niedziela, 26 maja 2013

Epizod 9.

- Robicie mnie w balona? - starałem się przekrzyczeć głośną muzykę.
Miałem mętlik w głowie. Czułem się totalnie skołowany, a patrząc na chłopaków widziałem ich tajemnicze spojrzenia. Nic nie rozumiałem. Pewnie musiałem wyglądać jak debil. Musiałem się stąd jak najszybciej ewakuować. Inaczej źle to się może skończyć. Przecież oni perfidnie się ze mnie nadupcają!
- Ty! - wskazałem na Tomasza wkurzony do granic możliwości. Wiedziałem, że lada moment moje nerwy mogą puścić, jeśli to będzie się dalej tak toczyć. - Ciebie nawet nie znam, a pierdzielisz do mnie takie farmazony, jakbym koniecznie musiał wiedzieć o co ci chodzi. A ty...
Teraz patrzyłem na Sebastiana. Kiedy go poznałem, a widziałem go zaledwie jeden jedyny raz - potem już nie miałem okazji go spotkać - był taki pewny siebie. Jego twarz, poważne i pełne spokoju spojrzenie, które rozumiało, że tak musi być. Że taki jest los. Stanął nam na drodze. On, Sebastian. Nam, mnie i Damianowi. Bo podobno go sobie wyśnił. I śnił o nim od bardzo długiego czasu, by w końcu całkiem przypadkiem mogli się spotkać. Od razu podobno zapałali do siebie sympatią. Coś ich pchało ku sobie, a ja z każdym dniem odsuwany byłem na bok. W końcu zapytałem Damiana o co chodzi, czemu się ode mnie odsuwa. Przyznał się od razu, że kogoś poznał i że nie może przestać o nim myśleć. Że to przeznaczenie, że muszą być razem. Mówił spokojnie, nie krzyczałem. Chciałem go tylko poznać.
Spotkaliśmy się na drugi dzień. Stał obok Damiana. Pewność siebie biła z jego oczu, powaga, spokój. Przedstawił się. Podał rękę. Uścisnąłem ze wzajemnością. I to był ostatni raz, kiedy się widzieliśmy. Potem już wyprowadziłem się z mieszkania Damiana.
Ale to co stało się później, dużo później, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Z krakowskiego gejowskiego klubu dotarły do mnie wiadomości o wypadku. Nieszczęśliwy, ale śmiertelny. Dziwne zrządzenie losu. Okazało się, że zginął Sebastian. Nie znałem szczegółów, ale podobno oberwał butelką piwa w głowę...
Butelka piwa. W głowę. Przez zakamarki mózgu dobijała się na powierzchnię myśl. Intensywna, pulsująca. Coś mi to przypominało. Przyjrzałem się uważniej Sebastianowi. Stał wyprostowany, z tą samą miną, kiedy go poznałem. Był nadzwyczaj spokojny, opanowany, ale w kącikach ust dojrzałem cień uśmiechu. Jakby domyślał się, że już połączyłem fakty. On zginął, ponieważ doznał uszkodzenia mózgu poprzez uderzenie butelką po piwie w głowę. I ja miałem podobny wypadek w "Papierosie...". Oberwałem. Poślizgnąłem się i upadłem na wystający kawałek szkła z rozbitego kufla po piwie. O rany boskie!
- Ty nie żyjesz... - wyszeptałem. - Przecież zginąłeś. Damian załamał się po twojej śmierci. To znaczy...
Rozejrzałem się wokoło. W klubie było mnóstwo ludzi w różnym wieku. Ale wszyscy uśmiechnięci. Większość sparowanych albo w towarzystwie znajomych. Popijali drinki, jak gdyby nigdy nic.
- Co to za miejsce? Gdzie ja jestem? - pytałem obłąkanym głosem. - Czemu nic nie pamiętam z wypadku?
Choć już wiedziałem, a raczej przypuszczałem co się mogło ze mną stać, nie chciałem w to uwierzyć. Nie chciałem tego wypowiadać na głos. To przecież niemożliwe! Przecież tylko się poślizgnąłem. Upadłem na podłogę. Głową, to prawda, ale mogłem przecież zaznać jedynie wstrząśnienia mózgu.
- Umarłem, prawda? - wykrztusiłem wreszcie z siebie. - Czyli że wszyscy geje trafiają do takiego pierdolnika, który przypomina klub.
- To miejsce przejściowe - odezwał się Tomasz.
- Bardziej to miejsce wspomnień. Tutaj spotykają się nasze marzenia, te podświadome - rzekł Seba.
Coś tu jednak nie pasowało do tej przeklętej układanki. Damian.
- A Damian? Przecież on żyje. Dlaczego więc jest tutaj? Dlaczego go widziałem? - pytałem poirytowany, bo wciąż nie umiałem się pogodzić z sytuacją.
- Nie potrafi się pogodzić z moim odejściem - odparł smutnym głosem Seba. - Z tym, że zginąłem. Dlatego ma wciąż w pamięci naszą ostatnią imprezę. Ten parkiet przypomina mu nas. Tańczyliśmy wtedy razem. Dlatego musiałem zawrócić. Nie mogłem tak odejść. Ale ty - popatrzył na mnie z nadzieją tymi ciemnymi oczami - jesteś jego przyjacielem. Możesz mu pomóc pozwolić, żebym odszedł. Tylko on mnie trzyma. Byliście razem.
- Sugerujesz, że mam do niego wrócić? - zapytałem zszokowany. - Jak ty to sobie wyobrażasz? Przecież ja też nie żyję. Gdybym żył, nie byłoby mnie tutaj i nie rozmawiałbym z tobą.
- Nie do końca umarłeś - wtrącił się Tomasz. - Pamiętasz te twoje "utraty przytomności"? - machnął w powietrzu palcami znak cudzysłowia. - Wracałeś na ziemię. Za chwilę też wrócisz. Ale pamiętaj, że musisz się zająć Damianem.
- Czy wy sobie kpicie? - zapytałem. - Robicie mi wodę z mózgu. Wychodzę stąd.
Przepchałem się między nimi i ruszyłem w stronę wyjścia. Sebastian chwycił mnie za ramię i jeszcze raz spojrzał głęboko w oczy.
- Zaopiekuj się Damianem. Musi pozwolić mi odejść. Musi zacząć żyć swoim życiem.
Nic nie odpowiedziałem. Wyszarpałem ramię z silnego uchwytu. Przecisnąłem się przez tłum w kierunku parkietu. Dusiłem się tutaj. Byłem totalnie skołowany, nie wiedziałem co się dzieje, gdzie jestem ani jak długo. Wiedziałem, że muszę wracać do domu. Gdzie jest to cholerne wyjście z tego głupiego klubu? Sala zaczęła wirować, a wraz z nią obecni tutaj geje. Muzyka cichła. Głowę wypełniał tajemniczy dźwięk. Jakieś takie dziwne pipczenie. Z każdą sekundą stawał się coraz bardziej donośniejszy. Odruchowo zacisnąłem uszy, ale było już za późno. Pisk wypełnił salę klubową. Pociemniało mi przed oczami. Traciłem kontrolę nad ciałem. Odlatywałem. Znowu. Dostrzegłem jeszcze Sebastiana i Tomasza. Stali na rampie, obojętni i wpatrywali się we mnie. Nie ruszyli nawet na pomoc, choć na pewno wiedzieli, że coś nie dobrego dzieje się ze mną. Traciłem czucie w nogach. Czułem, jak się uginają pod ciężarem ciała. Zamknąłem oczy. Nastała ciemność, która od razu pochwyciła mnie w swoje ramiona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz