czwartek, 8 maja 2014

Epizod 119. Rozterki Bartka /20/.

Komórka nieprzerwanie dzwoniła od kilkudziesięciu minut. Jakby ktoś się uwziął. Ale odbierać nie wypadało. W końcu to nie mój telefon, tylko Filipa, a ten wylądował w nocy w szpitalu z gorączką i z utratą przytomności.
Westchnąłem ciężko, wpatrując się w swoje lustrzane odbicie w łazience. Podkrążone i zapuchnięte oczy, dwie czerwone podkowy raziły swoim blaskiem, a to wszystko z niewyspania. To była ciężka noc. Najpierw niespodziewana wizyta Filipa. Zjawił się tak nagle w progu mieszkania, że nie zdążyłem nawet przekląć go w myślach. Trząsł się cały z zimna, ale uparł się, że musi mi opowiedzieć swoją historię, po której mogę go znienawidzić. Cóż, już wcześniej poczułem do niego zniechęcenie, kiedy okazało się, że z Michałem są dobrymi kumplami, i to od bardzo dawna.
Nie zdawałem sobie jednak powagi z sytuacji. Ta ich znajomość balansowała na szantażu. Błędy i popełnione czyny z przeszłości utrzymywały w ryzach tę dziwną więź. Każdego dnia Michał przypominał Filipowi o uczuciu, które doprowadziło do inwalidztwa małego Mikołaja. Jak można być tak nieczułym? No cóż. Po Michale można było się wszystkiego spodziewać. Nie mógł pozwolić odejść Filipowi, ponieważ darzył go uczuciem. I chyba wciąż do niego wzdycha, skoro jest gotowy zniszczyć mu życie, byleby tylko zatrzymać go przy sobie. Tak, to uczucie nie jest zdrowe.
Przeniosłem spojrzenie na ręce. Nosiły ślady wczorajszych uderzeń. Przetarcia na skórze, zadrapania były rezultatem wieczornej agresji. Tymi rękami wywlokłem siłą Michała z samochodu, okładałem bez opamiętania, klnąc i wyzywając go od najgorszych. Bronił się. Zamachnął się dwa razy na mnie, ale to tylko obudziło we mnie jeszcze większą wściekłość. Cios za ciosem, kopniak za kopniakiem, aż w końcu ostatnie uderzenie sprawiło, że przestał jęczeć.
Patrząc na swoje dłonie, widziałem rozgrywający się dramat. Nigdy nie sądziłem, że mam w sobie tyle siły, by komuś dołożyć. Skąd mogłem wiedzieć, że drzemie we mnie agresor? Czy dobrze zrobiłem? Ratowałem przyjaciela. Chciałem go chronić. Chciałem, by Filip wreszcie mógł normalnie żyć, bez ciągłego życia w stresie, że Michał znów przypomni mu o wydarzeniach z przeszłości. Zrobiłem to dla dobra Filipa. Chyba dobrze, prawda?
Dźwięk telefonu wyrwał mnie z zamyślenia. Aż podskoczyłem ze strachu. Mało brakowało, a zszedłbym na zawał. Muszę się uspokoić. Obmyłem szybko twarz zimną wodą, przetarłem ręcznikiem i wszedłem do salonu, omijając torbę podróżną Filipa, ulokowaną tuż przy kanapie. Zerknąłem na wyświetlacz smartfona. Znowu Wiktor. Ten zakopiańczyk, zakochany w Filipie. Gdyby wiedział, co się wydarzyło... Zastanawiałem się przez chwilę, czy odebrać telefon. Ale co mu powiem? Nie chciałem, żeby wiedział, że Filip jest u mnie. Nie wiem dlaczego, ale przez moment miałem ochotę zrobić coś okropnego. Niby dla żartu, choć do końca nie wiem. Po prostu chciałem zagrać rolę kochanka Filipa, sprawdzając przy tym reakcję Wiktora. Nie, to głupi pomysł. Filip leży w szpitalu, a mnie tu się zachciewa wygłupów.
Szybkim ruchem jednak sięgnąłem po telefon i przyjąłem połączenie.
- Słucham. - Czekałem w milczeniu na to głos po drugiej stronie. Mimowolnie po twarzy przemknął szatański uśmieszek. Oj, nie jest za dobrze ze mną, skoro chcę w ten sposób to rozegrać. Ale mimo to ciekawość reakcji Wiktora była dużo silniejsza.
- Filip? - usłyszałem niepewny głos.
- Nie - odparłem chłodno. - Filipa nie ma.
- To gdzie jest Filip? Co się z nim stało?
Głos Wiktora stawał się coraz bardziej niespokojny. Napięcie narastało, a ja, o dziwo, nie miałem zamiaru się uspokoić. Chciałem ciągnąć tę farsę. Ale po co? W jakim celu?
- Kim jesteś? - Padło kolejne pytanie.
- Jego bliskim przyjacielem - odparłem dumnie.
- Gdzie jest Filip?
Część mnie chciała zrobić na złość Wiktorowi. I Filipowi też. Wyglądało to tak, jakbym chciał skłócić ze sobą parę, doprowadzić do rozpadu ich związek. Nawet przez mój umysł przemknęła myśl, że skoro ja nie mogę być szczęśliwy, to dlaczego Filip może? Czym się różnimy? A zresztą Filip miał w sobie coś takiego, co przyciągało uwagę. Działał na facetów. Na mnie też.
Boże, co ja robię najlepszego? Nie, muszę się ogarnąć. Nie mogę zniszczyć szczęścia Filipa. Jeśli przy boku Wiktora czuje się dobrze, to jest to tylko jego sprawa. Trzeba życzyć mu powodzenia i trzymać kciuki, by wszystko szło w dobrym kierunku. A ja chciałem się zabawić i wywołać zazdrość w Wiktorze.
- Filip jest w szpitalu - odparłem po dłuższej chwili milczenia.
- Co mu dolega? Co się stało? Jak to wylądował w szpitalu?
Pytania spadały na mnie, niczym kule gradowe.
- Spokojnie - starałem się uspokoić rozdrażnionego Wiktora. - Jest pod kontrolą. Wszystko z nim w porządku. Za chwilę jadę do niego na oddział. Przekażę mu, że dzwoniłeś. - Choć w głębi serca nie chciałem mówić Filipowi o telefonie Wiktora. - Wczoraj do mnie przyjechał. Już wtedy nie wyglądał najlepiej. Miał gorączkę, był rozpalony. Stracił przytomność, ale sytuacja szybko została opanowana. Obecnie jest pod opieką lekarską.
- Może przyjadę dzisiaj do niego - zasugerował Wiktor.
Czy to konieczne?, pomyślałem, czując jak wzbiera we mnie złość.
- Jak chcesz.
Starałem się odpowiedzieć w miarę obojętnie, tuszując buzującą wściekłość. Po co on chce tu przyjeżdżać? Niech sobie siedzi w tym Zakopanem. I tak nie pomoże Filipowi. W końcu nie jest lekarzem.
- Postaram się być w miarę, jak najszybciej. Gdzie leży?
- Wyślę ci za chwilę adres. Na pewno trafisz.
- Dzięki - rzekł z wyraźną ulgą. - Nawet nie wiem, jak masz na imię.
- Bartek - odparłem. - Nie musisz mi dziękować. Zrobiłem to dla Filipa. Jest moim przyjacielem. On też, by mi pomógł, gdybym potrzebował pomocy. Za chwilę wyślę esemesa.
Rozłączyłem połączenie, zaciskając mocno zęby. Zazgrzytały. Kurde, o co ja się wściekam? Przecież to Filip, mój przyjaciel, jak przed momentem wspomniałem. A mimo to targało mną od środka na samą myśl, że zjawi się tu góralczyk z Zakopca. Przełamując złość, wpisałem adres i odesłałem Wiktorowi.
Właśnie miałem chować komórkę Filipa do kieszeni, by mu podrzucić do szpitala, kiedy do głowy wpadł mi niesamowity pomysł. Przez kilka sekund stałem i rozważałem wszystkie za i przeciw. Wreszcie podjąłem decyzję. Spojrzałem na telefon Filipa. To tak głupio grzebać w cudzych kontaktach... Ale trudno. Myślę, że warto to zrobić. Przeszperałem książkę telefoniczną, by wreszcie odnaleźć poszukiwany numer. Odetchnąłem z ulgą. Przepisałem szybko dziewięć cyfr na swojego smartfona i wybrałem połączenie. Trochę czekałem nim usłyszałem po drugiej stronie głos. Przedstawiłem się kim jestem i powiedziałem w jakiej sprawie dzwonię. Poprosiłem o spotkanie, jak najszybciej. Mój rozmówca wahał się przez dłuższą chwilę. Obawiał się. I całkiem słusznie. Pewnie na jego miejscu też trząsłbym portkami. Mimo to starałem się go przekonać do poświęcenia mi kilku minut. Wreszcie odparł, że musi to przemyśleć i wkrótce się skontaktuje niezależnie od decyzji, jaką podejmie. Przynajmniej się zastanowi.
Z nową nadzieją i usatysfakcjonowany, zarzuciłem na siebie ciepłą kurtkę, owinąłem się szalem i wyszedłem z mieszkania. Z przesiadkami dotarłem do szpitala, gdzie leżał Filip. Nim wszedłem na salę, zatrzymałem się przed wejściem i spoglądałem na niego. Leżał zamyślony z twarzą skierowaną w stronę okna. Wyglądał już o wiele lepiej. Taki spokojny, opanowany, z lekkim uśmiechem i z kiełkującym zarostem. Przystojny.
Złapałem się na myśli, że patrzę na niego pod innym kątem. Przecież jest moim przyjacielem!, zbeształem się szybko. To absurd! Co ja wyprawiam? Wziąłem głębszy wdech. Zastukałem delikatnie we framugę. Przechylił głowę w kierunku drzwi. Na ustach pojawił się szeroki uśmiech, a brązowe oczy zaszkliły się z radości.
- Cześć! - przywitałem się z uśmiechem, siadając na krawędzi łóżka i ściskając jego ciepłą dłoń. - Jak się czujesz? Widzę, że już lepiej z tobą.
- Dzięki - rzekł. - Jest dużo lepiej. I to dzięki tobie - zauważył.
- Przyniosłem ci telefon. - Podałem mu komórkę. - Kiedy w nocy mdlałeś, zapomniałeś wziąć ją ze sobą.
Filip pokazał w uśmiechu rząd białych zębów.
- Jesteś zabawny - zauważył.
Szybko jednak uśmiech zniknął z jego twarzy, ustępując miejsca powadze.
- Bartek, pamiętasz, jak w zeszłym roku miałem wypadek w Papierosie i kawie? - Głos Filipa brzmiał nadzwyczaj poważnie. Skinąłem szybko głową. - Zapadłem wtedy w śpiączkę. Może to zabrzmieć dziwnie - spuścił wzrok na kołdrę - ale miałem wówczas wrażenie, jakbym przeniósł się do innego świata. No wiesz - dodał szybko - jakby moja dusza opuściła ciało. Nie wiem, jak to wyjaśnić. Nie umiem, ale trafiłem wówczas do klubu Eden. Coś jak nasz krakowski Cocon.
Pomimo że Filip już od dłuższego czasu nie mieszkał w Krakowie, bywał tu tylko sporadycznie i przejazdem, to jednak wciąż tęsknił za tym miastem, o czym może świadczyć jego ostatnie zdanie. "Nasz krakowski Cocon". A jednak Kraków był mu nadal bliski.
- Kiedyś miałem chłopaka, Damiana. Mówiłem ci o nim wczoraj. Potem rozeszliśmy, bo poznał Sebastiana. Mówił coś przeznaczeniu i takie tam. W każdym razie byli ze sobą, ale parę lat temu, nie wiem czy wiesz, w Coconie wydarzył się wypadek.
- Pamiętam - wtrąciłem nieśmiało. - Nawet zamknęli Cocon na parę tygodni.
- Właśnie. Wtedy zginął Sebastian. Niby wypadek. Ktoś uderzył go butelką w głowę. - Filip przestał mówić. Zerknął niepewnie w okno. Wydawało się, że zgubił wątek, że zapomniał o czym chce powiedzieć. Ale już po chwili spojrzał na mnie i mówił dalej: - Tym kimś był Michał.
- Co? - zapytałem zaskoczony. - Skąd to wiesz?
- Wczoraj, gdy straciłem przytomność, znów przeniosłem się do Edenu. Nawet więcej: znalazłem się potem w Coconie. Widziałem na własne oczy, jak Sebastian obrywa butelką. To był Michał. Chciał się pozbyć Damiana, bo to w Damianie byłem jeszcze zakochany. Pech chciał, że akurat napatoczył się Seba.
- Filip - uśmiechnąłem się kpiąco - nie sądzisz, że to tylko ci się śniło? Opowiadałeś mi o Michale, o tym co ty zrobiłeś, co on ci zrobił. O jego szantażach. Nie uważasz, że po prostu mózg tak pracuje.
- Nie wierzysz?
Wzruszyłem ramionami, starając się, by Filip nie puścił mojej dłoni.
- Dobra, nieważne. - Chłopak machnął ręką. - Powiedz mi, nie jesteś na mnie zły za to, że cię oszukiwałem? Że nie przyznałem się, że znam Michała. Wiem, że nie powinienem był tego robić. Powinienem być z tobą szczery, kiedy zacząłeś się z nim zadawać. Mogłem cię ostrzec. Zresztą ciebie i Karola też. Ale bałem się. Wolałem milczeć i być niemym świadkiem tej farsy.
- Rzeczywiście powinieneś był mi powiedzieć - odparłem. - Uniknęlibyśmy tylu niepotrzebnych sprzeczek i niejasności. Ale wydaje mi się, że nawet gdybyś mi powiedział o Michale prawdę, wątpię czy bym ci uwierzył. Byłem nim zaślepiony. Szybko jednak przejrzałem na oczy.
Szkoda tylko, że tak późno, pomyślałem zrezygnowany. Gdyby wcześniej opadły klapki, związek Filipa i Wiktora by mnie tak nie bolał.
- Bartek. - Dłoń Filipa zacisnęła się mocniej na mojej dłoni, a jego głos przeszedł w szept. - Powiedz mi, do czego wczoraj doszło? Co się stało z Michałem? Gdzie on jest?
- Filip, mówiłem ci już wczoraj. Załatwiłem tę sprawę. - Nachyliłem się w kierunku Filipa. Dzieliło nas zaledwie kilkanaście centymetrów. - Już nie będzie nikomu szkodził. Zapomnij o nim.
Patrzył na mnie i z przerażeniem, i ze zrozumieniem. Nie puszczał mojej dłoni, a ja chciałem, by ta chwila trwała wiecznie i nigdy się nie skończyła.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytał po chwili.
- Zrobiłem to dla ciebie - rzekłem ze szczerym uśmiechem. Po czym dodałem, nie wiem dlaczego stałem się taki otwarty. - Zależy mi na tobie. Nie zniósłbym, jeśli coś by ci się stało. Filip, ty byłeś zdolny poświęcić się dla Szymona, ja jestem zdolny poświęcić się dla ciebie.
Dłoń Filipa naprężyła się i poluzował uścisk. Kurde mać! Po co ja się tak otworzyłem? Dostrzegłem w oczach Filipa zdziwienie pomieszane z lękiem. Chyba odczytał moje sygnały. Niepotrzebnie dałem się tak ponieść emocjom. Powinienem był nad tym zapanować.
- Tak robią przyjaciele, prawda? - dodałem szybko, by ratować sytuację.
- Tak - przytaknął Filip.
- Pora na mnie. Idę do pracy. Powiedziałem, że będę później.
Wysunąłem dłoń z ręki Filipa. Chciałem, by ją jeszcze raz uścisnął, by ją zatrzymał. Nie zrobił tego.
- A tak przy okazji będziesz miał dzisiaj prawdopodobnie gościa.
Ugryzłem się w język. Nie chciałem, żeby Wiktor odwiedzał Filipa, ale mimo to, powiedziałem mu, że czekają go odwiedziny.
- Kogo? - zapytał zaciekawiony.
- Zobaczysz. Trzymaj się. Do zobaczenia później.
Wyszedłem z sali, obdarzając Filipa jeszcze uśmiechem. Uszedłem zaledwie parę metrów. Oparłem się o zimną ścianę szpitalnego korytarza. Wypuściłem głośno powietrze, zdając sobie sprawę, jak bardzo balansowałem przed momentem na krawędzi ze swoimi uczuciami. Co mnie napadło? W ogóle, że Filip? On? Przecież to mój przyjaciel. Muszę się otrząsnąć i napić mocnej kawy, która postawi mnie na nogi i przestanę myśleć o pierdołach.
Ale pech chciał, że przez całą drogę do pracy miałem przed oczami twarz Filipa. Łapałem się nawet na tym, że spoglądałem na swoją dłoń. Na dłoń, którą jeszcze nie tak dawno ściskał Filip. Czułem jego ciepły dotyk, jego miękką skórę. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Jeśli tylko udawało mi się wyobrazić biurko, fotel obrotowy, komputer, usłyszeć charakterystyczny dźwięk drukarki, wypluwającej zapisane kartki papieru, to był normalnie cud. Ale to Filip zajął przestrzeń mojego umysłu, spychając inne sprawy na bok.
Spóźniony, wpadłem do biurowca. Minąłem recepcję, pozdrawiając zgrabną i młodą recepcjonistkę machnięciem ręki i podszedłem do windy. Już wyciągałem palec, by nacisnąć przycisk, kiedy zdecydowałem, że zrobię sobie spacer schodami na szóste piętro. Wszedłem na klatkę schodową i ruszyłem w górę, pokonując za jednym razem po dwa schody. Między czwartym a piątym piętrem doleciały mnie rozmowy. W innej sytuacji bym nie zwolnił i nie zatrzymał się na schodach, przy okazji wytężając słuch i i próbując wyłapać słowa. Ale ta sytuacja była o tyle ciekawa, że dosłyszałem znajome głosy - Karolinę i Andrzeja. Wiedziałem, że mają wspólną tajemnicę. Wiedziałem o ukrywanej przeszłości Andrzeja, dosyć krygującej i wstydliwej. Niby to nie mój interes, bo nie dotyczy mnie, jednak ludzka ciekawość jest dziwnym motywem do podjęcia działań, byleby tylko czegoś się dowiedzieć.
Przylgnąłem więc do ściany i wstrzymałem oddech.
- Musiałam ci to o tym powiedzieć. - Głos należał do Karoliny. - Wcześniej czy później i tak byś się dowiedział. Przykro mi.
- Kiedy padła decyzja? - Andrzej wydawał się być nieco załamany informacją, którą podzieliła się z nim koleżanka. O co chodziło?
- Nie było cię w pracy. To był ten dzień, kiedy wylądowałeś na policji.
- Aha, już wiem - przypomniał sobie chłopak. - Nic nie wspominał o wyjeździe.
- Pewnie dla niego to też trudna sprawa. W końcu zaczyna życie od nowa za oceanem.
Zrozumiałem, że rozmowa dotyczy mojej wyprowadzki do Kanady. Ponure głosy, bez życia, świadczyły o tym, że Andrzejowi wciąż na mnie zależy. Czyli po tych anonimowych liścikach jeszcze mu nie przeszło. Ciekawe co teraz wymyśli? Czy ujawni się? Przyzna się, że to on pisał do mnie, czy może po prostu zachowa ten sekret dla siebie?
- Co teraz zrobisz? - zapytała Karolina.
- Nie wiem. Bujnąłem się w nim, śnię o Bartku prawie co noc, a teraz dowiaduję się, że wyjeżdża. - Zamilkł na moment. Po chwili dodał: - Moje życie to jedna wielka pomyłka. Czasami mam ochotę z sobą skończyć.
- Nie mów tak. - Karolina szybko zareagowała. - Zrobiłeś wszystko, by polepszyć swoje życie. Zmieniłeś się. Udało ci się, to co zamierzałeś.
- I co mi z tego przyszło? - W jego głosie dało się słyszeć żal i drwinę. - Patrz jak wyglądam.
- Bardzo dobrze wyglądasz. Nikt nie widzi różnicy, że kiedyś miałeś piersi. Że kiedyś byłeś w ogóle inną osobą.
- Nie rozumiesz? Przepełnia mnie chęć zemsty. Wylewa się ze mnie jad na tych wszystkich, którzy kiedyś mnie skrzywdzili. To nie tak powinno być. Powinienem o tym zapomnieć, ale... nie potrafię. Mam wrażenie, że nie zaznam spokoju, dopóki nie poniosą kary. Wszyscy. Co do jednego. Zaczynając od Dominika, kończąc na tych debilach z akademika. A ty masz mi w tym pomóc?
- Wiem - odparła szybko Karolina - ale boję się.
- Zgwałcili cię, tak jak i mnie. I nie ponieśli kary. Byłyśmy wtedy głupie, że nie zgłosiłyśmy tego policji. Ale to teraz się zmieniło.
Karolina milczała.
Wstrzymałem oddech. Bałem się ruszyć. Bałem się zrobić głębszy wdech, żeby nie spłoszyć moich pracowników, którzy na klatce schodowej wylewali swoje najskrytsze tajemnice.
- Andrzej, ja mam syna...
Głos Karoliny zadrżał.
- A gdzie jest jego ojciec?
Milczenie.
- Ja ci powiem, gdzie on jest - odparł Andrzej. - Uciekł. Okazał się tchórzem. Nie potrafił przyjąć na klatę nowej funkcji. Chuj miał wtedy zaledwie dwadzieścia lat. Zwiał z miasta pod osłoną nocy, jak prawdziwy tchórz i winowajca. I ktoś mu w tym pomógł. A ja wiem kto.
Sprawa stawała się coraz bardziej poważna. Zacząłem mieć dziwne wrażenie, że historia Karoliny i Andrzeja brzmi znajomo. Tylko na chwilę obecną nie potrafiłem rozwikłać tego podobieństwa.
- Już dawno o nim zapomniałam - odezwała się Karolina. - Zrobił dziecko, bo był pijany.
- On nas zgwałcił! - Andrzej podniósł głos. - Musi ponieść karę.
- Znajdziesz go? - zapytała wyzywająco. - Ciekawa jestem jak? Ślad po nim zaginął. Nikt nie wie, gdzie się podział, gdzie przebywa ani co robi. To szukanie igły w stogu siana. Może być wszędzie.
- Jedna osoba wie - zauważył Andrzej.
- Tak, wie, to prawda, ale straciłeś z nią kontakt. Rozmawiałeś z nią w barze prawie rok temu i zniknął ci z pola widzenia. Nie poznał cię, bo jak miał cię poznać. Jesteś teraz facetem. Iks lat temu byłeś dziewczyną, Joanną.
- Znajdę go! - zapewnił Andrzej. - A od niego trafię dalej.
- Masz rację - rzekła po chwili Karolina - zemsta cię zżera. Nie sądziłam, że aż tak mocno będziesz jej pragnął. Że stanie się to dla ciebie nadrzędnym celem.
- Pomyśl o Mikołaju, twoim synu. Całe życie będziesz patrzeć na niego, jak dorasta na wózku, upośledzony umysłowo, podczas gdy jego ojciec dupczy innych facetów. Na twoich barkach spoczywa zajmowanie się nim. Mógłby od czasu do czasu zainteresować się chłopcem, prawda? A tak, przysyła co roku jakieś zabaweczki. Pierdółeczki gówno warte. Co ostatnio twój Mikołaj dostał na święta od tajemniczego świętego Mikołaja? Helikopter? Żałosne.
- Przestań! Przynajmniej jemu te prezenty sprawiają radość.
- Bo może czuje, że jego ojciec się go wstydzi i przesyła mu tylko takie prezenciki. - Andrzej kpił na całego z sytuacji. - Jakby to miało wynagrodzić utratę ojca.
- Przestań! - powtórzyła Karolina. - Wystarczy. Nie chcę już tego słuchać. Czasami się zastanawiam, czy cię znam. Momentami, gdy tak mówisz, zaczynam się ciebie bać. Zemsta cię zżera. Zaczynasz gnić od środka, rozumiesz? Może tylko miłość cię potrafi uratować? Choć zaczynam w to wątpić.
- Moja miłość... - Andrzej zaczął i urwał zdanie. Po upływie kilku sekund, dłużących się niemiłosiernie, mówił dalej już dużo spokojniej: - Moja miłość wyjeżdża do Kanady, a ja nie mogę nic na to poradzić. Nawet nie wie o moim istnieniu. Zabujałem się w swoim przełożonym. Co mi innego pozostaje? Mam całe spaprane życie.
Z góry doleciał stukot butów. Drzwi otworzyły się, po czym z cichym jęknięciem zamknęły się za wychodzącym. Odniosłem wrażenie, że Andrzej zostawił Karolinę. I miałem rację, bo chwilę później usłyszałem oddalający się odgłos obcasów, uderzających o podłogę. Na klatce schodowej zostałem sam, z dużą porcją informacji do przetrawienia. I jak teraz wejść do biura ze świadomością, że podsłuchiwałem rozmowę prywatną swoich pracowników? Jak mam im spojrzeć w oczy? Powinienem zawinąć stąd kiecę i wracać do szpitala, do Filipa.
O matko!, pomyślałem z rozżaleniem. Andrzej się we mnie zabujał. Od niedawna o tym wiedziałem, ale nie sądziłem, że to coś poważnego. Bardziej podejrzewałem, że po prostu wzdycha sobie do mnie, wygłupia się pisząc liściki i podrzucając je do skrzynki. Taka niewinna zabawa. A tu okazuje się, że jest inaczej.
Nie, nie jest mi potrzebny teraz romans z pracownikiem. Może i Andrzej jest przystojny, ale, na litość boską, on ma naprawdę bogatą przeszłość! Szalenie bogatą. Jest transseksualistą. W ogóle to nie wchodzi w grę. Za dużo wiadomości, jak na jeden dzień. Praca dzisiaj nie ma sensu. Wyciągnąłem komórkę i zadzwoniłem do szefa. Powiedziałem, że nie przyjdę do pracy. Przyjął do wiadomości. Dla Mirka byłem kurą, znoszącą złote jaja, więc z łatwością przystał na dzień wolnego. Zbiegłem ze schodów i opuściłem biurowiec, wychodząc na mroźne powietrze, wtulając twarz w wełniany szal. Długo dzisiaj nie popracowałem. Uśmiechnąłem się pod nosem.
Pojechałem na kawę na Kazimierz, do Krainy Szeptów, gdzie spędziłem dwie godziny, siedząc i wałkując w myślach zdobytą przypadkiem wiedzę o pracownikach i ich słodkich tajemnicach. Za bardzo nie wiedziałem co robić, jak mam się zachować. Andrzej planował zemstę, Karolina to jego partnerka, która miała mu pomóc. Zaczęła się niby wykruszać, ale raczej nie zostawi przyjaciela w potrzebie. Jak daleko może posunąć się Andrzej w swojej zemście?
A czym ja się różnię od Andrzeja? Jestem niewiele gorszy od niego. Po wydarzeniach ostatniej nocy, po spowiedzi Filipa i jego przyznaniu się do popełnienia złych uczynków, sam wziąłem w sprawy w swoje ręce, by wymierzyć sprawiedliwość na Michale. Każdy z nas ma coś na sumieniu, jakiś grzeszek, uszczerbek na idealnym wizerunku. Więc nie mnie oceniać postępowanie Andrzeja i Karoliny.
Karolina... Andrzej wspomniał, że została zgwałcona, w wyniku czego zaszła w ciążę i urodziła syna. A z wczorajszej opowieści Filipa, też pojawiła się kobieta o imieniu Karolina. Też została zgwałcona. I też urodziła syna, Mikołaja. Czyżby to było, aż tak oczywiste i tak powiązane? Nie, niemożliwe! Za duża zbieżność. To na pewno przypadek! Zdarza się.
Jednak sprawa nie dawała mi spokoju. Po opróżnieniu drugiej filiżanki kawy, zebrałem się z Szeptów i pognałem w miasto, w potrzebie odświeżenia umysłu. Szlajałem się wąskimi uliczkami Kazimierza, by w końcu zmarznięty wsiąść w komunikację miejską i jechać do szpitala z zapasem owoców dla Filipa. Tam jednak czekała mnie niespodzianka. Filip miał gościa. Już od progu domyśliłem się, że to Wiktor, chłopak, z którym rano rozmawiałem przez telefon. Zakopiański partner Filipa. Zmierzyliśmy się wzrokiem, zachowując czujność.
- Cześć! - rzekłem na powitanie. - Wpadłem tylko na chwilę.
Położyłem reklamówkę z cytrusami na stoliku obok. Kątem oka dostrzegłem splecione palce Filipa i Wiktora.
- Już uciekasz? - zapytał zaskoczony Filip. - Nie zostaniesz z nami?
- Nie chcę wam przeszkadzać - odparłem.
- To jest Wiktor.
Filip przedstawił nas sobie. Mimo że nie poczułem sympatii do tego górala, to jednak wymieniliśmy się uściskami dłoni.
- Poznaliśmy się przez telefon - rzekł z uśmiechem Wiktor. - Cieszę się, że zająłeś się Filipem.
- Jest moim przyjacielem, a przyjaciele sobie pomagają - odparłem obojętnie.
Mój wzrok spotkał się ze spojrzeniem Filipa. Przyglądał mi się uważnie, jakby wyczuwał moją niechęć do Wiktora. Zapewne zastanawiał się, skąd się ona wzięła. Nie wiem. Sam nie potrafiłem znaleźć na to odpowiedzi.
- Lecę, trzymajcie się.
Wyszedłem na korytarz. Po kilku krokach przystanąłem i oparłem się o ścianę. Wziąłem kilka głębszych wdechów, a szpitalny zapach nieprzyjemnie drażnił gardło. Zrobiło mi się niedobrze, więc pognałem co sił na zewnątrz. Dopiero tam, przed budynkiem, odetchnąłem z ulgą.
Pora się skupić. Czeka mnie jeszcze jedna ważna sprawa do załatwienia...
Zmierzchało, kiedy dotarłem do osiedli domków jednorodzinnych pod Krakowem. Podróż autobusem trochę trwała, zwłaszcza o tej porze, kiedy większość ludzi wraca z pracy, ulice są zakorkowane, a przebicie się przez sznur samochodów jest udręką niejednego kierowcy. Pewnym krokiem wszedłem na teren prywatnej posesji i podszedłem do drzwi od garażu. Rozejrzałem się ostrożnie. Ciemność była moim sprzymierzeńcem. Czułem, jak mi kibicuje, jak współpracuje ze mną, stwarzając odpowiednią aurę. Ominąłem je jednak i wszedłem do domu głównym wejściem, odłączając szybko alarm. Przemierzyłem korytarz i wszedłem do ciemnego garażu. Włącznikiem po prawej stronie rozświetliłem pomieszczenie. Mój wzrok padł na samochód, tak dobrze znanej mi marki, w którym spędziłem sporo miłych chwil. Samochód należał do Michała. W tym momencie jednak nie czułem żadnych sentymentów. Jedynie odrazę.
Wcisnąłem przycisk na kluczykach od samochodu, odłączając alarm. Zapiszczał charakterystycznie. Podszedłem do tylnych drzwi. Przez zasuniętą szybę dostrzegłem duży lniany worek, w którym spoczywało ciało Michała...

B l o g i   g e j ó w

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz