskim, w cieniu pod drzewami, tuż przy fontannie, przy której obcokrajowcy cykali sobie fotki.


Mój umysł zalała fala myśli. Jedna po drugiej przewijały się przed moimi oczami. Widziałem całe swoje pedalskie życie. Od samego początku. Od pierwszych prób masturbacji, pierwszych fascynacji męskim ciałem. Pierwszym prawdziwym razem z Dominikiem. Na studiach. Eksperymentowaliśmy. Odkrywaliśmy swoją seksualność, swoje role. Cholera jasna! Przecież już wtedy dałem mu dupy. To nie Robert rozdziewiczał mój tyłek, tylko zrobił to Dominik iks lat temu! Ale to były tylko próby. I jakoś rola pasywa niezbyt przypadła mi do gustu. Ten ból... Nie, nie. Miałem ciągotki do ruchania.
Przed oczami stanął Paweł. Ten heteryk z bożej łaski, który... No no! Czyli ja wcale taki początkujący w dawaniu dupy nie jestem! Bo ten też mnie przeleciał po pijaku, kiedy jego wesele z Lady Margaret nie doszło do skonsumowania. Znaczy się skonsumował, ale ze mną. Przecież tyłek mnie bolał.
- O Dżizas! - Ukryłem twarz w dłoniach.
Jestem typowym pedałem. Totalną ciotą, cwelem, który dupczy się na prawo i lewo, i który nie szanuje swojego ciało. Najpierw fascynacja, pokusa, chuć i chęć wydupczenia jakiegoś kawalera, lub jak ostatnim razem danie dupy Robertowi, a dzisiaj rozcwelenie jakiegoś kelnera z kawiarni na syfiastym zapleczu. Co ja najlepszego robię, do licha? Nie panuję nad sobą. Co się dzieje? Czy to wina tego, że jestem samotny? I w ten sposób szukam i zażywam bliskości? To jest wyjście? Nie, nie potrafiłem siebie zrozumieć. Ani tym bardziej swojego postępowania.
Chciało mi się płakać. Co ja mówię! Jakie tam płakać! Ryczeć! Chciałem ryczeć! Wyć! Bo nie potrafiłem siebie ogarnąć. Ani swojego chorego postępowania. Dla chwili zaspokojenia, dla chwili fascynacji i rozkoszy, dla zwykłej fizycznej przyjemności, dupczyłem się z kim popadnie. Gdzie jest sedno mojego postępku? Co się pod tym kryje?
I nagle zobaczyłem jego. Wyłaniał się wolno. Jego zniekształcona od łez twarz przybierała swój pierwotny wygląd. To był on. Zepchnął wszystkie rozproszone myśli w kąt. Przegonił je jednym ruchem ręki. W umyśle zapanował spokój. Wiktor stał i przyglądał mi się uważnie. Z serdecznym i szczerym uśmiechem. Poczułem taki spokój, błogą ciszę, że nawet dźwięki szalonego miasta nie docierały do mojego wnętrza.
Wspomnienie Wiktora na Krupówkach było takie żywe. Takie realne. Mogłem wyciągnąć rękę, by go dotknąć, ale obawiałem się, że jego postać wówczas zniknie. Przepadnie na zawsze, a w tym momencie pragnąłem, by ze mną został.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz