poniedziałek, 29 lipca 2013

Epizod 36.

Zakopane.
Wiklinowy fotel wydał z siebie nieprzyjemny pomruk, kiedy moje szacowne cztery litery mościły sobie w nim gniazdko. Wytrzyma ciężar, czy jednak ugnie się pode mną i rozleci w strzępy?, przeleciało mi przez głowę. Nic nie zapowiadało katastrofy w wyniku, której miałbym za chwilę podnosić się z podłogi. No aż tyle to chyba nie ważę! Pewnie już większe ciężary przyjmował na swoje siedzisko. Rozłożyłem się więc wygodnie, wyrzucając nogi na drewnianym stoliku. Odpaliłem papierosa i mocno się zaciągnąłem. Dym wniknął szybko do płuc, łagodząc rozstrojone w ciągu weekendu nerwy. Jeszcze ten cholerny wyjazd do Zakopca! Jakby tego wszystkiego było mało, przez co przeszedłem w ciągu weekendu.
W oddali majaczył "Śpiący Rycerz". Dumnie prezentował się na horyzoncie, spoglądając z góry na leżące u jego stóp Zakopane. Nagie skały z impetem wdzierały się w błękit nieba, które od wieków opierały się potędze natury. Letnie burze, ulewne deszcze i silne śnieżyce co roku mierzyły się w walce z litą skałą. Mimo że czułem podziw do tego "śpiocha", że do tej pory nie zbudził się z wiekowego snu, że tak pięknie się prezentował, nienawidziłem Zakopanego. To miasto to dziura na końcu świata. Nic tu nie ma, oprócz skał. Krupówki? Phi, też mi zachwyt. Jak w Krakowie na Rynku. Tyle że Kraków ma swój urok, a Zakopane nie ma nic.
Gdyby nie ten kojący papieros, wsiadłbym w najbliższy autobus i wróciłbym do cywilizacji. Miejskiej cywilizacji! Tam, gdzie toczy się prawdziwe życie. Matti całą drogę do Zakopca był w euforii. Z jego twarzy nie znikał uśmiech. Starał się mnie zarazić swoim optymizmem i przekonać do polubienia miasta, ale na szczęście w tej roli się nie sprawdza. No przynajmniej na mnie mu nie wychodzi.
Z rozterek wyrwał mnie dźwięk komórki, dobiegający z pokoju. Pewnie Karol, któż by inny. Rozsiadłem się jeszcze wygodniej i podziwiałem duży taras, licząc w myślach uciekające sygnały telefoniczne. Wreszcie nastała cisza. Delikatnie dotknąłem czoła. Pod palcami wyczułem porowaty opatrunek, który chronił ranę, pamiątkę po piątkowej imprezie u Oskara. Jego ręka prawie pogruchotała mi kość policzkową. Do tej pory cholernie bolało. Ale nic poważnego się nie stało. No może oprócz tego, że straciłem przytomność i wylądowałem w szpitalu. Zatrzymali mnie na obserwacji. Chcieli zostawić na dłużej, na parę dni, ale zaraz po przebudzeniu, opuściłem ten przybytek i wróciłem na mieszkanie. Karol wydzwaniał całą sobotę. Nie odebrałem ani jednego telefonu. Pisał esemesy, ale też nie odpowiadałem. Bo i co miałem mu odpowiedzieć? Na głupiej imprezie, podrywany przez Oskara, dowiedziałem się, że gospodarz i organizator domówki był chłopakiem mojego chłopaka. No czyż to nie paranoja? Jak w jakimś matrixie! Nie wiem dlaczego, ale obwiniałem o to Karola, chociaż tak naprawdę nie jest niczemu winien. Skąd miał to wiedzieć? Chciałem sam siebie przekonać i jednocześnie pogadać z Karolem, ale nie potrafiłem. Jeszcze nie teraz.
Ale najdziwniejszy był... sen. Sen tak realistyczny, że aż prawdziwy. W tym momencie pamiętałem jedynie urywki, ale jednak strzępy nocnych wspomnień zostały. Dwóch mężczyzn. Dziwnie znajomi, takie miałem wrażenie. Rozmyte twarze, które nie potrafiłem wyostrzyć, choć używałem do tego wszystkich zmysłów. Pomieszczenie. Wokół mnóstwo ludzi. I dudniąca muzyka. A i w tym całym amoku, gdzieś w kącie, jakiś nieznajomy koleś robił mi laskę. Klub gejowski?
Drzwi skrzypnęły. Natychmiast wróciłem do rzeczywistości. Po drugiej stronie balustrady, który dzielił taras na dwie części, pojawił się Mateusz. Oczywiście uśmiechnięty, jakby przed momentem zwalił sobie konia. Jarał go ten pobyt w Zakopcu, jak nic.
- Ale tutaj pięknie - rzekł, patrząc na Giewont. - Góry, czyste powietrze... Tego potrzebowałem.
Nie skomentowałem. Wlepiłem wzrok w popielniczkę. Boże, ja się tu zanudzę!
- Czemu ty cały czas palisz? - z tym pytaniem zwrócił się do mnie. - Pooddychaj górskim powietrzem.
- Też mi górskie powietrze, a cały czas słyszę przejeżdżające samochody! - odparłem poirytowany. Miałem ochotę go wkurzyć. - Nadal będziesz się tak podniecał tym górskim powietrzem?
- Dużo zdrowsze niż w Krakowie - odparł.
Znowu z pokoju doleciał dźwięk komórki.
- Telefon cały czas ci dzwoni. Ktoś nachalnie cię potrzebuje.
Zgasiłem peta w popielniczce, wydmuchując z płuc resztki dymu. Ruszyłem do swojego pokoju.
- Wiesz, że ostatnio dziwnie się zachowujesz?
Jedną nogą już byłem w pokoju, a drugą wciąż na tarasie. Przystanąłem na moment.
- Po tym wypadku - mówił dalej Matti. - Wszyscy to zauważyli.
- I zapewne masz jakąś sugestię - dodałem z przekąsem.
- Przeżyłeś śmierć kliniczną.
Zaczyna się, pomyślałem poirytowany. On nigdy nie odpuści. Zacisnąłem zęby ze złości i wszedłem do pokoju. Miałem ochotę udusić go gołymi rękami za te chore przypuszczenia. Chwyciłem smartfona. Karol, no kto inny miałby dzwonić. Nie odpuści. Przyjąłem połączenie.
- Słucham - wycedziłem.
- No nareszcie - usłyszałem jego głos. - Martwię się o ciebie. Mieli cię nie wypuszczać ze szpitala do poniedziałku, a dowiaduję się, że wyszedłeś na własne życzenie. I dzwonię do ciebie, i dzwonię, a ty nawet nie raczysz odebrać. Myślałem, że coś się stało.
- Nie musisz się o mnie martwić.
- Jesteś na mnie zły? Filip, ja nic nie wiedziałem o Arturze. Nie wiedziałem, że Oskar był jego facetem. Że ten cały Artur prowadził podwójne życie. Jest skończonym...
- Wiesz co? - przerwałem mu szybko. Nie chciałem słuchać ani o Arturze, ani o Oskarze, ani o jego podwójnym życiu. - Nie mam teraz czasu roztrząsać tego tematu.
- Może się spotkamy dzisiaj albo jutro? - zaproponował Karol.
- Nie ma mnie w Krakowie. Odezwę się. Cześć.
I nie czekając na jego słowa, wyłączyłem telefon. Rzeczywiście nie chciałem myśleć o Arturze, ale wspomnienia o nim podświadomie przewijały się przez mój umysł. I nic nie mogłem na to poradzić. Czemu tak postąpił? Czemu był ze mną i jednocześnie z Oskarem? Co takiego miał w sobie ten pedał, ten cały Oskar, a czego nie miałem ja? Mało prawdopodobne bym kiedykolwiek poznał odpowiedzi na te pytania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz