niedziela, 11 maja 2014

Epizod 120.

Krótka wizyta Wiktora szybko postawiła mnie na nogi. Jego parogodzinny pobyt w szpitalu, jego bliska obecność, ciepłe spojrzenie, miły dotyk i przyjemna rozmowa, działały dużo lepiej niż podawane dożylnie przez personel cudowne kroplówki. Aż żal było patrzeć, jak zbiera się i wychodzi. Nie mogliśmy się rozstać. Zawracał od progu, obejmował serdecznie i mocno ściskał, zapewne bojąc się przyszłości. Zapewniłem, że wszystko będzie dobrze i wrócę do Zakopanego, jak tylko wypiszą mnie ze szpitala.
Dwa dni później lekarz przekazał mi radosną nowinę, że wychodzę. Bartek chciał przyjechać po mnie. Zaoferował się, że wyskoczy z pracy i będzie lada moment, ale przekonałem go, żeby się nie wygłupiał. Chciałem pozwiedzać Kraków, a tak dawno nie widziałem tego miasta, że zdążyłem zatęsknić. Nadarzała się okazja, by znów nacieszyć oczy widokiem starych, odrapanych kazimierzowskich kamienic, przemierzyć wąskie uliczki i zagłębić się w panującą magiczną atmosferę niezwykle urokliwego miasta.
Ubłagałem go wręcz, żeby nie ruszał się z pracy. Nie wiem, skąd wzięła się u niego ta nagła opiekuńczość i troskliwość. Czym mogła być spowodowana? Podejrzewałem, że może chodzić o tajemnicę, z której się mu zwierzyłem. Być może zrozumiał, jaki ciężar nosiłem na swoich barkach przez tyle lat, że teraz postanowił nieco mi ulżyć. Osobiście zajął się Michałem. Szantażysta, który przez tyle lat chodził za mną krok w krok, od którego nie potrafiłem się odpędzić, niespodziewanie zniknął tamtej nocy, kiedy w gorączce stanąłem w progu mieszkania Bartka. Przepadł bez wieści, tak po prostu. Pytałem Bartka, co się stało, ale uciął krótko temat, że nie muszę się już niczym martwić, że problem został rozwiązany. Jak? Bartek nabrał wody w usta. Nie ukrywam; odetchnąłem z ulgą. Kłopotliwa sytuacja, z którą miałem się zmierzyć, a w której miał mi również pomóc Szymon, została rozwiązana przez Bartka. Nie spodziewałem się, że jest do tego zdolny. Dlaczego to zrobił? Też nie chciał mówić. Być może zrobił to w afekcie. Domyślał się, jakie dżezy potrafi wyprawiać Michał. Robił go w balona od początku, wcześniej tak samo postępował z Karolem, naszym kumplem, a teraz dowiedział się jeszcze o mnie. Trochę spraw się skumulowało.
Skoro Bartek milczał, jak grób i postanowił zabrać tajemnicę zniknięcia Michała ze sobą, postanowiłem więcej nie pytać. Może kiedyś sam się zdecyduje o tym opowiedzieć. Teraz na pewno jest mu ciężko. Boże, żeby tylko tą sprawą nie zainteresowała się policja. Tu w końcu chodzi o zniknięcie człowieka, a ktoś może iść z tym na policję. Oby nikomu z jego znajomych, czy z rodziny, nie wpadł do głowy ten szalony pomysł. Przecież Michał na pewno każdemu zalazł za skórę, każdemu dał się odczuć, jako wrzód na tyłku, więc jego zniknięcie powinno być wszystkim na rękę. Oby, pomyślałem błagalnie.
Michała i wszystko co z nim związane odsunąłem więc na bok, na dalszy plan. W tym momencie postanowiłem skupić się na innej sprawie, która kiełkowała w mojej głowie od chwili, kiedy ocknąłem się w szpitalu. Dlatego też po relaksującym spacerze po centrum Krakowa, wsiadłem w tramwaj, zmierzający na Ruczaj.
Przystanąłem przed znajomym blokiem. Poczułem szybsze bicie serca, ale też i strach. A jeśli mnie nie wpuści? Nie będzie chciał ze mną rozmawiać? Gdy usłyszy mój głos w domofonie, rzuci słuchawką. Może tak zrobić. Po zeszłorocznym incydencie, kiedy Damian targnął na swoje życie, kiedy usłyszał, że zjawiłem się pod jego mieszkaniem, zakazał mnie wpuszczać na salę. Nie mogłem go odwiedzić. Nie miałem okazji się z nim spotkać. Dzisiaj jednak musiał poświęcić mi trochę swojego cennego czasu. Postanowiłem, że nie odejdę stąd, dopóki nie dowiem się prawdy.
Los mi sprzyjał, bo kiedy tak stałem przed wejściem, drzwi się uchyliły. Złapałem je, by przepuścić starszą panią z pieskiem. Uśmiechnąłem się, kiwając głową w podziękowaniu i pognałem na górę. Zatrzymałem się dopiero pod piętnastką. Jeden głębszy wdech i nacisnąłem przycisk dzwonka. Po drugiej stronie rozległ się jego charakterystyczny dźwięk. A więc chwila prawdy. Otworzy? Przyjmie do mieszkania, czy może każe iść mi w diabły?
Zamarłem, kiedy usłyszałem przekręcanie zamka. Niczym pogrążony w hipnozie, patrzyłem jak drzwi wolno uchylają się do środka. W progu stał Damian, we własnej osobie. Spoglądałem w milczeniu na niego, starając się zapamiętać każdy szczegół. Boże, przemknęło mi przez myśl, tak dawno go nie widziałem. Tyle lat minęło! Kiedyś zakochani w sobie po uszy, świata nie widzący poza sobą, teraz staliśmy naprzeciwko siebie tacy obcy. Choć był już facetem przed czterdziestką, dojrzałym facetem z paroma głębszymi zmarszczkami, to jednak miałem wrażenie, jakby czas w ogóle się go nie imał. W oczach wciąż pozostał ten sam blask, który sprawił, że oszalałem na jego punkcie.
- Filip - odezwał się po dłuższej chwili. - Dawno cię nie widziałem. Nie spodziewałem się, że jeszcze kiedyś się spotkamy. Niby Kraków taki mały, a jednak mijaliśmy się.
Patrzył na mnie, nie odrywając wzroku. Zawsze tak robił, nawet kiedy byliśmy razem. Tylko że wtedy spoglądał na mnie z miłością i czułością. A dzisiaj? Nie wiem. Może przypominał sobie wspólną przeszłość.
- Po prostu, Damian, nie chodziłem tymi ścieżkami, co ty - odparłem z nieśmiałym uśmiechem. - Usunąłem się z drogi.
- Co w ogóle tutaj robisz? - Niespodziewanie na czole pojawiły się głębokie zmarszczki.
- Wiem, że nie chcesz mnie widzieć. Dotarła do mnie wiadomość i zrozumiałem ją, ale musiałem się z tobą zobaczyć. Muszę coś wiedzieć.
- Filip - Damian pokręcił głową - to nie jest dobry pomysł. To nie jest nawet czas na rozmowę. Zakończyliśmy tamten etap.
- Nie chcę rozmawiać o przeszłości - wtrąciłem szybko.
- O tym, o czym teraz myślisz, też nie chcę rozmawiać - odparł stanowczo.
Patrzył mi głęboko w oczy i nie spuszczał wzroku. Odniosłem wrażenie, że to spojrzenie coś znaczy. Ma jakieś ukryte przesłanie. Ale nie mogłem zrozumieć. Czyżby domyślał się, że przyszedłem tutaj, by rozmawiać o Edenie?
Postanowiłem jednak, że nie dam się tak łatwo spławić. Nie teraz, kiedy jestem już na miejscu. Do tej rozmowy musi dojść. I dojdzie.
Niespodziewanie jednak w przedpokoju rozległy się kroki. Ktoś jeszcze jest w środku. Drzwi uchyliły się i wtedy obok Damiana stanął Dominik, mój przyjaciel z czasów studenckich. Ten sam, z którym na pierwszym roku poznawałem anatomię męskiego ciała. Fascynowaliśmy się sobą przez parę tygodni. A że byliśmy nowicjuszami w sprawach doznawania fizycznych przyjemności, dogrywaliśmy się idealnie. Nigdy tego nie zapomniałem i raczej nie zapomnę. Do seksu nie doszło, może to i dobrze. Ograniczaliśmy się tylko do przytulanek i robienia sobie dobrze oralnie. To wystarczyło, by osiągnąć przyjemność.
- Filip? - W jego oczach dostrzegłem strach, pomieszany z rodzącą się wściekłością. - Co ty tu robisz?
Przełknąłem ten twardy kąsek i odchrząknąłem. Obawiałem się, że lada moment mogę stracić głos. Wszystko szło dobrze, dopóki nie zjawił się Dominik. Co on robi u Damiana? Chyba nie są razem.
- Przyszedłem do Damiana - odparłem na swoje usprawiedliwienie. No tak, tłumaczyłem się. - Chcę z nim porozmawiać.
- O czym? - zapytał zaciekawiony Dominik.
- Wybacz, Dominik, ale to z Damianem chcę rozmawiać, nie z tobą.
Chłopak zacisnął mocno usta. Wymienili się spojrzeniami. Nic nie mówili, ale czułem napięcie, jakby za chwilę miało dojść do ostrej wymiany zdań. Damian zerknął na mnie.
- Dobrze - zgodził się wreszcie - parę minut mogę ci poświęcić.
Zrobił miejsce, bym wszedł do środka. Jednak stałem przed wejściem, czekając jeszcze na reakcję Dominika. Ten spoglądał z wyrzutem na Damiana.
- Mówiłeś, że nie chcesz się widzieć z Filipem, że nie chcesz go oglądać, a teraz zapraszasz go na mieszkanie?
Damian przeniósł spojrzenie z powrotem na mnie.
- Nie chciałem się spotkać z Filipem, ponieważ obawiałem się spotkania. Ale chyba najwyższa pora, by coś sobie wyjaśnić.
- Nie rozumiem. - Dominik zmarszczył czoło.
- Wyjaśnię ci kiedyś - odparł.
Dominik założył buty, wziął kurtkę z wieszaka i minął mnie w progu, nawet nie patrząc. Buzowała z niego wściekłość. Ale dlaczego? Przecież nic złego nie robiłem. Chciałem tylko porozmawiać z Damianem, tylko wyjaśnić jedną sprawę. A potem znikam. Wracam do Zakopanego. Do Wiktora.
- Wejdź.
Damian wpuścił mnie do środka. Zaprosił do salonu, zaproponował herbatę i sok, ale podziękowałem za gościnę, twierdząc, że nie zajmę mu zbyt dużo czasu.
- Przepraszam za Dominika - odezwał się po chwili. - Zazwyczaj się tak nie zachowuje. Jest miły. Zresztą sam wiesz. Znasz go przecież.
- Znam, dlatego nie musisz się za niego tłumaczyć. Ale nie przyszedłem tu rozmawiać o Dominiku, choć warto by o nim wspomnieć. Bo kiedy przyszedłem do szpitala, by cię odwiedzić, on stał na straży, niczym bodyguard i pokazał mi palcem wyjście. - Damian spoglądał na mnie w milczeniu. Nie odezwał się. Nie miał nic do powiedzenia? Może ogarnął go wstyd. No nic. Musiałem kontynuować rozmowę. - Ale nieważne. Wiesz, o czym chcę porozmawiać?
- Domyślam się - skinął głową.
- Świetnie. Może zacznę więc od początku. Pamiętaj, że do tej rozmowy nigdy by nie doszło, gdyby nie pewien incydent, który zajebiście przypomina wypadek w Coconie. Na śliskiej podłodze upadłem głową w szkło. Straciłem przytomność na kilkadziesiąt godzin. Kiedy się ocknąłem, nie byłem już tym samym Filipem, co kiedyś. Z pozoru nic się nie wydarzyło. Po prostu zapadłem w śpiączkę, z której szybko się wybudziłem. Jednak wybudziłem się bogaty o nowe wspomnienia. Bo wyobraź sobie - nachyliłem się w kierunku Damiana - że trafiłem do innego świata. - Próbowałem ocenić jego reakcję, ale nawet powieka mu nie drgnęła, jakby już dawno był przygotowany na tę rozmowę. - Do jakiegoś klubu gejowskiego, gdzie było pełno ciot, podlotków, dziwaków, ale, muszę też przyznać, że trafiło się i sporo porządnych gości. Trafiłem do klubu Eden. Czy ta nazwa ci coś mówi?
Damian milczał, zbierając zapewne odwagę, by przemówić. Patrząc na mnie błagalnym wzrokiem, odnosiłem wrażenie, że katuję go wspomnieniami o tamtym miejscu. Zadałem mu pytanie, choć znałem odpowiedź. Ale chciałem to usłyszeć od niego.
- Tak - padło po chwili krótkie słowo.
- To jesteśmy na dobrej drodze. Mam nadzieję, że staniesz się bardziej rozmowny i wyjaśnisz mi, co ja tam robiłem. Próbuję znaleźć wytłumaczenie, jakieś sensowne, ale za cholerę nie mogę skumać, po co tam trafiłem? Wiesz, kogo tam spotkałem? Z kim rozmawiałem, prawie za każdym razem, gdy tam się pojawiałem?
- Wiem - odparł Damian. - Z Sebastianem. To on cię wezwał do Edenu, nie ja. Chciał, żebyś się mną zajął, żebyś pomógł mi zapomnieć o nim, żebym zaczął na nowo żyć. Dlatego ściągnął cię do Edenu.
Wziąłem głębszy wdech z głupawym uśmiechem na ustach. Okej, wszystko cacy cacy, ale nadal nie pojmowałem jednej zasadniczej rzeczy.
- Co to jest ten Eden? - zapytałem.
- Raczej był - poprawił mnie Damian.
- No racja, zauważyłem zgliszcza.
Damian spuścił wzrok.
- To moje dzieło - rzekł po chwili. - To ja stworzyłem Eden, ten gejowski raj. We własnej głowie - wskazał palcem. - Tu się wszystko zaczęło. Po śmierci Sebastiana, po jego odejściu, nie umiałem się pogodzić. Nie potrafiłem żyć bez niego. Co noc o nim śniłem, wspominałem nasze wspólne chwile spędzone razem, nasze wygłupy - zaśmiał się, przypominając sobie tamte momenty. - Dlatego wymyśliłem sobie pewnej nocy, że przenoszę się do Edenu, roztańczonego klubu, coś na podobieństwo Coconu. Wyobrażałem sobie Sebastiana, bawiącego się na parkiecie, skaczącego do rytmu muzyki, roześmianego jak nigdy dotąd, żywiołowego. Siadałem w kącie i podziwiałem go. Potem dołączałem do niego, bawiliśmy się razem. A gdy ogarniało nas zmęczenie, szliśmy na drinka. Rozmawialiśmy, śmiejąc się i opowiadając co się u nas wydarzyło. - Damian westchnął głośno. - I tak to trwało przez kilka lat. Za każdym razem, kiedy opuszczałem Eden, widziałem moment, w którym Sebastian obrywa butelką w głowę. Osuwa się w moje ramiona, tracąc przytomność i obficie krwawiąc. Co noc przeżywałem jego śmierć na nowo. Katowałem się, ale wiedziałem, że dzięki temu on mnie nie opuści. Że za kilkanaście godzin ponownie się spotkamy. Znów przeniosę się do mojego wyimaginowanego świata, do wspaniałego Edenu. A on będzie tam na mnie czekał, jak zawsze.
Damian zamilkł. Jednak wciąż wpatrywał się w podłogę, pogrążony w rozmyślaniach. A więc prawie wszystko jest już jasne. Eden, to stworzony przez umysł Damiana świat dla gejów. Przenosił się, by być blisko Sebastiana. Tylko w takim razie, dlaczego ja się tam też znalazłem? I jakim cudem?
- Może ci się to wydać śmieszne - Damian mówił dalej - ale ja w to wierzę. Ty jesteś tego przykładem.
- W co wierzysz? - zapytałem.
- W życie po życiu. Przeżyłeś śmierć kliniczną. Twój umysł oddzielił się od ciała i trafiłeś do Edenu. Widziałem cię i wtedy zaczęła ogarniać mnie panika. Dlatego targnąłem się na swoje życie. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, co robisz w moim świecie. Miałem podejrzenie, że nie żyjesz, ale walczysz o życie, skoro się zjawiłeś w Edenie. Myślałem też przez moment, że zaczynam świrować. Że te moje codzienne przejścia ogłupiają mój umysł. Seba wówczas przyznał, że miałeś wypadek i wykorzystał nadarzającą się okazję. Stwierdził, że nie chce już patrzeć, jak co noc cierpię i na nowo przeżywam jego śmierć. Dlatego zdecydował, że będziesz idealnym kandydatem do uratowania mnie. Seba nie chciał mnie w moim własnym świecie. Zakazał przychodzenia. Co miałem zrobić? - wzruszył ramionami. - Chciałem z nim być na zawsze. Jednak nie było mi to dane. Wiesz? - Damian spojrzał na mnie. - W jakiś sposób wypełniłeś swoje zadanie. Pozwoliłem odejść Sebastianowi, a i sobie przy okazji zamknąłem drogę do Edenu.
- Spaliłeś klub - rzekłem.
- Jedyna słuszna decyzja, jaką podjąłem. Ale dzięki temu już tam nie wracam. Zacząłem na nowo żyć. Czasami wspominam Sebastiana, ale z uśmiechem. Był mi bardzo bliski, ale już go nie ma. Za to ja jestem i muszę żyć.
- Czyli to już koniec z Edenem? - zapytałem.
- Nie ma odwrotu. Możesz odetchnąć z ulgą - rzekł z uśmiechem. - To był świat. To ja go stworzyłem i ja dokonałem jego destrukcji. Na zawsze.
Wreszcie mogłem odetchnąć z ulgą. Już nie groziły mi niespodziewane powroty do Edenu. Klub przestał istnieć. Mogłem tylko podziękować Damianowi, że wziął zapałki i podłożył ogień.
- Dzięki. To chyba tyle - wzruszyłem ramionami. Sprawa jest chyba jasna, więc mogę już zapomnieć o Edenie. - Zatem pora na mnie. Dzięki za rozmowę.
Podniosłem się z kanapy.
- Filip...
Głos Damiana zatrzymał mnie, kiedy robiłem pierwszy krok w kierunku przedpokoju. Odwróciłem się w jego stronę.
- Myślałem o tobie wiele razy. I wciąż o tobie myślę.
Po twarzy przemknął uśmiech, który szybko zniknął w kącikach ust. Nie spodziewałem się takiego wyznania. Nie po dzisiejszej akcji Dominika.
- To miłe - odparłem. - Co na to... Dominik?
Nie wiem, po co zadałem to idiotyczne pytanie. Po co mi to wiedzieć? To nie moja sprawa, tylko ich. Powinienem sobie odpuścić i przestać być taki wścibski.
- Dominik? - zapytał zdziwiony Damian. - Ty myślisz, że... Że my z Dominikiem razem?
- No tak to wyglądało.
- Nie, co ty. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Zawsze nimi byliśmy i nadal takie stosunki utrzymujemy. Może się tak wydawać, że jesteśmy razem, ale uwierz mi, to tylko przyjaźń. Dominik ma chłopaka.
- Ale o ciebie bardziej się troszczy niż o swojego chłopaka. Przynajmniej tak to wygląda.
- Myślałeś o mnie?
Pytanie Damiana wytrąciło mnie z równowagi. Nie spodziewałem się takiego ataku. Przyjrzałem się mu uważnie. Czekał z niecierpliwością na odpowiedź. Wtedy zrozumiałem, jak bardzo musi być samotny. Zwłaszcza teraz, kiedy spalił za sobą Eden, gdzie mógł co noc spotykać się z Sebastianem. Seby już nie ma. Jest za to szara rzeczywistość, Dominik jako przyjaciel, może jeszcze paru innych znajomych. Brakowało mu tylko kogoś bliskiego. Dlatego zapytał, czy myślałem o nim.
- Po naszym rozstaniu? Codziennie. Ale wybrałeś swoje szczęście.
- A teraz? Myślisz o mnie czasami?
- Często - odparłem szybko.
Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, oczekując reakcji tej drugiej osoby. Serce telepotało w piersi, jak szalone, nieświadome tego co zaraz może się wydarzyć niespodziewanego, ale tak bardzo właśnie tego pożądające. I Damian, i ja w tym momencie myśleliśmy o tym samym. Poczułem niesamowite pożądanie. Chciałem podbiec do niego, objąć, przytulić mocno i zacząć się namiętnie całować.
Nie, nie mogę tego zrobić.
- Muszę już iść. - Wydobyłem z siebie ochrypły głos.
- Musisz? - zapytał niepewnie Damian. Wiedział, że nie chcę iść, że chcę zostać z nim.
- Tak - odparłem. - Tak będzie lepiej. Trzymaj się. Dzięki za rozmowę.
Odwróciłem się na pięcie i w pośpiechu opuściłem mieszkanie Damiana, zabierając swoje rzeczy. Wbiegłem na schody i pognałem w dół. Wypadłem z bloku i dopiero wtedy odetchnąłem z ulgą. Może i odwiedziny u Damiana nie były dobrym pomysłem, ale przynajmniej upewniłem się w kwestii Edenu. A przy okazji na nowo przeżyłem niesamowite uczucie, którym przed laty obdarzyłem Damiana. Ponownie odżyło.

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz