czwartek, 7 listopada 2013

Epizod 84.

Silniejszy podmuch wiatru porwał papierową serwetkę ze stolika i uniósł w górę. Nie było sensu jej łapać, a mimo to odruchowo pacnąłem ręką w blat. Patrzyłem jak zawirowała w powietrzu, po czym opadła parę metrów dalej, prosto pod nogi jakiemuś Chińczykowi. A może Japońcowi? Nieważne, oni wszyscy tacy sami, trudno ich rozróżnić.
Westchnąłem. Skrajne uczucia toczyły we mnie walkę. Ekscytacja i radość ze spotkania, stanęły do boju ze stresem, który podsuwał katastroficzne wizje. Wewnętrzny głos mówił mi, że jestem idiotą, totalnym masochistą, który sprawia sobie ból, wracając do przeszłości. Ale ja musiałem. Musiałem to zrobić! Dla własnego dobra. Dla świętego spokoju.
Wewnętrzne wywody przerwało znajome męskie chrząknięcie. Energicznie postawiłem zgarbione plecy do pionu. W środku szalałem. Serce waliło, jak szalone, próbując wyrwać się z piersi, ale nie mogło. Chciałem się odwrócić, jednak tym razem zdecydowałem, że nie podejmuję pierwszego kroku. Nie mogę dać mu tej satysfakcji. Moim oczom ukazała się czerwona róża, która delikatnie opadła na stolik. Zapachniała świeżością, jakby przed chwilą została zerwana z ogródka. Lubił dawać kwiaty. Okazja, czy nie, przynosił jedną różę albo cały bukiet i mi wręczał, uśmiechając się od ucha do ucha. Poczułem znajomy zapach perfum, których używał. Pamiętał, że na mnie działały, perfidnie więc to teraz wykorzystał. Gdybym stał, pewnie z wrażenia nogi odmówiłyby mi posłuszeństwa. Być może nawet osunąłbym się na ziemię, jak wypompowany balon. Całe szczęście siedziałem, więc uniknąłem katastrofy i wpadki.
- Piękna róża dla pięknego mężczyzny.
Jego elektryzujący głos zabrzmiał nad uchem. O Jezu, zadrżałem cały w euforii. Oto doszło do wiekopomnej chwili - do spotkania z Arturem. Usiadł obok. Niebieskie, uśmiechnięte oczy wpatrywały się we mnie i podziwiały. Patrzyliśmy jeden na drugiego, w milczeniu, celebrując każdą sekundę tego spotkania, jakże dla mnie ważnego. Właśnie w tej chwili, patrząc na niego, przemierzając wzorkiem każdy centymetr jego ciała, zrozumiałem jak bardzo mi go brakuje. Jak bardzo potrzebuję uścisku jego dłoni, jego głosu, szeptu, ciepłych warg, pocałunku w usta, zapachu skóry. A Arti potrafił zniknąć tak bez pożegnania. Chciałem mieć do niego żal. I w pewnym sensie miałem. Bo przecież również to czułem teraz. Mimo to już zdążyłem mu wszystko wybaczyć.
- Zmieniłeś się - w głosie Artura zabrzmiała nutka zazdrości i żalu. Czyżby żałował, że mnie zostawił? - Masz kogoś, dla kogo tak się starasz dobrze wyglądać?
Myślał, że mam faceta. Że zdążyłem sobie kogoś już upatrzyć i bzykać go co wieczór. Chciałem powiedzieć, wykrzyczeć mu w twarz, że to dla niego tak się odpicowałem dzisiaj! Gdyby tylko wiedział... Nie, nie mogłem się przyznać do porażki. Dałbym mu powód do satysfakcji.
- Nowe ciuchy, nowy image. - Nachylił się w moją stronę, tak że poczułem zapach jego perfum. - Bardziej taki elegancki jesteś i dużo poważniej wyglądasz. Tak... męsko. Bardzo seksownie. Mógłbym cię tutaj brać.
- Artur. - Zacząłem spokojnie, starając się panować nad sobą. Szło mi to kiepsko. Oj strasznie kiepsko. - Nie przyszedłem się tu spotykać z tobą po to, byś mi słodził.
- Przecież lubiłeś to - wtrącił z rozbawieniem.
- Artur!
Druga próba. Drugie podejście. Opanuj się, mówiłem sobie w myślach.
- Tęskniłem za tobą...
Słowa Artiego echem rozbrzmiały w mojej głowie. Czy ja dobrze usłyszałem? Wszystko ze mną w porządku? Może po prostu chciałem to usłyszeć. Arti powiedział całkowicie coś innego, a mój mózg przekształcił to w słowa, które pragnąłem usłyszeć.
- Naprawdę tęskniłem. Codziennie o tobie myślałem. Kiedy kładłem się spać, a ciebie nie było obok. Kiedy wstawałem rano, a miejsce obok było puste i zimne. Cisza w pokoju. Cisza w kuchni. Cisza w łazience. Całe mieszkanie zionęło pustką.
Mówił to bardzo poważnie i spokojnie, patrząc mi przy tym w oczy. Nie mrugnął. Nie mógł kłamać, nie w takiej sytuacji. Ale dlaczego mi to mówi? Przecież to nie ja odszedłem, tylko on nie wrócił tamtego dnia. A potem po prostu zabrał swoje rzeczy. Gdzieś głęboko w głowie próbowała dobić się inna myśl, ale to co przed momentem usłyszałem z ust Artura, nie pozwalało jej się przebić, a nawet ja nie chciałem jej słuchać. Chciałem tylko, by Arti mówił wciąż do mnie, jak mu brakowało mojej osoby, jak tęsknił za mną. Chciałem to znów usłyszeć. Powinienem się bronić, stawiać opór. Przecież w tym celu poprosiłem go o spotkanie. Ale wystarczyło tak niewiele, tylko jego obecność, kilka słów, jego zapach, spojrzenie, uśmiech i... i wytrącił mi oręż z ręki. Stałem przed nim bezbronny.
- Wiem, że źle zrobiłem. Zepsułem naszą relację. Nie wiem dlaczego tak zrobiłem. Ucieszyłem się, kiedy napisałeś, że chcesz się spotkać. Aż podskoczyłem. Bo to oznacza, że nie zapomniałeś o mnie. Że nadal jestem dla ciebie kimś ważnym i szczególnym, prawda?
Nie potwierdziłem ani nie zaprzeczyłem. Zabrakło mi słów. Inaczej wyobrażałem sobie nasze spotkanie po tylu miesiącach. Widziałem to, jako starcie dwóch pewnych siebie i swojego zdania, stanowczych facetów. Miało obyć się bez wspomnień, bez czułych słówek, tiutiania i tych jednoznacznych spojrzeń. Pożądał mnie. Jego oczy to mówiły za niego, on nie musiał przedstawiać tego werbalnie.
- Dlaczego więc odszedłeś, Arti? - zapytałem z żalem.
Coś we mnie pękło. Wyrzuciłem z siebie słowa nasączone żałością. Betonowy mur, który miał mnie chronić i który osłaniał uczucia, zadrżał w posadach. Pojawiła się rysa. Jeszcze chwila i nastąpi wybuch.
- Dlaczego mnie zostawiłeś? Dlaczego kłamałeś? Dlaczego oszukiwałeś?
Milczał, spoglądając mi w oczy. Nie znał odpowiedzi, czy nie chciał jej udzielać? Czekałem, aż coś powie. Nic. Aha, czyli w tym względzie nic się nie zmieniło. Gdy przychodziło skonfrontować swoją postawę, Artur nabierał wody w usta. Przyznanie się do błędu, że jest kłamcą i zwyczajnym oszustem, nie wchodziło nigdy w grę. Kiedy byliśmy razem i takie sytuacje miały miejsce, to strzelał wówczas fochem. Bo przecież on jest niesłusznie oskarżony. Bo przecież nic złego nie zrobił. Nie potrafił powiedzieć, że zawiódł, że kłamał. Nie, nic z tych rzeczy. Obrażał się na cały świat, na mnie. I to ja musiałem go przepraszać, za to się obraził.
Nadal było tak samo. Po prostu standard.
- Filip, ja do ciebie z sercem, a ty wracasz do zaszłości, o których już zapomniałem? - Artur zmarszczył czoło. - Czemu ty cały czas wracasz do tego co było?
- Bo nie potrafię o tym zapomnieć? - wzruszyłem ramionami.
Poczułem się winny. Właśnie niszczyłem kruchą, odnawiającą się znajomość. Artur chciał to naprawić, a ja to uparcie niszczyłem, bo chciałem dotrzeć do przyczyn zniszczenia naszego związku.
- Chcę zacząć od nowa bez wracania do przeszłości. Potrafisz zapomnieć o tym co było kiedyś i być znowu ze mną? Potrafisz, Fifi?
Spoglądał na mnie wyczekująco. Na Wieży Mariackiej zegar zaczął wybijać godzinę siedemnastą. Gołębie, spacerujące po płycie Rynku i między nogami turystów, zerwały się gwałtownie do lotu. Skrzydła zatrzepotały nad parasolami. Ktoś z tłumu krzyknął i wskazał palcem w kierunku bazyliki. Konie zarżały i uderzyły kopytami o kostkę.
- Halo! - odezwał się Artur, ale jakby nie swoim głosem.
Słyszałem uderzenie zegara, ale niespodziewanie otoczyła mnie dziwna aura, która tłumiła wszelkie odgłosy. Artur poruszał bezgłośnie ustami. Nachyliłem się, by go usłyszeć. Złapał mnie za rękę. Zadrżałem. Zawsze tak reagowałem, gdy mnie dotykał. Ale mimo to czułem, jak coś dziwnego dzieje się ze mną. Nie! Tylko nie to! Tylko znowu nie Eden!
- Halo! - usłyszałem donośny głos tuż nad sobą.
Bum! Rynek w Krakowie nagle rozpłynął się w powietrzu, Artura pochłonęła mgła, a przede mną zmaterializował się... konduktor.
- Już się wystraszyłem, że coś się panu stało. - Bacznie mi się przyjrzał, chcąc się upewnić, że wszystko w porządku. - Nie reagował pan w ogóle na moje wołanie. Myślałem, że stracił pan przytomność.
- Ja? - zapytałem zaskoczony.
Byłem totalnie zdezorientowany. Nie wiedziałem co się dzieje ani gdzie jestem. Dlaczego ten obcy pan w ogóle do mnie mówi? Rozejrzałem się wokoło. Znajdowałem się w przedziale, w pociągu. Za oknem oświetlone perony wskazywały, że już zbliża się noc. Konduktor domyślił się, że nadal jestem trochę niekumaty, więc odezwał się ponownie:
- Jest pan już na miejscu. Dojechaliśmy. Witamy w Krakowie!
- W Krakowie? - nie kryłem zaskoczenia. - Jakim cudem?
- Wsiadł pan do pociągu w Warszawie. Ale już dojechaliśmy do Krakowa. - Mężczyzna przechylił głowę, uważnie się mi przypatrując. Mógł sobie teraz pomyśleć cokolwiek. Że się naćpałem i teraz jestem na haju. - Wszystko z panem w porządku?
- Tak, tak - przytaknąłem szybko, podnosząc się z miejsca.
Ale wcale nie było ze mną aż tak dobrze. Jeszcze przed chwilą miałem całkiem realistyczny sen z Arturem w roli głównej. Ja i on. Chciał wrócić. To mnie tak totalnie wybiło z rytmu. Jego deklaracja, chęć powrotu. Wciągnąłem powietrze. Podświadomość natychmiast podsunęła tak dobrze znany mi zapach wody toaletowej, którą stosował Arti. Ten, który działał na mnie narkotyzująco.
Dość! Wystarczy tego! Dojrzałem walizkę.
- Pomogę panu - zaproponował konduktor.
Postawił ją obok mnie i odprowadził do wyjścia z wagonu. Podziękowałem uprzejmie i ruszyłem pustym peronem w kierunku wyjścia na miasto. Usilnie próbowałem sobie przypomnieć, jakim cudem znalazłem się w pociągu, jadącym do Krakowa, ale w głowie miałem tylko pustkę. Dopiero po chwili pamięć wróciła. Nikt mnie na siłę nie wyrzucił z Warszawy. Sam zdecydowałem o powrocie do Krakowa. Pobyłem jeszcze parę dni w stolicy. Bawiłem się świetnie, ale dojrzewała we mnie myśl, że pora stawić czoło Artiemu. Dlatego tu jestem. W Krakowie. Przystanąłem przed budynkiem dworca PKP.


Napis KRAKÓW GŁÓWNY świecił ostrym blaskiem. Tylko to "Ó" w Głównym nieco przygasło. Ale nadal to był Kraków, miasto Królów Polski. Zimny wiatr pchał ołowiane chmury po niebie. Kłębiły się groźnie, sunąc przed siebie. Mokra nawierzchnia świadczyła o niedawnym deszczu. Może przechodziła tędy burza. Lada moment mogło ponownie lunąć. Oby tylko obyło się bez grzmotów i piorunów.
No to wróciłem do Krakowa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz