poniedziałek, 4 listopada 2013

Epizod 81.

Ból z każdą sekundą stawał się nie do zniesienia. Pulsował rytmicznie, rozsadzając mój organizm od środka. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila i eksploduję. Z czeluści gardła wydobył się przeraźliwy krzyk. Nie poznawałem swojego głosu. Zachrypnięty, gruby, inny. Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Ani gdzie jestem, ani w jakim stanie.
Siłą bólu, który ponownie przeszył moje ciało, podniosłem powieki. Wokół panowała nieprzenikniona ciemność. Ogarnął mnie strach. Potem poczułem silne pchnięcie i znów ten sam ból. Zacisnąłem zęby, by stłumić krzyk. Wiedziałem, że muszę, jak najszybciej zorientować się w sytuacji i w miejscu, w którym się znalazłem. Wyostrzyłem wszystkie zmysły. Wzrok starał się przeniknąć zalegający mrok, rozpoznać jakieś kształty. Dostrzegłem białą ścianę i drewnianą poręcz. To musiałoby być łóżko.
I znowu potęgujący się ból. Jęknąłem przez zaciśnięte zęby. Skupiłem się na rękach. Delikatnie przesunąłem palcami. Jedwabna pościel. A więc nie jestem zamknięty w jakiejś piwnicy. Uff, mogę odetchnąć. Przynajmniej nie zostałem uprowadzony w odludne miejsce.
Ponownie poczułem promieniujący ból, rozprzestrzeniający się od kości ogonowej. Szybko. Muszę się zorientować, gdzie jestem i co się ze mną dzieje. Co wiem? Jestem w mieszkaniu, w którym zalegają ciemności. Leżę w jedwabnej pościeli i raz po raz odczuwam ból. W tym momencie uśpiony dotąd słuch wyłapał dźwięki, które mieszały się z moim krzykiem. W pokoju była jeszcze jedna osoba. Sapanie było tak wyraźne, że nie dało się je pomylić z niczym innym.
I nagle wszystko stało się jasne. Kurtyna, która dotąd przysłaniała moje zmysły, niespodziewanie opadła gwałtownie. Jęki przyśpieszyły. Ktoś na mnie leżał. Ktoś mnie ostro posuwał. Jebał w dupę, że za każdym razem, kiedy kutas znikał w odbycie, z mojego gardła wydobywał się krzyk. W pierwszym momencie, kiedy dotarło do mnie, co się dzieje, chciałem się wyrywać, ale mężczyzna nade mną okazał się dużo silniejszy, więc szybko zrezygnowałem, by już po chwili odczuwać przyjemność z seksu analnego. Do tej pory to ja pełniłem rolę aktywa. Teraz byłem pasywem, któremu jakiś nieznajomy rozprawicza tyłek.
Uniosłem się na rękach. Zerknąłem w lewo. W ciemności, tuż nade mną zamajaczała niewyraźna męska sylwetka. Mocna dłoń z powrotem przygwoździła mnie do łóżka. Runąłem twarzą w poduszkę, jęcząc nie tyle już z bólu, co z rozkoszy. A więc to czują pasywi, kiedy ktoś rżnie ich w dupę, przez mój zaaferowany umysł, doświadczający nowych doznań przebiegła niepozorna myśl.
Aktyw nagle przyśpieszył. Plask! Plask! Plask! Jego biodra rytmicznie uderzały w moje pośladki. Zwieracze łapczywie chwytały kutasa, a tyłek mimowolnie unosił się ku górze, wypinał, by przyjmować członka. Wiedziałem, co lada moment się stanie. Oddech jebaki, unoszącego się nade mną przerodził się w pojękiwania.
- O Jezusie! - usłyszałem własny głos.
Nie chciałem, żeby obcy koleś, który nie założył gumy, spuścił mi się w odbyt. Zacząłem się wiercić, ale było już za późno. Targany spazmami orgazmu opadł ciężko na moje plecy. Gorąca sperma trysnęła obficie, zalewając mój tyłek. Jęczał i wił się z rozkoszy przez jeszcze długą chwilę, nim utonął w moich włosach. Miał gorący oddech, a spocone ciało przylepiło się do mojego. Jego kutas jeszcze raz naprężył się, splunął, po czym powoli wracał do stanu spoczynku. Mimo to wciąż go w sobie czułem.
Choć przeżyłem rozkosz, choć było mi mało, musiałem myśleć racjonalnie. Kim jest mężczyzna, który doprowadził mnie do takiego stanu? Jak w ogóle znalazłem się w tym pomieszczeniu? Co się ze mną stało? Czemu tak niewiele pamiętam? Dlaczego mam pustkę w głowie? Nałykałem się jakichś narkotyków, czy czegoś podobnego?
- Bosko - usłyszałem szept mężczyzny.
Jego język zatoczył koło nad moim uchem, po czym wniknął do środka. Wstrząsnął mną dreszcz. Ale taki przyjemny, że aż się rozpływałem. Stoczył się ze mnie i sięgnął do stolika przy łóżku. Pstryknięcie, i pokój rozświetlił snop żółtego światła. Nareszcie ujrzę twarz mojego jebaki.
Uśmiechnąłem się sam do siebie. Masywna sylwetka, wyrzeźbione ramiona, rozrośnięte plecy, wygolona głowa i tatuaż na lewym ramieniu. Postać wyglądała znajomo. Zmrużyłem oczy. Podświadomość już zaczęła krzyczeć, że najwyższa pora uciekać. Spieprzać stąd, jak najdalej. Ale ja, jak to zwykle ja, nazbyt ciekawski, wpatrywałem się w mężczyznę, który grzebał za czymś w szufladzie.
- Jak ci się podobała jazda na poppersie? - Ochrypły, lecz znajomy głos przedzierał się przez jeszcze otępiały umysł. To dlatego tak dziwnie się czuję. Nawdychałem się jakiegoś świństwa. - Tak myślałem, że to będzie dobry pomysł. Odlot na całego. Bez żadnego skrępowania. Bez zahamowań. Ty odleciałeś - zaśmiał się mężczyzna.
Wyciągnąłem rękę, by go dotknąć. Zaledwie parę centymetrów przed jego ramieniem, na którym namalowany był tribal, zawisła w powietrzu. Przestraszyłem się, ale czego? Moja podświadomość szalała. Widziałem siebie, jak biegam po pokoju w poszukiwaniu ubrań. W szaleńczym tempie zakładam ciuchy, by potem zniknąć na mieście. Tylko czy słusznie mam obawy?
Odwrócił się.
- O Jezusie Nazarejski! - krzyknąłem z przerażenia. Odruchowo wycofałem się na brzeg łóżka, przebierając nieporadnie nogami po jedwabnej pościeli. Ślizgałem się, krzycząc coś wniebogłosy. Tak się zapędziłem, że runąłem na podłogę, jak długi.
Przed oczami widziałem Roberta, prezesa agencji reklamowej. O Jezusie! Co ja najlepszego zrobiłem? Jak do tego doszło? Nie, on musiał mnie upić, musiał mi coś zrobić, że wylądowałem u niego na mieszkaniu. Na pewno! Na sto procent! Na bank! Przecież dobrowolnie bym z nim nie poszedł do łóżka. Zmusił mnie. Zgwałcił! O właśnie! Zgwałcił mnie! To jest myśl. Kazał wdychać jakieś poppersy, więc dlatego tak mało pamiętam.
- Co się stało?
Robert przeskoczył przez łóżko i stanął nade mną w rozkroku, z dyndającym obwisłym kutasem. Był sporych rozmiarów, dosyć solidny i gruby. No no, Robercik miał się czym pochwalić. Ale o czym ja myślę?! Zrugałem siebie w myślach i szybko przeniosłem wzrok na jego twarz.
- Zostaw mnie! - krzyknąłem obsesyjnie. - Nie podchodź! Nie zbliżaj się!
- Filip, co ci jest? - Robert nie wierzył własnym oczom w moje zachowanie. - Oszalałeś? Może to reakcja na tego poppersa?
- Co ja tu robię? - Panikowałem. Wiedziałem, że panikuję, ale nic nie mogłem na to poradzić.
- Uspokój się, Filip.
Wycofałem się pod ścianę. Robert natychmiast zjawił się przy mnie i mocno objął. Początkowo próbowałem się wyrwać z uścisku. Szarpałem się, wiłem, krzyczałem, by wreszcie się uspokoić. Czułe objęcie zaczęło działać na mnie kojąco.
- Już okej, nic się nie stało.
Pomógł mi się ogarnąć, zarzucić coś na siebie. Przy kubku gorącej herbaty, w salonie na dole, opowiedział mi w skrócie, jak się znalazłem u niego na mieszkaniu.
Robert był wściekły, kiedy zobaczył mnie w agencji i kiedy na własną rękę postanowiłem ujawnić sekret Kamila. Ryzykowałem wiele. Ale się udało. Mimo tego nie umiał tego przeboleć, więc musiał dać mi nauczkę. Zjechał windą na parking podziemny. Szczęście mu sprzyjało, bo akurat ja też tam wylądowałem. Wiadomo sprzeczka, wyzwiska. Nie mógł znieść mojej ignorancji, więc zastosował niechlubną metodę. Przyznał - nie myślał wtedy, kiedy wbijał mi igłę z szybko działającym usypiaczem. Miał takie akcesorium przy sobie, dostał od znajomego weterynarza. Nie był to mocny środek, ale wystarczający, by nieco mnie otumanić.
Kiedy się ocknąłem, wyznał prawdę. Że jest gejem, że żyje w ukryciu i że nie może pozwolić, by ktokolwiek dowiedział się o nim prawdy. I kiedy po raz pierwszy mnie zobaczył, tam w Krakowie, w biurze Marka, od razu zapałał do mnie sympatią. Nie mógł znieść, że Kamil doprowadził do kolejnego zwolnienia, kolejną, fajną osobę. Dlatego postanowił utrzeć mu nosa i dać porządną nauczkę. W tym celu był potrzebny mój udział. Przyznał, że jeden cel może nas zjednoczyć i jednocześnie zbliżyć. Liczył na to, kiedy zgodziłem się przyjechać do Warszawy i skorzystać z noclegu. Ale... nie czynił żadnych kroków, bo obawiał się mojej reakcji. A nie chciał, żeby wyszło, że jest gejem. Jak się okazało, to również on był moim wybawicielem w Toro. To on bił się w moim imieniu przed klubem. Ale wstydził się, że poszedł do takiego klubu, dlatego też milczał o tamtym zdarzeniu. Był wściekły, że tam wylądowałem, że mnie pobił koleś. Nie chciał już do tego wracać. Ucieszył się, że wszystko wróciło do normy.
W tym momencie coś mi już tam zaczęło świtać w umyśle. Przypomniało mi się, że wysłałem wtedy SMS-a do Arkadiusza, że nic mi nie jest i żeby się o mnie nie martwił. Tak jakoś wyszło, że zaczęliśmy się całować. A potem przystałem na całą akcję rżnięcia. Zapytałem, czy tak po prostu zgodziłem się być pasywny. Przyznał, że nie. Że wręcz z mojej strony pojawił się bulwers, ale Robert przejął inicjatywę. W ten sposób pierwszy ktoś mnie wyruchał. Dosłownie.
- Nie miałem zamiaru cię skrzywdzić. - Robert podszedł do mnie i ucałował w policzek. Patrzył przenikliwym wzrokiem i z lekkim uśmiechem. - Za bardzo cię cenię. Nie musisz się mnie obawiać.
Wyciągnął z mojej dłoni pusty kubek. Chwycił swoimi wielkimi palcami moje drobne palce.
- Chodź do łóżka.
Pociągnął delikatnie. Nie opierałem się. Poszedłem za nim do sypialni. Czy dobrze robiłem? Nie wiem. Miałem obawy. Czułem strach. Bo przecież nie znam tego człowieka, a mimo to było mi z nim dobrze. Tylko że Robert znał Sebastiana. Muszę się dowiedzieć konkretów. Ale to jutro. Nie teraz.
Zapadłem się w pościel. Robert położył się na mnie i zaczął pieścić. Wbiłem palce w jego masywne plecy. Pod opuszkami czułem gładką skórę, naprężone mięśnie. Jego język penetrował moje ciało, a ja odpływałem, wijąc się z rozkoszy... Nie pamiętam, kiedy zasnąłem. Wiem tylko, że nasze ciała splotły się w jednym uścisku.
Nazajutrz obudziłem się skoro świt. Nie wiem, która mogła być godzina. Kiedy podszedłem do okna, słońce już mocno jarzyło. Zapowiadał się upalny piątkowy dzień. Miasto tętniło życiem. Sznur samochodów sunął główną ulicą. Ludzie wychodzili z bloków i śpieszyli do pracy. Jak zwykle spóźnieni. Jak zwykle pędzili szybko po chodniku, by zdążyć na tramwaj czy autobus.
Spojrzałem na Roberta. Spał kamiennym snem. Wygolona klatka piersiowa podnosiła się powoli ku górze, by po chwili wolno opaść. I ponownie pięła się wraz z wdechem w kierunku sufitu, i opadała. Było nam dobrze ostatniej nocy. Powiedziałbym - bardzo dobrze. Wyśmienicie. A jednak nie miałem pojęcia dokąd zmierza ten cały nasz układ. To coś, czego nawet nie potrafiłem nazwać. Robert, prezes firmy i ja, szary żuczek, niczym się nie wyróżniający.
Usiadłem na brzegu łóżka. Zajrzałem do uchylonej szuflady. Wśród sterty papierów, które się tam walały, zauważyłem złoty łańcuszek. Krzyżyk. Chwyciłem go w palce i wyciągnąłem z szuflady. A to ci niespodzianka, pomyślałem rozbawiony. Przecież to własność Sebastiana. Jego duch, ten z Edenu, nosi taki sam na szyi.
Robert przebudził się. Przeciągnął się, głośno ziewając. Spojrzałem na niego zmieszany.
- Cześć piękny - przywitał się z uśmiechem. Dopiero wtedy dojrzał łańcuszek. Natychmiast spoważniał. Podparł się na łokciach. - Skąd to masz?
- Było w szufladzie - odparłem szybko. - Nie jest twój, prawda?
Zmarszczył czoło, jakby zastanawiał się, co ma powiedzieć.
- Nie, nie jest moje. Możesz sobie wziąć.
Zerwał się z łóżka i ruszył w kierunku łazienki. Postanowiłem wykorzystać sytuację. Kuć żelazo, póki gorące, a przecież chciałem się uzyskać jakichś informacji o Sebastianie.
- Należał do Sebastiana?
Zatrzymał się w progu. Obawiałem się, że znów zareaguje agresywnie. Tak jak wczoraj, kiedy dałem ujawniłem przed dyrektorem Ya-Ha wstydliwą tajemnicę jego siostrzeńca. Robert był na mnie wściekły, że zrobiłem to bez niego. Teraz też mógł się wkurzyć. Miał ku temu prawo, bo przecież grzebałem w jego prywatnych rzeczach.
- To jego krzyżyk, prawda? - nie dawałem za wygraną. Powinienem już zamilknąć. Trzymać język za zębami, a nie paplać i paplać, i tylko się pogrążać.
Odwrócił się w moją stronę. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Była pusta, ponura, bezwzględna.
- O jakim Sebastianie mówisz?
Jego głos zabrzmiał jakoś inaczej. Jednak mieli ze sobą coś wspólnego. Czy tylko interesy ich łączyły? Czy może też coś więcej?
- Sebastian Czarko.
Spiorunował mnie spojrzeniem. Bałem się poruszyć. Znalazłem się pod ostrzałem. Przeczucie podpowiadało mi, że wszedłem na niepewny grunt. Po minie Roberta wnioskowałem, że jest to dla niego drażliwy temat. Ale musiałem wiedzieć. Po prostu musiałem.
- Nieważne.
- Robert - zatrzymałem go - muszę to wiedzieć. Co was łączyło?
- Co cię to obchodzi? - podniósł głos oburzony. - Nie twój interes.
- Wiem, że był twoim asystentem w firmie. - Nie dawałem za wygraną. Musiałem dotrzeć do prawdy. - Ale nie tylko to was łączyło, prawda?
- Przyszedłeś szperać w moim życiorysie? - Podszedł w moją stronę. - Tym się teraz zajmujesz, kiedy Marek wylał cię z roboty?
Chciał, żeby mnie zabolało. Chciał uderzyć w czuły punkt w taki sposób, żebym się wycofał i przestał węszyć. Dla Roberta temat Sebastiana był bardzo drażliwy. Ale jego uwaga mnie nie zabolała. Wstałem i stanąłem przed nim.
- Nie szperam w twoim życiorysie, ale tak się składa, że można powiedzieć, iż poznałem Sebastiana.
- Chcesz wiedzieć, co nas łączyło? Chcesz?
Skinąłem głową.
- Byliśmy parą. Kochałem go, jak nikogo wcześniej. To był mój pierwszy prawdziwy facet, mój partner, którego obdarzyłem prawdziwym uczuciem. Oszalałem na jego punkcie. Gotów byłem dla niego zrobić dosłownie wszystko. Chciałem nieba mu uchylić. Zaangażowałem się w nasz związek. Poświęciłem tyle rzeczy dla niego, a on... - westchnął głośno - tak po prostu się mną znudził. Zostawił i wyjechał.
Patrzył na mnie przerażonym spojrzeniem małego dziecka. Widziałem, jak w jego oczach zbierają się łzy. Niespodziewanie ujął mą twarz w swoje dłonie i pocałował namiętnie w usta. Byłem zaskoczony jego reakcją. Nie spodziewałem się takiego zachowania.
- Bardzo mi go przypominasz. Naprawdę. I w wyglądzie, i w gestach. To spojrzenie. Ten uśmiech. Jesteście bardzo do siebie podobni, choć jednocześnie bardzo różni. Myślałem, że z tobą uda mi się coś stworzyć...
Zaskoczyły mnie jego słowa. Odwrócił się na pięcie i ruszył do łazienki. Patrzyłem za nim. Zatrzymał się w wejściu i znów spojrzał w moją stronę.
- Teraz już wiesz, co mnie łączyło z Sebą, więc możesz stąd spierdalać. Gdy wyjdę spod prysznica, ma cię tutaj nie być.
Drzwi trzasnęły głośno. O mały włos, a by wypadły z futryny. Zaskoczony słowami Roberta stałem dłuższą chwilę, nim dotarło do mnie, co właśnie miało przed momentem miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz