niedziela, 17 listopada 2013

Epizod 88.

- Proszę! Twojego ulubionego napoju nie ma, niestety.
Przemek postawił przede mną Desperadosa. W ostateczności może być i takie piwo, choć zbytnio za nim nie przepadałem. Zwykły sikacz, jak inne pseudo piwa.
- Co się dziwić? - Wcisnąłem kawałek limonki w szyjkę butelki. Podłubałem palcem, by ją przepchać jeszcze dalej, a kiedy wpadła do złocistego napoju, zlizałem piankę, która sączyła się po butelce. - W końcu to tylko dyskoteka. Lepszych alkoholi oprócz wódki rzadko tutaj uświadczysz. Zwłaszcza jeśli chodzi o białe wino.
Przepadałem za białym winem, ale kiedy szedłem do takich klubów, jak ten - czyli nadwiślański Cocon na Gazowej - lepsze trunki musiały zejść na dalszy plan. Tutaj królowały piwa i wódka. Ewentualnie, jakiś inne, ale tamtymi się nie raczyłem. Brałem jakieś rozmajone drinki, które uderzały do głowy przy wypiciu kilku szklanek. Dlatego, jak już wybierałem się na dyskotekę, nastawiałem się, że przez moje gardło będzie lać się wódka wymieszana z sokiem.
- Na wino to możesz sobie iść do restauracji. Ludzie tutaj przychodzą się wybawić.
- Chyba uwalić - poprawiłem Przemka.
- Uwalić też - zgodził się przyjaciel. - To cud, że w ogóle udało mi się ciebie dzisiaj wyciągnąć na dicho.
- Jojczyłeś i jojczyłeś, więc w końcu się zgodziłem.
- Twoje zdrowie.
Stuknęliśmy się szkłem i wypiliśmy po kilka łyków.
- Jak się miewasz? - zapytał wreszcie Przemek. - Dajesz sobie radę.
- Muszę - przywdziałem szybko na twarzy sztuczny uśmiech. Na pewno się domyśli, że blefuję. - Po takich informacjach, którymi mnie uraczyłeś, jakoś się trzymam. Nie jest za dobrze, ale kiepsko również nie jest. Trzymam się.
- Ale nadal o... nim myślisz?
- Właśnie - zaśmiałem się - nawet nie wiem o kim mam myśleć. Czy o Arturze, czy może o Krzysztofie? W sumie mieszkałem z Arturem, Artur był moim chłopakiem, z nim dzieliłem łóżko, z nim się kłóciłem, ale... Mam wrażenie, że to jakiś obcy facet. Ale kimkolwiek jest, jakiekolwiek nosi imię, tych dwóch lat razem nie da się tak łatwo wymazać. Teraz kiedy znowu wprowadził się do mojej głowy.
- Wiesz o czym pomyślałem? - Przemek przysunął się bliżej mnie. - Może gdybyś się tak z nim spotkał, no wiesz... tak face to face. Może by ci przeszło.
- E, co ty gadasz?
- Filip, póki się nie przekonasz na własnej skórze, nie możesz tego wiedzieć.
- Tak? I co mam mu niby powiedzieć? "Tak się cieszę, że cię widzę, łajdaku, kłamco i oszukisto?" - zacytowałem, wczuwając się w rolę, jakbym właśnie spotkał Artura vel Krzysztofa. - Proszę cię, to głupota.
- Przynajmniej przestałbyś cały czas o nim myśleć. A tak, masz w głowie ciągle tylko wizję tego człowieka. Nie udawaj przede mną, że nie próbujesz go wybielać.
Zmrużyłem oczy. No proszę, teraz Przemek mi zarzuca, że za dużo myślę o moim byłym. A kto dał mi powód do takich myśli?
- Przepraszam bardzo, że o nim myślę, ale to ty - wycelowałem palcem wskazującym w Przemka - uraczyłeś mnie takimi nowinkami, obok których nie da się przejść obojętnie. Trzeba było się powstrzymać.
- I pozwolić ci ładować się znowu w jakiś pseudo związek z nim? O nie! Wiem, że uwielbiasz się katować, ale na takim wózku daleko nie zajedziesz. Ty musisz się ogarnąć i wziąć życie w swoje łapy...
- Cześć!
Niespodziewanie oderwałem wzrok od Przemka. Przy stoliku zatrzymał się średniego wzrostu blondyn o łagodnym spojrzeniu, niebieskich oczach. Całkiem sympatyczny z twarzy, bez zarostu, jak to u blondynów zazwyczaj. W kącikach ust zniknął przed momentem uśmiech. Bicepsy prężyły się pod koszulą, choć nie wyglądał na typowego pakera z osiedlowej siłowni. To chyba ten typ, który pręży się przed lustrem w sieciówkach.
- Maciek! - Przemek wydawał się być zaskoczony widokiem swojego kolegi w Coconie. - Co ty tu robisz?
- Przyszedłem rozruszać stare kości - zaśmiał się chłopak.
O nie, on nie był stary. Na oko mógł mieć jakieś dwadzieścia osiem, nie więcej.
- Chyba obaj tu rzadko bywamy - zauważył Przemek.
- Nie, mój drogi... - Maciek położył dłoń na ramieniu Przemka. Miał zgrabne palce, jak na chłopaka o solidnej budowie ciała, rzucającej się w oczy. - Rzadko to ty bywasz. Odkąd masz faceta, jesteś tu tylko gościem. A tak przy okazji, gdzie go podziałeś? Jak mu tam? Daniel? No chyba że... - chłopak zawiesił głos i przeniósł spojrzenie na mnie. Uśmiechnął się, a jego uśmiech zwalił mnie z nóg. To znaczy położyłby na kolana, gdybym nie siedział. Był taki słodki, że wręcz zaczynałem się rozpływać. - Chyba że kolega jest nowym nabytkiem?
- Nabytkiem? - wykrzywiłem usta. Ale mi określenie.
- To jest Filip - zaśmiał się Przemek - mój przyjaciel. Obaj się dzisiaj wybraliśmy na imprezę. Daniel nie mógł. Jest dzisiaj na służbie.
Maciek uścisnął mi mocno dłoń. Wow!, kwiczałem w myślach, toż to prawdziwy samiec. Stalowy uścisk, dobrze zbudowany, ale nie przesadzał z pakowaniem. Tacy mężczyźni mnie podniecali.
- Chodzisz na siłownię? - zapytałem.
- Czasami. No... rzadko. A czemu pytasz?
- Bo jesteś tak zbudowany. - Próbowałem pokazać, że wygląda jak paker, ale chyba musiałem śmiesznie wyglądać, naśladując pakera, bo zaczął się śmiać.
- Nie, nie przesadzaj. Wyglądam normalnie. Może dlatego niektórzy twierdzą, że mam świetną sylwetkę, bo zawodowo jestem masażystą.
- Tak? A ja myślałem, że trzeba się zapisać na siłownię, żeby wyglądać tak, jak ty.
- Lecę. Bawcie się dobrze. Pewnie się jeszcze spotkamy.
I owszem, mijaliśmy się jeszcze tego wieczoru parę razy. To przy barze, to w kolejce do kibla, to na parkiecie, a kiedy łapał mnie za biodra, drżałem jak osika z wrażenia. Nie wiem, czy Przemek zauważył moją reakcję i zafascynowanie osobą Maćka, kiedy obok przechodził. Jeśli nawet widział, to był przy tym bardzo dyskretny.
Gdzieś mniej więcej koło godziny drugiej, po dwóch kolejnych Desperadosach, które piłem z desperacji, że klub nie posiada innych trunków, które mogłyby mnie zadowolić, po kilku spacerach do toalety, pięciu fajkach, wyszliśmy z Przemkiem odważnie na parkiet. Z czwartym pseudo piwem w dłoni. Nawet nie było tak tłoczno, ale mimo to nie obeszło się bez ocierania o innych facetów. I kiedy tak bujaliśmy się do rytmu, zacząłem rozglądać się wokoło. Dostrzegłem sam parki. Pojedyncze, samotne osoby stanowiły rzadkość. Tutaj każdy był z kimś. Nie wiem czy z kolegą, ale raczej nie, skoro większość z nich łapała się za tyłki i wykonywała ruchy posuwiste. Nieważne, trzeba się bawić. Przecież po to przyszedłem do Coconu, dałem się wyciągnąć Przemkowi, żeby się zabawić.


Wychyliłem do końca piwo. Krzyknąłem Przemkowi do ucha, że zaraz wracam, że idę odnieść butelkę i przepychając się przez tłum gorących facetów, ruszyłem wolno w kierunku górnego baru. Krok za krokiem parłem do przodu, ocierając się o oblanych potem kolesi. Gorąco mi się zrobiło, dlatego musiałem na moment opuścić ten tłum. I nagle zamarłem. Mimo że didżej szarżował i raczył klientelę klubu ostrymi kawałkami, mnie otoczyła cisza. Nie wiedziałem, czy to co widzę nie jest przypadkiem snem. Na chwilę jego twarz zasłonił jakiś chłopak, który stanął przede mną, ale kiedy zszedł mi z drogi, znów go dostrzegłem. On również mnie zauważył, bo podniósł się z kanapy.
- O Jezusie - jęknąłem przejęty.
Wspomnienia zaatakowały. Z zakamarków wyłoniły się wszystkie obrazy, te niechciane, zapomniane. Nie, one nie umarły, one po prostu pochowały się, by przeczekać do odpowiedniego momentu. Do dzisiejszego wieczoru. Artur. To był on, we własnej osobie. Nie śniłem. To naprawdę był on. Przystanął przede mną. Musnął delikatnie palcami moją dłoń, tak jak to robił zawsze, kiedy chciał mnie pocałować. Nic się nie zmienił. Nadal był taki sam.
- Cześć Filip!
O Jezu, jęknąłem w myślach, on się odezwał. Złapałem łapczywie powietrze. Drżałem, choć wiedziałem, że muszę się powstrzymać. Nie mogę pokazać, jak bardzo mi na nim wciąż zależy. Nie mogę. To co? Mam udawać? Udawanie nie wychodzi mi najlepiej.
- Cieszę się, że cię widzę. Co tam u ciebie?
Co u mnie? On pyta co u mnie? Przecież mnie zostawił. Odszedł bez pożegnania. Zniknął. Przepadł bez wieści, a teraz pyta, co u mnie? Musiałem się opanować. Nie mogłem mu pokazać, że jestem słaby i sobie nie poradziłem po jego odejściu. O nie, nie mogłem dać mu tej satysfakcji, że płaczę po kątach i rozpaczam po jego stracie.
- W porządku - zacisnąłem mocno pięści.
Dam radę. Na pewno dam sobie radę. Obejrzałem się za siebie. Ratunku!, krzyczałem w środku, szukając wzrokiem Przemka. Gdzie on, kurwa, się podziewa?
- Myślałem o tobie wiele razy, wiesz?
- Co takiego? - odwróciłem się energicznie w stronę Artura. Bądź Krzysztofa. Jak zwał, tak zwał.
- Śniłeś mi się wiele razy - dotknął mojej dłoni. Nie cofnąłem jej. Poddałem się, choć powinienem walczyć ze słabością. Dlaczego tego nie zrobiłem? Dlaczego? Bo wciąż coś czułem do niego. A chciałem, żeby mnie dotykał. - Tęskniłem... Tak bardzo chciałem cię zobaczyć. Spotkać na ulicy. I teraz - ciepły, serdeczny uśmiech pojawił się na jego twarzy - wreszcie cię zobaczyłem. Dzisiaj miałem proroczy sen. Że się spotkaliśmy. I proszę.
- Zostawiłeś mnie! - krzyknąłem z wyrzutem.
Cholera, miałem panować nad sobą, a co najlepszego robię? Daję się ponieść nagromadzonym przez te kilka miesięcy emocjom.
- Wiem, przepraszam cię.
- Nie potrafię zrozumieć dlaczego to zrobiłeś? Co ja takiego zrobiłem, że nagle po prostu zniknąłeś z mojego życia? Powiedz mi, co takiego zrobiłem?
I znowu robiłem z siebie ofiarę. Boże, jaki jestem głupi.
Wówczas doznałem olśnienia. To nie ja zawiniłem w naszym związku. Ten związek, nasz związek, był totalną fikcją. Porażką. Opierał się na kłamstwie od samego początku. Przecież po pierwsze mój były ciągnął na dwa fronty; a przynajmniej tylko o dwóch miałem pojęcie. Być może poza Oskarem i mną miał kogoś jeszcze. Na przykład w innym mieście. A po drugie Artur to nie Artur, tylko Krzysztof. Mimo to żyliśmy ze sobą dwa lata, a dwóch lat tak po prostu nie da się wymazać, jeśli kogoś się naprawdę kochało.
- Ty tutaj?
Tylko tego pana jeszcze brakowało. Niczym duch obok nas zmaterializował się Oskar. Miał oczy, jak pięciozłotówki i nie mógł uwierzyć, że mnie widzi. Spojrzał na Artura, potem na mnie.
- Co tutaj robisz? - rzucił z wyrzutem.
- Staram się dobrze bawić - odparłem.
- Znacie się? - Artur był, można rzec, w lekkim szoku. Obawiał się, że prawda o jego podwójnym życiu może wyjść na jaw.
- Tak się złożyło, że się poznaliśmy - odpowiedział szybko Oskar.
- Nic mu nie powiedziałeś? - zwróciłem się do Oskara. Głupawy uśmiech pojawił się na mojej twarzy. W głowie kiełkowała perfidna myśl, żeby trochę namieszać.
- O czym? - Artur nie bawił się najlepiej, za to ja... Chyba się rozkręcałem.
- Przypadkiem zostałem zaproszony przez naszego wspólnego znajomego na parapetówę do Oskara. - Skrzyżowałem ręce na piersiach. - No wiesz... - zwróciłem się do Artura. - Podobno zostawił go chłopak. Jakoś mniej więcej w tym samym okresie, kiedy ty mnie zostawiłeś. I widziałem zdjęcie jego chłopaka. - Rozkoszowałem się chwilą zwycięstwa. Widziałem, jak mięśnie twarzy Artura napinają się z przerażenia. Oskar stał, jak słup soli i nie wiedział, jak zareagować. - Wiesz...
- Nagadałeś się, możesz już sobie iść - wtrącił poirytowany Oskar.
Coś mi tu śmierdziało. Skoro nie chciał, żebym dalej mówił, mogło to znaczyć tylko jedno, a mianowicie to, że odbudował relację z Arturem. Tyle że o mnie nie wspomniał, jakby mnie nigdy nie poznał.
- No co, Oskarku? O co ci chodzi? Przecież ten ze zdjęcia jest łudząco podobny do Artura, prawda? Ile razem byliście? - Oskar milczał. W tym bladym świetle dyskotekowych lamp jego oczy zalśniły złowrogo. Znowu narobiłem sobie wrogów. Ale ciągnąłem dalej tę farsę. - Nie pamiętasz ile byliście razem? A może, ty pamiętasz - zwróciłem się do mojego byłego - Arturze? Czy lepiej się zwracać do ciebie twoim prawdziwym imieniem... Krzysztofie?
Delektowałem się tą niezwykłą chwilą, kiedy Artur vel Krzysztof spoglądał z przerażeniem w oczach na mnie i nie wiedział, jak zareagować. Był w szoku. Jego słodka tajemnica, skrzętnie skrywana przed światem, głównie facetami, z którymi miał do czynienia, nagle ujrzała światło dziennie. I to gdzie? W siedlisku dla gejów, w Coconie. Dla Krzysztofa porażka na całej linii.
- Krzysztofie? - wyrzucił z siebie po chwili zaskoczony Oskar. - O czym on mówi?
- Nie wspomniał ci o tym? O takim małym szczególiku? - Kpina przemawiała przez moje usta. Teraz bawiłem się świetnie. A oni? Cóż, za kilka minut będą przechodzić ciotodramę. - Ma na imię Krzysztof. Takie jest jego prawdziwe imię, nie Artur. Artur był tylko dla zmyłki, dla innych gejów. Myślałem, że teraz, skoro odnowiliście znajomość, już nie macie przed sobą żadnych tajemnic. Ups!
Wcisnąłem pustą butelkę po Desperadosie w dłoń Oskara. Odwróciłem się na pięcie i wmieszałem się w tłum roztańczonych panów. Odnalazłem skaczącego Przemka.
- Idę do domu - krzyknąłem na ucho.
- Spotkałeś się z Arturem i Oskarem?
- Skąd wiesz?
Wzruszył ramionami i puścił oczko, nie przestając tańczyć. A to z niego pieron.
- Wiedziałeś, że obaj będą w Coconie i mimo to mnie tutaj przywlokłeś? Wręcz zmusiłeś mnie, żebyśmy przyszli do Coconu. Co jeszcze wiesz, czego ja nie wiem?
Przemek zastanowił się chwilę, po czym nachylił się i rzekł:
- To tyle. Więcej niespodzianek nie ma. Masz mi to za złe?
- Jesteś podły - zaśmiałem się. - Ale i tak cię lubię.
- To możemy już stąd zmykać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz